Joanka pisze:
Na bogów, kto to tłumaczył?
Sztuczna inteligencja. I robiła to szybko (szybko = "by the small glass").
Kumpel przez jakiś czas pracował w sieci dystrybucji RUCHu. Mieli menedżera z Niemiec, głęboko przekonanego o swojej znajomości języka polskiego. Kiedyś dostali mailem informację, że ich magazyn "jest jelouty". Musieli się skontaktować z innymi placówkami, i po konsylium odkryli, że chodziło o poziom zapełnienia - oznaczany w RUCHu kolorami (np czerwony - przepełniony, zielony - wolny itp). Ich magazyn był ... żółty.
Chemik pisze:
Nie wiem, jaki jest sens czytania tych dwóch cykli jednoczesnie. Już pominę, jaki jest sens czytania dwóch książek naraz :)
Sens ustępuje z reguły miejsca realizmowi ... :D wyrażonemu przeważnie dostępnością książek - tak wyszło.
Jestem za połową "Hobbita" - już tam, ale jeszcze nie z powrotem. Idzie dobrze. Jednak kwestia nastawienia. A może pomaga po prostu sącząca się w tle muzyka z LoTR. Tylko te krasnoludy takie nieporadne...
Narsil - ale żadnego "Bonda" nie obejrzę i już :D
Zaś na dobre wracając do tematu - identyczny problem występuje w przekładach z angielskiego powieści z gatunku technothriller. Jakikolwiek termin techniczny bardziej skomplikowany od śrubokręta czy słowo z zakresu wojskowości trudniejsze niż "karabin" tłumacz wyuczony na rozmówkach herbacianych pod FCE potrafi okaleczyć w sposób przerastający nawet najbujniejszą wyobraźnię. "Czerwony sztorm" Toma Clancy'ego w przekładzie Michała Wroczyńskiego woła o mord rytualny (sama powieść to co prawda przykład zimnowojennej propagandy i akademickiej wręcz ksenofobii, ale ma mroczny klimat).
Czasami rzeczywiście najlepiej jest przeczytać oryginał. Nawet pomimo trudności językowych - przez błoto i krew ku łąkom zielonym!