Palladyn pisze:
Do dziś pamiętam, jak obudziłem mamę skarżąc się że nie ma teleranka ;-).
Z dzieciństwa pamiętam Białego delfina Uma(?) i Załogę G. Plus, Niewolnicę Izaurę, Robina z Sherwood (miał nawet całkiem niezły motyw przewodni) i, "nieco" później, Dynastię.
Heh, przyznaję się do wspólnoty doświadczeń, też pamiętam tamten znamienny brak Teleranka. Ale pamiętam też, że nie zamartwiałem się tym przesadnie długo, tylko wyleciałem na dwór oglądać kolumnę czołgów i wozów opancerzonych, ciągnącą ulicą pod oknem. Aleją, nomen omen, Zwycięstwa. Co ciekawe pamiętam nawet, że kolumna jechała od strony centrum Gdyni w stronę Sopotu.
Wszystkie wymienione wyżej serie również pamiętam, mogę jeszcze dorzucić Barbapapę.
Książki rodzice czytali nam odkąd pamiętam, razu jednego zafascynowany Tajemniczą wyspą Verne'a, a nie mogąc doczekać się kolejnych rozdziałów, pieczołowicie napisałem własną, bogato ilustrowaną wersję tej książki, z wymyślonym zakończeniem (rodzice chyba jeszcze nawet przechowują to w jakichś szpargałach). :D
Przyłączam się do uznania dla pomysłodawcy wątku i od razy przechodzę do partykularyzmów: już parę razy przymierzałem się żeby o to zapytać starszych Błaznów, ale nie wiedziałem czy w wątku komiksowym czy może literackim. Otóż pamiętam z głębokiego dzieciństwa jak przez mgłę pewien - no właśnie, i tu jest pierwszy problem - chyba to był komiks, ale może także bogato ilustrowana książka dla dzieci. Praktycznie wcale nie pamiętam treści, natomiast z dzisiejszej perspektywy mam wrażenie, że nad całą opowieścią unosił się duch absolutnego surrealizmu. Coś o przechodzeniu do innego, równoległego świata, czy aby nie pod wpływem jakichś tajemniczych ciasteczek? Kreska w mojej dziurawej pamięci przypomina jakby Macieja Wojtyszkę, ale nie chodzi mi bynajmniej o Brombę i innych. Ktoś coś może? Choć zdaję sobie sprawę, że trochę mało danych podałem. Chętnie dorwałbym te książkę/komiks i skonfrontował swoje wspomnienia z rzeczywistością.
Co do wczesnych literackich doświadczeń, to wyznam, że przechodziłem chyba wszystkie możliwe etapy, od całego Niziurskiego, Nienackiego czy Bahdaja, przez Maya i Dumasa, aż po pierwszo, ale i -trzeciorzędną literaturę sensacyjną w rodzaju Alistaira MacLeana, Kena Folleta czy Jacka Higginsa. :)
A z gier, grywanych wyłącznie u kolegi, najpierw na Atari 800 XL (wgrywanych na takim dziwnym magnetofoniku z taśmy!!), potem na Commodore 64, a na końcu na wypasionym Atari 120 XE (tu mogę mylić symbole), najlepiej pamiętam Montezumę (rewelacja!), River Raid, Silent Huntera czy Sensible Soccer.
Rocznik, jak już gdzieś wspominałem, matuzalemowo-hagarowo-tarkusowy, więc nie ma się czym chwalić. :D