popisek pisze:
Wujostwo prześladuje Pottera jak może, a on to ma na początku kompletnie w d**ie.
A co ma zrobić? Jest po pierwsze wychowywany na absolutnie posłusznego, po drugie zahukany i zalękniony, a po trzecie wie dobrze, że wszelkie nieposłuszeństwo równa się srogiej i okrutnej karze. Ma ich zabić i żyć w slumsach?
I wcale nie jest tak, że póki nie ma piętnastu lat, nic nie robi. Wręcz przeciwnie, powoli nabiera pewności siebie. Pierwszy tom kończy się zapowiedzią używania sobie na Dudleyu, co Harry realizuje w tomie drugim. W tomie trzecim daje sobą pomiatać, bo zależy mu na możliwości pojechania do Hogsmeade; ale też do czasu. A w czwartym jest już całkiem świadomy swojej pozycji i zostaje to nawet napisane explicite, że minęły czasy, kiedy bał się odezwać do Dursleyów.
popisek pisze:
Co do meritum, czyli samego balu: przecież podobne wahania miał też Ron, któremu bynajmniej nie groziły żadne "sznyty" na psychice.
A ty jak byś się czuł, gdybyś miał zaprosić dziewczynę na prestiżowy bal, mając za jedyny strój wyjściowy coś przypominającego wytartą sukienkę sprzed kilkunastu lat i w żadnym razie nie przypominając Adonisa?
popisek pisze:
W takim razie rodzi się pytanie po jaką cholerę JKR pchała Pottera akurat w ramiona Cho?
Bzdurne pytanie. Jedyny przypadek, w którym uprawnione są pytania "dlaczego autor zrobił to czy też tamto?" to nieprawdopodobieństwo psychologiczne danego uczynku bohatera. Zakochał się w tej , a nie innej postaci, była ładna, miła i podobała mu się. Co w tym dziwnego?
Taka krytyka byłaby właściwa , gdyby obiektem jego uczuć stała się Umbridge, Skeeter albo Malfoy.
popisek pisze:
Nope, to zaczyna się jeszcze przed trafieniem do Hogwartu.
Co się zaczyna?
popisek pisze:
Ba, dochodzi do wniosku, że Dumbledore i jego przyjaciele też są be.
A co byś zrobił, gdyby twój hipotetyczny mentor oraz twoi przyjaciele nagle z jakichś powodów zaczęli cię unikać niby morowej zarazy?
popisek pisze:
Zresztą pierwszą rzeczą jaką robi po trafieniu na Grimmauld Place jest zrobienie bezsensownej awantury Hermionie i Ronowi.
Był świadkiem odrodzenia swego największego wroga, śmierci kolegi, sam się o nią dwukrotnie otarł... nie po raz pierwszy wprawdzie, ale po raz pierwszy nie było to w żadnym stopniu niejako na jego życzenie (w pierwszym tomie sam poszedł do labiryntu, w drugim do Komnaty, w trzecim pod wierzbę). Uważasz, że to mało, by mieć zszargane nerwy?