Obejrzałam.
Po pierwsze - bardzo lubię Capaldiego, podoba mi się jego kreacja. Doktor jakby nieco mniej postrzelony (nie zachowuje się jak ślepe dziecko z ADHD, a to mi przeszkadzało w 11.). Plus za akcent, chociaż bardzo ciekawa jestem, co na ten odcinek Szkoci, zwłaszcza ci z tematem referendum w tyle głowy.
Nie jestem pewna, czy podobała mi się sugestia, że
Irytowała mnie jaszczurka. Och, jak irytowała! Przyznaję, że jestem może uprzedzona, nie lubię tej postaci (bo wzięła się z kapelusza i w idiotyczny sposób; a naprawdę MOŻNA było uzasadnić jej pojawienie się w serii, ale nie, bo po co?). Scena z malowaniem "aktu" słabiutka i niepotrzebna. Nie lubię też jej żony (memeja bez charakteru*), nie lubię Straxa, który z odcinka na odcinek jest coraz większym idiotą i nie, nie jest to śmieszne, jest to słabe, a w ostatnim odcinku nawet z lekka żenujące.
W związku z tym, że irytowała mnie jaszczurka, to i Clara również. Całe to przekomarzanie się o to, kto bardziej, lepiej zna Doktora mnie znudziło i naprawdę nie rozumiałam, o co te emocje. Rozmowa o zasłonie tak bardzo głęboka, że aż NIE (tu Paulo Coelho klaszcze w dłonie). Plusik za to, że panna pokazała trochę charakteru i że ten charakter wziął się z nauczycielskiej traumy (życiowe).
Nawiązanie do Mme de Pompadour było miło nostalgiczne, za to końcówka odcinka tak bardzo od czapy, że już się boję. Motyw z wyjaśnieniem twarzy Doktora wydaje się banalny, ale to banał do zniesienia, niech więc będzie. Podsumowując: Capaldi bardzo na TAK, reszta tak sobie, ale kredyt zaufania daję duży.
Ach, gdzież są niegdysiejsze "run! Run for your life"
Howgh. : )
*No dobra, w tym odcinku pokazała kawałek charakteru, ale nadal za mało, by dostać plus.