Ponieważ nie uważam za sensowne zakładanie nowego tematu, umieszczam dalszą część twórczości wiwerna tutaj. Dalej może to już czynić samodzielnie.
Król żmij
Słońce powoli, niepozornie chyliło się ku zachodowi. Wiedźmiński medalion ledwie drgał.
- Nas to nie było, pod tą waszą zafajdaną elfią wieżą – ciągnął krasnolud. – Ale my, krasnoludy prostą zasadę na ten wasz zasrany burdel mamy.
- Jakiż to sposób zna nasz wszechwiedzący Obelisk? – zadrwił elf, chociaż najbardziej bolała go odpowiedź, którą przewidział już kilka chwil temu.
- Kupą się było trzymać, nie ino ^cenzura^ć każdy sobie. Oto cały w tym prosty ten kons… konsu…
- Konsensus. – wtrącił zaciekawiony bard.
- A ty cicho siedź, śpiewaku zasrany, ty! Czy ty wiesz, co ja, jak małym dzieckiem byłem, co ja wtenczas…
- Wpadłeś do beczki ze spirytusem. – dokończył lakonicznie elf Loreal Asteroid, który oparłwszy się o młodą brzozę z pozoru beznamiętnie patrzył w dal.
Geralt musiał przyznać, że dał się zaskoczyć spokojowi, z jakim krasnolud wytrzymawszy obelgę oparł swą brodę na żerdzi topora i zasępił się.
- To prawda, jego mać… wpadłem. – bąknął Obelisk.
Nad nimi, w koronie drzewa młoda mewa i stara jaskółka usiadły na gałęzi. Rzecz to dziwna, nie tylko w lesie, pośrodku którego czterej łowcy rozbili swój obóz. Elf jako jedyny nie dziwował się zjawiskiem, ale tak się też składało, że jako jedyny dostrzegł ów ptasi mezalians.
Jaskier, chociażby obserwował je cały życie, ledwie zauważył by, czym różnią się od bażanta i kury na szczycie babiej góry.
Obelisk zbyt był pochłonięty swymi głębokimi myślami znajdującymi swe ujście gdzieś pomiędzy trzonkiem jego topora, a kutasem.
- Tam! – krzyknął nagle Geralt, wskazując ostry, ciemnozielony kształt mknący w kierunku pobliskiego zagajnika.
Jaskier momentalnie odskoczył gasząc przy tym tlące się pozostałości ogniska.
Geralt pomknął w kierunku zagajnika odruchowo wyjmując z pochwy ten właściwy miecz.
Loreal Asteroid zdążył już posłać za poczwarą dwie strzały, a w oddali dał się słyszeć przeraźliwy pisk, a po nim głuchy plusk w pobliskim stawie.
- Co to było? – spytał głupkowato Jaskier, gdyż chwilowo udało mu się odnaleźć pewną równowagę pomiędzy swoim strachem a ciekawością.
- Wiwerna. – odpowiedział elf.
- Mówiłem przecież, że to czarodziejski las, widzieliście mgłę? – spytał bard.
- Chyba srę! – wybuchł nagle Obelisk zamachując się odruchowo toporem. Tym samym wzniecając żar w zwęglonych drewienkach ogniska.
- Co cię ugryzło. przyjacielu? – spytał elf z nutką sarkazmu, chociaż dobrze wiedział, co.
- A wiesz, co ten topór w porównaniu z tym twoim, ^cenzura^ jego mać, łukiem…
- A wiecie, przypomniał mi się dowcip. – uśmiechnął się bard.
Wiedźmin nie miał sił protestować, ale za czoło uraczył się chwycić.
- Taki żart, na rozweselenie, no. Wiecie, jakie…
- Jaskier…
- Cicho, Geralt, ty się na tym nie znasz. Wiecie, jakie dziecko może być owocem miłości elfki i krasnoluda?
- Jaskier, ty idioto…
- Gnom. Dobre, nieprawdaż?
- Sądzę, że raczej człowiek. – podsumował dyplomatycznie Asteroid.
- A ja tak se, ^cenzura^’a myślę… - zamyślił się krasnal. – Myślę se , ^cenzura^’a, że…
Młody elf lekko uniósł brew, zdradzając nieco zainteresowania słowami swego kompana.
- Myślę, że pod tą wieżą Brebor, to raczej ludzie, a nie elfy poróżnili się jak pies z kotem.
- I ch’uj. – dodał Obelisk na poparcie swych wielkich słów.
- A gdzie Geralt? – spytał nie speszony Jaskier.
W krzakach zaszeleściło, a wiedźmin wyszedł na polanę taszcząc za sobą ciemnozielone cielsko leśnego żmija. Cały był przemoczony.
- Nic ci się tam, wiedźminie nie ^cenzura^łło w tym bagnie, żeby…
- Obelisk pyta – przerwał elf. – Czy aby woda w stawie nie za zimna była.
***
- Geralt?
- Hm?
- Nie wydaje ci się, że ten krasnolud był jakiś taki… przygłupawy?
- A czy każdy krasnolud musi grzeszyć rozsądkiem? Zwłaszcza, młody krasnolud…
Bard zakołysał się lekko w kulbace, by nie wpaść w kałużę. Prawie mu się udało.
- Geralt?
- Taa?
- A ten elf, to taki jakiś… źle mu z oczu patrzyło.
- Jaskier, idioto, życie mu zawdzięczasz. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że…
- Daj spokój, Geralt. Kiedy jesteśmy razem, nic nam nie zagraża. Z tobą i z twoim mieczem…
- A z twoją głupotą…
- Geralt, ten smok, którego tam ciągniesz na powrozie…
- To wiwerna.
- Jeden pies, czy smok, czy wiwerna. To paskudztwo, które tam ciągniesz, jest chyba jeszcze ohydniejsze, niż….
- Jaskier, zawrzyj gębę.
- Geralt?
- Co?!
- Ten las był zaczarowany, a ja się na tym znam. Kiedy poecie wydaje się, że coś jest magiczne…
- A ta wiwerna, jak uważasz, bardzie, ile ma w sobie magii?
Jaskier postanowił uczcić pamięć wiwerny minutą ciszy. No, prawie minutą.
***
„Pod zdechłym koboldem” nie zmieniło się nic, a nic. Pomimo gęstego deszczu, który uraczył okolicę swą obecnością, karczmarz nie raczył uraczyć ich swą gościnnością, dopóki nie zgodzili się zostawić cielska wiwerny w stodole.
- A sam czerep, czcigodny panie? Czerep ziejącego ogniem smoka? Zatknąwszy nad drzwiami stanowił by iście…
- Prędzej mi gości wystraszy, ten łeb koszmarny. – burknął karczmarz. – Do stodoły z tym gównem idźcie, może chłopak za opłatą wam przetrzymie…
***
„Pod zdechłym koboldem” nie zmieniło się nic, a nic, od kiedy wiedźmin i bard byli tam ostatnim razem. Stołki, krzesła, zydle… nawet goście wciąż ci sami.
- Długo tu, panie wiedźmin będziecie? – spytał karczmarz nie siląc się nawet na udawaną troskę.
- Niedługo.
- Tak długo, dopóki pan sołtys nas tu swą obecnością nie uraczy. I smoka naszego nie odbierze. – rzekł bard.
- Smoka? – spytał zgryźliwie karczmarz.
- Tego samego smoka, który to teraz na podwórzu moknie.
- Jaskier…
- A mi się ino widzi… - wtrącił Korcisz, miejscowy głupek, ten trzeci gość zajazdu.
- Co ci się widzi? – spytał opryskliwie Jaskier.
- Mi się widzi, że tego smoka, co go wiedźmin ubił, to ino do gnoju czeba potopić.
- Do gnoju?
- Stamtąd… nie ućknie. No bo to każdy wie, że taki smok, to i po śmierci straszyć może i wtedy, to już…
Karczmarz spojrzał groźnie. Na tyle groźnie, że Korcisz uraczył ich swą ciszą.
- To idź do stajni, pilnuj tego swojego smoka, żeby ci nie uciekł. – burknął karczmarz wycierając na sucho ufyflane szkło.
***
- Ano, tygu, tyn… ta drachyta…
- Smok, panie sołtysie.
- Ano właśnie, smok… gdzie tyn tygu, on… jest?
- A w stajni nie ma? – spytał karczmarz wycierając dla odmiany całkiem czyste szkło.
- Tak jakby, no…
- Smok uciekł! – rozległ się krzyk Korcisza ze stajni.
***
- A tam?
- Nie ma.
- A tam?
- Przecież mówiłem, że nie ma.
- A na pięterku?
- A, no aby że tam…
- No a gdzie?!
- Ale tam też nie ma.
Wiwernie ścierwo po prostu przepadło, jak kamień w wodę. Geralt rozejrzał się po raz kolejny po okolicy, w jakiej stała przydrożna karczma. Nic nie znalazł, poza stajennym, który powtarzał po raz wtóry.
- A nie mówiłem, że z tym, to ino do gnoju, nie inaczej?
- No dobra, gdzie tu jest najbliższy gnojnik?
- We wsi.
- A gdzie jest ta najbliższa wieś?
- Ze dwa pacierze, panie, tego będzie. Ale ja tam nie chodzę, to nie wiem.
- A dlaczego tam nie chodzisz? – spytał Jaskier.
- Bo tam go tylko kamieniami rzucają. – rzekł karczmarz. – nazbyt gadatliwy jest.
***
Las Grzybowy był już tak ciemny, że ciemniejszy być nie mógł. Niebo było ciemne, bez gwiazd, bo te pochowały się gdzieś na dnie stawu pośrodku serca gaju. Wiedźmiński medalion rwał do przodu.
- Geralt, ty to po prostu głupi jesteś!
- To jest właśnie etyka zawodowa, Jaskier. Kiedyś to zrozumiesz.
Wiedźmin zniknął pomiędzy drzewami. Bard stracił go z oczu już po chwili, ale eliksiry zawodowego zabójcy potworów już działały i dla niego samego Las Grzybowy był jaśniejszy, niż każdy dzień powszedni.
***
- Zwą mnie… Kosynier. – rzekł po chwili wahania wielki chłop i przysiadł się do stolika. Był blady, jak sama śmierć, ale Jaskier tylko uśmiechnął się i nastroił lutnię.
- No zacznij w końcu, te swoje śpiewy, bo darmo, to ja ci tego antałka miodu nie dam. – burknął karczmarz i skinął na swojego chłopca stajennego, by ten zeszedł w końcu do piwnicy.
Wielki chłop oparł kosę o stolik i nadstawił uszu.
- Zaśpiewam wam balladę o legendarnym Królu Żmiju.
- No, śpiewaj w końcu! – krzyknął karczmarz.
- Ale ten antałek, panie… dacie?
- Dadzą, ^cenzura^’a, dadzą. – mruknął Kosynier.
***
Dokładnie tak, jak Geralt się tego domyślał, staw był zaczarowany, a przy jego zachodnim brzegu była grota. Torując sobie drogę przez trzciny, wiedźmin natrafił w końcu do wejścia. Niepotrzebnie jednak obrócił się za siebie.
Utopce, na oko cały tuzin podniosły się z wody i płynęły już w jego stronę, ale srebrzysta poświata księżyca już odbijała się w wiedźmińskim mieczu.
***
- Do dupy z taką balladą. – stwierdził Kosynier.
- Ale antałek…
Karczmarz po chwili wahania postawił to, co trzeba na stole i znów było wesoło. Pięcioro mruków spod ściany postanowiło się przysiąść. Jeden z nich wyciągnął z rękawa skórzany portfelik z napisem „Rzyciowy test”.
- Zagramy z wami. Będzie nas, ^cenzura^ dokładnie siedmiu. – stwierdził Kosynier.
***
Ostatni utopiec z pluskiem runął na dno, ale wiedźmiński medalion nadal drgał. Geralt oparł się o miecz i wolnym krokiem pokuśtykał w kierunku wejścia do groty.
***
- Trza zebrać wszystkich trzech błaznów. – zakończył swe wyprowadzenie jeden z mruków. – Łatwa gra, ale i nie za głupia. Kosynier jest w to najlepszy.
- Ale głupia nazwa – stwierdził Jaskier. Czy to się czasem tak, tego nie pisze? – powiedział bard i napisał coś na kartce papieru, którą zwykł zawsze miewać przy sobie.
- Życiowy test?! Ale to się kupy nie trzyma. – stwierdził mruk.
- Zara, zara… - zawahał się Kosynier. – A jak się pisze…
- Aha… włazić w dupę. – szepnął poeta.
„Włazić w dópe” napisał mruk.
***
- Nie, nie, nie… Przykro mi, błaźnie, ale ja nie mam czasu grać w zagadki.
- No dobra. – zrezygnował Liro Brob, błazen. – Mam lepszy pomysł. Tam, na tamtej półce skalnej jest sfera. Taka, no… magiczna sfera. Starczy wyciągnąć rękę i zabrać to, co tam leży.
- Ale po co?
- Bo to skarb, pierścień. Ma on wielką moc.
- I co robi ta cała moc? – Geralt skrzyżował ręce na piersi i zmrużył paskudnie oczy.
- Spełnia marzenia.
- A skąd wiesz, że mi na tym zależy? – wiedźmin oparł się o miecz.
- Każdy ma jakieś marzenia. – stwierdził lakonicznie błazen, a jego błazeńska czapka zadzwoniła dzwoneczkami.
- To dlaczego sam tego sobie nie zdejmiesz? Wiesz co, zaczynasz mnie już irytować…
- Bo ja jestem tylko zwykłym błaznem. Nie potrafię znaków…
- Ale każdy jeden mag potrafił by to zrobić, dlaczego potrzebujesz wiedźmina?
- Żaden mag nie poradził by sobie tak dobrze z tymi tam… utopcami…
Amulet wiedźmina szarpnął.
***
Słońce znów wstało nad tym chamskim Lasem Grzybowym, w którym trzej chłopi, jak co rano zbierali borowiki i chlali samogon.
- Jak myślisz, Geralt, to zadziała? – Jaskier zachichotał.
- Nie wiem… - urwał wiedźmin, a po chwili coś ciemnozielonego w mgnieniu oka nadleciało i pochwyciło pierścień, który jeszcze przed chwilą był w jego garści.
***
Wiwerna odleciała znad stawu i poszybowała gdzieś daleko. Kosynier podniósł z ziemi pierścień.
- Masz rację, błaźnie je’bany, my go bardziej potrzebujemy.
- No pewnie, przecież to obrączka naszej matki. – stwierdził lakonicznie Liro Brob, błazen.
- To gdzie teraz idziemy? – spytał chłop z kosą, blady niczym śmierć.
Błazen zasłonił sobie słońce dłonią i chwilę pomyślał.
- Gdzie ten cały Król Żmij poleciał?
- A kto go tam, ^cenzura^’a wie… - szepnął Kosynier i dodał po chwili. – Ale następnym razem, to ja będę tym ch...’em, elfem.
- Zagrajcie o to w tę nową grę, w to włażenie w rzyć, czy jakoś tak… - mruknął jeden z grzybiarzy.
Błazen zamyślił się tak mocno, że po chwili postanowił nawet zamilczeć.
_________________ A pogledaj što sam našao prevrćući raj i pakao Divlje kose, tamna oka dva cvijet bez korijena, ples je sve što zna
Tko te k' meni poslao da mi anđelima kvariš posao?
|