tak, udzielam zgody na rozpowszechnianie tych tekstów. Przecież o to właśnie chodzi - by stały się kultowe i na stałe weszły w obieg ;) :P
A, żeby Wam się nie nudziło:
KOBIETA - PIERWSZE SPOTKANIE
Pierwszy pająk znieruchomiał pod naporem wiedźmińskiego miecza. Nie od razu. Odnóża dygotały jeszcze długo. Z zębatej paszczęki wylewał się jeszcze śluz. Odwłok przypominał jedną z tych ohydnych rzeczy, której nie znała jeszcze ludzkość. Geralt nie bał się pająków, ale nie miało to nic do rzeczy. Pająk miał około czterech metrów średnicy.
Dobrze, że zostawiłem Jaskra „Pod Zdechłym Koboldem”, pomyślał wiedźmin.
Brokilon, choć kurczył się niemalże z roku na rok, wciąż skrywał w sobie wiele tajemnic. Mrocznych tajemnic.
Od kiedy driady tolerowały wiedźmina w swym domu, ten nabierał czasem ochoty zagłębiać się w ten las. Nie wiedział, dlaczego. Wolał nie wiedzieć.
Reszta pająków uciekła pomiędzy poszczególne drzewa, gdzie gęsty mrok czynił złudzenie, że mogą być wszędzie. Ale czy to na pewno było złudzenie?
Po chwili wahania biały wilk otarł klingę o zwykłą szmatę i schował miecz tam, gdzie się należało. Na plecach.
Odetchnął z ulgą, lecz po chwili znów posłyszał jakieś odgłosy. Nie, to nie pająki, to żubr.
Żubr czaił się gdzieś, pośrodku puszczy.
Jak to się stało, że żadna driada jeszcze go nie ustrzeliła? No tak, pomyślał. Żubry były na liście zwierząt chronionych przez driady.
Wąskie, niemalże niezauważalne snopy światła zdradzały pajęczynę. Czy były srebrne? Czy były złote? Geralt nie zastanawiał się. Podążał za nimi. Pająki jeszcze gdzieś się czaiły, a były na tyle wielkie, że na pewno znajdywały się na liście, którą kiedyś sporządzono w Kaer Morhen.
***
Tutaj był pień, zwalony, suchy pień. Na wysychających moczarach łoś leniwie wyżerał coś.
Z tym pniem, było coś nie w porządku. Wiedźmin przetarł oczy.
***
Z tym pniem było wszystko w porządku. To w koronie najbliższego drzewa cos się działo. Albo nawet nie tyle w koronie, co najdalej w zasięgu wiedźmińskiego wzroku.
Wiewiórka zrzuciła orzeszek, jeż złapał jabłko.
Gdzie tu, do cholery jest ta jabłoń? Nieważne, pomyślał, to nie to. Chodziło o coś trochę dalszego.
Promienie… to był księżyc, zrozumiał w końcu wiedźmin.
Na gałęzi stąpnęła stopa. Całkiem zgrabna stopa. Jeszcze wyżej – całkiem zgrabna łydka, dalej uda, dalej… nie było już się czasu zastanawiać. Jeszcze tylko te oczy. Również srebrne. Skóra… nie, nie czarna, nawet nie brązowa, a wręcz… lawendowa. Włosy… białe. Nie, srebrzyste! Piersi kształtu… trudno to zdefiniować, ale ten uśmiech… bezcenny. Rzęsy. Właśnie – miała rzęsy… bardzo piękne rzęsy. Głos – dlaczego był tak zrozumiały?!
- Jestem mroczną elfką. Bardzo nisko jest mój dom, zaprowadzę cię, Gwynnbleid.
- Nisko... – Geralt wciąż wpatrywał się w korony drzew. Nie, wpatrywał się w jej gąszcz.
Pająki wpatrywały się w niego.
***
Obudził się pośrodku gaju. Leżał sam. Driady już sobie poszły, nie pozostawiając po sobie śladu. Niemal.
Wiedźmin podniósł z ziemi flakonik. Powąchał pozostałości po swym złotym środku.
- Następnym razem więcej ziół, mniej alkoholu. – mruknął.
|