Do tych kategorii dodałabym "gazetową literaturę kobiecą" - książeczki dołączane do gazet, a traktujące o przeżyciach wrażliwych, acz zaradnych panien (w okolicznościach surowej przyrody i czasie historycznie odległym a niespokojnym) - tu pasuje Bente Pedersen. Dochodzą do tego często elementy baśniowo - paranormalne: magia, ingerencja duchów przodków, ingerencja diabelska, ewentualnie anielska, nagle odkrywane przez główną bohaterkę zdolności parapsychiczne. Dochodzi do tego skrajnie wyeksploatowany przez moją ukochaną autorkę (Margit Sandemo) motyw "kobiet z rodu" - kilkudziesięciotomowe sagi rodzinne ze schematycznymi historiami nieodmiennie kręcącymi się wokół wybranej w danym pokoleniu dziewczyny, obowiązkowo doświadczanej przez los.
U Mahlerowej czasem pojawiały się odchylenia od nurtu głównego - ponury dziedzic bywał "ponownie wolny" (umierała mu uwielbiana, albo - dla odmiany - znienawidzona, bo podła i zachłanna żona), a bohaterka niekiedy miała rodziców, jeno biednych, albo w inne kłopoty uwikłanych (zaginiony, ew. posadzony za cudze przekręty tatuś).
Są jeszcze "romanse historyczne" - bajki o konstrukcji cepa z okrutnym, a w głębi duszy czułym Wikingiem i porwaną panną w rolach głównych. W różnych konfiguracjach.
Nie zapominajmy o pani Cartland - młodsze autorki spod znaku "rozwód w wyższych sferach" ewidentnie zgapiają od niej fabułę i kreację bohaterów - niekiedy również jej własny makijaż ;)
Co z kryminałem? Mary Higgins Clark pisze takie "crime stories" - zamiast klasycznego detektywa w wymiętym prochowcu dostajemy zadbaną, silną kobietę, która stara się bądź to rozwikłać zagadkę śmierci przyjaciółki, bądź dowieść własnej niewinności (zabójstwo męża, teścia, teściowej, pokojówki teściowej...). Bohaterka musowo pochodzi z zamożnej klasy średniej - jej wykształcenie obejmuje spektrum od elementarnego savoir-vivre'u po międzynarodowy rynek finansowy. Bywa rozwiedziona, ewentualnie zniechęcona do mężczyzn ogólnie, bo wcześniej trafiała na nieodpowiedzialnych gówniarzy. W zakończeniu, obowiązkowo pomyślnym, co najwyżej lekko ranna wpada w ramiona przystojnego, uczciwego detektywa i tam już zostaje.
Słowo na koniec ;) Znalazłam książkę pod tytułem "Cappuccino" - od biedy można ją podciągnąć pod schemat Bridget. Poza tym, że większość tekstu to jedno wielkie "product placement" (spróbujcie to przeczytać i nie nabrać ochoty na kawę...), całość zbudowana jest z rozmów, jakie w kawiarni prowadzą ze sobą cztery przyjaciółki - kobiety po przejściach, a jakże. Obowiązkowo różnią się charakterami i typem doświadczeń życiowych, mają nieco inny temperament, ale - łatwo zgadnąć - mówiąc ze sobą, mówią o mężczyznach. Do tego miejsca, książeczka stanowi czysty banał. Fajne w niej jest natomiast to, że ich rozmowy dostajemy "przefiltrowane" przez męskie uszy - narratorem bowiem jest podsłuchujący owe panie barman :) I przyjemny jest klimat kawiarenki, w której obradują harpie - bardzo sugestywne opisy przygotowywania i picia kawy.
Winterson zaś się boję. Boję się, że lesbijstwo - co dla tego kawałka "literatury kobiecej" jest dość charakterystyczne - wyrośnie tam nad treść i treść tę zniekształci na rzecz upartej ideologii. Nie wiem, czy czytać dalej, bo nie lubię rozczarowań.
_________________ Are you playing with me, Cleric?Komitet Obrony Styropianowych Głazów i Rozbujanej Kamery
|