> Autor jest nauczycielem historii w londynskim liceum. Wspolczuje uczniom,
> bo ujawnil zwyczaj autorytatywnego wypowiadania sie o tym, o czym nie ma
> zielonego pojecia
Zgadzam sie, choc ma takze troche (przynajmniej) racji piszac o historykach.
A co do studiowania elfich jezykow, jestem jak najbardziej zywym przykladem
na to, ze po lekturze Tolkiena i probach tworzenia slow po elfiemu (na
podstawie slowniczka z Silmarilionu) mozna siegnac do jezykow jak
najbardziej realnych - chodze na sanskryt, od przyszlego roku ruszam z
greka. Pomijam obecna mode na male filologie , ale znajdzie sie chyba kilka
osob, dla ktorych lektura ASa byla impulsem do nauki laciny czy innych
niechcianych jezykow.
> Moim zdaniem korzenie tkwia w dziecinstwie: mama nie opowiadala ani nie
> czytala malemu Felipe bajek, tylko wreczala pilota do telewizora. I teraz
> gdy Felipe jest juz duzy (co nie znaczy: dorosly), widzi on zjawisko,
> ktorego nie rozumie.
> Z poważaniem
> Marek Szyjewski Ziemia = kula u nogi
>
http://ux1.math.us.edu.pl/~szyjewskiNie pamietam, zeby moja mama opowiadala mi bajki; robil to tata, ale
przestal dosc szybko. Wczesnie nauczylem sie czytac - glownie, by rozumiec
program telewizyjny i komiksy.
Ale ani film ani komiks nie moga sie dla mnie rownac z ksiazka. Pamietam
swoja pierwsza ksiazke fantastyczna - nomen omen WP - i sposob, w jaki na
nia trafilem. Otoz okolo trzeciej klasy podstawowki, do biblioteki szkolnej
trafila spora ilosc ksiazek o wyjatkowa pieknych okladkach ( male wydanie w
tlumaczeniu Skibniewskiej). Widzialem je z daleka i b. chcialem przeczytac.
Niestety, byly dla mnie niedostepne - rozumiecie, w trzeciej klasie
dostawalo sie lektury obowiazkowe, a nie to, co sie chcialo. Ksiazka ta (w
zasadzie okladka, bo tylko ja dane mi bylo widziec) zostala mi w pamieci.
Kiedy w piatej klasie, zaprzyjazniony z pania bibliotekarka, szperalem sobie
na zapleczu biblioteki, w rece wpadla mi ksiazka w takim samym formacie.
Wspomnienia ozyly i poczulem niezwykle uczucie, ktore towarzyszy roznym
przelomowym momentom w zyciu. Zdarlem okladke i - TAK, to bylo to samo.
Szybciutko wypozyczylem i juz niedlugo musialem dawkowac sobie lekture, bo
zaczely sie ferie i musialo starczyc do konca (mialem dwa tomy).
Nie uwazam, zeby moja wyobraznia na tym ucierpiala. Tak naprawde, gdyby nie
fantastyka, nie zaczalbym zajmowac sie etnologia, kultura i mitami - tymi
prawdziwymi . B. mnie rozsmieszylo, kiedy na ekranach pojawil sie Matrix, a
moi znajomi, krzywo patrzacy na wszystko zwiazane z fantastyka, zaczeli
opowiadac, ze ten film otworzyl im oczy czy uswiadomil, ze nasza
rzeczywistosc nie musi byc jedyna . A dla mnie Matrix byl, wspaniala co
prawda, ale mieszanka tego, co czytalem/widzialem w roznych
ksiazkach/filmach. NIC nowego sie z niego nie dowiedzialem .
Nie wiem, jak wy, ale zgadzam sie, ze fantasy to opium - ksiazki ASa sa w
stanie skutecznie mnie wylaczyc z codziennych obowiazkow i ciagnie mnie do
nich i innych takich b. mocno. Ale co w tym zlego? Moim zdaniem, zawsze
lepiej COS czytac, nawet harlekiny czy Forza Legia , niz ogladac telewizje,
ktora jest znacznie mocniejszym narkotykiem ...
Sie rozpisalem. Co myslicie o tej wyobrazni? Czy nie macie czasem wrazenia,
ze trzeba cos stworzyc samemu, by ja rozwinac? Mnie przeraza ilosc dostepnej
literatury - ma to w sobie cos z masowosci telewizji; zeby nadazyc za
moda , trzeba nastawic sie wylacznie na odbior. Dlatego tez dosc rzadko
siegam po cos nowego...;-)
Bartukas
PS W calym tym artykule b. zniesmaczylo mnie to, ze zostal on potraktowany
jako jeden z najciekawszych/najlepszych i celowo wybrany z masy innych,
ktore ostatnio ukazaly sie na swiecie. Znaczyloby to, ze nie tylko autor nie
mial pojecia o temacie, ale takze zagraniczni i polscy koledzy z redakcji...