Lukas pisze:
aplegat pisze:
... a jeśli nawet nie na ten skrajny przykład wydatkowania publicznych pieniędzy (używany zamiennie z tekstami o leniwych żulach, na których idą nasze ciężko zarobione pieniądze), to na inne bzdury, takie jak edukacja, badania naukowe, infrastruktura, policja, transport publiczny itp. A przecież te same pieniądze można by wydać na 50-calową plazmę :].
Te "bzdury" wcale nie potrzebują 50% podatków nakładanych na obywateli. A pieniądze, które wydaję na fundowanie darmowego alkoholu uzależnionym od niego ludziom, na remonty dewastowanych w mgnieniu oka lokali socjalnych, na wynagrodzenia urzędników kontrolujących innych urzędników, którzy sprawdzają, czy ja w swojej pracy (która polega na zupełnie czym innym) dobrze wypełniam zupełnie nieistotne papierki, na emerytury dla 35-letnich, zdrowych ludzi, na wynagrodzenia dla niezliczonej kadry zarządzającej w spółkach skarbu państwa, które lepiej radziły sobie w czasach, gdy kierowała nimi rada pracownicza z dyrektorem, na karetki reanimacyjne zbierające żulerię z bram kamienic, na Straż Miejską, która zamiast rozwiązać problem, który jej zgłaszam, za każdym razem stara się wymigać od jakiejkolwiek interwencji; te wszystkie pieniądze wolałbym przeznaczyć... a to już moja prywatna sprawa.
W dwóch słowach - zgoda, że funkcjonowanie sektora publicznego w Polsce jest nierzadko dalekie od ideału, ale oprócz celów, które są finansowane niepotrzebnie, jest wiele dziedzin, w których w niedobory finansowe są dramatyczne. Nie można IMHO podważać celowości zwiększania finansowania publicznego przez wskazywanie wyłącznie na przykłady patologii, które zawsze się znajdą.
Swoją drogą Margaret Thatcher, która wprowadziła swego czasu skalę podatków osobistych o najwyższej stawce na poziomie 40% (wcześniej było to 60%, a jeszcze wcześniej 83%) byłaby dziś pewnie uważana za lewaczkę :D.
Lukas pisze:
aplegat pisze:
Lukas pisze:
Współczynnik Giniego, świadczący o zróżnicowaniu dochodów w społeczeństwie (im wyższy wskaźnik, tym większe zróżnicowanie):
Polska: 31,4
Średnia unijna: 30,4
To samo źródło dla 2005 roku podaje współczynnik Giniego dla Polski na poziomie 35,6%. Dobrze, że od tego czasu systematycznie maleje (te 4 punkty procentowe to w przypadku tej miary naprawdę sporo), ale przez długi czas, w konsekwencji zmian systemowych, indeks Giniego rósł, a potem utrzymywał się na wysokim poziomie.
To źle? W innych krajach, o niskim w. Giniego, zawsze utrzymywał się na tym poziomie? Poza tym już pisałem: urawniołka też mnie nie pociąga. Nie warto chyba dążyć do żadnego ekstremum, obecna pozycja , w okolicach unijnej średniej nie jest zła. Dobrze będzie jeśli wynagrodzenia będą rosły, bez zbytnich wahań tego współczynnika.
Zmniejszające się zróżnicowanie dochodów to kwestia stosunkowo świeża, natomiast efektem transformacji, której dotyczyła wcześniej dyskusja był jego znaczny wzrost. Ponadto ten spadek współczynnika nie jest efektem zmiany reguł gry w kraju, tylko wynikiem otwarcia rynków krajów UE na polskie produkty, transferów publicznych i prywatnych, oraz faktu, że część osób o niskich dochodach uciekła ankieterom GUS na Wyspy Brytyjskie ;). A to, że bieżące dochody (strumień) wykazują w tej chwili podobny stopień koncentracji, jak średnio w UE, nie mogło się jeszcze przełożyć na to, żeby zbliżony do średniej był również stopień koncentracji kapitału materialnego i społecznego (zasób) - za krótko ten stan względnej równości trwa.
Kuba pisze:
A ja lubię o,
tego pana. Wydaje mi się że dość rozsądne stanowisko prezentuje.
Zgadłem, zgadłem - przeczuwałem, że pod linkiem będzie Gwiazdowski ;).
Swoją drogą, jeśli pominąć te jego parareligijne westchnienia do Misesa i Przykazań Bożych ("Podatki to ZUUOOO"), to Gwiazdowski całkiem rozsądnie ostatnio punktuje fanatycznych obrońców Otwartych Funduszy Dojenia.