Poskąpiłam (słusznie) pieniędzy na Żmiję. A urocza biblioteka publiczna nie poskąpiła, więc z kilkumiesięcznym opóźnieniem nadrobiłam zaległości. Książek wojennych nie czytuję, opisy bitew, jak nudziły mnie w podstawówce przy czytaniu Trylogii, tak nudzą mnie nadal. Ale to nie AS-a wina, więc sobie daruję marudzenie.
Brakowało mi klimatu. Pojawiał się śladowo i to właśnie w tych dialogach, którym można zarzucić naśladownictwo z cyklu wiedźmińskiego. Ja też miałam wrażenie, że wymiana imion bohaterów byłaby na miejscu, a jednak właśnie tego typu kawałki mi się podobały... Chciałam napisać, że najbardziej, ale to by sugerowało, że inne też mi się podobały. Jedyny fragment, do którego mam ochotę wracać, to wizje Lewarta na temat Wiki (s. 98-104). Okudżawa - tu wyjątkowo "bez przypisu" (faktycznie za dużo nawiązań objaśniono w tekście) - i wreszcie jakieś drgnienie mojego czytelniczego serca. Pomyślałam: "No, połowa książki to trochę późno na rozkręcanie, ale lepiej późno niż...". Zanim zdążyłam rzecz domyśleć, poziom znów spadł i już się nie podniósł. Retrospekcje rozczarowujące, nie wynikało z nich dla mnie nic. Może poza spostrzeżeniem, że Baczyński znacznie bardziej przejmująco rzecz ujął ("to krew ta sama spod kity czy hełmu"). Dyskusje pro- i antywojenne banalne. Bohaterowie w większości płascy, zwłaszcza główny. Wyróżnił się w moich oczach Kulawy Major (chociaż tylko czekałam, aż powie coś o pomyleniu nieba z gwiazdami).
Było kilka tekstów, które mnie rozbawiły: "potrzebny jak kozie katarynka" "Bóg z Allahem. I z dżihadem" (mój tekstowy faworyt) "krew nie woda, geny nie fistaszki" cytowany tu przez Hayna tekst o uczciwym wejrzeniu opis nowego świata, zwłaszcza kobiety menstruujące na niebiesko (s. 220) "kij mu w Rospudę". I tyle pamiętam. A przeczytałam w ciągu dwóch ostatnich dni, więc mogłoby mi jednak więcej w głowie zostać...
Podziwiam obronę tekstu przeprowadzoną przez Hildur (towarzyszkę w polonistycznej niewoli). Jednak ja po lekturze Żmii nie czuję zapału, by siąść i jakąkolwiek tego typu gruntowną interpretację napisać. Ani obroną, ani atakującą. Ograniczam się do paru uwag ("to było fajne, a to nie"), bo podnoszenie tej książki do rangi czegoś więcej niż średniego czytadła zupełnie mnie nie kusi. Z reguły, gdy ludzi dziwnie patrzą, kiedy wymieniam wśród ulubionych pisarzy parę Dużych Nazwisk i AS-a, tłumaczę im, że jego powieści nie są tylko lekkimi czytadłami. Teraz będę dodawać: "No, chyba że Żmija..."
|