Alakhai pisze:
Ja pisze:
zapewniam was, że Lem nie ustępuje inteligencją ani znajomością fantasyki Asowi, a jeśli chodzi o SF, to nawet go przewyższa.
Co do inteligencji się nie wypowiadam, bo to cholernie trudno mierzalne (replikę z sali na temat tzw. IQ odrzucam jako niezorganizowaną). Co do znajomości fantasyki... Zaryzykuję pogląd, że o ile w znajomości SF Lem zapewne rzeczywiście przewyższa ASa, o tyle w znajomości fantasy jest dokładnie na odwrót.
Trafne spostrzeżenie. Chciałem przez to powiedzieć, żeby ci, którzy Lema nie znają, nie uznawali go za durnia na podstawie tej jednej wypowiedzi. To złożona sprawa, Lem jest ekscentrykiem, ale jest też piekielnie bystrym i pomysłowym twórcą. W dziedzinie fantasy, rzeczywiście jest na odwrót. (Polecam jednak ciekawą trawestację motywów fantasy, m.in. elfów i krasnoludów, w jednym z rozdziałów Cyberiady. IMO najlepsze są jednak niedosmoki. Kto wie, czy te pomysły Lema w przekładzie Kandela, nie zainspirowały w jakiś sposób Pratchetta?)
Alakhai pisze:
Ja pisze:
Przyznał, że generalnie nie lubi Fantasy za skanonizowanie i ograniczenie jej świata przedstawionego do zamknietego zestawu rekwizytów; krasnoludów, elfów, magów, seksownych czarodziejek.. itd. Nagabywany na temat Sapkowskiego, stwierdził, że w sumie sam by zaciągnął jedna czy drugą czarodziejkę do łóżka, gdyby nie te lata, ale jako ekspert od tworzenia światów fantasycznych uważa gatunek fantasy za banalny i skostniały. Nie jest to opinia odosobniona, podobne zdanie ma Marek Oramus. Ja nie podzielam tak skrajnych poglądów, jakkolwiek co do braku orygilaności i skostnienia gatunku fantasy - trudno się nie zgodzić.
Mnie tam bardzo łatwo się nie zgodzić - moim zdaniem Lem z Oramusem w tej kwestii gadają od rzeczy (i, co dość istotne, obaj mają dość blade pojęcie na temat przedmiotu dyskusji, bo obaj fantasy nie lubią i prawie w ogóle nie czytają).
"Zamknięty zestaw rekwizytów, krasnoludy, elfy, magowie i seksowne czarodziejki", tak? Ciekaw jestem, jak się powyższe zdanie ma np. do Amberu, "Dworca Perdido", anielskiego cyklu Kossakowskiej, Kaya czy Gaimana. Zamorano ma rację: łatwo się feruje wyroki na podstawie stereotypów, tyle, że z rzeczywistością ma to niewiele wspólnego.
Pozwolę sobie zacytować "Rękopis znaleziony w Smoczej Jaskini" ASa, bo moim zdaniem dość dobrze oddaje istotę problemu:
"
Robi się oto pokaz mody, każąc pierwej wyjść na wybieg modelkom tak pięknym i długonogim jak "Solaris", "Człowiek z Wysokiego Zamku", "Piknik na skraju drogi", "451 Fahrenheita", "Kwiaty dla Algernona" i "Lewa ręka ciemności", potem zaś ku uciesze publiki wypuszczając chude, zezowate i utykające brzydulki: Conany, Wagnery, Allany Burty Akersy, Rude Sonie, Gory, Pirogi, pseudoceltyckie harlequiny i dziewiąte tomy cyklu The Magic Shit. Jakoś nie chce się zwolennikom automatycznej wyższości SF nad fantasy dokonywać zabiegu odwrotnego: brać Tolkiena, "Ziemiomorza" Le Guin, "Był sobie raz na zawsze król" T.H. White'a, "Księgi Nowego Słońca" Wolfe'a, "Mgieł Avalonu" Bradley, "Krainy Chichów" Carrolla czy "Grendela" Gardnera - i konfrontować ich z Flashem Gordonem, Buckiem Rogersem, Doktorem Who, Perry Rhodanem, "Marsjanami wśród nas" czy dwudziestym piątym tomem cyklu Shit from Outer Space. Jest mi naprawdę przykro, ale jeżeli nawet w dyskusji nad powyższym zarzutem zgodzić się mogę z postawieniem znaku równości między cyklem The Magic Shit i cyklem Shit from Outer Space, to z automatyczną wyższością tego drugiego zgodzić się nie mogę. Nawet jeśli jest to shit pozytronowy z tytanowym pancerzem i laserami na dziobie i na rufie.Moim zdaniem Sapkowski ma 100% racji. Rozumiem, że ktoś może nie lubić fantasy (albo s-f) - jego gust, jego prawo, a o gustach się nie dyskutuje. Natomiast dorabianie do tego ideologii i smętne popierdywania na podstawie paru wyświechtanych stereotypów uważam za niegodne poważnego krytyka, za jakiego do niedawna miałem Lema. "
Nigdy nie traktowałem Lema jako krytyka. Jako autorytet w dziedzinie SF, owszem. Z jego esejów poznałem niejeden ciekawy tytuł SF. Lem wiele razy pisał, że żyjemy w czasach nadmiaru słowa pisanego i trzeba wytworzyć w sobie mechanizmy ostrej selekcji, co jest warte, a co nie warte naszej uwagi. Oczywiście, jest to selekcja subiektywna. Lem nauczył się doceniać tylko to, co jest dobre dla niego. Wypowiedź o Sapkowskim była wyjątkowo kretyńska, choć nie mogę powiedzieć, żeby wywarła na mnie jakieś szczególne wrażenie. Znam Lema i wiem, jak dalece temperament potrafi go ponosić. Trzeba umieć oddzielać ulubionego pisarza od jego prywatnych poglądów. I to dotyczy nie tylko Lema. I nie tylko literatury.
Rafał Ziemkiewicz, powiedział na jednym ze spotkań, że można być albo dobrym pisarzem, albo dobrym krytykiem. Wygląda na to, że miał słuszność. Pisarze, zwłaszcza ci wielcy, oprócz uzdolnień literackich, posiadają silne i oryginalne osobowości. To samo, zarazem czyni ich dzieła wyjątkowymi, i wykrzywia ich osąd o innych. Dobrymi krytykami są raczej ludzie o uzdolnieniach moderatorskich. Skrajne opinie to chleb powszedni Lema. Powiedział na przykład, że w amerykańskiej fantastyce, godne uwagi są tylko dwa nazwiska: Le Guin i Dick. Było to zdanie radykalne, nawet jak na niego. Wykluczono go za to ze stowarzyszenia Fantasy & Sci Fi Writers of America. Nie bez znaczenia były tu też jego zadawnione konflikty z niektórymi jego członakmi, takimi jak P. H. Farmer. Sapkowski nawiązał w jednym eseju do argumentów Lema z tego sporu, broniąc Farmera z podobnej pozycji, co w powyższym cytacie - fantasy. To również nieźle ilustruje problem.
Alakhai pisze:
Ja pisze:
Gdy mnie ktoś prosi do dyskusji o Marionach Zimer-Bradley czy innych Annach Mc Caffrey (przepraszam za ewentualny misspelling) nie wiem, o kogo chodzi.
No i to jest właśnie podejście a'la Lem - nie dotykam, bo z góry wiem, że to i tak nic niewarte. Wrrr.
Tak się składa, że parę rzeczy spod pióra obu wymienionych autorek zdarzyło mi się czytać. O ile McCaffrey rzeczywiście płodzi czytadła niezbyt wysokich lotów, o tyle Bradley to już inna bajka. Owszem, jest nierówna i zdarzały jej się rzeczy słabsze, ale przynajmniej "Mgły Avalonu" IMHO znać warto.
Do Zimmer Bradley zniechęciła mnie krótka przygoda z pewnym jej cyklem. Na obwolucie jednego z tomów tego cyklu, przeczytałem, że jest to jeden z najlepszych cykli fantasy. Jednak w czytaniu szybko wyszło, że – nie chcę się silić na błyskotliwe komentarze – po prostu było to kłamstwo wierutne. Muszę się przyznać, że „Mgieł Awalonu” nie czytałem, pomimo iż oczywiście znam ten tytuł i jego świetną opinię. Nigdy nie mogłem go dorwać w BUWie. Poszukam w Internecie – to źródło rzadko zawodzi.
Borsuk pisze:
Sexbeer pisze:
Dukaj twierdzi, że fantasy ma większy potencjał - w SF wszystkie pomysły zostały już generalnie zgrane, a w fantasy tłucze się tylko schemat tolkienowski, sama koncepcja tego gatunku natomiast pozwala na znacznie więcej.
hmm, z tym wyczerpaniem pomysłów w SF to gruba przesada. Dukaj ma prawo do swoich poglądów, co nie zmienia faktów.
W fantasy podobnie jak w SF tłucze się głównie schematy (z powodu ssania rynku), ale w obu gatunkach można znaleźć ciekawe pomysły. Wciąż i wciąż.
Dukaj, napisał też kiedyś, że właściwie 90% każdej literatury to gówno. Odwołując się do tych 90% łatwo udowodnić, że dany gatunek jest literaturą drugiej kategorii. Niezależnie, czy jest to kryminał, czy powieść obyczajowa, czy też np. fantasy. Wciąż jeszcze niektórzy głównonurtowcy, w ten właśnie sposób traktują fantasykę, gdy jednocześnie, wewnątrz naszego getta, co raz, to słychać inkryminacje, iż np. fantasy i sf – tak, to jest dobra literatura, ale horror – nie! Bo horror jest głupi. I można by tak bardzo długo.
Sexbeer pisze:
Bo to jest fantasy, tyle że w scenerii SF :) Tak jak Gwiezdne Wojny.
Pomimo, iż Georgie, nieporadnie usiłował je wtłoczyć w ramy SF, racząc nas w PM gadką o midichlorianach i polach energetycznych.