Dołączam do chóru rozczarowanych. To nie jest dobre czytadło, bo dobre czytadło czyta się dobrze. Żmiję czyta się źle w porywach do średnio. To jest schrzaniony tekst z ambicjami. Niech będzie, że nie powieść. Nie wiadomo tylko, dlaczego miałoby to być argumentem obrony, bo dalej nie jest dobrze.
Po pierwsze, to, co kiedyś miało smak - nawiązania, erudycyjne popisy, celne i rubaszne teksty, barwne postaci drugiego, trzeciego i entego planu - albo szlag trafił, albo zbrzydło. Bohaterowie są nie do zniesienia - Lewart jest tak bezbarwny jak tylko można, nazwisk pozostałych nawet w większości nie zapamiętałam. Bo i nie było czego, postacie są marionetkowe. Po raz pierwszy u Sapkowskiego zdarza mi się, że tradycyjna hekatomba bohaterów kompletnie mnie jako czytelnika nie rusza, czytam "X zginął parę dni później"... chwilunia, kim był X? Kartkowanie książki... aha... facet, który wypowiedział 4 zdania na stronie 35... no to lecimy dalej...
Po drugie, długie jak lista grzechów Stalina pogadanki na temat radzieckiego sprzętu i manewrów wynudziły mnie do twardego rzygu. Są miłośnicy tegoż, ja się do nich nie zaliczam. I przypominam, że różne już żargony fachowe były do literatury wprowadzone znacznie zgrabniej. Skakanie w kółko po trasie "aktualnie czytana strona-słownik" jest o tyle upierdliwe, że niezałapanie różnicy między jednym skrótem a drugim niewiele wnosi do rozumienia fabuły. No może poza paroma wyjątkami typu "dembel" czy "gruz 200". Ja sobie w pewnym momencie po prostu darowałam. Nie mając jakoś wrażenia, że nie zapamiętawszy różnicy między RPG a RGD stracę całą radość z lektury.
Po trzecie, wątek fantasy rozczarował - i prowadzeniem, i wtórnością. Nie będę się pastwić nad żmiją, Wielką Boginią i wizjami o wojach z dawnych lat, z których wynikało jedno wielkie dmuchane nic, bo to już zrobili inni.
Po czwarte, raziła właśnie rzeczona wtórność i przewidywalność, a to już ciężki grzech u pisarza. Tak jak pisali poprzednicy, wiadomo jakim tekstem scena będzie spuentowana, wiadomo, gdzie wyskoczy erudycyjny opis, a gdzie bohaterowie pojadą matem. No i ten sztuczny język, składnia rodem z husyckiego Śląska albo wiedźmińskich dworów, przetykana tu i ówdzie matem (mało twórczym, dodajmy, Sapkowski miewał lepsze wiąchy) oraz ruszczyzną, wtrynioną chu wie i po co. Jeśli bohaterowie są Sowietami, to logiczne, że mówią po rosyjsku, po co zatem to akcentować dodatkowymi wtrętami? Podobnie rzecz się ma z Anglikami - całe zdanie po polsku i na omastę parę anglojęzycznych fraz. Po kiego wała?
No i kto na litość Manitu wykombinował okładkę, na której blurb zdradza całą fabułę?
A tu recenzja z WP książki, z którą zasadniczo się zgadzam