Najpierw gołe tezy, a potem się zobaczy.
Jest taki rodzaj zakochania, które spada na człowieka niespodziewanie i
jakgdyby paraliżuje. Ma wpływ na wszystko: plany życiowe, system wartości,
zainteresowania, sposób zachowania. W niesprzyjających okolicznościach,
czasem kończy się to równie nagle, jak się zaczęło i nie zdąży poczynić
większych szkód w organizmie :-) ale częściej wygasa latami, choć w obu
wypadkach (jak mówił pewien generał) nie ma powrotu do stanu sprzed . Takie
zakochanie nie poddaje się krytycznej analizie, bo od wewnątrz to
niemożliwe z definicji a z zewnątrz niemożliwe praktycznie, można się
jedynie zdać na zawodną wyobraźnię.
A jeśli komuś zdarzy się taki stan w sytuacji, w której nienawidzi sam
siebie za to, że się zakochał w tej właśnie osobie, albow takich
okolicznościach, to z czegoś, co mogłoby być dobre i piękne robi się piekło.
--------------------------------
Jestem przekonany, że Vilgefortz był gejem, jednym z tych, ktorzy nie
potrafią zaakceptować faktu swojej odmienności. Usiłował kiedyś walczyć z tą
odmiennością i przegrał. Usiłuje z nią walczyć aż do śmierci, ze zmiennym
powodzeniem. W jego psychice tkwi bomba, której składniki to duma i tłumione
poczucie niskiej wartości własnej. Nie uważam za prawdopodobne, żeby
Vilgefortz utrzymywał jakieś kontakty erotyczne zgodne ze swoimi prawdziwymi
preferencjami. Zbyt nienawidził siebie za to, kim jest a gdyby jeszcze stało
się to publiczną tajemnicą byłaby to dla niego miażdżąca klęska. Taki
wydumany celibat dodatkowo pogorszał stan jego udręczonej psychiki.
Dążenie do władzy nad światem (ba! światami!) to wręcz podręcznikowy
przykład tzw. mechanizmu kompensacyjnego - można o nim poczytać w
przystępnej dla niefachowca formie w Psychologii dążeń ludzkich
Kępińskiego. Jeszcze bardziej charakterystyczne są subiektywne motywacje
tego dążenia, które Vilgefortz wypowiada wprost i bez ogródek, w sytuacji,
gdy (jak się wydaje) jest to kwestia paru tygodni i nic już nie może
przeszkodzić ich urzeczywistnieniu.
Tzw. mocny charakter to świetna rzecz, ale nie ma psychiki, która mogła by
bez szkody dla siebie dźwigać takie ciężary. Jeśli zastosować do Vilgefortza
kryteria zawarte w pewnym plakacie, który widziałem w pokoju odwiedzin w
klinice leczenia nerwic - plakacie adresowanym do rodzin osób chorych - to
Vilgefortz był umiarkowanym neurotykiem.
Największym jednak nieszczęściem Vilgefortza było to, że spotkał Geralta.
Nie chodzi mi o zakończenie, to wcale nie musiało się tak źle skończyć i do
ostatniej sekundy wynik był niepewny.
Vilgefortz był zafascynowany Geraltem od początku. Doprowadziło to prawie do
poważnej wpadki, która nie tylko mogła pokrzyżować jego plany zdobycia
absolutnej władzy nad światem ale, co gorsza, ujawnić tę cechę, którą tak
bardzo chciał ukryć przed wszystkimi i zapomnieć o niej. Vilgefortz
nienawidził Geralta, za to, co do niego czuł. Jego postępowanie względem
geralta jest pełne niekonsekwencji i zmiennych nastawień. W trakcie rozwoju
akcji widać, jak Vilgefortz usiłoje zachować twarz przynajmniej przed samym
sobą, racjonalizując swoje irracjonalne decyzje. Jestem pewien, że Geralt
domyślał się o co chodzi, choć nie potrafię ustalić od którego momentu. Na
pewno wiedział zadając śmiertelny cios, nie chciał pozwolić aby Vilgefortz
powiedział mu prawdę.
Sigi D.
michalb@polsteam.info