Bamba pisze:
Andrzej Sapkowski jest mistrzem słowa pisanego, i tego chyba nikomu tu udowadniać nie trzeba. Ale nawet on nie jest w stanie zadowolić wszystkich, nie może rozwiązać wszystkich wątków tak, aby zaspokoiły naszą ciekawość.
Widzisz, w tym cały problem, że nie jestem rozczarowana zakończeniem, tylko dlatego, że w zbyt dużym stopniu rozmijało się z moim wyobrażeniami, to akurat przytrafia mi się dość często, z reguły wizje autorów nie współgrają z moimi :) Dla mnie największą wadą tej książki - a zaznaczam, że czytam raz jeszcze, żeby spojrzeć na całość chłodniej i może obiektywniej - jest jej przeciętność. Nie oceniam od strony literackiej, na tym się nie znam, choć przecież czytało się łatwo i przyjemnie, Sapkowski ma ciekawy styl, lekko snuje opowieść, z tym że nic się za tym nie kryło - ładna forma, ale treści w tym nie uświadczysz. I właśnie to mnie rozczarowało. Rozczarowało mnie, że Lux perpetua zamiast wrócić do poziomu Narrenturm, okazała się być nijaka i mdła aż do bólu. Śmierć Jutty nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, śmierć Samsona jedynie niesmak, o Pomurniku wystarczająco już napisano, nie ma sensu tego powtarzać. Wątek Rixy wciśnięty jak na siłę, może tylko po to, żeby Reinmar mógł liczyć na kolejną pomocną dłoń, kiedy swoim zwyczajem wplącze się w pozornie niewyplątywalną aferę. Lubi Sapkowski możyć wątki i postacie, szkoda tylko, że kosztem ich jakości i wiarygodności. Najbardziej sztuczne/hollywódzkie/wydumane jest dla mnie samo zakończenie, powrót Reinmara do Elenczy, która przez tyle lat tak wiernie i cierpliwie kochała i czekała, a zresztą może i byłoby to wiarygodne, gdyby tylko postać Elenczy została lepiej nakreślona, niewiele o niej wiemy, co czuła, co myślała; bardzo nie lubię, kiedy odbiór postaci zostaje mi odgórnie narzucony. Zresztą wątki romansowe wyjątkowo się tu nie udały, może poza pierwszym, z Adelą. Wielkiej miłości Reinmara i Jutty, tak przez Sapkowskiego opiewanej, po prostu nie widziałam. Fascynacja, zauroczenie, pociąg fizyczny owszem, ale miłość?