Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 16.05.2024 @ 2:39:37

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 1217 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 72, 73, 74, 75, 76, 77, 78 ... 82  Następna
Autor Wiadomość
Post: 26.09.2013 @ 0:42:18 
Offline
Wiedźmin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27.10.2002 @ 20:35:02
Posty: 653
Lokalizacja: niewłaściwe miejsce, niewłaściwy czas...
Dzięki. :)

_________________
http://zabawki-anneke.blogspot.com


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 26.09.2013 @ 1:16:52 
Offline
Wiecznie pijane medium płci żeńskiej
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12.12.2002 @ 19:25:16
Posty: 10760
Lokalizacja: Chrząszczydrzewoszyce Powiat Łękołozy
spóźnione (tu :-) ) ale szczere - gratulacje

_________________
All those moments will be lost in time...


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 10.10.2013 @ 14:07:02 
Offline
Evangelina Parr
Awatar użytkownika

Rejestracja: 23.09.2002 @ 19:20:38
Posty: 31741
Lokalizacja: z miejsca zwanego Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata
Alice Munro z literackim Noblem. No nie wiem, zwłaszcza w kontekście kandydatur Murakamiego i Dylana. Niemniej to wciąż lepiej, niż Dario Fo.

_________________
Czułe pozdrowienia! Co cię gniecie?
* * *
Pies, który szczeka, jest niedogotowany - przysłowie chińskie.


THIS IS NOT A LOVE SONG


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 10.10.2013 @ 14:44:28 
Offline
Dijkstra
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16.04.2006 @ 22:20:39
Posty: 9301
Lokalizacja: poznański sztejtl
Ciekawe, czy Szacowna Akademia kiedykolwiek przełamie swoje uprzedzenia i przyzna Nobla Amosowi Ozowi? Tak, wiem, naiwny jestem...

_________________
Casual master race!
Kylo Ren is my favourite Disney princess.
Równanie Nowackiej-Zandberga: 7,55 + 3,62 = 0


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 20.06.2014 @ 17:57:41 
Offline
Villentretenmerth

Rejestracja: 04.08.2003 @ 19:27:23
Posty: 5488
Podejrzewam, że wielu z Was było już kiedyś na jakimś Polconie. Kiedy się opłaciło akredytację, to co dalej?

_________________
"Bla bla pod burym bla bla żywopłotu
Bla-blałem ją bla bla wśród ptasząt łopotu.
W mokrej glinie łopatą wykopany dół,
Jej bla-bla bla bla przebił osikowy kół."
Shague Ghintoss by Jake Jackson

ja odpuściłam sobie już dawno. wmk <rotfl>


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 20.06.2014 @ 18:02:13 
Offline
Król Dezmod
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21.04.2005 @ 2:59:03
Posty: 3537
Lokalizacja: Koszalin
Ja później otworzyłbym sobie piwo.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 20.06.2014 @ 19:01:46 
Offline
Wiecznie pijane medium płci żeńskiej

Rejestracja: 22.09.2002 @ 19:29:02
Posty: 11233
Lokalizacja: Legnica/Kraków
Za jakiś czas dostaniesz potwierdzenie, a potem na Polconie będzie osobna kolejka dla tych z przedpłatami:)

_________________
Występny Wartowniku! Cintryjka chwali książkę! Bym miał pieniądze, to bym se chyba, normalnie, kupił, tak mnie to zaszokowało ;) - Ben

siekierka


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 20.06.2014 @ 19:50:52 
Offline
Villentretenmerth

Rejestracja: 04.08.2003 @ 19:27:23
Posty: 5488
Dłuższa niż dla tych bez, tak?

_________________
"Bla bla pod burym bla bla żywopłotu
Bla-blałem ją bla bla wśród ptasząt łopotu.
W mokrej glinie łopatą wykopany dół,
Jej bla-bla bla bla przebił osikowy kół."
Shague Ghintoss by Jake Jackson

ja odpuściłam sobie już dawno. wmk <rotfl>


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 20.06.2014 @ 20:31:34 
Offline
Wiecznie pijane medium płci żeńskiej

Rejestracja: 22.09.2002 @ 19:29:02
Posty: 11233
Lokalizacja: Legnica/Kraków
Teoretycznie krótsza i szybciej się posuwająca.

_________________
Występny Wartowniku! Cintryjka chwali książkę! Bym miał pieniądze, to bym se chyba, normalnie, kupił, tak mnie to zaszokowało ;) - Ben

siekierka


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 21.06.2014 @ 17:42:56 
Offline
Wiedźmin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27.10.2002 @ 20:35:02
Posty: 653
Lokalizacja: niewłaściwe miejsce, niewłaściwy czas...
Teoretycznie. :P

_________________
http://zabawki-anneke.blogspot.com


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 21.06.2014 @ 18:31:21 
Offline
Wiecznie pijane medium płci żeńskiej

Rejestracja: 22.09.2002 @ 19:29:02
Posty: 11233
Lokalizacja: Legnica/Kraków
Zaznaczyłam nie bez kozery:)

_________________
Występny Wartowniku! Cintryjka chwali książkę! Bym miał pieniądze, to bym se chyba, normalnie, kupił, tak mnie to zaszokowało ;) - Ben

siekierka


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 25.06.2014 @ 21:57:12 
Offline
Villentretenmerth

Rejestracja: 04.08.2003 @ 19:27:23
Posty: 5488
Dziś wybrano utwory nominowane do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla.
Powieści nominowane do Nagrody Zajdla:
• Anna Kańtoch „Przedksiężycowi”, tom III
• Łukasz Orbitowski „Szczęśliwa ziemia”
• Krzysztof Piskorski „Cienioryt”
• Andrzej Sapkowski „Sezon burz”
• Cezary Zbierzchowski „Holocaust F”
Opowiadania nominowane do Nagrody Zajdla:
• Michał Cetnarowski „Cyberpunk”
• Anna Kańtoch „Człowiek nieciągły”
• Anna Kańtoch „Okno Myszogrodu”
• Paweł Majka „Grewolucja”
• Piotr Mirski „Dronboustroje”
• Marcin Podlewski „Edmund po drugiej stronie lustra”
• Wojciech Szyda „Popiołun”

_________________
"Bla bla pod burym bla bla żywopłotu
Bla-blałem ją bla bla wśród ptasząt łopotu.
W mokrej glinie łopatą wykopany dół,
Jej bla-bla bla bla przebił osikowy kół."
Shague Ghintoss by Jake Jackson

ja odpuściłam sobie już dawno. wmk <rotfl>


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 10.07.2014 @ 14:36:52 
Offline
BiałyPłomień Tańczący Na Modemach Wrogów
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20.09.2002 @ 18:06:43
Posty: 6856
Lokalizacja: Wzgórek św. Nowotki
Dobry pomysł: http://zajdel.art.pl/2014/07/opowiadani ... o-e-booki/

_________________
The infection has been removed
The soul of this machine has improved


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 11.07.2014 @ 15:45:38 
Offline
Wiecznie pijane medium płci żeńskiej
Awatar użytkownika

Rejestracja: 22.10.2002 @ 12:15:23
Posty: 10466
Lokalizacja: BSG75
• Michał Cetnarowski „Cyberpunk”
• Anna Kańtoch „Człowiek nieciągły”
• Anna Kańtoch „Okno Myszogrodu”
• Wojciech Szyda „Popiołun

Na razie te przeczytałem i stwierdzam, że tak wyrównanego poziomu, to dawno nie było. O każdym z tych tekstów mógłbym sporo dobrego powiedzieć. A jeszcze są trzy. Zapowiada się niezły zgryz.

_________________
Nie był zwyczajnie leniwy. Zwyczajne lenistwo to po prostu niechęć do wysiłku. Minął ten etap już dawno, przemknął po pospolitym nieróbstwie i przeszedł na przeciwną stronę. Więcej kosztowało go unikanie wysiłku, niż innych ciężka praca.
Prawda ;)


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 09.08.2014 @ 20:42:41 
Offline
Villentretenmerth

Rejestracja: 04.08.2003 @ 19:27:23
Posty: 5488
Pierwsza część przyjemności, czyli zapoznanie się ze wszystkimi nominowanymi powieściami, już za mną. Oto efekty (w kolejności czytania).

SPOILERY, SPOILERY, DUŻO SPOILERÓW!

I. 22 listopada 2013 r.

Właśnie mija tydzień od zakończenia przeze mnie lektury „Sezonu burz – Wiedźmin” A. Sapkowskiego. Przyznać muszę, że spodziewałam się czegoś gorszego, niż ostatecznie dostałam, co z całą pewnością należy zapisać po stronie plusów. Niemniej sam fakt, że w przypadku rzeczy o wiedźminie Geralcie autorstwa Andrzeja Sapkowskiego sporządzam sobie w głowie tego rodzaju oszacowanie, jest mocno symptomatyczny.
Gorzej, że nie jest niestety symptomem mojego wieku zaawansowanego (a przynajmniej nie wyłącznie) ale przede wszystkim to owoc tego, że z samą materią niestety coś jest nie tak.
W „Sezonie burz” jedynie pobrzmiewają odległe echa tego, czym swego czasu była (i pozostaje przecież niezmiennie) saga o wiedźminie. „Sezon burz” ma swoje nieliczne momenty – tylko i aż tyle.
Niestety intryga jest tutaj słabiutka. Geralt przybywa do Kerack – nadmorskiego królewstewka w którym gotuje się wokół kwestii sukcesji. Traf chce, że w Kerack mieszka również czarodziejka Lytta Neyd zwana Koral, za sprawą której Geralt jak szybko do Kerack dociera, tak też szybko ląduje w tamtejszym lochu pod zarzutem sprzeniewierzenia publicznego grosza, co w Kerack jest szczególnie karygodnym czynem. Trzeba znowu trafu, żeby w tym samym królewstewku przebywał Jaskier, który jest krewnym głównego instygatora królewskiego. Oczywiście już niedługo okaże się, że umieszczenie Geralta pod kluczem miało na celu jego zmiękczenie, co z kolei było potrzebne dla skłonienia go do udzielenia pomocy czarodziejom w pewnym ich przedsięwzięciu. Niestety pojawia się pewien problem. Podczas gdy Geralt gnije w lochu ktoś bezczelnie kradnie jego wiedźmińskie miecze. Miecze zatem trzeba odzyskać. I to w zasadzie wokół tego zadania kręci się dalsza akcja, która – pozwólmy sobie to powiedzieć – nie jest jakoś szczególna. Ot takie pomieszanie wiedźmina i natłoku niefortunnych zbiegów okoliczności znanych doskonale z trylogii husyckiej.
Ku mojemu zaskoczeniu stwierdzam, że czytało się to całkiem sprawnie. Co prawda początki były kulawe i nudnawe, ale później opowieść snuje się płynniej i całkiem znośnie. Brak to co prawda bon motów, które miałyby szanse wejść do powszechnego użytku, niemniej na upartego znajdzie się parę fajnych i dowcipnych dialogów. Choć może nie z tych wartych zapamiętania na dłużej.
Postać głównego bohatera, czyli wiedźmina jest tutaj (mam nadzieję że celowo) poprowadzona tak, że jawi się on jako istny gówniarz. Niedojrzały, naburmuszony, gniewny. Dziw bierze co te wszystkie czarodziejki (kobiety wyzwolone, świadome, światowe) w nim w ogóle widzą. A że widzą jest bezsporne, bo co jakaś się pojawi w otoczeniu Geralta, to zaraz musi z nim iść do łóżka (jeden wyjątek wiosny nie czyni). Nie kumam.
Ostatecznie – „Sezon burz” pozostawił mnie z letnimi uczuciami. Ani to nie jest tak bardzo, bardzo złe jest się obawiałam po „Żmii”, ale też zdecydowanie nie jest tak dobre, jak by się chciało. Może faktycznie największą zaletą „Sezonu burz” będzie skłonienie do powtórki Sagi?

II. 29 marca 2014 r.

Przeczytałam „Morfinę” Sz. Twardocha. Przeczytałam również „Szczęśliwą ziemię” Łukasza Orbitowskiego, Twardochowego kolegi. Patrzę teraz w lustro i śledzę zapowiedzi zmarszczek na twarzy. I zadaję sobie pytanie – czy to już?
„Morfina” i „Szczęśliwa ziemia” to powieści, które wpisują się w klimat podsumowań czynionych mniej więcej po środku życia. Powieści definiujące, powieści z ambicją do tego, aby stać się „głosem pokolenia” (albo przynajmniej jego części), albo przynajmniej jego opisem, próbą zdefiniowania. I tak się składa dość zabawnie, że to właśnie ma być moje pokolenie.
„Szczęśliwa ziemia” to jest realizm magiczny w ujęciu powieści grozy/horroru. Coś w typie Kinga, czy może raczej „Labiryntu Fauna”. Dobrze jest mieć świadomość tego przystępując do lektury.
Rykusmyku to małe miasteczko na Dolnym Śląsku, w pobliżu Legnicy. Bywam tam. Nie w samym Rykusmyku (podobno można zidentyfikować, które to miasteczko w realu, ale nie chcę). Bywam czasami na Dolnym Śląsku i w tamtejszych miasteczkach. Panuje tam szczególna atmosfera. Nie jestem w stanie z dostateczną pewnością stwierdzić, czy to kwestia Dolnego Śląska, czy po prostu małych miasteczek. Niemniej jest w nich, w ich powietrzu coś takiego, co chwyta za gardło i chce poddusić. Jim Jarmusch byłby po prostu zachwycony.
W takim właśnie Rykusmyku w dorosłość wkracza pięciu chłopaków. Koledzy jeszcze z piaskownicy, którzy razem dorastali, chodzili do podstawówki, a potem do (prawdopodobnie jedynej w Rykusmyku) szkoły średniej. W Rykusmyku nie ma nic. Za wyjątkiem Kościoła Pokoju, Baszty Piastowskiej, restauracji „Ratuszowej”, policjanta (wcześniej milicjanta) Krończaka, szalonej dziewczyny Tekli, no i oczywiście Zamku. Zamek to trwała ruina, tylko że (jak w każdym „Rykusmyku” na Dolnym Śląsku) ma ci on podziemia. Podziemia z kolei są niezagospodarowane, niezbadane, przepastne, zawiłe i niebezpieczne. Chłopakom nie wolno było się tam nigdy bawić, a po prawdzie to nawet nie bardzo mieli na to ochotę, bo się bali. Od zawsze słyszało się, że z tymi podziemiami coś jest nie tak. Niemniej chłopcy, jak to chłopcy interesowali się żywo tym, co niebezpieczne. Wreszcie, kiedy dorosłość formalna zapukała do drzwi, postanowili uczcić ten fakt penetrując odważnie podziemia Zamku. Pomysł okazał się stosownie głupi do powagi ich nowo nabytej dorosłości. W podziemiach Zamku – okazało się - żyje dziwny potwór, który spełnia życzenia, choć nie za darmo.
To nie jest pierwsza opowieść o cenie marzeń. Więcej, o tym, że dobrze jest uważać na to czego sobie życzymy, bo jeszcze – nie daj Boże – się sprawdzi. Ta powieść jest jednak dość niepokojąca. Bo też jest tu coś w podtekście, co nie chce dać spokoju. Ta podduszająca atmosfera Rykusmyku, te połamane losy chłopaków i ta udręczona postać potwora. Chyba prawdziwym potworem jest niechęć do samodzielności. Bierność. Liczenie na cud, na to że los coś tam za nas załatwi. Że nie będzie trzeba sobie nawet wymyślać, czy dostatecznie precyzyjnie definiować siebie, bo wystarczy poprosić potwora. A potwór, jak to potwór, jak to bóstwo, spełnia życzenia po swojemu i kiedy mu się podoba.
Czy taki opis mojego pokolenia – biernych, uwikłanych, nie dość silnych – jest trafiony? Podejrzewam, że w takim samym stopniu, w jakim trafiony jest opis, czy charakterystyka każdego pokolenia.
Nasuwa mi się refleksja, że Rykusmyku ma się we krwi i nie ma znaczenia jak daleko się od Rykusmyku odjedzie, Rykusmyku i tak cię udusi.

III. 19 lipca 2014 r.

Działając z poczucia obowiązku, jako przyszły (choć pewny) uczestnik Polconu 2014 postanowiłam przynajmniej przeczytać nominowane do Zajdla powieści. To znaczy te, których jeszcze nie przeczytałam. Pech chciał, że na pierwszy ogień poszedł „Cienioryt” Krzysztofa Piskorskiego. Teraz się zastanawiam komu i dlaczego przychodzi do głowy nominować do – bądź co bądź – posiadającej długoletnią tradycję i – choćby tylko z tego powodu - chyba całkiem szanowanej nagrody literackiej tak lichutkie powieścidło.
Już pierwsze akapity Prologu wydały mi się jakoś znajome. Po paru kolejnych zdaniach już wiedziałam, że autor prawdopodobnie zaczytał się i zauroczył Cyklem o Kapitanie Alatriste Arturo Pereza-Reverte. Samo w sobie nie jest to niczym złym. Tylko dlaczego wykonanie takie koszmarne?
Wspomniany tutaj cykl powieściowy spod znaku płaszcza i szpady miewał swoje blaski i –nomen omen – cienie. Ogólnie jednak zdecydowanie większa część cyklu jest porządną, zgrabną lekturą. Dlaczego zatem K. Piskorski uwziął się na to, żeby brać wzór z tych słabszych tomów? Ba, dlaczego tak się w tym zapamiętał, że zdaje się osiągać poziomy nie spotykane od czasów A. Przechrzty i jego niesławnego powieścidła „Pierwszy krok”? Tego nie wiem. Co gorsza, K. Piskorski te słabości pogłębia z niepokojącą wręcz niefrasobliwością.
Głównym bohaterem swojej opowieści K. Piskorski czyni nauczyciela szermierki, arcymistrza w tym fachu, wiarusa, byłego szpiega, równie byłego zawadiakę, byłą i aktualną „szpadę do wynajęcia”, który jest trochę samotnikiem, na pewno wielkim twardzielem, myśli o sobie jak o straceńcu, starym wilku, któremu już niedługo przyjdzie złożyć w zimnym grobie sterane życiem kości, ale póki co jeszcze potrafi nieźle pokąsać. Słowem – nihil novi sub Sole. Nawet jego miano jest bardzo klasycznie przydługawe i skomplikowane (Arahon Caranza Martenez Y’Grenata Y’Barratora, dla ziomali Arahon). No i taki oto bohater, rzecz oczywista, nie może się nie wplątać w jakąś grubszą awanturę. Toteż się wplątuje, co jest skutkiem tak grubymi nićmi przez autora szytej intrygi upstrzonej omyłkami i zbiegami okoliczności, że niedobrze się od tego nagromadzenia nieprawdopodobieństw robiło. A do tego co najmniej dwukrotnie narrator musiał – z założenia przecież tępemu – czytelnikowi jak ten chłop krowie na rowie wkładać w głowę, że oto będzie świadkiem jak nasz bohater z przyjaciółmi będzie tworzył historię, ale taką przez duże H. Kiedy autorowi nie wystarcza talentu, to – widać – musi o pewnych rzeczach pisać wprost, tekstem otwartym, żeby czytelnik brał na wiedzę to, czego nie sposób poczuć i w co nie sposób uwierzyć czytając powieść. I też niestety nadmiernym talentem pisarskim K. Piskorski nie grzeszy, A przynajmniej nie zechciał go objawić na kartach „Cieniorytu”. Jeśli chodzi o biegłość pisarską, to sądzę, że można by „Cienioryt” zaliczyć do niższych stanów średnich. Nienajgorsza robota rzemieślnicza, choć do majstersztyku temu produktowi jest bardzo daleko, a koło prawdziwego dzieła sztuki użytkowej to to nawet nie stało i nigdy nie stanie. Co prawda nie ma tutaj jakichś błędów językowych, ma to w miarę spójny styl (który mi zupełnie nie odpowiada, tak swoją drogą), ale jest dojmująco pozbawione życia, werwy. Z moich obserwacji i czytelniczych doświadczeń wynika, że ta iskra, dzięki której i opowieść nabiera rumieńców i postaci stają się bardziej pełnowymiarowe i rzeczywiste na tyle, że całość jest w stanie poruszyć jakieś emocje, ta iskra właśnie pojawia się w momencie interakcji pomiędzy postaciami. Tymczasem K. Piskorski nie potrafi pisać dialogów. Dojmujące upośledzenie pisarskie i – w mojej ocenie – rzecz dyskwalifikująca dla autora, który (jak widać) ma ambicję aby napisać powieść w tradycji awanturniczo – przygodowej z elementem fantasy.
Ze wspomnianym brakiem mocno powiązana jest kolejna olbrzymia słabość tej powieści.
Praktycznie bezpośrednio po wymęczeniu „Cieniorytu” przeczytałam sobie jakiś reportaż społeczny w którymś z tygodników. W dwóch wstępnych akapitach tego reportażu było więcej autentycznych, wyczuwalnych emocji niż w całym „Cieniorycie” do kupy.
Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że autor by chciał, żeby czytelnik przeżywał tę powieść. Żeby kibicował głównemu bohaterowi, żeby współodczuwał z nim. Ale do tego trzeba mieć talent, który pozwoli na oddanie w słowach emocji i uczuć. Trzeba znaleźć i wypracować sobie sposoby, które na to pozwolą. K. Piskorski tego nie potrafi. To wszystko jest suche, bez ducha, bez klimatu, bez atmosfery. Nie pomagają tutaj żadne zabiegi, a finalne dzierganie „rodziny patchworkowej” w tym kontekście jest wręcz po prostu żałosne.
Świat, który kreuje K. Piskorski jest w mojej ocenie też niewydarzony. Z jednej strony sam koncept jest obiecujący, nie powiem. To rzeczywistość, w której ludzie żyją w świecie „podwójnym”. Jest świat światła i jest świat cienia. Ludzkie (po części zwierzęce również) cienie są jakby odrębnymi istotami, których domenę stanowi cieńprzestrzeń – świat po drugiej stronie cienia. Świat gorącego mroku, w którym „świeci” ciemne słońce, a rządzi nim Wszechcień. I tutaj zaczynają się problemy techniczne. Nie bardzo wiadomo dlaczego, ale jest tak, że ludzie muszą bezwzględnie unikać sytuacji, w której ich cienie mogłyby się ze sobą skrzyżować. W takim bowiem przypadku dochodzi do połączenia osobowości ich właścicieli i przekazania sobie nawzajem wiedzy, doświadczeń, wspomnień. Mieszkańcy Serivy, gdzie rozgrywa się akcja „Cieniorytu”, uważają coś podobnego za dalece niewłaściwe i niepożądane. Dlaczego zatem w „Księdze Cienia”, gdy dochodzi do masakry inkwizytorów w porze długich cieni (o ile pamiętam, choć w zasadzie jest to szczegół akurat w tym kontekście bez większego znaczenia), w której to wychodzenie pod słońce jest szczególnie niewskazane, grupa gapiów „tłoczy się” wokół jednego ciała, a jakiś podający się za studenta medycyny młodzik nawet „przepycha się” przez tłumek gapiów? Doprawdy trudno mi powiedzieć.
Równie, a może jeszcze bardziej niejasne są jednak wywody jakie czyni autor starając się wyjaśnić naturę Legionu czy jej córki, antyhelionów, wreszcie skąd bierze się konflikt pomiędzy Wszechcieniem i Hebanową Panią, dlaczego dąży on do pokrzyżowania jej planów, które zdają się nie obejmować jego domeny? Wszystko to są jakieś nieprawdopodobne brednie, podobnie jak nieprawdopodobne są kolejne sojusze zawierane przez głównego bohatera zwieńczone ostatecznie wręcz dziecinnym rozwiązaniem polegającym na tym, że jeden z tymczasowych sojuszników, który jednakowoż z innych przyczyn poprzysiągł Arahornowi pojedynek na śmierć i życie, gdy ich misja dobiegnie końca, po prostu… znika. No, odwróciłem wzrok dosłownie na jeden moment, panie władzo, a jego nie ma. Diabeł ogonem nakrył!
Bardzo się dziwię, że takie kiepskie, nieprzemyślane czytadło znalazło się w gronie nominowanych do Zajdla 2014. Mam nadzieję, że to jest nominacja taktyczna wymuszona przez wydawcę w celu zwiększenia sprzedaży (padłam ofiarą tego makiawelicznego planu i bardzo żałuję, że wydałam na to powieścidło pieniądze) a ponadto i tak „ktoś musi przegrać”.
Lojalnie ostrzegam i odradzam.

IV. 01 sierpnia 2014 r.

Odnoszę wrażenie, że finał „Przedksiężycowych” był trochę pospieszny. Szczególnie wrażenie to potęguje porównanie z tomem drugim, który – jak na złość – był dość niespieszny przynajmniej jeśli chodzi o bieg akcji. W przeciwieństwie do tomu drugiego w finale „Przedksiężycowych” wątki zostają podomykane może nawet nie tyle pospiesznie (bo też jakiejś panicznej ucieczki do przodu tutaj nie zauważyłam) co w atmosferze, która sprawia wrażenie ulgi. Otóż nie potrafię się oprzeć takiemu uczuciu, że A. Kańtoch pod koniec była już dość zmęczona swoją kreacją i tocząc walkę z tym znużeniem jednocześnie starała się bardzo aby było to jak najmniej widoczne. Dzięki temu ostatniemu wysiłkowi z czystym sumieniem można powiedzieć. Że „Przedksiężycowi” tom 3 utrzymuje co najmniej przyzwoity poziom.
Co się dzieje? Ano w zasadzie dzieją się dwie najistotniejsze rzeczy. Po pierwsze Kairze udaje się zrealizować plan (no dobrze, pierwszą część planu. Drugą dopełnia Ellona) i doprowadzić do połączenia światów poprzez zburzenie studni czasu. A zaraz potem, za sprawą Ellony i tego, że udaje jej się zatrzymać wiecznie działającą Maszynę, następuje Przebudzenie. Zdarzenie, które zmienia lunapolitańczyków (oczywiście tylko tych, którzy przetrwają) w zupełnie inne istoty. Ci, którzy przeżyli Przebudzenie zyskują nowe zdolności i umiejętności. Ba, można powiedzieć, że zyskują moce. Ktoś tam zdolność uzdrawiania i wskrzeszania z martwych, ktoś inny zdolność usypiania, czytania w myślach, słyszenia szeptów z bardzo dalekich odległości, że o takich banałach jak latanie czy zmiennokształtność nie wspomnę. Zburzenie studni czasu cofa czas o 200 tyś lat. Dzieje się to akurat kiedy na orbicie czeka statek z Kerberosa (ojczysta planeta Pantalekisa) lecący na dawną Ziemię, aby podjąć próbę jej ponownej kolonizacji. Dlatego pojazd wypełniony jest rzeszą uśpionych ludzi a także zapasami i embrionami zwierząt i nasionami roślin. Koniec końców dochodzi do tego, że to zmienieni lunapolitańczycy, którzy teraz dysponują czymś na kształt wspólnej świadomości i woli (i którzy stali się inni, obcy, boscy) odlatują na Ziemię, a załoga i transport statku pozostają w Lunapolis. Razem z nimi pozostaje Finnen (którego nie objęło przebudzenie) i Brin Issa. Jedyni, którzy pamiętają.
Owszem, poziom jest – jako się rzekło – przyzwoity. Rzecz w tym, że jeśli rozpatrywać w kontekście nominacji do Nagrody im. J. Zajdla, to „Szczęśliwa ziemia” Ł. Orbitowskiego ma tę niezaprzeczalną przewagę, że coś po tej lekturze zostaje w człowieku na długo. Podobnie zresztą jest w przypadku trudnego skądinąd w czytaniu „Unicestwienia” J. VanderMeera, czy „Czarne” A. Kańtoch. Po tych przywołanych tutaj lekturach zostaje w głowie, w duszy coś, co uwiera jak kamyk w bucie. To wymykające się opisom, „magiczne” coś, co nie pozwala o lekturze zapomnieć. Coś, co trafia dużo głębiej niż może doprowadzić sam koncept, ciekawi, psychologicznie umocowani bohaterowie czy zajmująca fabuła. Tej iskry, która jest czymś więcej niż prostą wypadkową fabuły, narracji, postaci i koncepcji „Przedksiężycowym” po prostu brakuje. Właśnie dlatego w zajdlowym wyścigu tym razem, w mojej ocenie, A. Kańtoch ustępuje Ł. Orbitowskiemu.

V. 09 sierpnia 2014 r.

Cykl przygotowawczy do Polconu 2014 w zakresie powieści nominowanych do Zajdla zamyka „Holokaust F” Cezarego Zbierzchowskiego. Powieść edytorsko (podobnie jak wszystkie pozostałe w stawce, może z lekkim odstępstwem od ogólnego poziomu w przypadku „Sezonu burz”) bardzo porządna. Zauważam, że wydawcy chyba nauczyli się już, że w powiedzeniu „nie sądź książki po okładce” jest tylko część prawdy.
Informacja z okładki uświadomiła mi, że powinnam już Cezarego Zbierzchowskiego trochę kojarzyć. Okazało się bowiem, że był on autorem jednego z opowiadań zawartych w znanej mi antologii „Nowe idzie”. Dlaczego zatem nazwisko autora nie dawało w mojej pamięci żadnego odzewu? Przeczytałam „Holokaust F” i chyba już wiem.
Rzeczywistość przedstawiona w „Holokaust F” jest teatrem nieustającej wojny, którą toczą ze sobą siły, które trudno jest mi zdefiniować. Odnoszę wrażenie, że po jednej stronie stoją ludzie, a po drugiej istoty, które kiedyś chyba były ludźmi, ale potem zatraciły się w różnego rodzaju ulepszeniach organizmu i mózgu co koniec końców doprowadziło do całkowitego zatracenia człowieczeństwa. Teraz mówi się o nich „wampiry” i „szarańcza”. Rzecz w tym, że ci ludzie, o których wyżej, też nie za bardzo przypominają ludzi i to także ze względu na ulepszenia i modyfikacje, którym się poddają. Główny bohater Franciszek Elias (to nazwisko jest znaczące) na ten przykład jest cradlerem, czyli człowiekiem tak dostosowanym, że może przenosić kołyskę zawierającą jego osobowość (chyba coś w rodzaju puszki z mózgiem w środku) do różnych, przygotowanych wcześniej ciał. Kiedy umiera czy ginie jedno ciało, cradler przenosi swój mózg a z nim osobowość do innego ciała. Dzięki temu zyskuje praktyczną nieśmiertelność, co jest szczególnie cenne po Roku Zero. Rok Zero to z kolei wydarzenie fundacyjne, polegające na tym, że najprościej mówiąc pierwiastek boski opuścił Ziemię zabierając ze sobą tych, którzy mieli dusze (tak, koncepcja protestancka, czy też w zasadzie amerykańsko-protestancko-redbeltowa, zgodnie z którą przyjmuje się, że w czasach ostatecznych Bóg odejdzie zabierając ze sobą sprawiedliwych i porzucając całą resztę na pastwę losu). Po Roku Zero ci, którzy zostali bez jakichkolwiek oporów zaczęli się ulepszać przy pomocy bardzo zaawansowanej technologii, co dawało różnorakie efekty. Wydaje się jednak, że w zasadniczej części niepozytywne. Franciszek Elias zaczyna się wreszcie zastanawiać, czy jeszcze jest w ogóle człowiekiem. A wszystko to rozgrywa się z bardzo zaawansowaną technologicznie, okrutną, całkowicie wyniszczającą wojną w tle.
A jednak kluczem interpretacyjnym „Holokaust F” jest kontekst religijny. Nie bez kozery zwróciłam uwagę na to, że nazwisko głównego bohatera zdaje się być znaczące.
Wszystko to ma rozmach, i odnoszę nieodparte wrażenie, że ten rozmach właśnie przytłoczył autora. C. Zbierzchowski walczy bardzo dzielnie, to trzeba mu uczciwie oddać. Pisze w zasadzie płynnie, choć jak to z hard s-f bywa, czasami mało czytelnie (by nie powiedzieć: bełkotliwie).
Blurb okładkowy mami przywołując nazwiska Strossa, Wattsa, Stephensona czy Dicka, ale to jednak nie to. Przynajmniej nie to co Stross i Watts. Bo po lekturze „Ślepowidzenia” i (szczególnie!) „Accelerando” zostaje w głowie coś, co się przerabia czasem latami. I teraz wracamy to uwagi początkowej: dlaczego ni cholery nie pamiętałam, że powinnam C. Zbierzchowskiego kojarzyć ze zbioru „Nowe idzie”. Otóż dlatego, że nie ma w jego pisarstwie nic na tyle nadzwyczajnego, głębokiego czy po prostu zaskakującego i przepracowanego w głowie, żeby dostatecznie wyraźnie odróżniało się od ogólnego tła. Oznacza to, że poziom wykonania tego tła jest coraz wyższy, to zdecydowanie pozytyw. Niemniej nie zmienia faktu, ze C. Zbierzchowski jest porządnym rzemieślnikiem. To jednak moim zdaniem za mało, żeby myśleć o zasłużonym sięganiu po nagrody i wyróżnienia.
W „Holokaust F” po prostu nie było nic takiego, czego by nie było już wielokrotnie wcześniej. Oczywiście, absolutnie wszystko było już wielokrotnie wcześniej, nie zaprzeczę. Tylko dlaczego w takim razie ci przywołani wyżej Stross czy Watts byli w stanie to tak przepracować, że po wielu latach od lektury się pamięta, że stawia się ich nazwiska za punkty odniesienia? Dlaczego potrafił coś podobnego zrobić J. VanDermeer np. w „Unicestwieniu”?
Cóż, odpowiedzi prostej na pewno nie ma. Wiem tylko, że Cezary Zbierzchowski swoją powieścią „Holokaust F” wpisuje się w grono epigonów, czy może lepiej po prostu naśladowców Strossa, Wattsa, Stephensona itp.. Jeśli ktoś jest fanem hard s-f to z pewnością będzie zadowolony, a może nawet zachwycony „Holokaust F”. Dla czytelnika spoza grona fanów (jak pisząca te słowa) „Holokaust F” pozostanie przyzwoitym, choć momentami nużącym (bełkotliwe technikalia bojowe) produktem rzemieślniczym, który w zasadzie nie zawiera jakiejś ważniejszej, czy tym bardziej oryginalniejszej myśli. Jakkolwiek (obawiam się) ze względu na konotacje religijne może wzbudzać wśród niektórych czytelników chęć interpretacji religijnie zaangażowanej.

„Holokaust F” nie zmienił niczego w mojej ocenie Zajdlowej stawki w 2014 r., która w moim rankingu powieści nominowanych przedstawia się następująco (od najsłabszej do faworyta):
- „Cienioryt” K. Piskorski;
- ”Sezon burz” A. Sapkowski;
- ”Holokaust F” C. Zbierzchowski;
- „Przedksiężycowi” t. 3 A. Kańtoch;
- dłuższy odstęp –
- „Szczęśliwa ziemia” Ł. Orbitowski;
Oczywiście mój głos oddam na „Szczęśliwą ziemię”.


Teraz pora na opowiadania. Nie wiem czy zdążę :/

_________________
"Bla bla pod burym bla bla żywopłotu
Bla-blałem ją bla bla wśród ptasząt łopotu.
W mokrej glinie łopatą wykopany dół,
Jej bla-bla bla bla przebił osikowy kół."
Shague Ghintoss by Jake Jackson

ja odpuściłam sobie już dawno. wmk <rotfl>


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 1217 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 72, 73, 74, 75, 76, 77, 78 ... 82  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group