Ala pisze:
Byliśmy dziś w sklepie z misiami (to w związku ze zbliżającymi się chrzcinami) i choć zwykle powtarzam, że nie żałuję braku kolorowych zabawek w moim dzieciństwie, to od tych misiów nie mogłam się oderwać. Bo ja pamiętam tylko smętne, radzieckie misie.
Ja miałam zajefajnego misia. Wprawdzie białego (bo to był miś polarny), ale miał super łapy obciążone czymś na końcach więc można je było sobie zarzucić na ramiona i tak go nosić lub się do niego przytulać.
A czytać się nauczyłam w wieku 3 czy 4 lat na rocznikach "Świata Młodych" i historyjkach obrazkowych z ostatniej strony. Pierwszej książki nie pamiętam, bo tyle tego było (nawet "Pani Bovary"), że trudno to ogarnąć. Ale zaczytywałam Maya, wszytkie przygodowe jaki mi wpadły w ręce, historyczne i baśnie. Nigdy się nie "skaziłam" Musierowicz. Może coś straciłam ;) Za to moja mama do dziś ze zgrozą wspomina 2,5 letnią Avę oraz tom baśni "U złotego źródła" i najdłuższą (bodaj 1/10 objętości) baś w tym zbiorze czyli "Wojtusiową oziminę", która była moją ukochaną baśnią. Broń boh żeby (w celu skrócenia czytania) pominęła parę stron ;)
Z zabaw pamiętam nogę ze starszymi kuzynami, gumę i babski gang w pierwszej klasie podstawówki. Tłukłyśmy chłopaków, aż miło ;P