Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 28.03.2024 @ 10:27:32

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 13 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: Żmije
Post: 07.01.2010 @ 1:33:33 
Offline
Adept
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05.07.2004 @ 17:51:40
Posty: 385
Lokalizacja: Cholerna ziemia śląska
Kapitan Abel Wallgram ziewnął po raz kolejny. Do świtu pozostała jeszcze ponad godzina, afgańskie niebo wciąż było usiane gwiazdami. Nieruchomy sierp księżyca przypominał, że znajduje się na wrogiej ziemi. Żołnierz nie myślał o tym, uparcie walcząc z sennością usiłował ulokować się na niewygodnym stanowisku strzeleckim. Wybrał to miejsce, bo oferowało niezły widok na wejście do kotliny, jednocześnie zapewniając minimum osłony dla osoby w pozycji leżącej. Raz jeszcze zaklął pod nosem, wiercąc się i powodując lawinę małych kamyczków. Koc termiczny którym był przykryty w równym stopniu zapewniał mu ciepło, jak i przykuwał go do stanowiska, uniemożliwiając nawet załatwienie się. Bez niego jednak ślad cieplny jego ciała na wychłodzonej nocą skale byłby aż nadto widoczny dla czujników samolotów zwiadowczych, a pewnie też dla polowych noktowizorów. A kapitan Abel Wallgram musiał pozostać tej nocy niezauważony przez nikogo. Nawet przez swoich. A właściwie - zwłaszcza przez swoich. Misja bardzo specjalna.

Raz jeszcze omiótł wzrokiem pobliską drogę, kotlinę, obrośnięte suchymi krzakami pozostałości po radzieckiej bazie na wzgórzu. Musiał być z niej kiedyś piękny widok na drogę. I równie piękny promień ostrzału. Oczywiście nie pomogło to ruskim gdy ruszyła kontrofensywa. Pozostały po nich jedynie kamienie i rdzewiejące kanki.

Teraz, po dwudziestu ponad latach, żyły tu tylko żmije.

***

[ OD: Pentagon, Sekretarz Obrony Donald Rumsfeld ]
[ DO: Baza Muar Al-Ghadib, 151 Brygada Powietrzno-Desantowa USA, Pułkownik George Svenson ]
[ DOTYCZY: Aktywność radiacyjna kwartału 34.427755,66.026001 / 36.2234432,24.155438 ]
[ STATUS: Ściśle tajne ]

[ START ]

NORAD donosi o ponadprzeciętnym wzroście promieniowania twardego w regionie kwartału 34.427755,66.026001 / 36.2234432,24.155438 wykrytego przez COMSAT, potwierdzony przez NETGEO przy korelacjach orbit wykluczających powstanie efektu echa. Występuje prawdopodobieństwo odkrycia nadzwyczaj skomasowanych złóż pierwiastków ciężkich, prawdopodobnie izotopów uranu U261 i U261K. Wczorajsze 2009-10-21 bombardowanie pobliskiej wioski Muar Thel mogło spowodować powstanie osuwiska i odsłonięcie żyły/złoża, dlatego z uwagi na niespodziewaną sytuację zaleca się jak najszybsze rozpoznanie i zabezpieczenie terenu.

W centrum obszaru pomiarowego występuje prawdopodobieństwo natężenia promieniowania twardego powyżej poziomu akceptowalnego przez ludzki organizm. Zaleca się użycie jednostek A-B-C oraz kombinezonów.

Wskazany obszar znajduje się w strefie stabilizacyjnej kooperanta 3A, jednak z uwagi na delikatny a zarazem kluczowy dla interesów państwa charakter znaleziska zaleca się umiarkowane wykorzystanie pomocy wojsk sojuszniczych. Dyskrecja i szybkość działania mają charakter nadrzędny.

[ STOP ]

***

Paweł Wysocki rozpiął rękawicę bez palców i przetarł nasadą dłoni powieki. Mimo gogli czuł pył pod powiekami. Kurz, pył i piasek afgańskich pustkowi dostawały się wszędzie. Witały nowych wychodzących z amerykańskich Herculesów, dusznym uderzeniem gorąca zatykały dech w piersiach. Towarzyszyły wszystkim od rana do wieczora. Przedostawały się przez filtry klimatyzatorów i odpowietrzniki Hummerów, zgrzytały w zębach nawet przy jedzeniu posiłków z puszki. Blokowały klawisze telefonów komórkowych, z równą łatwością unieruchamiały zabawkowe PSP co potężne Abramsy. Pył i piasek był obecny w kantynie, we włosach dziwek kręcących się wokół Zony, chrzęścił pod nakolannikami w konfesjonale kapelana polowego. Afgański brud infekował rozdarte odłamkami rany, afgański piach wracał w stalowych pudłach wraz z martwymi żołnierzami. Wyjadacze z US Marines, którzy pamiętali jeszcze pierwszą wojnę w zatoce, powiadali że kiedy się już go zje i wysra tonę to się człowiek przyzwyczaja. Nieprawda.

- To prawda - powiedział podporucznik Wysocki - to prawda że dopiero co wróciliśmy z patrolu. To prawda że nie mamy czasu się wyspać, przebrać ani nawet zadzwonić do domu.

Powiódł wzrokiem po trzech zmęczonych twarzach. Wiedział, że sam nie wygląda lepiej. Kurz we włosach, bielsze kółka wokół chronionych przez gogle oczu na twarzach ogorzałych słońcem i brudnych jak u pastuchów. Odór przepoconych mundurów mieszał się ze smrodem wysokooktanowego diesla, piekły obtarte w ciężkich buciorach stopy i ramiona od kołyszących się na parcianych pasach beryli. Wojsko wraca do koszar. Na krótko.

- To wszystko prawda - ciągnął. Ale prawdą jest też to, że jesteście zawodowymi żołnierzami, którzy zgłosili się tu na ochotnika. Elitą wśród zawodowych, pożal się boże, żołnierzy Europy. Bierzecie za to pieniądze, wcześniejsze emerytury, w cywilu wyrywać na Afgan będziecie panienki. Więc dobrze wiecie jak jest, coś za coś. A rozkaz jest rozkaz. Wyfasować wodę i fajki, sprawdzić broń, skorzystać z kibla. Wyjeżdżamy za pół godziny.

Nikt z patrolu się nie odezwał. Wiedzieli, że z Pastorem nie ma dyskusji. Najstarszy z nich wiekiem i stażem, na własną prośbę zaliczał kolejną zmianę w polskiej strefie. Wszyscy w Zonie po cichu zgadywali co go tak mocno trzyma tej spękanej ziemi. Dywagowano o niewiernej żonie, złamanych ślubach kapłańskich a nawet przestępczej przeszłości, za którą czekał go w kraju cyngiel. Nikt jednak nie śmiał mu rzucić tego pytania w twarz, od kiedy wrócił z patrolu niosąc szeregowego Szyłenko z urwanymi nogami w kolanach. Dwadzieścia sześć kilometrów, z niedziałającym radiem, w pełnym ekwipunku bojowym. Miały być medale i awans, i pewnie by były, gdyby Pastor nie zaprosił w obecności dziennikarzy gratulującego mu ministra obrony na przejażdżkę Hummerem. Tak by ten poczuł ducha walki. Minister odmówić nie mógł rzecz jasna, a Pastor przewiózł go prościutko przez jedną z wiosek zajętych przez Talibów, na skraju pola minowego postawionego jeszcze przez Ruskich. Minister przeżył, w obliczu zasług obyło się bez sądu polowego. Prasa bulwarowa otrzymała zdjęcia rzygającego ze strachu VIP-a, a pluton trzy nowiutkie Rosomaki i kilka Hummerów w pierwszej klasie opancerzenia.
Nie, z Pastorem nikt z drużyny nie dyskutował.

- Gdzie? - spytał trzy kwadranse później małomówny Drabas. Obijali się w rozkołysanym na afgańskich bezdrożach Hummerze. Szeregowy Drabas, szóstka dzieci, parę hektarów leżącego odłogiem pola na Kujawach. Najsilniejszy w całej Zonie, choć nieskory do przemocy. Skwapliwie wykorzystywali to koledzy z drużyny, podpuszczając przeciwko niemu różnych rambo z US Army i kasując grubą gotówkę z zakładów gdy ci wylatywali przez okna. Czasami po dwóch naraz. Szeregowy Drabas miał nazwisko idealnie nadające się na ksywkę.

- Nie wiem, jakiś kanion czy wąwóz, na skraju naszej strefy. Dostaliśmy cynk od wieśniaków, że znaleziono tam porzuconą lub zagubioną teczkę z dokumentami mogącymi mieć znaczenie dla wywiadu. Rozpoznać, zabezpieczyć. I wracać do Zony.

- A dlaczego my - warknął przez zaciśnięte na camelu zęby kapral Bocheński - Siódemka, żeby daleko nie szukać, od tygodnia grzeje dupy na Zonie!

- Z uwagi na ciebie, Leśnik - odparł poważnym głosem podporucznik Paweł "Pastor" Wysocki - powiedziano mi że do tej zaszczytnej misji potrzebny jest najbardziej zajebisty snajper po tej stronie Wielkiej Wody. Armia wraz z CIA zrobiła dochodzenie i wiesz co im wyszło? Że to właśnie ty, Leśnik.

Kapral Bocheński zmełł w ustach ciche przekleństwo i wrócił do czyszczenia nieregulaminowego WA 2000. Konstrukcji niemieckiej, delikatnej i nieco już przestarzałej. W afgańskich warunkach trzeba było go czyścic i oliwić właściwie nieustannie, a amunicję można było dostać wyłącznie na lewo. Na początku Leśnik kupował ją z osobistego żołdu, po pierwszej zasadzce kiedy drużyna zobaczyła co Leśnik potrafi z karabinem snajperskim zrobić uchwalono regularne składki.

- Coś chcesz powiedzieć Mały? - spytał dla spokoju Pastor ostatniego członka drużyny.

- Lewy wahacz będzie do wymiany panie poruczniku - wykrzyknął zza kierownicy szeregowy Maziak - i gubimy chyba olej, nic strasznego ale trzeba załatać. I klima chyba też coś nie halo.

Pastor poluzował pasek hełmu i zamknął oczy. Na szczęście wskazany obszar jest spokojny i cichy, nie powinni mieć problemów. A potem szybko wrócić do Zony i spać.

***

- Ile?! - ryknął pułkownik Svenson - Ile?! - powtórzył wodząc obłędnym wzrokiem po całym gabinecie, pamiątkach z boiska, trofeach myśliwskich, zdjęciu żony, by w końcu skupić się na stojącym przed nim niewielkim człowieczku w białym kitlu. Ile?! - powtórzył raz jeszcze.

- Właśnie tak - wyjąkał cofając się lekko łysawy mężczyzna - tak jak pisze. Nie ma mowy o błędzie.

- Chcesz powiedzieć mi profesorku, że w środku pieprzonego niczego w pieprzonym Afganistanie, czyli w absolutnej dupie świata, mamy odczyty promieniowania wskazujące na istnienie tam przylądka Canaveral, stacji kosmicznej Bajkonur i jakiegoś tuzina okrętów podwodnych klasy Ohio razem wziętych?! Co? To mi chcesz powiedzieć?!

- Liczby... - zająknął się naukowiec - ...liczby nie kłamią, pułkowniku. Nie ma mowy o pomyłce - powtórzył bezradnie.

- I co, mam tam posłać moich ludzi? W takie promieniowanie? Z czym, z pieprzonymi ołowianami ochraniaczami na jaja? Czy zdajesz sobie sprawę, profesorku, ze skali takiej operacji? I jak mam niby utrzymać ją w sekrecie, takie zabezpieczenia? To będzie wymagało miesięcy pracy, a może lat! Takie promieniowania, Chryste! - złapał się za głowę pułkownik Svenson - I co ja mam niby zrobić? I jeszcze, cholera, dyskretnie!

Ciszę przerywało jedynie miarowe bębnienie odbijanej piłki pod koszem na boisku pobliskich koszar Marines. W pewnym momencie człowiek w białym kitlu podniósł głowę jakby chciał coś powiedzieć, jednak przerwał mu ryk startującego na dopalaczach A10. Mężczyźni odczekali chwilę aż ryk zmienił się w basowy pomruk oddalającego się szturmowca.

Istnieje... - odchrząknął naukowiec - ...istnieje pewien sposób pozwalający wykonać rozpoznanie tak, by uchronić naszych specjalistów i zbadać anomalię. Nie wiem tylko, czy...

Mów! - warknął Svenson.

***

Dwie godziny po świcie odezwał się pierwszy brzęczyk Wallgrama. Ktoś wszedł w jego perymetr i został wyłapany przez czujnik cząsteczkowy. Żołnierz przeczekał nieruchomo pierwsze uderzenie adrenaliny, spokojnie oddychając rozpoczął sekwencję naprzemiennego napinania i rozluźniania poszczególnych partii mięśni by wygonić z nich odrętwienie. Jeszcze nie słyszał pojazdu, ale wiedział, że tam jest. Briefing misji był precyzyjny, po paru minutach usłyszał wizg turbodoładowanego Hummera wspinającego się na niskim biegu krętą drogą. Wallgram wyłączył kolejne brzęczyki, nie były już potrzebne. Zamiast tego uruchomił chemiczny ogrzewacz, który z wolna napełnił jego dłonie, a później całe ramiona ożywczym ciepłem. Jego ręce nie mogą zadrżeć, gdy będzie robił to co zamierza. To co musi zrobić.

***

- Dobra, tu stój - rzucił Pastor. Szeregowy "Mały" Maziak posłusznie zatrzymał hummera ustawiając go w poprzek drogi. Chociaż nie spodziewali się tu jakiegokolwiek wroga, byli profesjonalistami. A profesjonaliści nie giną od celnie wystrzelonej głowicy z RPG-7.

- Dwójkami, skoki. Sto metrów, radio - dodał Pastor uruchamiając interkom. Słuchając kolejnych raportów o sprawności systemów komunikacji członków drużyny, drużyna sprawnie pięła się w górę drogi, aż do stromego zejścia w głąb kotliny.

"Cóż za idiotyczne miejsce" - pomyślał Leśnik. "Jak można zgubić w górach teczkę z dokumentami?"

"Dlaczego ktoś miałby tędy chodzić z jakąkolwiek teczką?" - myślał Pastor. "Co tu jest grane?".

***

"Zatrzymał się" pomyślał kapitan Wallgram. "Dlaczego się zatrzymał?"

Nie wypuszczając lewą ręką lornetki, prawą sięgnął po przyrząd leżący po jego prawej stronie. Z wyglądu przypominający karabin, odróżniał się od niego wyjątkowo cienką lufą, masywnym celownikiem optycznym i skomplikowanym systemem stabilizatorów przy dwunogiej podstawie. Płynnym ruchem oderwał wzrok od lornetki i przesunął uczernioną twarz do wizjera celownika "karabinu". Nie tracąc ani na sekundę z oczu drużyny uruchomił przycisk przy łożu lufy.

Spoczywająca do tej pory w płynnym azocie amunicja z cichym kliknięciem przeskoczyła do zasobnika. Zamocowany w okularze przeziernikowy ekran LCD rozjarzył się czerwonymi liczbami: dwie minuty, zero sekund. I zaczął odliczać wstecz. Wallgram wolno wypuścił powietrze i wziął na cel pierwszego z żołnierzy z biało-czerwonymi naszywkami na rękawie. Obserwował jak żołnierze płynnie i miarowo pokonują pozostałą przestrzeń do wylotu jaru. "Dobrzy są" pomyślał. "Szkoda dobrych żołnierzy".

***

Pastor stał. Patrzył w niebo, jeszcze szare, ale zwiastujące nieodmienny skwar afgańskiego lata. Było cicho, drużyna zamarła patrząc na niego.

"Coś jest nie tak, ale co mam im powiedzieć? Że mam przeczucia? Że wzywamy wsparcie bo mam pietra? Że wracamy?"

- Drużyna... - zawiesił głos pastor - ...idziemy dalej. I gryząc wargi ruszył przed siebie

***

Wallgram wypuścił powietrze i ściągnął spust. Z cichym sykiem nabój ze sprzężonym powietrzem wypełnił komorę ciśnieniem kilkunastu atmosfer. To wystarczyło, bo wystrzelić ku celowi kilkadziesiąt miniaturowych kulek, z których każda miała mniej niż pół milimetra średnicy. Zbyt małe i szybkie by powodować jakikolwiek odgłos, lodowe kuleczki uderzyły w pierwszy cel. Wallgram przesunął wizjer celownika na kolejną postać i wystrzelił kolejną krótką serię. I kolejną. I kolejną.

***

- Auć! - syknął przez zęby Mały łapiąc się za policzek - rano a komary już tną jak wściekłe! Pieprzony kraj!

- Cisza! - warknął Pastor. Nieprzyjemne uczucie gniecenia w żołądku z wolna mijało. "To chyba zmęczenie" - pomyślał. Idziemy! - dodał na głos.

Patrol skręcił w wąską rozpadlinę i bacznie lustrując postrzępione zbocza zagłębił się w ciasny żleb.


***

Wallgram odłożył nanowiatrówkę. Przez chwilę śledził wzrokiem plecy zamykającego patrol barczystego Polaka. Kiedy odgłosy żwiru zgniatanego podkutymi butami ucichły, sięgnął do plecaka leżącego nieopodal i - nie zmieniając pozycji - wyciągnął z niego niewielką, czarną walizeczkę. Podwójny zatrzask odskoczył odsłaniając zabezpieczony piankowym uszczelnieniem ekran i niewielka klawiaturę. Wszystko oszczędne, solidne, wojskowe. Przy otwarciu walizki ekran błysnął zielenią. Krótka procedura startu systemu zakończyła się powodzeniem, na monitorze pojawiły się szeregi cyfr, kolumny danych i fraktalne wykresy. Wallgram niewiele z tego rozumiał. Nie musiał. Nie to było jego zadaniem. Wiedział, że wszystko działa.

Większość wystrzelonych pocisków odbiła się od grubych mundurów i kamizelek kuloodpornych żołnierzy. Dziesiątki rozbiły się o skały lub zgoła spudłowały. Kilkanaście jednak zatrzymało się w załamaniach odzieży, sprzączek i klamer na tyle długo, by lodowa otoczka rozpuściła się odsłaniając ukryty wewnątrz precyzyjny, nieprawdopodobny mechanizm. Mechanizm natychmiast wczepiający się ósemką odnóży w swego nosiciela, zbyt mały by móc zostać zauważony, wystarczająco jednak duży by spełnić swoją rolę. Każdy z nanobotów przywierał do podłoża i rozpoczynał swoją pracę. Każdy z nich sondował otoczenie korelując położenie swoje i innych nanobotów, echosondując krzywizny ścian, zmiany temperatury, wilgotności, wystawiając czułe aparaty na oświetlenie i ciśnienie atmosferyczne. Każdy z nich donosił na bieżąco co widzi i w jakich warunkach się znajduje. I od pierwszej sekundy uzyskania samodzielności każdy nadawał na ultrakrótkich częstotliwościach rozpaczliwy komunikat: krytyczny poziom radiacji, tendencja wzrastająca. Z każdym krokiem nosicieli.

Wallgram zamknął dekoder nie wyłączając go. Domyślał się że ma trochę czasu, znał długość wąwozu ze zdjęć satelitarnych. Jednak on również był profesjonalistą, dlatego od razu rozpoczął przygotowania do kolejnego etapu misji. Spod drugiego koca termicznego wyjął nie budzący żadnych wątpliwości co do swego przeznaczenia masywny karabin. Krótkimi, oszczędnymi ruchami sprawdził działanie wrażliwych części wielkokalibrowej broni.

Dyskrecja i szybkość mają charakter nadrzędny.


***

- House to taki ostry dyżur z pyskatym głównym bohaterem, w zasadzie wszystko wtórne, od drugiego sezonu przestał mnie czymkolwiek zaskakiwać. Kiedy już przyzwyczaisz się do tej parady dziwacznych przypadków medycznych, to całość robi się wtórna i ograna jak flaki z olejem - z zaangażowaniem perorował Mały. - Mówię ci Leśnik, przerzuć się na Dextera, to jest dopiero kozak. Chłopaki z Piątki dopiero co załatwili nowy sezon, jeszcze cieplutki, leci dopiero na wiosnę. Diabli wiedzą skąd go amerykańce wytrzasnęli.

- Nie oglądam telewizji, mówiłem Ci już sto razy. Telewizja mnie nudzi i zasmuca.

- No jak sobie chcesz, mówię ci że sporo tracisz, do końca zmiany masz jeszcze 2 miechy, akurat wciągnąłbyś ze dwie serie.

- Uważaj Mały żebyś ty nie wciągnął jakiejś serii - usłyszeli wszyscy w interkomach zniecierpliwiony głos Pastora - skup się na tym co robisz, dobrze ci radzę. I po powrocie dopilnuj żeby sprawdzili interkomy, znowu coś nawala - dodał poprzez narastający szum.

- Ja też nie oglądam telewizji - powiedział nagle zaskakując wszystkich Drabas - bo mi się telewizor popsuł.

Wszyscy ucichli, już to posłuszni komendzie dowódcy, już to kontemplując uwagę szeregowego Drabasa. Tymczasem ściany żlebu zaczęły się z wolna ku sobie zbliżać, tak że wkrótce musieli iść gęsiego. Na odprawie przekazano im, że człowiek z pobliskiej wioski ma oddać dokumenty w pieczarze na końcu przesmyku. Tymczasem żołnierze ze zdziwieniem notowali kolejne dziwne szczegóły zadania.

Przede wszystkim - przesmyk oberwał bombami, i to niedawno. Wyraźnie widzieli wydarte obszary karłowatej darni, leje i drzewka wyrwane podmuchem eksplozji z korzeniami. W powietrzu wyraźnie czuć było cierpki zapach iperytu i rozgrzanej stali. U celu ich marszu nie było pieczary z przyjaznym Afgańczykiem, a potężny krater i osypisko kamieni, które odsłaniało wejście do groty. Groty z całą pewnością nie będącą dziełem natury.

Potężny portal u jej wejścia cały pokryty był płaskorzeźbami i niezrozumiałymi napisami. Jej głębia tonęła w ciemności, tylko wschodzące nad górami słońce rozświetlało pierwsze parę metrów smugami kurzu.

- Dobra, stać. Mały i Leśnik, pilnujecie odwrotu, Drabas rozstawia erkaem i celuje w ten pieprzony grobowiec. I mordy w kubeł.

Pastor kucnął w cieniu jednego z filarów i sięgnął po radio. Ku swemu zdziwieniu nie udało mu się nie tylko wywołać żadnej jednostki, ale również nic usłyszeć poza jałowym szumem. "Najpierw interkom, potem grota, teraz to" - wbrew sobie poczuł pierwsze ukłucie paniki - "nic się nie zgadza, co my tu robimy?".

Podwładni musieli zauważyć wahanie dowódcy. Pastor widział nieme pytanie w ich oczach, rozbieganą nerwowość Małego, spokojną irytację Leśnika, nawet Drabas garbił się jakoś tak bardziej ponuro niż zwykle. Czekali na jego decyzję. Czekali na rozkaz.

- Przodem idzie Leśnik z noktowizorem, reszta zakłada latarki na taktyki. Granaty pod ręką, chociaż jakby co to używać w ostateczności, bo to cholerstwo gotowe zawalić się nam na głowy. Idziemy klinem, Mały z lewej, ja z prawej, Drabas w środku. Wchodzimy do tej dziury, żołnierze.

***

Wallgram nie poczuł niczego. W jednej chwili trzymał policzek przy kolbie karabinu, w kolejnej leżał twarzą w drobnym tłuczniu swojej kryjówki. Nie czuł bólu, tylko coś na kształt lekkiego zdziwienia. "To już?" - pomyślał ostatnim przebłyskiem świadomości - "To tak?".

Ciemny w promieniach wschodzącego słońca kształt pochylił się nad ciałem kapitana Abela Wallgrama. Delikatnie ułożył jego głowę na boku i oczyścił twarz z kamyków. Za ciemną postacią pojawiły się kolejne, równie nieostre i powłóczyste w długich okryciach. Gdyby Wallgram jeszcze żył przez parę sekund, zobaczyłby na stopie swego zabójcy rzecz niezwykłą - misterny tatuaż w kształcie zwiniętej w ciasną spiralę złotej żmii.


***

Pierwszy był potworny ból, rozsadzający głowę tysiącem tętniących, równoczesnych uderzeń. Poprzez gęstą otulinę cierpienia i majaków do świadomości Pastora dochodziły pierwsze odczucia. Ból. Twarde podłoże, suchość i metaliczny absmak w ustach. Ręce skrępowane z przodu, ciasno lecz nie boleśnie. I w końcu - światło przedzierające się przez ciężkie powieki.

Paweł "Pastor" Wysocki otworzył oczy. Była noc, dokoła skały. Siedział oparty plecami o coś twardego. Dalsze obserwacje przerwały gwałtowne torsje które rzuciły go na bok. Kiedy skończył, usiadł z trudem z powrotem ocierając usta wierzchem związanych dłoni. W milczeniu patrzał przed siebie. Ponad płomieniami niewielkiego ogniska patrzał w oczy siedzącego naprzeciwko afgańskiego wojownika.

- Obudziłeś się - stwierdził zadziwiająco miękkim głosem talib. - To dobrze. Allah jest łaskawy.

Pastor ze zdziwieniem odnotował nienaganny oksfordzki akcent w płynnej angielszczyźnie Afgańczyka. W milczeniu rozejrzał się dokoła. Znajdowali się w skalnej niecce gdzieś niedaleko kanionu, widział ostre na tle księżyca krawędzie poradzieckiej twierdzy. W głębi widział kolejne ogniska i skulone przy nich bliźniacze sylwetki w obszernych okryciach. Desperacko usiłował sobie coś przypomnieć, lecz ostatnim wspomnieniem był jego oddział zagłębiający się w mrok katakumb.

- Moi ludzie - wychrypiał czując pieczenie w gardle - co z nimi zrobiliście, talibie?

Przez chwilę słychać było tylko trzask ogniska pochłaniającego kolejne kłęby zeschniętych porostów. Muzułmanin ze spokojem zakończył posiłek, otarł usta krawędzią chusty. Napił się z niewielkiego bukłaka i pytająco uniósł brwi wyciągając go w stronę Polaka. Ten zignorował zaproszenie.

- Twoi ludzie nie żyją, żołnierzu - powiedział ze spokojem odkładając wodę. Killed in action, jak to mówicie.

Znowu nastała cisza. Talib powiódł wzrokiem w kierunku gdzie patrzał pastor. AK-47 stał oparty na kolbie o jeden z mniejszych kamieni. Obaj mieli do niego jakieś trzy metry.

- Może się uda, żołnierzu. Jeden Allah wie - uśmiechnął się prezentując nienaganną biel zębów. - Może się uda. Niezależnie jednak od tego kto będzie pierwszy, rozpocznie się zabijanie. I umieranie. A sądzę że dosyć już dzisiaj umierania.

Afgańczyk wstał i, jakby przecząc swym słowom, wyjął kindżał spod jednej z chust okrywających jego postać. Pastor spiął się do skoku, lecz talib tylko kucnął przy nim i zaczął piłować sznur na nadgarstkach. Po chwili ręce Polaka były wolne, w czasie gdy ten rozcierał przeguby czując mrowiące krążenie, Afgańczyk wrócił na swoje miejsce.

- Jestem Adlib Ibn Rahim. Moje tytuły nic ci nie powiedzą lub nic dla ciebie nie znaczą, dlatego powstrzymam się przed ich wymienianiem. Wiem kim ty jesteś, poruczniku Pawle Wysocki. Oczywiście, jesteś przede wszystkim niewiernym, najeźdźcą naszego kraju, część moich rodaków byłaby skłonna przypisać ci inne tytuły. Na przykład terrorysta, morderca dzieci i kobiet, rabuś, gwałciciel. Nieczysty. I nie bez racji jak sądzę, chociaż ze sporą dozą uogólnienia.

- Jesteś również Polakiem - dodał Afgańczyk wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Zaskoczę Cię, ale byłem kiedyś w Polsce. Wymiana zagraniczna studentów. Kraków. Iak sie-mash? - uśmiechnął się krzywo. - Ładne kobiety, ale waszym mężczyznom brakuje dumy i siły. Brak wam oparcia i celu. Czy ty masz jakiś cel, Pawle Wysocki? - zapytał patrząc w oczy jeńcowi.

Pastor w odpowiedzi splunął. A właściwie chciał splunąć, dramatyzm gestu zniweczyła suchość w ustach. Talib jednak zrozumiał.

- Nie zabiliśmy twoich żołnierzy. Można powiedzieć, że staraliśmy się im uratować życie. Nie uwierzysz, ale ja i mój oddział właściwie nie stoimy po żadnej ze stron. Zajmujemy się czymś znacznie ważniejszym niż kolejna mała wojna o małe sprawy małych ludzi.

Monolog Adliba przerwał niespodziewany, śmieszny i nieodpowiedni w tej chwili dźwięk sygnału telefonu Nokia. Talib uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął spod szat telefon odczytując nadesłanego SMS-a.

- Allah tego nie zabrania - uśmiechnął się ponownie. - Nie mamy wiele czasu żołnierzu, twoi już tu jadą. Nie znajdą tu ciał twoich kompanów. Nikt ich nigdy nie znajdzie, przykro mi. Ale od ciebie tylko zależy czy znajdą tu Pawła Wysockiego.

Pastor milczał czekając na dalszą cześć przemowy, ale talib nie powiedział nic więcej. W ciszy przerywanej tylko pikaniem telefonu odpisał na SMS-a i pytająco spojrzał na Polaka.

- Co się stało z moimi ludźmi? - ponowił pytanie Pastor.

Afgańczyk westchnął chowając telefon. Usadowił się wygodniej opierając o zdjęte siodło.

- Chyba nie da się opowiedzieć wprost na to pytanie. A przynajmniej tak, byś tę odpowiedź zrozumiał. Dlatego odpowiem obszernie, a ty mi nie przerywaj. Pamiętaj że nie mamy wiele czasu.

Afgańczyk przez chwilę patrzał przed siebie, jego rozogniskowany wzrok zdradzał, iż stara się dobrać odpowiednie słowa.

- Tysiące lat temu, kiedy twój naród jeszcze mieszkał w lepiankach i bił się na zaostrzone kije, zdarzyło się coś niezwykłego. Na ziemiach umiłowanych przez Allaha odnaleziono lub - być może - otrzymano od Najwyższego pewien przedmiot. Trudno go nazwać lub opisać, znany jest pod wieloma imionami, przewija się w historii, mitologiach, legendach od zarania dziejów. Chrześcijanie będący przez pewien czas w jego posiadaniu ochrzcili go Arką, chociaż wcześniej już utożsamiany był z rajskim Drzewem Poznania. Anglosasi wyrzynali całe narody licząc na zdobycie go pod nazwą Świętego Graala. W Baśniach z Tysiąca i Jednej Nocy pojawia się jako lampa Aladyna. Później muzułmanie ochrzcili go kamieniem proroka, a Rosjanie poszukiwali go tu jako, jakżeby inaczej, Matczynego Serca. I, na proroka, naprawdę blisko byli. Tak jak ty dzisiaj żołnierzu.

- Jak mówiłem - ciągnął melodyjnym tonem - nikt nie wie czym ten przedmiot jest ani skąd pochodzi. Mój ród, a jego zaszczytna tradycja sięga czasów przed narodzeniem waszego Chrystusa, zgłębiał jego istotę. Przez setki pokoleń, w największym sekrecie, gromadzony był każdy okruszek wiedzy, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Jednak nie udało się odkryć niczego ponad jedno - ten przedmiot ma niezwykłą moc. Wiem że brzmi to śmiesznie, sam się zżymałem będąc młodzieniaszkiem na tę wiedzę, ale... Ten przedmiot, możesz go nazywać w swojej tradycji Arką, spełnia życzenia. Spełnia je dosłownie, natychmiast i w pełnej rozciągłości. Nie pozostawiając marginesu dla ewentualnych wieloznaczności. Rozumiesz, mam nadzieję, potencjalną skalę tego zjawiska?

Talib zamilkł. Wyciągnął długą fajkę i zaczął ubijać tytoń w niewielkim cybuchu. Używając rozżarzonego w ognisku końca patyka rozpalił ją i przez chwilę wypuszczał obłoczki dymu rozpalając mieszankę.

- Mój ród, ludzie których tu widzisz, przyjęliśmy imię Nahageres. Po waszemu oznacza to "żmije". Bo jak żmije, całymi latami czuwamy w tym piasku w cieniu na straży skarbu do którego ludzkość jeszcze nie dorosła. Pozostajemy w ukryciu dopóki ktoś nie zbliży się zbytnio. A wtedy uderzamy. I zabijamy, żołnierzu, zabijamy do skutku, a jest nas wielu i mamy potężnych przyjaciół. Nasz jad jest zabójczy, lecz tak jak żmije - nie zabijamy bez powodu.

- Mimo to - ciągnął Adlib - Arka na przestrzeni wieków wpadała kilkakrotnie w niepowołane ręce. Szybko ją odzyskiwaliśmy, lecz ślady tych incydentów można odnaleźć na kartach historii. Czasem na mniejszą, czasem na większą skalę, lecz zawsze z tym samym skutkiem - spełnianie ludzkich życzeń zawsze obraca się przeciwko je wypowiadającym. Czasem pociągając za nim miliony. Parafrazując waszego filozofa - jest ona częścią tej siły, która zawsze dobra pragnąć, zawsze zło czyni. Bo zły w swej istocie jest człowiek, a potęga Arki tylko obdziera go z pozorów.

- Dobrze, rozumiem że to coś znajdowało się w grocie - warknął Pastor przerywając monolog - nie wydaje mi się jednak, by śmierć moich ludzi była moim marzeniem!

- Nie słuchałeś mnie uważnie, polski żołnierzu. Mówiłem, że Arka zawsze obraca się przeciwko ludziom. Nie wiem co się przydarzyło w miejscu jej ukrycia, Arka jest czymś wymykającym się prawom fizyki, matematyki, a nawet logiki. Być może twoi ludzie pozabijali się nawzajem, być może zabiłeś ich ty sam. Ty sam, Pawle Wysocki, mogłeś zażyczyć sobie ich śmierci. Myślisz że naprawdę znasz siebie? Być może Arka przyspieszyła czas w obrębie groty i twoi ludzie umarli ze starości w pół kroku. Twoi ludzie mogli zginąć na tysiąc sposobów. Jedno tylko jest pewne - Arka nie podejmuje żadnego działania samodzielnie. Zawsze gdzieś na początku jest ludzka wola, ludzka małostkowość, podłość i słabość. A na końcu śmierć.

Zapadło milczenie. Talib w spokoju palił fajkę, Pastor nagle mocno zatęsknił za zakurzonym camelem z paczki Leśnika.

- Pieprzysz - wysyczał. - Jesteś mordercą i fanatykiem. Wpadliśmy w pułapkę w grocie, a ty teraz bawisz się ze mną w chore gry chcąc mnie rozmiękczyć przed przesłuchaniem. Rozczaruję cię talibie - nie wierzę w ani jedno twoje słowo!

Żołnierz mocno kopnął w ognisko, żar i iskry poleciały na jego rozmówcę ciągnąc w powietrzu świetliste smugi. Nie zważając na okrzyki przy sąsiednich ogniskach i odgłosy przeładowywania broni, Pastor doskoczył do automatu kałasznikowa i poderwał go do ramienia celując w Taliba. Talib wykrzyknął cos głośno po arabsku machając rękami w stronę swych rodaków.

- I co teraz powiesz, zasrany Afgańcu - wysyczał żołnierz patrząc przez szczerbinkę na zadziwiająco spokojną twarz. - Wiesz jakie obecnie mam życzenie?

- Zabić - odpowiedział Adlib siadając powoli. - Chcesz mnie zabić. Właśnie o tym mówiłem. Ale będzie to trudne, bo karabin nie jest naładowany.

Pastor patrzał na spokojną twarz taliba. Myślał o wszędobylskim Małym, myślał o irytującym Leśniku i dobrotliwym Drabasie. Myślał o otaczających go Afgańczykach z wycelowaną weń bronią.

Po czym zdecydowanie pociągnął za spust.

***

Zamiast spodziewanej eksplozji ognia i bólu usłyszał suchy trzask iglicy. Nie dowierzając, przeładował broń i wystrzelił znowu. I znowu. To samo.

- No, na nas już czas - uśmiechnął się Adlib wstając i otrzepując się z kurzu - Niedługo świt. Twoi będą tu lada moment.

Afgańczyk stanął naprzeciw Pastora i spojrzał mu prosto w oczy. Byli niemal równego wzrostu.

- Powiedz im co chcesz. Na twoim miejscu trzymałbym się historii o zasadzce. To brzmi dobrze. Ale jak chcesz. Żegnaj, żołnierzu z Polski.

Pastor stał oszołomiony patrząc na krzątających się wokół niego talibów. Nagle pojawiły się, nie wiadomo skąd, juczne osły, konie. Afgańscy wojownicy zbierali się do wyjazdu.

- Dlaczego - spytał Pastor cicho - dlaczego pozwalacie mi żyć?

Adlib wskoczył na konia i wolno podjechał do trzymającego wciąż bezużyteczny automat żołnierza.

- Ponieważ - talib nachylił się nad siodłem i mrugnął - jesteś pierwszym człowiekiem od ponad tysiąca lat który przeżył spotkanie z Arką. Jestem, niech mi Allah wybaczy, cholernie ciekaw co Arka w tobie znalazła, Polaku.

- Żegnaj - powtórzył - coś mi się jednak zdaje że nasze drogi się jeszcze skrzyżują. As-salāmu ʿalaikum wa raḥmatuʾllāhi wa barakātuh!

Pastor stał w szarówce afgańskiego świtu. Odprowadzał wzrokiem kolumnę zwierząt jucznych i wierzchowców nie myśląc o niczym. Jakąś częścią swojej świadomości patrzał na obły, nieporęczny kształt na toboganach rozpostartych miedzy dwoma osłami w centrum konwoju. Inna część jego świadomości rejestrowała dobiegający z przeciwnej strony coraz głośniejszy odgłos ryjących afgańskich piasek rosomaków.

Pozostała cząstka Pawła Wysockiego była w grocie.


_____________________________________

Od autora :)

Niniejsze opowiadanie powstało po lekturze ostatniego dzieła AS-a. Nie chcę tutaj rozpisywać się w temacie odczuć co do tej pozycji - była ona jednak dla mnie pewnym rozczarowaniem, zwłaszcza z powodu zakończenia.

Pozwoliłem sobie na spłodzenie niniejszego opowiadania, które nie odnosząc się wiernie do źródła inspiracji - buduje nieco inny obraz, może bliższy tego czego bym się po Mistrzu spodziewał.

Całość powstała w parę godzin, więc proszę o wyrozumiałość w sprawie ewentualnych błędów. Ale zarazem - proszę o szczerą krytykę całości.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 07.01.2010 @ 18:36:53 
Offline
Myszowór
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05.06.2005 @ 20:36:06
Posty: 954
Lokalizacja: z Valnor
Hmm…
Od razu zaznaczam, że nie czytałam jeszcze “Żmiji” ASa, więc do tego nie będę się odnosić. Rzuciło mi się w oczy kilka przecinków i literówek, ale to nie moje poletko, więc wypisywać tego nie będę.

A moje poletko… No dobra, lecimy.
Po pierwsze i najważniejsze. Zdecyduj się, czy Twoje “Żmije” są Arabami czy Afgańczykami. Arab to nie Afgańczyk i Afgańczyk to nie Arab. Arabowie są ludem semickim, mówiącym językiem semickim, a Afgańczycy bynajmniej, takiemu językowi paszto (nie licząc alfabetu), bliżej właściwie do polskiego niż do arabskiego, jeśli o pokrewieństwo chodzi. Afgańczycy… No właśnie. Zawsze jak słyszę słowo “Afgańczyk”, mam ochotę natychmiast zapytać “dobra, ale jaki?”. Należy pamiętać, że de facto nie ma czegoś takiego jak “naród afgański”. Afgańczycy to wielka, złożona mozaika etniczna, której największymi elementami są Pasztuni (lud pochodzenia irańskiego, koczowniczy, czy też obecnie pół-koczowniczy, wyznający głównie sunnicką wersję islamu, mówiący w paszto, zaliczanym do języków irańskich), Tadżycy (lud irański, osiadły, rolniczy, wyznający głównie sunnicką wersję islamu, mówiący dialektami perskiego - chociażby dari), Hazarowie (lud pochodzenia mieszanego irańsko-mongolskiego, osiadły, wyznający głównie szyicką wersję islamu, język zaliczany do rodziny języków irańskich, acz z wpływami mongolskimi, także dari). Grupy te są silnie skonfliktowane ze sobą, a oprócz nich jest jeszcze szereg grup, plemion, mniejszości mniejszych i lokalnych. Arabowie, że tak eufemistycznie powiem “goście” przyjeżdżający z krajów arabskich, też się zdarzają, ale jest to o zjawisko o znacznie mniejszej skali, niż media twierdzą.
Dlaczego mówię, żebyś się zdecydował, kim są Twoi bohaterowie? Bo jeden wielki mętlik z nimi jest w tym opowiadaniu. Cała sytuacja i wątek rodu/klanu od setek lat strzegącego “Arki”, zakorzenionego w terenie itd. wskazuje na ich “afgańskie” (tylko które?) pochodzenie. To było by nawet o tyle sensowne, że można by ich uznać za właśnie taką małą, zamkniętą, całkiem osobną grupę plemienno-klanową. Tylko tu zaczynają pojawiać się zgrzyty.
Kiedy Afgańczyk miał przyjechać na wymianę studencką do Polski? W czasie wojny z ZSRR (“kolaboranci” to i owszem, jeździli, ale raczej na szkolenia wojskowe), później też za bardzo umów o wymianę nie było, zaczęły jednostki tu na studia przyjeżdżać dopiero ostatnio. Tymczasem Arabowie owszem, i w latach 70 i 80 na studia (na zasadach wymiany lub stypendiów) przyjeżdżali, były pozawierane umowy międzynarodowe tego dotyczące itd. Ale dobra, to w sumie pikuś.
Dlaczego Afgańczyk (dowolnego pochodzenia) miałby krzyczeć do swoich ludzi po arabsku? (którym to zresztą językiem Afgańczycy i ich bliscy sąsiedzi nie władają zbyt dobrze, nawet ci, którzy go znają, wymowę mają fatalną ;), a znajomość do celów religijnych jest całkowicie bierna).
Dlaczego Afgańczyk miałby przedstawiać się po arabsku (i nazywać się jak Arab)? Zacznę od tego, że nie ma takiego imienia jak “Adlib” (jeśli już to “Adib” albo “Adli”). No i “ibn…”. Oczywiście jest to patronim, ale tak używają paronimów, konstruując z nich nazwisko, Arabowie. Ludność autochtoniczna z terenów, które opisujesz (Afganistan, ale też Pakistan i “okolice”) konstruuje je inaczej (“ibn” jest zresztą słowem arabskim, a nie ich). Jest kilka typów “lokalnych“: (że tak powiem) nazwisk: 1) nazwiska ustalone od kilku pokoleń, takie dokładnie w europejskim sensie i na europejskiej zasadzie; 2) nazwiska od nazwy plemienia, klanu lub kasty, 3) nazwiska tworzone w ten sposób, że imię ojca staje się nazwiskiem syna (także patronim), ale bez żadnych przedrostków i wstawek typu “syn” (czyli Twój bohater nazywałby się raczej np. “Adib Rahim“), 4) przydomki, które z czasem utrwaliły się na tyle, że są traktowane jako nazwisko. Podsumowując: nie wiem, czemu w Twoim opowiadaniu nie-Arab przedstawia się innemu nie-Arabowi po arabsku (to tak jak gdyby Polak przedstawiałby się np. Litwinowi słowami “jestem Marek bin Adam”).
Na koniec jeszcze kwestia zapisu owego nieszczęsnego “ibn”. Znaczy to oczywiście syn, a słowo to składa się z dwóch liter (b,n) oraz ruchomej ze względów fonetycznych samogłoski krótkiej (nie będącej literą). Kiedy “BN” jest członem pierwszym, otwierającym sekwencję wyrazów (np.: “Syn Ahmada to…”) to wówczas z winy zasad fonetycznych arabskiego, krótka samogłoska zostaje oparta z hamzą na alifie i ląduje przed “BN” (czyli mówiąc po ludzku, mamy właśnie “ibn”). Jednak kiedy “BN” występuje w łączeniu z innymi wyrazami i nie jest na początku sekwencji (np. “Amir syn Ahmada”), to B łączy się płynnie z ostatnią krótką samogłoską (określającą przypadek deklinacyjny) pierwszego wyrazu, a krótka samogłoska ląduje w środku (mówiąc po ludzku wtedy mamy “bin”).
Teraz jeszcze parę słów o pożegnaniu. Afgańczyk dowolnego pochodzenia użyłby skróconej formuły (assalamu ‘alaykum). Nawet dość dobrze stranskrybowałeś pełną, ale większość z właściwych dźwięków jest dla Afgańczyków i ich bliskich sąsiadów nie do wymówienia (to zresztą bardzo ciekawe obserwować, jak się np. Pers usiłuje dogadać po arabsku z Arabem…). Poza tym w szeroko pojętym regionie o wiele, wiele popularniejsza jest lokalna wariacja na temat muzułmańskiego pożegnania. Tam na “do widzenia” mówi się raczej “Allah hāfiz” albo “Khuda hāfiz” / “Khudafez“ (“niech cię Bóg chroni”, przy czym w drugim przypadku “khuda” jest pochodzenia perskiego, to rzeczownik oznaczający “bóg”).
Zatem podsumowując, dobrze by było, gdybyś zdecydował się (i konsekwentnie trzymał tego), jaką właściwie grupą etniczną są Twoi bohaterowie, bo w tej chwili stanowią oni mieszankę zgoła kuriozalną.

Już całkiem na koniec wrażenie subiektywne. Tak jak mówiłam, nie czytałam “Żmiji” ASowej, więc nie wiem, jak to się ma do jej wątków, ale w Twoim opowiadaniu ten cały klan Żmij pilnujący "Arki" do złudzenia przypominał mi klan wojowników pustyni strzegących “istoty” (czyli truchła Imhotepa) w I i II części “Mumii”. Wiem, skojarzenie pewnie bzdurne i przez Ciebie niezamierzone, ale tak już mam ze skojarzeniami ;).

A jeszcze na koniec miałabym parę słów o tych naszych rosomakach, ale z kilku różnych względów się wstrzymam. Także dlatego, że całkiem już nie ma to związku z Twoim opowiadaniem.

_________________
- Strzelajcie! Strzelajcie, ^cenzura^! – Giertych teatralnym gestem rozpiął koszulę – W gołą, ^cenzura^, pierś celujcie! Na stos, ^cenzura^, rzuciliśmy! Swój życia los, ^cenzura^! - Sexbeer :]


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 07.01.2010 @ 19:14:02 
Offline
Dijkstra
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16.04.2006 @ 22:20:39
Posty: 9301
Lokalizacja: poznański sztejtl
Tak całkowicie bez związku z tematem - ogromnie podoba mi się taka krytyka, jak ta powyżej. Serio. Maksimum rzeczowych uwag, zero kpin, odnośników ad personam i traktowania adresata z góry. To tyle z mojej strony.

_________________
Casual master race!
Kylo Ren is my favourite Disney princess.
Równanie Nowackiej-Zandberga: 7,55 + 3,62 = 0


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 07.01.2010 @ 19:25:57 
Offline
Murderatrix
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07.06.2003 @ 19:39:10
Posty: 12936
Lokalizacja: Wrocław
I postronny czytelnik też może się przy okazji dużo dowiedzieć. :)

_________________
PCR, when you need to detect mutations
PCR, when you need to recombine
PCR, when you need to find out who the daddy is
PCR, when you need to solve a crime


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 07.01.2010 @ 21:14:06 
Offline
Adept
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05.07.2004 @ 17:51:40
Posty: 385
Lokalizacja: Cholerna ziemia śląska
@Kriss_z_Valnor

Muszę przyznać że czuję się zmiażdżony rzeczowością i skrupulatnością podanych przez Ciebie błędów. Rzeczywiście, popełniłem elementarny błąd przed którym przestrzegał sam AS, czyli nie zaznajomiłem się z merytorycznym tłem miejsca i okoliczności w których osadziłem akcję, co zresztą mi dokładnie wypunktowano. Mea culpa, pozostaję pod olbrzymim wrażeniem Twej wiedzy w tej dziedzinie. Rzeczywiście nie powinienem pisać o wschodzie nie odróżniając jego nacji, języków ani obyczajów.

Co do strażników pustyni z Mumii - nie było to celowe, aczkolwiek być może jakoś się tym podpierałem. Wszak filmy widziałem, a wiem jak wiele pomysłów które wpierw uważam za własne okazuje się reminiscencją przeszłych empirii :).

Dzięki za merytoryczną połajankę, z niepokojem oczekuję dalszych uwag.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 07.01.2010 @ 21:39:40 
Offline
Dijkstra
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16.04.2006 @ 22:20:39
Posty: 9301
Lokalizacja: poznański sztejtl
Tansky, pocieszę cię - wielu poczytnych i sławnych pisarzy popełnia ten sam błąd, albo i gorsze ( chociażby Stefek King). ;)

_________________
Casual master race!
Kylo Ren is my favourite Disney princess.
Równanie Nowackiej-Zandberga: 7,55 + 3,62 = 0


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 07.01.2010 @ 22:23:07 
Offline
Yarpen Zigrin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16.04.2008 @ 11:35:15
Posty: 2084
Lokalizacja: Las pod kontrolą Rady Puchaczy
Ci strażnicy mi się kojarzą z czerwonymi jeźdźcami z serialu "Tajemnice Sahary" ale ja ma bzika na punkcie tego serialu więc się nie liczy :)
Świetny post Kriss z Valnor, gdy przeczytasz "Żmiję" to prosimy o podobne uwagi i wnioski :)

_________________
U-hu, U-hu, U-hu.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 08.01.2010 @ 0:04:24 
Offline
Leeeniwa Wiewiórka

Rejestracja: 22.05.2003 @ 17:02:23
Posty: 21351
Lokalizacja: Wonderland
Po pierwsze, gratuluję, że trafiłeś na tak dobrze przygotowanego merytorycznie krytyka. Z przyjemnością poczytałam sobie o różnicach pomiędzy tymi ludami, które i ja, niestety, wrzucam odruchowo do jednej szuflady.
Po drugie - ogólnie wrażenie pozytywne. Czytało się dobrze, bez zatrzymywania się na zgrzytach. Skojarzenia z "Tajemnicami Sahary" tez miałam, ale to na plus.

_________________
Przyszłam na świat po to
Aby spotkać ciebie
Ty jesteś moim słońcem
A ja twoim niebem
Po to jesteś na świecie
By mnie tulić w ramionach


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 08.01.2010 @ 13:26:07 
Offline
Babka Yarpena Zigrina
Awatar użytkownika

Rejestracja: 02.10.2009 @ 14:25:43
Posty: 2556
„Żmii” Asa nie czytałem, tak więc odnosić się nie będę. Czytając tą historyjkę nie przychodziły mi do głowy żadne konkretne skojarzenia do innych opowiadań, książek, czy filmów, dla mnie In plus :) Muszę się jednak przyznać, iż zanim pojawiło się słowo „Arka”, domyśliłem się, że o nią chodzi. Wielkie promieniowanie, tajny plan amerykanów wykorzystujący polskich żołnierzy do eksploracji terenu, grobowiec z nieznanymi inskrypcjami, a na koniec pojawiające się nieznane ugrupowanie kasujące złych a pozostawiające dobrych, w sumie dobrego, przy życiu. Tak to skojarzyłem, bo dla mnie Arka zawsze była elementem emanującym niezwykłą energią, będąca ukryta w jakimś głęboko zakopanym grobowcu.

Bardzo mnie się podobało, w sumie to czuję niedosyt, bo bardzo ciekawi mnie, co tam w grocie naprawdę się wydarzyło ;)

_________________
KEEP CALM AND CALL BATMAN
Karma istnieje... i ma się zajebiście dobrze...


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 08.01.2010 @ 16:22:47 
Offline
Myszowór
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05.06.2005 @ 20:36:06
Posty: 954
Lokalizacja: z Valnor
Narsil, Joanko, Alu, Puchaczu -> dzięki ;). Po prostu staram się wypowiadać wtedy, kiedy mam coś sensownego do powiedzenia ;).
Tansky -> mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego "czepialstwa". Po prostu, poprawienie i dopracowanie tych elementów IMVHO bardzo by Twojemu tekstowi pomogło (a na pewno nie zaszkodziło ;) ).

_________________
- Strzelajcie! Strzelajcie, ^cenzura^! – Giertych teatralnym gestem rozpiął koszulę – W gołą, ^cenzura^, pierś celujcie! Na stos, ^cenzura^, rzuciliśmy! Swój życia los, ^cenzura^! - Sexbeer :]


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 08.01.2010 @ 17:07:32 
Offline
Adept
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05.07.2004 @ 17:51:40
Posty: 385
Lokalizacja: Cholerna ziemia śląska
Wręcz przeciwnie, jestem wdzięczny za zainteresowanie, poświęcony czas i obiektywne wskazówki. Niewiele z nich zrozumiałem - nie jestem arabistą - ale dotarło do mnie że na świecie są ludzie orientujący się w tak, zdawałoby się, abstrakcyjnych tematach.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 20.11.2013 @ 12:39:31 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 20.11.2013 @ 12:12:17
Posty: 4
Lokalizacja: Wrocław
Bardzo ładny tekst. Mnóstwo wątków. Oby tak dalej.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Żmije
Post: 27.02.2016 @ 16:48:50 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 27.02.2016 @ 16:47:13
Posty: 1
Popieram ;)


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 13 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group