Po otruciu Myrcelli śmierć właściwie byłaby aktem łaski dla Cersei. Lannisterowie są już w połowie tej samej drogi, którą odbył nieśwp. Stannis. Inna rzecz, że teraz, na trzy sezony przed końcem, skład końcowego triumwiratu jest właściwie znany i trzeba by mocnych twistów, by go zamącić. (Bodaj Chemik pisał kiedyś, że fabułę książkowego cyklu dałoby się spokojnie rozwiązać w jednym tomie.) Zobaczymy, co ciekawego dorzucą od siebie Dornijczycy (zagranie Ellarii piękne, w stylu najlepszych tradycji rodziny Corleone). Ponoć na castingach do 6 sezonu twórcy szukają postaci, której opis łudząco pasuje do Victariona Greyjoya. Chociaż i tak można być dziwnie pewnym, że ostatnim antagonistą na placu boju będzie Littlefinger.
Marsz pokutny, jeden z wielu przesadzonych pomysłów Martina, wypadł na ekranie zaskakująco sensownie.
Zamach na Snowa w tym konkretnym momencie wyskoczył trochę jak diabeł z pudełka. Tu trzeba przyznać, iż wyjątkowo książka (piszę o 5 tomie, nie całym cyklu) miała więcej sensu. Melisandre na Murze raczej gwarantuje, że Snow powróci jako Dondarrion v 2.0.
Wreszcie, koniec końców, dostaliśmy najlepszy zestaw cliffhangerów od czasu książkowego „Starcia królów”, nie te ścinki, jakie były w oryginalnym „Tańcu”.
Brawa, wielkie brawa ode mnie.