Ja nie mogę wybaczyć tego, jak spierwiastkowali Terminatora3. Kiedy usłyszałem, że Cybernetycznym Mordercą trójki będzie kobieta (w reklamach padały tak oryginalne epitety jak "ponętna", "piękna i niebezpieczna itd", już miałem złe przeczucia. Po pierwsze uważałem, że dwa odcinki tworzą zgraną całość. Jedynka miała oryginalność. Dwójka rozmach. Bałem się, że ta całość może zostać łatwo spieprzona. (Wszak nie ma układu bardziej niestabilnego niż trójkąt) I miałem rację. Film bez pomysłu, ale niektórzy twierdzą, że tego rodzaju filmy nie potrzebują pomysłu. Niech im będzie. Efekty specjalne nienajwyższych lotów, ale kilka samochodów wybucha, nie bądźmy więc tacy wymagający. Niech będzie. A Kristiana Loken ma ładne ciało. Choć są aktorki ładniejsze, a tańsze. Niech już będzie. Ale nie mogę wybaczyć tego, co zrobili z bohaterami. Bohater główny, zbawca ludzkości, to jakaś melepeta smętna, co to się obija po klatakch dla psów i przyczepach vanów, skamląc o litość. Kobiety go biją, trochę go też przy okazji ratując. Jakie to perwersyjne.
A na koniec wszystko wybucha, melepeta wraz z dominująca partnerką, przez przypadek znalazłszy się obok tego, co zostało z centrum dowodzenia, zostają wybrańcami. Tak jak w wojsku, gdy zginie cała armia i zostanie tylko dwóch szeregowców, pierwszy, który powie "przejmuję dowodzenie" zostaje dowódcą. Kiedy Teklak i jego kumple obieżdżali tego Terminatora, ktoś go tam jeszcze próbował bronić, że to w sumie taki bezpretensjonalny filmik, który szybko się zapomina. Słusznie. To jego jedyna zaleta. I wielu podobnych.
Amerykanie faktycznie nie potrafią kończyć (ocena wydana wyłącznie na podstawie największych blockbustrów z ostatnich lat. Nie czepiać się, proszę). Zakończenie nie musi dla mnie być jasne ani ciemne, ale powinno pasować do tego, co jest przed nim. I tak, jak na przykład lubię książki Pratchetta, nie lubię jego zakończeń, które są rozjaśniane na siłę. Nie o to chodzi, że zakończenia są dobre, ale o to, że czuje się w nich pewną sztuczność. Amerykanie, ale ostatnio także i inne narody, w komercyjnych produkcjach, coraz częściej cały najlepszy stuff rzucają na początek i w środek wydarzeń, chyba po to, żeby publiczność nie wyszła zawczasu z kina. Szczególnie wyraźne jest to w komediach. Na przykład Starsky i Chutch. Niby coś się dzieje, jakieś gagi, jakieś przygody, jakaś akcja. Ale sensownej konkluzji, nie widać.
_________________ Nietzhe miał błyskotliwe teksty, lecz cytowanie go na Boże Narodzenie to jak mieszanie Wódki z Mlekiem. Znam lepsze drinki :)
|