Uff, skończyłam. Pierwsze wrażenie: imho jeden z lepszych tomów serii (chociaż czasem zbyt natrętne czerpanie z Miasteczka Salem - Stefciowi się pomysły kończą, czy co?), w klimacie podobny do "Ziem Jałowych". Jak już było powiedziane, mamy małe miasteczko nękane najazdami, wskutek których połowa dzieci znika, by powrócić jako debile, z umysłami jak jajecznica (że tu się posłużę Pterrym). Na horyzoncie jednak - klasycznie - pojawia się nadzieja w postaci czwórki wędrowców, dobrze nam już znanych. Pozostaje - znowu klasycznie - 30 dni do najazdu, gdy rewolwerowcy osiadają w Calla i zaczynają przygotowywać plan obrony. I, jak to u Kinga, przed upłynięciem tego terminu muszą nie tylko rozwiązać zagadkę pochodzenia i tożsamości Wilków (konia z rzędem temu, kto zgadnie przed zakończeniem), ale także stawić czoła innym tajemnicom miasteczka, na przykład zagadce Andy'ego, ostatniego ocalałego robota na posyłki, albo pytaniu, gdzie chodzi po nocach ojciec nowego przyjaciela Jake'a i co trzyma pod podłogą kościoła Pere Callahan (tak, ten z Salem). Fabuła na początku się po prostu wlecze, dodatkowo opóźniana przez sny, wizje i znaki (osławiona 19), w miarę upływającego czasu nabiera jednak tempa. Dodatkowym czynnikiem wzmagającym napięcie są problemy Susannah, która nabawiła się kolejnej z rzędu alternatywnej osobowości.
Wilki to przede wszystkim bardzo sprawnie napisana opowieść przygodowa, oparta na schemacie westernu (bohaterowie znikąd ocalający bezbronnych wieśniaków) i doskonale zakończona wyjątkowo irytującym cliffhangerem. Jeśli chodzi o zagadnienia dotyczące całości cyklu - mamy dalszy ciąg zagęszczania zagrożeń, tym razem na froncie Nowego Jorku. Powtarzanie się motywów i postaci (Balazar) może zacząć czytelnika irytować, nawet jeśli taki właśnie był zamysł autora. Ksiądz Callahan wprowadza motywy, nazwijmy je wampiryczno-Salemowe i będą się one odbijały czkawką, podobnie jak te z Czarnoksiężnika z Oz i innych - do tego grona dołączy m.in. piosenka Eltona Johna "Someone saved my life tonight". Na tym tle pojawi się też coś, co uznaję za żart autora - przyjrzyjcie się nazwie modelu broni nazywanej zniczem :)))
A i jeszcze jedno - tylko dlatego, że jestem czasem nieuleczalna - nie wiem jak reszcie, ale mnie atmosfera Calla Bryn Sturgis przypominała już bardzo świat Fallouta. No wiecie, zapomniana wioska, ruiny cywilizacji, mutanty, tajemnicze najazdy i równie tajemnicze pozostałości dawnej technologii (Andy... i nie tylko Andy). Za to King ma u mnie dodatkowy plusik.
_________________ You stay away from my boy's pants or I'll hang ya from my Jolly Roger, ya Jezebel! Elaine Marley-Threepwood
|