W czasie ostatniej mojej wizyty u Mamy moja rodzicielka cichym, drżącym i zrozpaczonym głosem, powiedziała, że ze spadku po jej Mamie, a mojej Babci, zostało jej 2 tysiące złotych. Pamiętam, że kiedy Mama kilka lat temu dostała ten spadek, popadła w jakiś rodzaj euforii. Kładłam to na karb tego, że spadek uwolnił ją ze spirali zadłużenia. Starałam się być w tym wszystkim "głosem rozsądku" - pokazywałam Mamie blogi i fora o oszczędzaniu, o stylu życia frugal, a dla przestrogi fora poświęcone długom i dłużnikom. Nie wykazywała najmniejszego nawet zainteresowania, co więcej - opędzała sie ode mnie jak od natrętnej muchy. Tu wtrącę, że ze spadku "dostałam" wtedy 5 tysięcy 600 złotych. Piszę "dostałam" w cudzysłowie, bo 3 tysiące poszło na spłatę całości zadłużenia mojej karty kredytowej, z której korzystałam nie ja, a Mama, i którą to kartę wykorzystała wcześniej do zera. Za pozostałe 2 tysiące złotych Mama odkupiła mi - w zamian za zepsuty komputer - netbooka (wzięła go w ramach jakiejś promocji Orange na 2 czy 3 lata i oczywiście przepłaciła, bo w sklepie taki sam kosztował 1000 złotych). 300 złotych dostałam na wyjście/a do restauracji/na kawę z moja najlepszą przyjaciółką, która - gdy już byłyśmy z Mamą w najgłębszej finasowej d.pie - pożyczyła mojej Mamie 3 tysiące złotych. Za 300 złotych kupiłam sobie zimowy płaszczyk. Wracając do wizyty... - No dobrze, Mamo - powiedziałam - oddałaś długi, spłaciłaś rodzinę, kupiłaś małą działkę rekreacyjną, meble do mieszkania, w tym na wymiar od stolarza, raz czy dwa wyjeżdżałaś z Warszawy na krótki wypoczynek, chodziłaś do lekarzy prywatnie. To ile tego było? Raptem z 80 tysięcy? Łatwo przyszło - powiedziałam, starając się trochę zbagatelizowac sprawę, żeby Mama się nie zadręczała - łatwo poszło. Miałaś wydatki, to i pieniądze sie rozeszły... Trudno... - ... - ... - 180 tysięcy - powiedziała cicho. - To było 180 tysięcy... -... - Gdybym tylko miała takie podejście do pieniędzy jak Ty... - usłyszałam rozpacz w jej głosie. - Oszczędne? Przytaknęła. - Ale ja nie potrafię gdzieś wyjść, sama albo z kimś i wrócić z pustymi rękoma... Rzeczywiście... Kiedy Mama otworzyła szafę... Jej szafa pęka w szwach od bluzek, spódnic, płaszczy. Przypuszczam, że podobnie jest z butami. Na regale masa durnostojek. Kilka razy w tygodniu Mama kupuje papierowe gazety, choć nie raz i nie dwa próbowałam ją przekonać do czytania wiadomości w internecie. Raz na tydzień w pobliskim sklepie Mama kupuje piasek dla kota. To wydatek rzędu 15 zł, czyli 60-75 zł/msc. Nie rozumiem, jak można biegać co tydzień po piasek, do tego z wózeczkiem, bo 3-4-kilogramowa torba jest ciężka, kiedy można kupić w internetowym sklepie zooologicznym jedną, dużą, 14-kilogramową torbę takiego piasku, którego ilość wystarcza na dwa miesiące użytkowania, który kosztuje 53 zł i do tego jest przywożony przez kuriera pod same drzwi. Do czego wielokrotnie ja namawiałam, niestety bez powodzenia. Mama powiedziała mi coś jeszcze. Że miała pomysł, żeby z wkładem własnym 100 tysięcy wziąć kredyt i kupić większe mieszkanie. Cud, że nie była co do tego całkowicie przekonana i odstąpiła od tego pomysłu, bo jest pewne, że nie byłaby w stanie spłacać tego kredytu z emerytury, którą dostaje. I tu dochodzimy do clou sprawy. Wolne 100 tysięcy. Moja Mama w ciągu kilku lat wydała na coś i/lub roztrwoniła 100 tysięcy złotych. Z początkowych 180 tysięcy zostały tylko 2 tysiące. Nie wiem, czy mam zacząć się śmiać czy płakać...
|