Anya pisze:
Jeśli chodzi o latynoamerykańskie telenowele, to swego czasu był szał na nie, właśnie przez "Zbuntowanego Anioła" spowodowany i oglądało się wszystko co leci - nad "Esmeraldę" osobiście przedkładałam "Fiorelle" :D
To była jedna z pierwszych traum mojego szczęśliwego dzieciństwa - wszystkie koleżanki oglądały "Zbuntowanego Anioła" i w trakcie przerw wymieniały się uwagami nad losami kolejnych postaci, a ja, z racji, że u mnie w domu były tylko Jedynka i Dwójka, z których zawsze jeden śnieżył, czułam się wybitnie wyobcowana i czytałam sobie książki pod kaloryferem :)
A musiałam już w przedszkolu czytać nieźle, bo pani przedszkolanka dawała mi książkę i kazała czytać na głos reszcie. Ale to już było w okolicach starszaków. Zaczynałam edukację czytelniczą chyba od "Martynki", potem były wszystkie Tomki i "Dzieci z Bullerbyn". Mniej więcej w drugiej klasie podstawówki wygrzebałam gdzieś "Quo Vadis" i potem już lektury dziecięco- młodzieżowe czytywałam raczej dorywczo.
Ala pisze:
Poza tym, ja w dzieciństwie miałam dziadków na wsi. Co prawda przenieśli się tam z miasta, ale gospodarstwo jakieś tam prowadzili. Umiem więc wydoić krowę, zagonić kury (a nawet łeb kurze ciachnąć), a ze względu na ciężkie lata 80. wiem też, jak poradzić sobie z tuszą cielęcą czy świńską. Aha - i walczyłam z baranem, a dziś dzieciarnia z miasta barana to tylko w zoo widuje.
Ja się w ogóle na wsi wychowałam, dziadkowie jeszcze kilka lat temu mieli całkiem pokaźne gospodarstwo. I pamiętam nasz szok, kiedy przyjechała kuzynka z miasta i zaczęła płakać, bo wystraszyła się idących prosto na nią z pastwiska krów. A krowa, koń czy kura to był po prostu stały element krajobrazu. Całe lato opalaliśmy się przy sianie, na wiosnę siało się
runkle, a we wrześniu zaraz po szkole leciało zbierać
grule. Jak kogut był zły i dziobał dzieci, dziadek rytualnie ucinał mu głowę. Z świnkami ani królikami nie wolno się było zaprzyjaźniać, bo potem było przykro je jeść. A jak byliśmy głodni, babcia dawała nam po pajdzie swojskiego chleba polanego świeżą śmietaną i posypanego cukrem.
To mówiłam ja, rocznik 1991, wciąż jeszcze niepełnoletni (i będę się z tym faktem obnosić jeszcze całe dwa tygodnie). :)