Esther pisze:
Stink Bomb to historia jednocześnie przerażająca i zabawna, a główny bohater to dekiel jakich mało. ;) (...)Polecam obejrzeć całe Memories.
Tak z ciekawości sobie wyszukałem i spróbowałem obejrzeć. Stink Bomb właśnie. Poległem. Nie dałem rady po prostu. Rzadko się zdarza żebym nie dokończył jakiegoś filmu, ale to było tak absurdalnie i groteskowo nieprawdziwe, że nie mogłem. Lubię filmy, w które sprzedają mi absurd w sposób, który zachowuje pozory realności. Tak żebym mógł uwierzyć, że jest prawdopodobny.
W Stink Bomb limit mojej cierpliwości stanowiła scena, w której CAŁA japońska armia zmobilizowana zostaje do zadania, które JA potrafiłbym wykonać, że zacytuję jednego szyszkarza, "przy pomocy dwóch drągów i kabla". I, co jeszcze ciekawsze, armii się nie udaje.
Jeśli miała to być metafora, nie zrozumiałem. Jeśli miała to być scena sensacyjna, nie kupiłem. Ani się nie bawiłem, ani nie przeraziłem.
Pozytywne wrażenie zrobiła na mnie tylko niesamowita szczegółowość scenografii. Gdyby w ten sposób narysowano historię, która miałaby dla mnie jakikolwiek sens, byłbym zachwycony. A tak pozostałem z syndromem avatara i w dalszym ciągu nieprzekonany do zjawiska pt. anime. Przypuszczalnie na długo z możliwością na zawsze.