Ekhm. W poniższym przydługim wpisie opowiem, jak wygląda/ła moja znajomość z Whedonem w ogóle, oraz z Firefly w szczególe.
Otóż: na drugim roku studiów dorobiłam się przyjaciółki, która awansowała następnie na przyszywaną siostrę. Rzeczona przyjaciółko-siostra była podówczas, i jest nadal, whedonistką (wedle nomenklatury forumowej). Widząc we mnie stosunkowo podatny grunt, postanowiła wytłumaczyć mi na przykładach (nie, nie było wykresów :P), że taka na przykład Buffy nie powinna być oceniana wyłącznie na podstawie wczesnych sezonów, wałkowanych w kółko przez polskie stacje telewizyjne. Zostałam zapoznana z szóstym, przedostatnim sezonem, po dziś dzień moim ulubionym, poczytałam trochę fanfików, i szlus. Na czwartym roku, siedząc w Japonii, oglądałam po nocach sezon siódmy, wskutek czego dowiedziałam się, kim jest Faith - i zyskałam nową idolkę. (Eliza zawsze była bardziej w moim typie niż SMG, ale to zupełnie inna opowieść...) Po powrocie ze stypendium miałam czasowy przestój; chyba dopiero po podjęciu pracy zawodowej (wylądowałyśmy z siostrą w tej samej firmie) zostałam zaopatrzona we wszystkie sezony BtVS, oraz, bonusowo - Angela.
I wpadłam. Albowiem Angel spodobał mi się daleko bardziej niż Buffy. (Może dlatego, że samej Buffy było w nim o wiele mniej? To trochę tak, jak z Czarodziejką z Księżyca - o ile piękniejsze byłoby to anime, gdyby wyeliminować Usagi Tsukino...) Bohaterowie starzy i nowi, więcej (jak na mój gust) szorstkiego, sarkastycznego humoru, mniej (patrz powyżej) dramy i angstu. Cztery z pięciu sezonów wchłonęłam w tempie, do jakiego wstyd się nawet przyznać. Był rok 2007.
Potem nastąpił u mnie chwilowy przesyt Angelem, a siostra podsunęła mi Firefly.
...z którego obejrzałam niecałe dwa odcinki, w tym pilot, i stwierdziłam, że nie lubię, i proszę mnie nie zmuszać.
Gwoli doinformowania Państwa, Nathan Fillion pojawił się w siódmym sezonie BtVS jako sadystyczny ksiądz, a Gina Torres wydarła się z brzucha Cordelii w czwartym sezonie Angela i rozpętała kolejną Apokalipsę. Miałam prawo być nastawiona negatywnie? Oczywiście. Wskutek powyższego, wzbraniałam się przed ponownym podejściem pod Firefly, jako przed plagą wszeteczną. W międzyczasie, po etapie twardego i stanowczego twierdzenia, że NIE BĘDĘ I TEGO OGLĄDAĆ, zapoznałam się kolejno z serialami Chuck i Castle, dzięki którym zamieniłam moje ambiwalentne uczucia do (odpowiednio) Adama Baldwina i Nathana F. na jak najbardziej pozytywne. Potem pojawił się Dr. Horrible. A jednak - wciąż się wzbraniałam. Nawet wtedy, gdy obiecałam poprowadzić fireflyowego erpega, a było to zimą 2009/2010.
Mocna byłam.
Po czym w ubiegłym tygodniu, we czwartek konkretnie, zmęczona, zaryczana i wściekła na świat oraz wszelkiego typu Powers That Be, wreszcie się złamałam.
Obecnie mam za sobą serial, pierwszy komiks i film. Oraz dwie trzecie podręcznika. I baaardzo ogólny, ale jednak, pomysł na kampanię. Po głowie chodzi mi Hero of Kanton w wykonaniu Adama B., zżymam się na siebie za to, że tak dużo zapomniałam z chińskiego, i zastanawiam się, kiedy zapodać sobie powtórkę.
Ech, joj. Głupia byłam, co?
To tyle. Dziękuję za uwagę, i przepraszam za spamowanie, ale chyba życzę sobie, coby ktoś nade mną pokiwał głową z politowaniem...
_________________ “I am a camera with its shutter open, quite passive, recording, not thinking.” - Christopher Isherwood.
"Nie wiem, nie orientuję się, zarobiona jestem." - Przysłowie ludowe.
|