W W leju po bombie jest coś takiego:Znaczna część mieszkańców Suwałk i okolic, w tym i rodzina Indyka, poczuła się znienacka Litwinami z dziada pradziada - takimi, co to razem ze Świdrygiełłą chodzili na Ragnetę i Nowe Kowno (...) W drugim tomie Krzyżaków jest scena, gdzie Świdrygiełło wraz z kilkoma rycerzami obraduje nad tym, którą z tych dwóch miejscowości zaatakować. Niestety nie mam książki, więc czy ktoś mógłby znaleźć i dokładnie zacytować?
Edit: znalazłem cytat w Necie. Przy okazji tam wódz Żmudzinów nazywa sie Skirwoiłło. Może więc AS sie rąbnął? :) Tak czy inaczej pojawienie się akurat tych dwóch miejscowości nie uważam za przypadkowe.
A oto sam fragment(Krzyżacy t.II, r.XVI):
Dalszą rozmowę przerwało im przybycie Zbyszka i Skirwoiłły, który był wodzem Żmujdzinów. Był to mąż małego wzrostu, ale krzepki w sobie i barczysty. Pierś posiadał tak wypukłą, że prawie wyglądała na garb, i niezmiernie długie, sięgające prawie do kolan ręce. W ogóle przypominał Zyndrama z Maszkowic, słynnego rycerza, którego Maćko i Zbyszko poznali swego czasu w Krakowie, miał bowiem równie ogromną głowę i takie same pałąkowate nogi. Mówiono o nim także, że dobrze rozumiał się na wojnie. Wiek życia zbiegł mu w polu przeciw Tatarom, z którymi długie lata walczył na Rusi, i przeciw Niemcom, których nienawidził jak zarazy. W tych wojnach nauczył się po rusińsku, a potem na dworze Witoldowym nieco po polsku; po niemiecku umiał, a przynajmniej powtarzał tylko trzy wyrazy: ogień, krew i śmierć. W swojej ogromnej głowie miał zawsze pełno pomysłów i podstępów wojennych, których Krzyżacy nie umieli ani przewidzieć, ani im zapobiegać - dlatego bano się go w pogranicznych komturiach.
- Mówiliśmy o wyprawie - rzekł z niezwykłym ożywieniem do Maćka Zbyszko - i dlategośmy tu przyszli, byście też swoje doświadczone zdanie rzekli.
Maćko usadził Skirwoiłłę na sosnowym pniaku pokrytym niedźwiedzią skórą, następnie kazał przynieść czeladzi stągiewkę miodu, z której poczęli czerpać rycerze blaszankami i pić, gdy zaś pokrzepili się godnie, dopieroż Maćko zapytał:
- Chcecie wyprawę uczynić albo co?
- Zamki Niemcom okurzyć...
- Któren?
- Ragnetę albo Nowe Kowno.
- Ragnetę - rzekł Zbyszko. - Cztery dni temu byliśmy pod Nowym Kownem i pobili nas.
- To właśnie - rzekł Skirwoiłło.
- Jakże to?
- Dobrze.
- Poczekajcie - rzekł Maćko - bo ja tutejszej krainy nie znam. Gdzie jest Nowe Kowno, a gdzie Ragneta?
- Stąd do Starego Kowna niespełna mila - odpowiedział Zbyszko - a od Starego do Nowego też mila. Zamek jest na wyspie. Onegdaj chcieliśmy się przeprawić, ale pobili nas u przeprawy. Ścigali ci nas pół dnia, aż utailiśmy się w tych lasach, a wojsko tak się rozproszyło, że niektórzy dopiero dziś nad ranem się znaleźli.
- A Ragneta?
Skirwoiłło wyciągnął swe długie jak gałąź ramię na północ i rzekł:
- Daleko! daleko...
- Właśnie dlatego, że daleko! - odparł Zbyszko. - Spokój tam wokoło, bo co było zbrojnych ludzi z tej strony granicy, to ściągnęło ku nam. Nie spodziewają się tam teraz Niemcy żadnej napaści, więc na ubezpieczonych uderzym.
- Słusznie prawi - rzekł Skirwoiłło. Maćko zaś spytał:
- Zali myślicie, że będzie można i zamku dobyć?
Na to Skirwoiłło potrząsnął głową na znak przeczenia, a Zbyszko odpowiedział:
- Zamek mocny, więc chybaby wypadkiem. Ale krainę spustoszym, wsie i miasta popalim, spyżę poniszczym, a co nade wszystko jeńców nabierzemy, między którymi mogą być ludzie znaczni, a takich chętnie Krzyżacy wykupują alboli też wymieniają...
Tu zwrócił się do Skirwoiłły:
- Samiście, kniaziu, przyznali, że słusznie prawię, a teraz rozważcie jeno: Nowe Kowno na wyspie. Ni tam wsi nie poburzym, ni stad nie zagarniem, ni jeńców nie nabierzem. I przecie dopiero co nas tam pobili. Ej! pójdźmy lepiej tam, gdzie się nas teraz nie spodziewają.
- Kto pobije, ten się napaści najmniej spodziewa - mruknął Skirwoiłło.
Lecz tu zabrał głos Maćko - i począł popierać zdanie Zbysz-kowe, zrozumiał bowiem, że młodzianek ma większą nadzieję dowiedzieć się czegoś pod Ragnetą niż pod Nowym Kownem -i że pod Ragnetą łatwiej będzie przede wszystkim schwytać jakiego znacznego jeńca, który by mógł posłużyć na wymianę. Mniemał także, że w każdym razie lepiej jest iść dalej i wychynąć niespodzianie w kraj mniej strzeżony niż porywać się na wyspę od przyrodzenia obronną, a strzeżoną prócz tego przez silny zamek i zwycięską załogę.
Jako zaś człek doświadczony w wojnie, mówił jasno i przytaczał tak walne powody, że każdego mógł przekonać. Tamci słuchali go też uważnie. Skirwoiłło poruszał kiedy niekiedy wzniesionymi brwiami jakby na znak przytakiwania, chwilami pomrukiwał: "Słusznie prawi!" - wreszcie wsunął swą ogromną głowę między szerokie ramiona, tak że wyglądał całkiem jak garbaty, i zamyślił się głęboko.
Lecz po pewnym czasie wstał - i nic nie mówiąc, począł się żegnać.
- A jakoże, kniaziu, będzie? - spytał go Maćko - dokąd ruszym?
Ów zaś rzekł krótko:
- Pod Nowe Kowno.
I wyszedł z namiotu.
|