Ks. Brzózka zbliżywszy się i pozdrowiwszy nas począł prędko i niespokojnie: — Ks. Stanko z Niemiec tylko co powrócił. Na Boga żywego, idźcież do niego, idźcie, a ujrzycie cud ów, o którym prawiono — księgę, której ludzka ręka nie pisała, a jest uczynioną tak, że pismo ręki ludzkiej prawie przechodzi! Na to ks. Walerz odparł: — Ojcze mój, stare to są bałamuctwa, te liche deskami odbijane obrazki z podpisami widywaliśmy; mało co one warte, o innych zaś, choć z Niemiec donoszono, ano Niemcy się radzi chwalą swoimi czarnoksiężnikami, ale z bliska te cuda widząc nieosobliwie wyglądają. Ks. Brzózka, odparł uśmiechając się: — Idźcież sami, zobaczcie, jako niewierny Tomasz palec włóżcie, a potem mi powiecie: nie cudowna to li rzecz jest! Ręce obie złożywszy podniósł je do góry. — Niewysłowiona łaska boża! Miarkujecie, taż to najbiedniejszy kościółek, najmniejsza szkółka, ubogi człek słowo boże będzie mógł za mały grosz kupić, cieszyć się nim, karmić i pomnoży się chwała Stworzyciela i Zbawiciela naszego.
— Amen — dokończył ks. Walerz z niedowiarstwem pewnym. Ks. Brzózka odszedł, a ja za Walerzem ciągnąłem do ks. Stanki. Przybyliśmy do niego, stał w kolegium mniejszym i tylko co był powrócił z podróży a sakwy rozwiązał. W izbie zastaliśmy profesorów i bakałarzów zgromadzonych z dziesiątek. Na pulpicie rozwarta leżała księga w deski oprawna jak pospolite manuskrypta. Otaczali ją wszyscy. Na twarzach przytomnych malowało się niedowiarstwo, zdziwienie, niemal przestrach jakiś. Wyszedł naprzeciw ks. Walerzowi do progu gospodarz witając uprzejmie: — Powiedziano wam już pewnie, com za skarb osobliwy przywiózł. Chodźcież a podziwiajcie to dzieło wielkie, zdumiewające a chwalmy Boga, który sprawę tę natchnął. To mówiąc wskazał na pulpit i rozłożoną na nim księgę. Przystąpił ks. Walerz z ciekawością, ale z niedowierzaniem. Na pierwszy rzut oka nie było w księdze tej nic, co by ją od pospolitych rękopismów, ręką biegłych skryptorów wykonywanych, odróżnić dało. Wielkie litery widocznie nawet były malowane i złocone od pióra i pędzla. Księga zawierała tak zwany Catholicon. Ks. Walerz przerzucił kart parę, zajrzał i ramionami ruszył i odezwał się: — Osobliwego nie widzę nic, księga ta pisana jak inne, ale ręką wprawną i jednostajną. — W tym osobliwość, że ona pisana nie jest — żywo przerwał Stanko — jest składaną i literami pojedynczymi wyciśniętą. Nie na deskach rzezana, nie! Niemiec przebiegły wymyślił rzezać pojedyncze litery, składać je do kupy, namazywać inkaustem i na papierze je wyciskać. Tym sposobem raz złożonej księgi odbija wiele zechce. Wielkie tylko litery zostawia próżne dla dopisania od ręki, aby ludzi oszukiwał i dał to za prawdziwą skrypturę, za którą się drogo płaci.
Słuchali wszyscy zdumieni. Ks. Walerz uważniej księgę rozpatrywać zaczął i głową potrząsał. Wtem przytomny ks. Dąbrówka się odezwał: — Deski rzezane nieforemnie widywaliśmy dawniej. Wyciskam nimi karty dla kosterów, obrazy śmierci i świętych, gdzieniegdzie słów po trosze. — Ale toć wcale inna rzecz — przerwał ks. Stanko — bo tu każda litera stawi się osobno i dziś ona służy do Catholiconu, a jutro może do Biblii lub Lombarda. W tym cały rozum Niemca! Co dawniej rękopism kilkadziesiąt grzywien licho przekopiowany opłacać przyszło, dziś za kilkanaście dają. Stali wszyscy jak niemi, a przybyły z podróży Stanko ciągnął dalej: — Powiadano mi w Frankofurcie, jaka tam gadka chodzi o tym wynalazku. Po ludzku się to stało, nie rozumem a przypadkiem, bo człowiek więcej winien trafunkom pono niż mądrości własnej. Niemiec ów, który deski rzezane z obrazami śmierci odbijał, jedną z nich roztrzaskał cisnąc i poszła w kawałki. Wzięły się nimi bawić chłopięta... Stał wyraz u góry wielkimi literami: omen; połupały go i z omen po kolei składały dla zabawy nemo, omne, mone itp. Nadszedł stary ojciec i wpatrzył się w zabawę tę dziecinną. Uderzyła go myśl, aby rzezać litery osobne, naprzód z drzewa, potem próbował je lać cynowe czy ołowiane i stał się cud ów. — Zaprawdę cud — odparł ks. Dąbrówka — bo ludzie na to od dawna byli trafić powinni. Na starych glinianych naczyniach literami wybijali garncarze imiona swe, na rzymskich monumentach pojedyncze brązowe litery przytwierdzano. Cicero mówi o rozsypanych takich znakach. Szło tylko o to, aby je kto poczernił i wycisnął. — I na to tysiąc lat czekać było potrzeba, a od dziecka się dopiero i od przypadku nauczyć — dodał ks. Dąbrówka. Przyglądali się wszyscy ciekawie.
— Nie do wiary! — szeptali niektórzy karta po karcie przepatrując. — Musimy wierzyć, gdy w ręku mamy dowód, iż to rzecz dokonana — mówił ks. Stanko. — Niepisany to jest Catholicon, ale ciśnięty i odbito ich siła, a jam przywiózł dwa, które porównywając łatwo się przekonać, że kreska w kreskę są do siebie podobne. Sprawa to wielka, potęga nowa, bo co dawniej dla niewielu było dostępne, dziś się po świecie rozejdzie... na chwałę bożą, na ludzi pożytek duszny. Biblią już taką dają. Stojący tuż znany wszystkim kolegiat ks. Musiński, o którym powiadano, że szatana się nie mniej lękał jak samego Boga, a o sprawach ducha ciemności rozprawiać lubił i wszędzie owego pazura diabelskiego się domyślał, głową zaczął pokręcać. — Wy to macie za sprawę bożą i natchnienie Ducha świętego, a ja — nie wiem. Okaże się to, czy wieczny nieprzyjaciel rodu ludzkiego nie wymyślił tego na zgubę naszą. Biblią powiadacie wyciśnięto, alboż ją w ręce prostaczków nieprzygotowanych do zrozumienia dać można? I odwrócił się do stojącego tuż ks. Walerza. — Medyk wam to najlepiej powie, iż zdrowszego na świecie nie ma nic nad chleb, a chlebem się przecie zabić można. Wygłodzonemu człeku dajcie świeżo upieczonego a gorącego, niech się go obje, a pewno rozpuknie i zdechnie. Tak i z Biblią jest, ze słowem bożym, gdy je głodni zechcą pożerać. — Hm — przerwał ks. Dąbrówka powoli — bis sub judice, czy na pożytek to wyjdzie, gdy ludzie się wszyscy do ksiąg wezmą. Niejednemu one zaszkodzą, niejeden prawdę wyszpoci. — A szatan z tego skorzysta — dodał ks. Musiński — i ja to mam za chytrą sprawę jego, że Niemca nauczył cisnąć księgi tanimi je czyniąc. Jest w tym znamię diabelskie. Każdy kto za tani grosz księgi dostanie, będzie się już równym temu uważał, co żywot nauce poświęcił. Prawdy nie tyle na świat przyjdzie, co bałamuctw i obłędów.
|