Borsuk pisze:
Lhunbleid, w sumie to bardzo chętnie przeczytam, czemu uważasz VOY za lepszy niż DS9 :-)
Oj, uciekł mi ten temat.
Ale z przyjemnością odpowiem, tyle, że nie w kategorii DS9 vs VOY, bo to jest bez sensu. Wymienię to, co oczarowało mnie w ST: VOYAGER i odważę się polemizować z niektórymi argumentami.
1. Kwadrant Delta - daleko od domu, obce rasy, obce problemy, które trzeba rozwiązać zgodnie z dyrektywami i tylko nadzieja na dotarcie do celu. Pilot serialu - to muszę zaznaczyć - za pierwszym razem odrzucił mnie od serii z prędkością warp 9. Na szczęście dałem się przekonać. Voyager rozkręca się długo, ale jak wchodzi na obroty, to proszę siadać. Cała niesamowitość tego serialu nie tkwi w akcji, ale w niesamowitej atmosferze wyalienowanego stateczku, który raczej może prędzej spodziewać się salwy torped niż pomocy od mieszkańców Delty.
2. Załoga - zawsze śmieję się z wyszukiwania na siłę argumentów, a ten o poprawności politycznej bije inne na głowę. Kapitanem jest Kathryn Janeway. Kobieta. Straszne. Zapewne w porządnym SF tylko mężczyźni mogą piastować takie funkcje. Nie szkodzi, że świetnie zagrała swoją rolę Kate Mulgrew, ważne jest to, że to kobieta.
Janeway nie jest taka jak Picard, i na całe szczęście bo jak bym chciał pooglądać NG to bym sobie włączył. Podobnie reszta załogi, która jak pamiętamy znajduje się w mało komfortowej sytuacji - z dala od rodzin czy znajomych wiąże się w relacje o różnym stopniu emocjonalnym. Kapitan musi opiekować się swoją załogą i basta.
Z osób, które na zawsze zapiszą się w mojej pamięci wymienię: Doktora, Seven of Nine, Jeneway i Tuvoka (btw, Volkanie są czarni i biali z tych samych powodów, dlaczego ludzie nie są pomarańczowi). Wspominałem już Doktora? A Seven of Nine? Jak to brzmi: Siedem z Dziewięciu Trzecie Przyłącze Unimatrycy 01 ;) No i jej borgowskie teksty...
3. BORG, bo ich kocham bardziej niż załogę VOY i za każdym razem kiedy zbierają cięgi płaczę rzewnymi łzami ;) A wiedzieć należy, że Voyager przelatuje przez ich przestrzeń :) A tak na poważnie to Scorpion 1 i 2 to mistrzostwo świata. Późniejsze odcinki z Borg już mnie tak nie rajcują, z wyjątkiem może tego o rodzicach Seven (Dark Fronteer 1 i 2, jeśli memoria...). Oprócz Borg jest masa ciekawych, nowych ras. To też mnie kręci, bo już dosyć miałem Klingonów, Ferengi czy Romulan.
Podsumowując te chaotyczne przemyślenia, stawiam Voyagera (po obejrzeniu 5 serii) na równi z TNG. Bo mam ten sam dreszcz, jak wtedy, kiedy oglądałem przygody załogi Picarda. Wszystko jest nowe, tylko podlane sosem a'la Star Trek... Nie pamiętam czy wspominałem już Doktora i Siedem? Jeśli tak to przepraszam :P