Witam wszystkich fanów cyklu wiedźmińskiego:D
Jestem tu nowy ale cholernie zafascynowany Sagą wiedźmińską!!!Od jakiś 6 miesięcy, gdy przeczytałem Ostatnie Życzenie, by zrobić m.in. o tym pracę maturalną;) Później wpadłem w Sagę jak w studnię bez dna - zaczytałem się i zakochałem od pierwszego wejrzenia! Teraz zabrałem się za Sagę po raz drugi(czytam właśnie Czas Pogardy:), a i owe Forum udało mi się znaleźć. Mam nadzieję, że ciepło mnie przyjmiecie do owego cechu fanów wiedźmińskich:)
Teraz o Vilgetortzu:
Starałem się przeczytać trochę Waszych postów na ten temat ale - rzecz jasna i oczywista - nie dałem rady wszystkich. Moze więc wypowiem się na ten temat od początku do końca;)
Do Analizy postaci Vilgefortza, zdaje mi się, bardzo przydaje się jego życiorys(opowiedziany przez niego samego). Człowiek trochę jakby obdarzony kompleksami edypowymi tak głęboko od wewnątrz. Bo primo - nie użalał się nad tym jakoś bezpośrednio; duo - sam się przyznał, że nienawidził swojej kochanki bo była identyczna jak jego matka, czuł pustkę i próżnią a jedyną satysfakcję dawało mu jednak właśnie to uczucie - nienawiść. Zatem mamy młodego człowieka, niewątpliwie samodzielnego, bezwzględnego, ambitnego, pewnego siebie, ponadto zdolnego, obytego w wojnie i żołnierstwie(w końcu byłego żołnierza, marudera, renegata, a nawet morderce) i pozbawionego skrupułów - słowem jednego z czołowych, jakby to określić, ^cenzura^:D
I taki człek oto dostaje się na szczyty! Osiąga nieosiągalne! Ważna pozycja w świecie czarodziejów! Był zdolny, więc osiągnął mistrzostwo w magii! Moze i się tym nie chwalił ale gdy nadażyła się okazja - wyszło szydło z worka i okazało się kto jest arcymistrzem. Ponadto inteligentny, działał na własną rękę, to co osiągnął mu niewystarczyło. Na własną rękę szukał sojuszników nawet wśród wrogów(w końcu działał wraz z Emhyrem)
Hmmm...trochę się zagolopowałem bo w końcu nie chce tutaj opowiadać ksiązki;) W każdym razie bez wątpienia ogarnięty żądzą władzy i potęgi, w dokładnie tego samego czego chciał Emhyr var Emreis - czyli Krwi Elfów, genu Lary Dorren, a zatem Ciri. I gotów był zrobić wszystko by to osiągnąć. ^cenzura^ gotowy na wszelkie skuwysyństwo;)
No a jak to było z samym Geraltem. Za pierwszym razem na pewno Geralt był również niesamowicie zaskoczony. NIe spodziewał się, że Vilgefortz będzie aż TAKIM przeciwnikiem! Zgadzam się z resztą głosów, że będąc arcymistrzem magii, miał do wyboru praktycznie wszelkie środki. Drąg którym walczył bezapelacyjnie był magiczny, sam Vilgefortz też magii podczas walki - co odkrywcze nie jest - używał. Mógł choćby odczytać w myślach Geralta jaki ten ruch chce właśnie wykonać. Sam Geralt stwierdził, że "podczas walki nie popełnił żadnego błedu" co znaczy, że pokonanie takiego mistrza miecza jak Geralt nie było dla Vilgefortza większym problemem; "błąd popełnił przed walką. NIe powinien w ogóle do niej przystepować". Geralt nie miał wówczas z Vilgefortzem żadnych szans w konwencjonalnym pojedynku.
Sytuacja miała się trochę inaczej w zamku Stygga. Geralt atakował wraz z Yennefer(później nawet z Regisem) - szanse sięzatem, jako tako, wyrównały; albo chociażby nie dawały nikomu przewagi potrzebnej do odniesienia zwycięstwa. I istotnie, uważam,że Yennefer jest wielką czarodziejką, ba! - może i najpotężniejszą - ale Vilgefortz był nooo znacznie potężniejszy. Może i też ze względu na to wszystko o czym pisałem.
Końcowy pojedynek też był specyficzny. Faktycznie Vilgefortz zaślepił się swoją arogancją. Chciał w klasyczny sposób Geralta pokonać, połamać i zabić. W końcu nie brał już wówczas pod uwage klęski - pokonał Yennefer(a zatem jedynego wroga, który używał i zdolny był używać - wg Vilgefortza - czarów) i zabił Regisa(który w końcu najbliżej był do zabicia czarodzieja). Wiedział, że Geralt nie ma większych szans w tym pojedynku, a zatem chciał - niech zacytuję - celebrować ten pojedynek. I nie docenił - znowu zacytuję - roli przypadku. Amulet, który Geralt dostał od Fringilli pozwolił mu użyć czarów iluzyjnych. NIe dość, że Vilgefortz się tego nie spodziewał to w dodatku chyba nawet w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy. Ponadto, jak rzekła Yennefer, pomogła tez Ciri(choć bardzo pośrednio) gdyż Vilgefortz nie odzyskał pełnej sprawności oka, które stracił w Tor Lara. Te czynniki sprawiły zatem, że nie mógł zadać Geraltowi śmiertelnego i kończacego wszystko ciosu. A wówczas o wszystkim przesądzały sekundy. To wykorzystał Geralt, który - no przecież - wolny nie był;)Gdy rozciął mu brzuch, ten stracił już kontrolę nad ciałem i umysłem, a to pozwoliło wiedźminowi uciąć mu łeb...
Często też zastanawiałem się nad tym czy lepszym przecinikiem nie byłby Bonhart. Może i byłby, ale Vilgefortz i Bonhart to dwa zupełnie inni wrogowie. Chociaż i tu i tu, o smierci, podczas pojedynku, przesądzały tez sekundy, przypadki.(Bonhart w końcu swym ostatnim ciosem nie trafił Ciri, a ta natychmiast to wykorzystała)
Każdy ma jednak swojego szatana - Geralt Vilgefortza a Ciri Bonharta - i każdy zdał egzamin;)
Kircholm
_________________ "Tym zaś, którzy chcieliby wiedźmina potępić, przypomnę, że miłość nie jedno ma imię i nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni."
Jaskier, Pół wieku poezji
|