Lawrence pisze:
Andersenowi urwałbym tylko jedno jajo. Grimmom wszystkie cztery.
Wszyscy tu się wyżywali na biednych braciach filologach, ale odświeżywszy sobie ostatnio Andersena mogę stwierdzić, że jako człowiek bądź co bądź cywilizowany nic bym mu nie urywała, ;-PPP ale pretensje mam do niego większe nawet niż do Grimmów, którzy zawsze mogą się bronić, że zbierali bajdy niemieckich wieśniaków "by czas nie zatarł i niepamięć". A Andersen specjalnie dla dzieci wymyślał te swoje gorzkie, ciężkie, ponure historie, gdzie konający z pragnienia skowronek "w męce trzepocze skrzydełkami", brzydkie kaczątko chce prosić łabędzie, żeby je zabiły (bo tak ma dosyć tego wszystkiego?), a matka mówi śmierci, że jeżeli jej dziecko miałoby być nieszczęśliwe, to już lepiej, żeby ona je zabrała...
U braci Grimm zwycięża sprawiedliwość (owszem, prymitywnie przedstawiona, to znaczy dobro tryumfuje, a zło, jak powiedziałaby Ciri, tarza się w kurzu, rzygając krwią). U Andersena nawet jeżeli historia kończy się dobrze (co nie zdarza się często), to bohaterom i czytelnikowi trzeba tak dokopać, żeby nieprędko się pozbierali.
Podobno dzieci uwielbiały, kiedy Andersen opowiadał im bajki. Może i rzeczywiście.
(- Antosiu! Przyszedł pan Andersen! Opowie ci bajeczkę!
- Dlaczego?! Przecież byłem grzecznyyyyyy...)
Ale ja bym dzieci nie zostawiała sam na sam ani z Andersenem, ani z jego twórczością.