Magdalaena pisze:
No tak, ale wydaje mi się, że po pierwsze masz realny wybór w tej kwestii tylko w sytuacji gdy
a) książka jest obcojęzyczna
b) znasz ten język obcy
c) masz możliwość kupienia oryginału.
(Ew. chodzi o jaką klasykę, która ma kilka wydań - na twardo, na miękko, z obrazkami ... )
Jakkolwiek w pewnych sytuacjach wszystkie te warunki są spełnione, ale uświadommy sobie ile osób czyta płynnie po angielsku i stać je na droższe oryginały ?
Poruszyłaś kilka spraw, więc może po kolei:
1) Zdecydowana większość obcojęzycznej fantastyki wydawanej w Polsce to książki z krajów anglojęzycznych. Nie wiem wprawdzie, jaki to procent, ale stawiałbym na jakieś 70-80%, a może nawet więcej.
2) Zdaję sobie sprawę, że nie każdy zna angielski na tyle, żeby móc w tym języku w miarę swobodnie czytać. Cóż, nic na to nie poradzę - mogę tylko zachęcić do uczenia się języków obcych, bo to pozwala w znacznym stopniu uniezależnić się od polskich wydawców i ich poronionej polityki wydawniczej.
3) Z tymi droższymi oryginałami to bym za bardzo nie przesadzał. Owszem, jeśli chcesz ściągać na bieżąco najnowsze bestsellery
via Amazon, to rzeczywiście, taka zabawa jest dość kosztowna. Pamiętaj jednak, że całkiem sporo rzeczy można dostać w różnych księgarniach językowych, Empikach itd., czasami całkiem niedrogo (np. "Dune" kosztowała mnie bodajże 32 zł, "The Diamond Age" 23 zł a omni "The First Chronicles of Amber" niecałe 50 zł).
Magdalaena pisze:
a co z książkami w innych mniej popularnych językach ?
Wprawdzie nie ma ich zbyt wiele, ale przyznaję - czasami bardzo mnie boli moja całkowita nieznajomość rosyjskiego. Gdybym znał ten język w miarę przyzwoicie, to już dawno kupiłbym sobie w oryginale Strugackich, Bułhakowa i parę innych rzeczy pewnie też - tym bardziej, że kosztują o wiele mniej niż książki po angielsku. Cóż, kolejny dowód na to, że języków obcych trzeba się uczyć i kropka.
Magdalaena pisze:
a co z polskimi pozycjami z FS ?
Na szczęście dotychczasowy asortyment Fabryki Słów nie zawiera rzeczy, które by mnie jakoś nadzwyczajnie pociągały. "Siewcę wiatru" i tomik "Zajdel 2002" mam, Pilipiuk, Ziemiański czy inny Piekara mogą dla mnie w zasadzie nie istnieć, większość debiutantów z tego wydawnictwa takoż. Chyba jedyne pozycje, które mogłyby mnie ewentualnie skusić, to "Miasto w zieleni i błękicie" oraz "Linia ognia", ze wskazaniem na tę pierwszą.
Magdalaena pisze:
W pozostałej części IMHO większość wydawnictw ma faktyczny monopol (jeśli chodzi o książki współczesne).
W zasadzie mogę się martwić jedynie monopolem na współczesną fantastykę rosyjską - resztę mam w nosie:
1) monopolu na współczesną fantastykę anglojęzyczną w moim przypadku nie ma, bo zawsze mogę kupić oryginał,
2) książki z Fabryki Słów, jak już pisałem, najczęściej mnie nie interesują,
3) polskie nowości fantastyczne, które mnie interesują, są zazwyczaj wydawane dość porządnie (Dukaj, Sapkowski, niektórzy autorzy z Runy).
Magdalaena pisze:
Twój wybór ogranicza się do tego, że możesz nie korzystać z danej usługi, nie kupować produktu - tak jak byś kilka lat temu obraził się na tepsę i w ramach protestu odłączył sobie telefon.
Analogia trafna wyłącznie w przypadku współczesnej fantastyki rosyjskiej - w pozostałych przypadkach patrz wyżej.
Magdalaena pisze:
A jeśli przeczytało się pierwszy tom, to dość naturalna (czasem wręcz bolesna) jest chęć zapoznania się z kolejnymi, dowiedzenia się „co było dalej ?”
Może dla ciebie - ja już jakiś czas temu wyrosłem z fascynowania się tasiemcowymi cyklami i w tej chwili taką chęć odczuwam raczej rzadko :-> Jeśli jakiś cykl ma więcej niż trzy tomy, to podchodzę do niego baaardzo ostrożnie, a jeśli ma więcej niż pięć, to na 95% nie dotknę go nawet metrowym kijem.
Kilka przykładów: przeczytałem pierwszy tom cyklu o Alvinie i dalej nijak nie mam ochoty; przeczytałem ze sporym zainteresowaniem trzy tomy cyklu o Enderze, czwarty tom męczyłem już w bólach straszliwych, piątego i kolejnych nie chcę nawet oglądać na oczy; Elizabeth Haydon pieprznąłem w kąt w połowie pierwszego tomu i żadna siła mnie nie zmusi, żebym czytał dalej - and so on. Nudzący i tłukący na siłę kasę autorzy mogą sobie pisać kolejne części
ad mortem defecatum, ale mnie do kupowania kolejnych swoich wypocin w żaden sposób nie zmuszą - na takie marketingowe sztuczki jak "co było dalej" zdążyłem się w znacznym stopniu uodpornić.
Magdalaena pisze:
Dla mnie (i mam wrażenie dla większości czytelników) ważniejsza jest treść niż forma. Tzn. dla smakowitej treści jestem w stanie przymknąć oko na gorszą formę.
A ja organicznie wręcz nie znoszę wydawniczego partactwa i forma jest dla mnie niemal równie ważna jak treść. Nic na to nie poradzę, ale jeśli książka jest nawet najgenialniejsza na świecie, ale za to najeżona różnymi błędami i usterkami, to te błędy i usterki walą mnie od razu po oczach i odbierają połowę przyjemności z lektury.
Magdalaena pisze:
Resztą muszę się bezwstydnie przyznać, że nie widzę tych straszliwych literówek w książkach FS - tj. czytam, dociera do mnie treść czasem zbulwersuje (urząd gminy w Krakowie !), ale nie rzucają mi się w oczy błędy ortograficzne.
Ja niestety widzę na każdym kroku. Ostatnio rozmawiałem z Tarkiem i Keri - byli zdziwieni, gdzie ja się dopatrzyłem błędów w "Zapachu szkła", bo oni nie zauważyli. No to wziąłem książkę i zacząłem pokazywać palcem różne "Jahrhundredhalle", "Mouldery", "Hirochito" i inne dowody niekompetencji redaktora/korektora :->
Magdalaena pisze:
Wiesz mnie ostatnio wszystkie tłumaczenia z angielskiego zaczynają zgrzytać, zamiast czytać zastanawiam się - jak to zdanie brzmiało w oryginale...
Bo dobrych tłumaczy anglojęzycznej fantastyki jest w Polsce cholernie mało... Ale z tym podwątkiem to się lepiej przenieśmy do topicu "Tłumacze i tłumoki" :-)