A ten Polcon to spod mojego kamienia widać było tak:
Wszystkim, którzy się zastanawiają czy pierwszy w życiu Polcon w wieku lat 35 to dobry pomysł odpowiem, że ja też się zastanawiałam. Kiedy czekałam w niewielkiej kolejce do akredytacji odpowiedź na tę wątpliwość wydawała mi się w sposób oczywisty negatywna. Oni wszyscy byli tacy młodzi. Potem się to pozmieniało i nie czułam się już tak bardzo matuzalemowo. Nie jestem szczególnie zdeklarowanym fanem fantastyki. Owszem, czytam chętniej niż cokolwiek innego, ale z racji braku czasu czy braku zorganizowania i ogólnego rozmemłania mam wiele dotychczas nienadrobionych braków, ogromu mojej ignorancji nie jestem nawet w zasadzie świadoma za to byłam już potwornie zmęczona pracą i codziennym zmaganiem się ze wszystkim. Powinnam była wyjechać na co najmniej dwa tygodnie gdzieś, gdzie nie dotarła cywilizacja. Zamiast tego wygospodarowałam całe cztery dni i pojechałam na Polcon do Bielska-Białej. W moim wieku! Wiek nie okazał się większą przeszkodą. Brak wiedzy, biegłości w popkulturze i posiadanie jakiegoś tam wyobrażenia, już większą.
Wypadałoby może jednak zacząć od samego miejsca. Na Polcon w tym roku wybrałam się w zasadzie wyłącznie dlatego, że był organizowany w Bielsku-Białej, czyli całe około 50 km od mojego miejsca zamieszkania. Takiej okazji nie mogłam przepuścić. Zewsząd teraz czytam, że Bielsko-Biała to cudowne miasteczko. Mogę się tylko podpisać. Warto tam pojechać, żeby zobaczyć urokliwy rynek, uliczki wykładane kocimi łbami, posiedzieć w którejś z bardzo licznych kafejek czy pubów. Naprawdę śliczne miasto, które ma jeszcze wielki niewykorzystany potencjał. Wierzę, że go wykorzysta. Skoro już o miejscówce zaczęłam, to polecę jeszcze tylko Dom Turysty PTTK. Doskonały, hotelowy standard w bardzo przystępnej cenie. No ale nie o tym jest Polcon. A o czym? No właśnie tutaj nie bardzo wiedziałam o czym. Dostałam jednak do ręki program i informator. Przejrzenie jednego i drugiego powiodło mnie do wniosku, że prawdopodobnie będzie tu chodzić o to, żeby się czegoś dowiedzieć i czymś podzielić. Gdybym miała tylko program, to w wielu przypadkach nie wiedziałabym o co chodzi w prelekcjach. Same ich tytuły wielokrotnie nie są tu pomocne. Rozwinięcia różnie – czasem tak (tak było w przypadkach najbardziej dla mnie zagadkowych czyli „Jestem trochę wstydliwy… poznajmy się” czy „Cienka purpurowa linia”). Pierwsze wrażenia? Będę bardzo, bardzo, bardzo płytka. Pierwsze co mi przyszło do głowy to było – ok, wszystko dobrze, ale dlaczego oni wszyscy tacy zarośnięci? No serio – Stanislav Levy stajli. Miałam wyobrażenie o gali Nagrody im. Zajdla, które jednak obejmowało coś na kształt eleganckiego stroju. W oczekiwaniu na to wydarzenie, wiedząc, że nie dam rady pogonić przed galą żeby się przebrać, cały dzień od 10:00 przechodziłam w eleganckiej sukience i butach na obcasie. Tymczasem z tych, którzy pojawili się na scenie podczas gali radę dali: prowadzący (szczególnie pani), Jadwiga Zajdel i Ania Kańtoch. No nic. Liczą się wykłady, prelekcje, panele.
Czwartek: 1. „Najemnicy w historii” i zaraz potem „Najemnicy w popkulturze” by Maciej „Toudi” Pitala i Michał „Puszon” Stachyra. Trochę tak z braku laku. Niczego szczególnego się nie dowiedziałam. Bardzo tak sobie. I to by chyba było wszystko w tym dniu, bo zakończył się jakoś tak dość szybko w moim pokoju w dobrym towarzystwie i Pijackie Eldorado znowu tryumfowało. Niczego nie żałuję, żeby nie było. Jakby jednak nie było opcji z Pijackim Eldorado, to bym się wybrała na „Napiszmy powieść fantasy po grecku” Aleksandry Klęczar (dlaczego napiszę niżej) i „Zagadki medyczne” Aliny Janiak (bo ciekawe).
Piątek: 1. "Sensacje XIX wieku" K. Piskorskiego. Nie wybierałam się, ale Alakhai powiedział, że K. Piskorski robi fajne prelekcje. I faktycznie, nie żałuję. Dowiedziałam się naprawdę ciekawych rzeczy a całość była podana sprawnie, w sposób interesujący i przykuwający uwagę. 2. "W zasadzie niegroźne" – Piotr W. Cholewa, Michał Cholewa, Krzysztof Bortel. Nie wiem po co na to poszłam. Not my cup of tea. 3. Potem uwolniona od poprzedniej prelekcji wybrałam się na „Władza i pamięć. Wodzowie, przywódcy i tyrani w Sandmanie Neila Gaimana” Aleksandry Klęczar. Chyba najlepsza prelekcja na jakiej byłam na tym Polconie. Fachowe opracowanie czterech epizodów z Sandmana: „Thermidor”, „August”, Ramadan”, „Trzy wrześnie i styczeń”. Do tego podane bardzo sprawnie, ze swadą. Po prelegentce widać było doświadczenie w tego rodzaju sytuacjach. Prelekcja była świetnie opracowana. Najważniejsze jednak, że treści jakie zostały tu przekazane i zestawienie epizodów, były nawet jeśli nie odkrywcze same w sobie, to przez fachowe opracowanie w moim przypadku potwierdziły i pogłębiły wcześniejsze wrażenia z lektury. Także i o tym, że w „Sandmanie” N. Gaiman osiągnął szczyt swoich możliwości i nie podejrzewam, żeby jeszcze kiedyś udało mu się zbliżyć do tamtej formy. No, to teraz już wiadomo, dlaczego troszkę mi szkoda „Napiszmy powieść fantasy po grecku”. 4. Potem miałam przerwę, która zakończyła się spotkaniem autorskim Roberta M. Wegnera. Będzie jeszcze około sześciu tomów. Tak przynajmniej wywnioskowałam. Co najmniej trzy, ale bardziej sześć. W kolejnym, który został już ukończony i teraz jest jak rozumiem w procesie edytorskim, będą inne lokalizacje, będzie też mniej militarystyki (Bogu dzięki) a więcej skupienia na indywidualnych jednostkach, w tym będzie romans. A potem Pijackie Eldorado znowu tryumfowało.
Sobota: No, to był dzień.
1. Zaczął się on o godzinie 10:00, czyli drastycznie wcześnie. Wódka czysta jednakowoż jest zdrowym trunkiem, szczególnie kiedy przyjmowana w ilościach rozsądnych, dlatego stawiłam się karnie na „Cienkiej purpurowej linii” Michała R. Wiśniewskiego. Wielka szkoda, że trwało to tylko godzinę. Uważam, że temat wymagał więcej czasu i namysłu. Bo też był naprawdę bardzo interesujący. Przynajmniej dla mnie. I nadawał się bardziej na dyskusję niż na wykład. To powinien być co najmniej dwugodzinny panel. Było o tym jak szczególnie ostatnio fantasy i tzw. mainstream się przenikają i co z tego wychodzi. Podobno „nie ma mnie” w „Szczęśliwej ziemi” Ł. Orbitowskiego. Upieram się, że ja osobiście się tam odnajduję. Dopiero później, po wyjaśnieniu o co mu chodziło stwierdziłam, że się nie zrozumieliśmy. Zwykły misunderstanding. Mrw ma pretensje do Ł. Orbitowskiego, że w jego powieści nie ma prawdziwych kobiet. Z tego czyni mu zarzut szczególnie gdy Ł. Orbitowski twierdzi, że napisał powieść pokoleniową. Ja mówię: no i nie ma prawdziwych kobiet (zarzut trafny), ale ja tam jestem. Bo myślę o sobie w tym momencie cokolwiek „bezpłciowo”. Wyabstrahowany konglomerat cech, w którym na pierwszy plan w moim odczuciu wychodzi bierność i życzeniowość. Taki życiowy flow, takie żeby ktoś zrobił za mnie, podjął decyzję za mnie, żeby samo się stało, żeby … . Ja osobiście mam z tego powodu poczucie winy, stąd ja siebie w „Szczęśliwej ziemi” na tym poziomie odnalazłam jak najbardziej. Ale fakt, przyznaję, to za mało, żeby mówić o powieści pokoleniowej. Faktycznie to nie jest coś, co jest charakterystyczne tylko dla jednego pokolenia. Ale może już refleksja nad tym jest właściwa dla pokolenia, które akurat jest w odpowiednim po temu wieku? Jakkolwiek by nie było, w stawce do tegorocznego Zajdla „Szczęśliwa ziemia” była kategorią osobną i najbliżej czegoś na kształt powieści pokoleniowej. Do tego, kurde, była dobrze warsztatowo napisana. Jeśli chodzi o „Lód” J. Dukaja – no dobrze, Dukaj dojrzał ludzi, nie tylko koturnowe Wielkie Idee. Ale nadal uważam, że więcej ma serca dla Idei (także w „Lodzie”) i to dla nich „Lód” napisał, niż do ludzi, którzy ze swoimi interakcjami tam są, ale czy nie dlatego, że napisał Dukaj powieść posągową, stylizowaną na wielkie powieści społeczno – obyczajowe XIX wieczne i tego ten sztafaż po prostu wymaga? Musiałabym sobie powtórzyć „Inne Pieśni”. Tyle mi przyszło z tej prelekcji i późniejszej rozmowy przed galą. Dlatego to było dobre. 2. „Sztuki walki” Simon Zack. Nie wiem czemu poszłam na to. Samo w sobie w porządku pewnie, ale nie wiem czemu poszłam na to. 3. Nie zmieściłam się na „Symbolice krwi” Katarzyny Bajka (nie wiem, może i dobrze) i trafiłam na „O zabijaniu” Marcina Przybyłka. Dobrze poprowadzony, konkretny wykład. Cieszył się dużą popularnością. 4. „Jak ogłupić człowieka? Kilka słów o życiu w nadmiarze informacji” Cezary Zbierzchowski. Bardzo dużo ludzi przyszło. Co prawda niczego szczególnie odkrywczego się nie dowiedziałam, ale i tak nie żałuję. 5. No i słynny panel „75-lecie Batmana”. Prowadził Jakub Ćwiek, a brali udział: Katarzyna Czajka, Jacek Inglot, Wojciech Nelec, Piotr Gociek i Marcin Przybyłek. I tutaj można by się zatrzymać na dłużej. Jestem całkowitym laikiem jeśli chodzi o Batmana. Nie no, znam postać, wiem o co kaman, ale nic ponad to. Poszłam więc po wiedzę. No i wyszłam tak trochę bez tej wiedzy mówiąc szczerze. No może poza skandalizującą (albo po prostu skandaliczną) sprawą Billa Fingera. Nie to mnie jednak zaskoczyło. Zaskoczyło mnie, że trochę omawiano tego Batmana tak, jakby to była postać filmowa, nie komiksowa. A w tym jakby nie było trylogii Nolanowskich (to już totalny absurd w absurdzie). Znaczy, żeby nie było – oczywiście wzmiankowano o tych najbardziej posągowych komiksach (pewnie nie wszystkich), ale odniosłam wrażenie, że robiono to w takim tonie jakby to nie one nadawały ton tej postaci, tylko jakby były wtórne wobec jego filmowych wcieleń. No heloł… A już szczególnie rozbawił mnie Jakub Ćwiek, który odpowiadając na postawione przez siebie pytanie o to, które wcielenie Batmana uważa za najlepsze, czy też najbardziej lubi, powiedział, że ten Batman z „The Killing Joke”. No fajnie, ale co w nim jest takiego wielce charakterystycznego odróżniającego go od każdego innego Batmana? „The Killing Joke” to jest – z szacunkiem i przeproszeniem – ale jednak teatr jednego aktora i nie jest nim Batman. W środku panelu miałam około dwudziestominutową przerwę (w tym miejscu szczególnie ciepłe słowa kieruję pod adresem Pawła Ciećwierza, który olał system i nic nikomu nie mówiąc nie pojawił się na swoim wykładzie o narkotykach w kulturze). Kiedy wróciłam było o przeciwnikach Batmana. Raczej nic odkrywczego. Ogólnie chyba był hejt na to, że Batman jest postacią, która dysponuje wielkimi pieniędzmi. Ogółem nie wiem co o tym myśleć. Piszą, że J. Ćwiek beznadziejny jako prowadzący. A moim zdaniem nie. Jest dobrym konferansjerem w tym sensie, że łapie kontakt z publisią i potrafi nad nią zapanować. Znaczy o ile publisia jest skora do współpracy, bo np. w większości składa się z dzieci, a tym paru dorosłym nie daje się dorwać do mikrofonu, albo po prostu nie zależy im czy coś w ten deseń ;) Merytorycznie nie mam kompetencji aby go oceniać. Co zwróciło moją uwagę, to już opisałam. 6. Gala Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Podobno bywały lepsze. Z pewnością nie powinny się były zdarzyć prowadzącym takie wpadki jak przechrzczenie nazwy Nagrody na Nagrodę ZajdLERA, czy uporczywe przekręcanie tytułu jednego z nominowanych opowiadań („Piołun” zamiast „Popiołun”). Ania Kańtoch odebrała czwartego Zajdla, za „Człowieka nieciągłego” tym razem. Nie mam wielkich zastrzeżeń choć uważam, że ogólnie poziom opowiadań nie był wysoki. Natomiast nie wiem doprawdy czym kierowali się głosujący, że wyszło na to, że „Cienioryt” zasłużył na Zajdla. Najgorszym możliwym gustem literackim? Doprawdy nie wiem. A potem tryumf odniosło Pijackie Eldorado i co poradzisz?
Niedziela: 1. „My beloved monster and me, czyli jak Lovecraft wypacza pisarzy” Grzegorz Gajek. Dzięki temu wykładowi już wiem o co chodzi w trylogii Sounthern Reach. Fajny wykład. 2. Panel o steampunku/dieselpunku - postaram się przeczytać coś Emila Strzeszewskiego. 3. Panel o Urban Fantasy (K. Czajka, A. Kańtoch, P. Majka, J. Inglot, J. Ćwiek) okazał się czymś innym niż miał być chyba, bo mówiono o urban legends. Nudne to było.
I tym razem Pijackiego Eldorado nie było, bo trzeba było wracać do domu. Przywiozłam z Polconu trochę wrażeń, trochę wiedzy, trochę nowo poznanych osób, spotkanie z dawno nie widzianymi znajomymi, trochę pomysłów na lektury i cholerne przeziębienie . A nadto zastanowię się czy w przyszłym roku nie pojechać na Polcon do Poznania. A w kolejnym roku do Wrocławia. A to już jest pewien sukces Polconu.
_________________ "Bla bla pod burym bla bla żywopłotu Bla-blałem ją bla bla wśród ptasząt łopotu. W mokrej glinie łopatą wykopany dół, Jej bla-bla bla bla przebił osikowy kół." Shague Ghintoss by Jake Jackson ja odpuściłam sobie już dawno. wmk <rotfl>
|