Powiecie, że to monotonne powielać poprzedników.. ale cóż.. jedyne czego pragnę to obiektywna (bądź subiektywna) ocena tworów opanowanego obłędem umysłu..
Apokalipsa współczesności (powiecie, że to nie ostatecznie brzmi 'samodzielnie', wybaczcie)
Widział wszystko. Całe oddziały, korpusy, armie, które zwarły się w krwawym uścisku. Walka trwała długo. Tak niezmierzonego czasu, po którego upływie została tylko krew, nie mógł przeżyć nikt. A on spoglądał na wszystko niewzruszenie.. na pole, gdzie syn zabijał ojca, a dziad wnuka. Spoglądał z ironią i irytacją.. Jedyne co kryło się teraz w jego myślach, to powód całej bitwy. Ba! Wojny! Nie mógł znaleźć nic odpowiedniego, nic co mogłoby doprowadzić do tak bezsensownego przelewu krwi. Nie mógł zrozumieć dlaczego do tego doszło. Dlaczego Północ ściera się z Południem. Dlaczego został zakłócony odwieczny pokój.
Bitwa trwała zdecydowanie za długo. Odchodząc w głąb lasu przypomniał sobie słowa Itliny, wieszczki, która przepowiedziała to, co właśnie się działo: „Oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas Białego Zimna i Białego Światła, Czas Szaleństwa i Czas Pogardy, Czas Końca”... Zastanawiał się czy to już kres, czy jego życie jest już tylko marnym snem wariata, garstką popiołu, którą rozwieje wiatr, nikłym istnieniem, którego dni są policzone. Czy kości zostały rzucone? Już?
Głęboko w lesie, na całkowitym odludziu, pod mchem i innymi porostami stała chata z rozpadającą się strzechą. Otworzył drzwi. Jeszcze raz obrócił się w stronę, gdzie słychać było jedynie śmierć. Z politowaniem pokręcił głową i wszedł do środka. Zawsze dziwił się, dlaczego jeszcze żadna bomba go nie dotknęła. Nikt go nie znał. Nikt o nim nie wiedział.
Zbiór jego ksiąg był imponujący. Wybrał jedną: „Przepowiednie Itliny”, otworzył i zaczął czytać. „ ...a oto nadejdzie dzień, gdy brat zginie z ręki brata, a ojciec będzie knuł przeciwko synowi, gdy bez powodu ludzkość ogarnie wojna, z której swe krwawe żniwo zbierać będzie śmierć. Potem przyjdzie Czas Szaleństwa, straszliwej niedoli, (...) Czas Białego Zimna i Białego Światła. Nadejdzie czas, kiedy żadne słowo nie zabrzmi już w niczyich ustach”.
Następnego dnia dożyć nie było mu dane. Pocisk myśliwca Północy rozerwał jego dom na strzępy.
Wojna trwała długo, ...straszliwie długo, a jej ogrom przyćmił to co egzystowało. Pozbawiła ludzi wszelkiej nadziei na lepszą przyszłość, lecz przedewszytkim okaleczyła ziemię. Wkrótce po zakończeniu przelewu krwi, natura przyszła odebrać to co swoje, zapłatę za to, co czyniono jej przez dziesiątki wieków. Lód i przeraźliwe zimno zabiło wszystko i wszystkich. Zatraciło się wszelkie istnienie, pozostała już tylko wyjałowiona ziemia, sama niezdolna do dalszego życia. „Odrodzić się” stało się tylko pustym zwrotem, nic nie znaczącym, którego nie można było już usłyszeć z żadnych ust, ...a o niemożliwym odwrocie nie miał kto śnić.
To uważam za najlepsze, teraz zoczcie inne opowiastki dobrego barda..
Bezruch
Słońce zachłannie przelewało się poprzez błoniaste okna, tworząc złocistą kałużę tuż przed posłaniem. Osuszyło wszelkie oznaki rosy tworzącej się na omszałych ścianach, mchu porastającym tu i ówdzie. Nie pozwalało przetrwać nawet najmniejszej kropli wody spływającej po jego policzku. Zaczęło skapywać tuż pod brodą, powoli pełznąc parzącą cieczą poprzez nos, oczy. Kłuło. Zadawało ból. Zadawało ...rozkosz.
Lekko uchylił powieki.
Nareszcie.
Koniec snu, przerażających koszmarów. Upiorów umysłu, wżerających się bezpowrotnie w świadomość.
Koniec.
...i zarazem początek.
Dlaczego brnę dalej? Moczary wciągną zbyt zapalczywych, zduszą zbyt nudnych, ogarną zbyt... Po co?!
Nigdy nie mógł zapomnieć. Trwał tak, jak trwać powinien. W swej beznadziejności coraz bardziej się zatracał, tonął we łzach goryczy. Zalewał się ironią.
- Dlaczego?!
Niemy krzyk rozszedł się po każdej jego cząsteczce, po każdym elemencie starej chaty, zmuszając do trzasku rozpadającą się strzechę. Ściskając, zniewalając i tłamsząc wszystko co stwarzało opór. Przenikając atomy pustkowia rozpościerającego się przed nim. Niewzruszonego. Bo po co.
- Dlaczego.
Zdławiony szloch przeszył to co niemożliwe, uwalniając każdą część własnego jestestwa. Doprowadzając do błogości ...i wstydu.
- Nie po to mam żyć.
...a liście lekko, wirującym nieraz ruchem, podwiewane przez wiatr, unoszące się, to znów opadające znikały. Znikały, by znów pojawić się. Zawędrować na polanę. Poprzez nieprzenikliwe powłoki czerwieni, pomarańczy, purpury ukorzyć się. ...by wzdłuż łamliwych szkielecików znów mógł powiać zefir pomruku, by znów pajączek tkający sieć życia, mógł rozkruszyć nicość. Opadały porywane niewidzialną siłą. Opadały by oddać hołd. ...a drzewa? Pozostawały takie jak zawsze. Niewzruszone. Jak kikuty nieistniejących kości wystawały ponad bezruch. Straszyły bezmiarem.
Wstał. Nie miał powodu by dalej marnować czasu. Depresja? ...i tak wbijała w niego swe kły co dnia.
Ranek zapowiadał wspaniały dzień.
Pozostawił rozburzoną pościel tak jak zawsze miał w zwyczaju to czynić. Wyszedł przed dom. Deski przedsionka skrzypiały monotonnością, nudne jak zwykle. Nawet śpiew słowika stał się niemiłą dla ucha kakofonią. Wszystko wokół zdawało się być beznadziejnie flegmatyczne, przepełnione pustką. Oprócz jednego. Ciszy.
Nasłuchiwał... i zrozumiał.
Kolejne wiechy trawy gorzko przełykały ból ciężaru. Tłamszone, zgniatane. Biegł szybko, w szaleńczym wirze myśli, zapale demona. W pogoni za niknącą nadzieją. Uciekając. Uciekając przed demonem. Szał myśli nie dawał spokoju. Miotany żądzą zemsty, pokusy. Gnał poprzez mroczny bór, prosto przed siebie. Byle jak najdalej. Gdziekolwiek, dokądkolwiek. Poza cały ten świat i jeszcze dalej. Poza każdą myśl. Każdy jej ułamek. Czuł za sobą oddech śmierci. Śmierci, która zawsze deptała mu po piętach. I nigdy nie mogła dosięgnąć celu. Tak jak on. Zbieg okoliczności? Być jak śmierć. ...być śmiercią. Nie! Mięśnie chciały odmawiać, ścięgna powoli buntowały się, kości głucho skrzypiały, ...zamarły w bezruchu. Niczym zatrzymany niewidzialną ścianą opadł bezwładnie na ziemię.
Po co?
Szloch nawet nie pozostawiał echa.
Jak śmierć.
Kolejne łzy spływały po policzkach. Wgniatały się w ziemię z morderczą siłą, gładząc każdy korzeń, wypalając ścieżki, ...jego ścieżki, ścieżki zawiści. Samotność wyżerała go od środka. Zabierając codziennie nowe części.
Poświęcenie. Poświęcenie tylko dla jednej nagrody. Samotności. Wzgardzony. Wygnany. Opuszczony.
Pójdę. Pójdę poprzez mrok. Pójdę ścieżkami ...jedną z nich. Pójdę.
- Pójdę!
Ręce naparły na podłoże, wbijając w nie szponiaste palce. Kości nie chciały wykonywać skomplikowanych ruchów. Ale kto tu mówił o wyborze. Czy cokolwiek miało w tym momencie jakikolwiek wybór? Nie. Demoniczny mózg stał się panem nicości.
Dalej!
Szybko zerwał się z ziemi. Stopy znów dotknęły miękkiego mchu i odbiły się niczym sprężyny. Zardzewiałe sprężyny, poorane pługiem czasu. Sponiewierane.
Naprzód!
I znów gnał przed siebie. Pchany żądzą. Żądzą nieposkromioną, pędzącą na złotym wierzchowcu poprzez wiatry mroku. Wierzchowcu śmierci.
Nikt mi tego nie odbierze.
-Nikt!
Zwolnił. Po co biec. Dało się już wyraźnie słyszeć wszystkie dźwięki ciszy. Podszedł do najbliższego drzewa, wyjrzał poza konary na polanę. Tylko jego oczy mogły to widzieć. Tylko one z takiej perspektywy. Inni...
Szczęk kling. Kolejne salwy spadających strzał, mknących nieubłaganie do celu. Okrzyki szału, nienawiści. Giń! Wszystko kotłowało się nieubłaganie w umyśle, nie wierzył, że znów... Płomień pożogi pochłaniał nowe istnienia, brnął wciąż na przód. Nie dawał za wygraną. Nie! Krzyk mieszany z odgłosem rozrywanych wnętrzności. Krzyk wdzierający się do trzewi z ogromnym impetem, bólem. Miecz znów spadał na ramię przeciwnika, przecinając je na wskroś. Rozrywając płuca, serce, brzuch. Wyciągając na stężałe powietrze wszystkie wnętrzności. Ciesząc się. Bitwa. Krzyki ciał przeszywanych tysiącem ostrzy. Tysięcy ciał. Szczęk odbijanych grotów. Oczy przepełnione nienawiścią, złością, gniewem. Wściekłość targająca myśli władców rozkazujących stanąć do walki. Wyjść naprzeciw potwornej rzeczywistości. Wyjść naprzeciw śmierci. Wyjść...
Nie!
-Nie!!!!!!
To nie tak. Nie tu. Nie teraz.
Szybko odwrócił twarz. Łzy lekko poczęły ściekać z podbródka na ziemię.
Nie teraz.
Bieg. Szybki, drżący, nieprzerwany pęd. Niknący jak bezruch w niemym wszechświecie.
Przecież nic nie ma znaczenia.
Szał ogarniał całe jego ciało. Porywał wszystkie cząstki w rodzącą się ciemność. Niepokoił. Rodził strach. Przerażał. Myśli ćmiły wzrok. Zamęt ogarniał umysł. Powalał na ziemię. Biegł dalej. Mech odkształcał się wydostając własne cząsteczki spod szybkich kroków. Wydostawał się naznaczony zdradą. Naznaczony śmiercią. Naznaczony krwią. Czerwone krople smagały każde następne ziarno piasku. Wnikały w głąb. Nie dawały spokoju. Rzucił gdzieś daleko własną cykutę. Nigdy nie chciał dostąpić jej goryczy. Choć wiedział, że będzie musiał. Nie pragnął powrócić, by znów odejść. Nigdy. Nie chciał znów spoglądać na wszystko niewzruszenie.. na pole, gdzie syn zabijał ojca, a dziad wnuka. Spoglądać z ironią i irytacją... Nie chciał znów szukać odpowiedzi dlaczego doszło do tak bezsensownego przelewu krwi. ...i nie rozumieć. Nie chciał. Nie potrafił.
Liście spowiły jego ciało. Uśmierzyły ból nienawiści. Przygarnęły. Tylko one mogły. Tylko one chciały. ...potrafiły. Cisza wciąż słuchała. Słuchała każdych słów wypowiedzianych jego ustami, każdego dźwięku. Słuchała ciszy.
...a liście lekko, wirującym nieraz ruchem opadały na bladą twarz. Zimną, pozbawioną ludzkiego wyrazu. Niemą. Poprzez blado złote pokrywy przyglądały się spokojnej polanie, pokrytej delikatnie pożółkłą trawą. Opadały poza wszędobylski obłęd świata, pozostając w nim niezmiennie. Gładziły wyniszczoną powierzchnię umysłów. Uśmierzały. Wzlatywały ponad nieboskłon, by spikować w czeluść otchłani. Ziemia odczuwała ich lekkie muśnięcia. Pragnęła tego błogosławionego dotyku. Jak wszystko wokół. Jak trawa, każdy korzeń, kamień. Jak zbroja leżąca nieopodal złocisto brunatnego drzewa. Drzewa, które zrzucało swe drogocenne klejnoty wprost na miecz. Wyniszczony ziemią czasu, obmyty deszczem przemijania. Miecz, który pozostawił swój ślad tylko w jednym umyśle. ...teraz ważny tylko dla nicości.
_________________ Chyba jestem złośliwa*.
*...ale to tylko raz w miesiacu, zazwyczaj.
|