W autobusie
Autobus linii 360 powoli ruszył z przystanku. Z gwaru brzęczących głosów można było wyłowić dwa, które należały do młodych mężczyzn sprawiających wrażenie studentów. Żaden z nich nie spostrzegł, że od paru minut przysłuchuje im się starszy mężczyzna w śmiesznym garniturze.
- ...no i co w końcu zrobiłeś? – powiedział wyższy, o nieco delikatnej urodzie.
- Jak to co? Nic. Nie denerwuj mnie, Jacek. – gniewnie odpowiedział drugi.
Milczeli przez chwilę. Pasażerowie pogrążeni we własnych problemach nie zwracali najmniejszej uwagi na towarzyszy podróży. Za oknami wyświetlano coraz to nowe slajdy, autobus leniwie zaliczał kolejne przystanki
- Byłem wczoraj w kinie – nieśmiało zagaił ten wyższy i z nadzieją spojrzał na swego kolegę.
- Taaa, a na czym? Pewnie na Gwiezdnych Wojnach 15. – zaśmiał się niższy, ten w czarnej, skórzanej kurtce.
- Na Pamiętniku Pirata. Mówię ci, Blady, niezły był. A potem poszłem na piwo i spotkałem Pikola
Mężczyzna w śmiesznym garniturze zmarszczył czoło, a w jego oczach przez krótką chwilę dało się zauważyć dziwny blask. Przy pomocy niezauważalnego manewru znalazł się tuż obok tego nazwanego Jackiem i włożył rękę do kieszeni spodni. Swoich śmiesznych spodni.
- Pikola to ja nie widziałem wieki...
- Nic się nie zmienił, ciągle taki głupi.
- Faktycznie, przecież ustaliliśmy, że to nieuleczalny przypadek – obaj, jak na komendę, wybuchnęli śmiechem. Po chwili, gdy już obaj wyrzucili sprzed oczu obraz lubianego i szanowanego kolegi, wyższy powiedział:
- Do domu przyszłem nieźle narąbany...
Nagle rozległ się głośny pisk i autobus gwałtownie zahamował. Pasażerowie wpadając na siebie klęli i prychali z niezadowolenia. Powracając do pionu Blady z niedowierzaniem stwierdził, że jego kumpel, z którym zniszczyli niejedną skrzynkę wódki, zemdlał i osunął się na brudną podłogę autobusu.
- Ej, wstawaj panikarzu – poklepał go mocno w policzek i próbował posadzić na zwolnionym właśnie siedzeniu. Gdy podniósł Jacka poczuł, że lewa dłoń jest mokra. Wytarł ją o znoszone dżinsy i ponownie chciał uderzyć w policzek kolegi. Ręka zastygła w powietrzu, a z gardła wydobyło się głuche charczenie. Dłoń była czerwona.
Policjanci wezwani na miejsce zdarzenia stwierdzili ranę zadaną ostrym narzędziem, prawdopodobnie nożem. Pomimo najszczerszych chęci załogi karetki pogotowia pacjent zmarł w drodze do szpitala.
Nikt nie zwrócił uwagi na starszego mężczyznę w śmiesznym garniturze, który wysiadł na poprzednim przystanku i pogwizdując wesoło zanurzył się w gąszczu osiedlowych uliczek.
------------------------------------------------------------------------------------
Deszczowy dzień
Deszcz padał od rana. Uzbrojony w parasole tłum powolnym krokiem mijał cmentarne zaułki i kierował się w stronę niechlujnie wykopanego dołu. Stuletni dąb ze spokojem przyglądał się ubranym na czarno ludziom i jak zwykle dziwił się, że boją się oni spływającej z nieba orzeźwiającej wody.
Marek, który obserwował orszak żałobny wzrokiem rutyniarza, pstryknięciem palców odrzucił niedopałek papierosa i skierował się ku bocznej furtce. Takie demonstracje nie robiły na nim wrażenia. W końcu był grabarzem.
Dziwnym trafem, gdy tylko wyszedł z terenu żalnika zza chmur wyjrzało słońce i w locie wysuszyło spadające na ziemie krople. Rozległ się dzwonek. Marek niedbałym ruchem wyjął swą, jak ją określał, „wypasioną” komórkę i wcisnął właściwy klawisz.
- No, co jest?
- ...
- Wracam z roboty
- ...
- Teraz? Kur.., no dobra, wiesz, że ja mam zawsze smak
- ...
- Zły? Nieee. Tylko wczoraj, kur.., zgubiłem dowód
- ...
- Nieważne, ch... z nimi, będę w pubie za pięć minut
- ...
- Narka
Rozłączył się i pogwizdując pod nosem marsza żałobnego ruszył przez zarośla w stronę pobliskiej knajpy. Na niebie pojawiła się tęcza.
Marek przypominał sobie czytaną w dzieciństwie bajkę o skrzacie i garnku złota. Uśmiechnął się do wspomnień i zanucił piosenkę swego ulubionego wykonawcy, którym był wokalista Pidżamy Porno.
Melodię przerwał cichy świst. Marek klepnął się w szyję i zaklął pod nosem, obdarzając wykwintnymi epitetami komary i ich matki. Nie zauważył, że przed chwilą tuż obok niego trzasnęła gałązka. Nie dotarło do niego, że traci czucie w nogach. Dopiero gdy z hukiem runął na trawę zorientował się, że coś jest nie tak. Ale było za późno.
Zbliżał się wieczór. Pan Słówko obudził się z codziennej drzemki, dopił zimną już herbatę cytrynową i mrucząc poszedł umyć zęby:
- „Pub” no, no, ładnych czasów dożyłem, a i płuca już nie te co dawniej...
Z raportu policji: „Dozorca cmentarza miejskiego, Marek D. zmarł na skutek porażenia systemu nerwowego. Bezpośrednią przyczyną śmierci była rana kłuta zadana ostrym narzędziem w okolice tętnicy szyjnej. Ujawniony na miejscu zbrodni materiał dowodowy w postaci niewielkiej, dziwnie opierzonej strzały wskazuje, że zabójca mógł być obywatelem jednego z plemion zamieszkujących wyspy Archipelagu Manaroa.”
-------------------------------------------------------------------------------------
Kiedy byłem mały czytałem książkę Pan Słówko ma głos. Opowiadała o skrzacie, który mieszkał w słowniku pewnej dziewczynki i poprawiał błędy jej i jej znajomych. Ale wszyscy kiedyś dorastają. Nawet skrzaty.
Wszelkie podobieństwo itp. mnie nie interesuje ;)
_________________ P2009 / 59124 ИOНTAЯAM / 251095
Dzień dobry, piękne panie – rzekł, kłaniając się uprzejmie. – Czy przypadkiem wiecie, dokąd odsyła się kurvvy?
Ostatnio zmieniony 08.04.2007 @ 13:28:16 przez Niebieski, łącznie zmieniany 1 raz
|