Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 28.03.2024 @ 12:29:00

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 4 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: Mona
Post: 14.01.2011 @ 19:43:01 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 07.01.2011 @ 7:31:13
Posty: 4
Kurczę, sama nie wiem czy dobrze robię umieszczając tu ten rozdział. Bardzo chcę poznać wasze opinie, a jednocześnie wiem, że nie będą one zbyt pozytywne. Cóż. proszę o konstruktywną, a nie przytłaczającą krytykę. Miło by było usłyszeć też kilka pozytywnych słów...
Jak na mój wiek (mam 13 lat) chyba nie jest źle, nie?

Rozdział I
Cz. 1.
Ze spowitego ciemnościami lasu wyszło dwoje dziwnych, fantastycznych wręcz stworzeń. Kobieta i koń.

Kobieta okryła swój zimowy, cienki strój czarnym, zwiewnym płaszczem. Jej popielato-zielonkawe włosy spowijał, rozłożysty kaptur, zasłaniając tym samym, złotobrązowe oczy. Kosmyki charakterystycznie zabarwionej czupryny umykały spod szeleszczącego kaptura, wykręcając się na zewnątrz. Przy każdym korku podskakiwały osadzając się na brzegach czarnego materiału płaszczu. Kobieta odgarniała je co jakiś czas z jasnego czoła, ukrytego pod rozłożystym stożkiem nakrycia głowy. Była dumna ze swoich włosów, które wzbudzały zachwyt nawet wśród najbardziej wymagających fryzjerów, nie wspominając tu o zwykłej hołocie. Potrafiła je wspaniale ułożyć, nawet bez użycia lustra. Wyglądały jak gdyby rozwiał je delikatny powiew wiatru. Zawsze – o każdej porze dnia i nocy. Ale to była już zasługa driad z Broklinu. Podarowały jej specjalny środek, dzięki któremu włosy zawsze zachowywały nadany przez właścicielkę kształt. Ponadto były zdrowsze, pachnące, z pewnością piękniej wyglądały i rzadziej się przetłuszczały. „Coś niesamowitego!” – powtarzała za każdym razem, gdy odnawiała zapasy odżywki w Broklinie.

Niewielu było bowiem wiadomo, że ów piękna dziewczyna, okryta kruchą i niepewną jeszcze sławą była wychowana w samym, tajemniczym Broklinie. To tam nauczyła się perfekcyjnie posługiwać łukiem niebanalnej, bo elfiej roboty. Nauki pobierała od samej, wielkiej Milvy! „Świętej pamięci siostrzyczki Milvy…” - pomyślała i otarła łzę, która ukradkiem spłynęła po jej chłodnym policzku, na wspomnienie o zmarłej. Sor`ca* elfów i siostrzyczka driad. Jej siostrzyczka. Cóż, cóż zrobiłaby bez niej! To dzięki niej poznała świat poza Broklinem. To dzięki niej mogła stać się wspaniałą wojowniczką i zasłużyć się w walkach z Nilfgaardem. Dzięki niej i… Wiedźminowi, który zwany był przez driady Gwynbleidd – Biały Wilk. To on, podczas pobytu w Broklinie nauczył ją posługiwać się mieczem. Gdy ozdrowiał, w zamian za informacje o czarodziejce i dziewczynie dawał jej lekcje walki. Nauczył robić uniki, pokazał ciosy, wytrenował. Nauczył wyczuwać niebezpieczeństwo, wykorzystywać nikłą magię, jaką ma w sobie każda driada. Podarował jej nawet miecz – pierwszorzędnej, krasnoludzkiej roboty. Był mu on, ów miecz zbędnym. Gdy przybył do Broklinu, za sprawą magii, na półmartwy, znaleziono przy nim dwa miecze. O jednym z nich, gdy po wielu, wielu dniach zdołał mówić, powtarzał w agonii, że jest to miecz przeklęty.

- Wtedy my, drogi koniku, głupie driady, wierząc w te banialuki zakopałyśmy ów miecz głęboko, głęboko w ziemi. Gdy wiedźmin ozdrowiał, gdy zaczął mnie uczyć zapytałam się go…

*

- Gwynbleidd! Stop! Przerwijmy na chwilę… - usiadła dysząc ciężko, głośno zarywając drewnianym mieczykiem w ziemię.

- Zmęczenie? Zmęczenie to siła, wykorzystaj ją, Mono – Białowłosy oparł się na drewnianej klindze, sprawnie wystruganego miecza, niezgrabnie przenosząc ciężar z kontuzjowanej nogi.

- Nie nazywaj mnie tak! Jestem Braenn! Driada Wiedźminie, nieludź. I po wiem ci jeszcze coś, wiedźminie. Wstydzę się, całą sobą wstydzę się tych ludzkich korzeni. – Kłamała.

- Dobrze, Driado Braenn, wracamy do treningu?

- Nie, chcę cię o coś… zapytać. – Białowłosy usiadł opierając się o trzeszczący i kiwający się pod jego ciężarem drewniany miecz. Nie mógł jeszcze zginać prawej nogi.

- Słucham. – powiedział spokojnie, spoglądając prosto w jej złotobrązowe oczy, ślizgając spojrzeniem po zielonkawych włosach.

- Kiedy przybyłeś do nas, do Broklinu, miałeś przy sobie dwa miecze… I jeden z nich był… przeklęty.

- Jaki? – uśmiechnął się pod nosem, cudem hamując głośny śmiech.

- No, przeklęty. Powtarzałeś to kilkakrotnie. Powiedz mi, Gwynbleidd, co z nim jest nie tak? Ktoś rzucił na niego urok? Może ta wiedźma, którą chcesz odszukać?

- Yennefer to nie Wiedźma, Breann. A z mieczem jest wszystko w porządku. Możesz go wziąć… Oczywiście jeżeli chcesz. – dodał po chwili milczenia.

- Dlaczego w takim razie jest przeklęty? – skrzywiła śmiesznie wargi.

- On nie jest przeklęty.

- Mówiłeś inaczej. – był pewien, że gdyby nie stała tupnęłaby w tej chwili nogą.

- Achh, posłuchaj Braenn. Miecz nie jest przeklęty. Wykonała go doskonale krasnoludzka ręka. Tamto mówiłem w agonii, zrozum to wreszcie.

- Nie jestem głupia. Miecz jest przeklęty, Gwynbleidd. To właśnie walcząc nim przegrałeś swój ostatni pojedynek. Nie rozumiem tylko, dlaczego chcesz mnie teraz okłamać…

- Braenn, uwierz mi na słowo. Miecz nie jest przeklęty. Pojedynek z Vilgefoksem, z tym śmieciem nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli nie chcesz, to go nie bierz. Przyda mi się, droga z Broklinu jest niebezpieczna.

- Zamierzasz stąd wyjechać?

- Jak najszybciej, Breann. – spojrzał jej prosto w oczy. Nie ukrywała zainteresowania i… troski.

*

- Sam już wiesz co było potem, koniku. Odkopałam miecz, a Wiedźmin wyjechał. Już nigdy tu nie wrócił. Podobno zginął, ale my wiemy, że nie. Jeszcze nie raz o nim usłyszymy Hidechou, nie raz.

Szli długo. O świcie wyruszyli z Broklinu, truchtem przemierzając rzadkie lasy ciągnące się po obu stronach kamienistej, wąskiej drogi. Co godzinę, dwie zatrzymywali się na postój, ciężko było bowiem jeździć po wyślizganych przez deszcz, trzykrotnie pokrytych gołoledzią bocznych drogach, po nieodśnieżonych ścieżkach prowadzących przez nieuprawiane od wielu, wielu lat łąki, po niebezpiecznych rozstajach dróg. Kilka razy zdarzyło się im wyczuć niebezpieczeństwo, wówczas szybko opuszczali zagrożone miejsca podróżując wciąż własnymi drogami. Teraz zbliżała się godzina 18. Mona prowadziła swojego pięknego konia prowadząc długi monolog dla zabicia czasu i nasilającego się zmęczenia.

Nie był to zwykły koń – tak jak jego właścicielka miał bujną historię, której nie znał nikt prócz jego i pewnej dziewczyny, jego Pani. Koń ów uważnie słuchał wszystkiego co mówiła Mona, ze zrozumieniem kiwając głową. Chętnie porozumiał by się z nią telepatycznie, bo wiedział więcej, o wiele więcej od niej, lecz nie mógł. Za mało było w Monie magii. Nie mógł, nie potrafił do niej dotrzeć. Niekiedy próbował jej podsuwać urywki myśli, lecz nie potrafiła mu odpowiedzieć. Może nawet ich nie rozumiała? A koń, zwany Hidechou wiedział wiele, więcej niż podejrzewała.

To właśnie jej koń, jej piękny srebrzystobiały koń z długą, gęstą grzywą i małym rogiem wychylającym się spośród pięknej czupryny, po środku głowy, przysporzył jej najwięcej sławy i jednocześnie najwięcej kłopotów.

*

- Tak, to ów piękna Mona na swym magicznym jednorożcu uratowała wówczas grupkę uchodźców ze zrujnowanej Cintry przed oddziałem Nilfgaardu, na czele którego stał wysłannik samego króla Emyhra, Varnhagen var Assire Ailill. Uchodźcy szli lasem, dużo było tam kobiet i dzieci. – bajarz zamyślił się na chwilę rozumnie kiwając głową. – Któż to wie? Może i była tam też sama Cirilla, królewna Cintry?

- Karczmarzu, dajcież mu piwa! Niech stary gada składniej… - powiedział jeden z błędnych rycerzy, którzy w półokręgu otoczyli starego bajarza, ciepłym piwem popijającego gęstą polewkę z suszonych grzybów.

- Dajcież i nam po kuflu… - wymamrotał druh tego pierwszego. Karczmarz skinął na kelnerki. Kiedy wszyscy bywalcy, wliczając w to bajarza chlipali ze smakiem grzane piwo, gospodarz skwapliwie obsłużył sam siebie, mrucząc przy tym coś pod nosem.

- Oj, szczęście, wielkie szczęście mieli wówczas uchodźcy, gdyż właśnie w tamte tereny, niezauważalnie zapuściła się piękna Mona wraz ze swym wspaniałym jednorożcem. Bezszelestnie przemknęła lasem, wymijając rozśpiewanych uchodźców. Szła dalej, pewna siebie, a niosły ją skrzydła pegaza, który wołał się Hidechou! – tu podniósł ów bajarz głos, dumnie patrząc na zadziwione, zaciekawione twarze rycerzy. Wychwytując błyski w co drugiej parze oczu. Spojrzał na brudne okna gospody, za którymi słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mróz ściskał szyby.

- Nagle jej nadludzko wyostrzony słuch wychwycił stukot podków koni. Pegaz na skrzydłach z mgły poranka poniósł ją dalej, dalej. Hen, hen nad wojska Varnhagena.

- Bez upiększeń, dziadku. – zakrzyknął, któryś z rycerzy, ten z młodą twarzą. Bajarz jednak nie posłuchał.

- Wyniósł ją pegaz, daleko, daleko nad wojska, tak że nikt jej ani nie dosłyszał, ani nie dowidział. Gdy tylko piękna Mona zorientowała się jakie niebezpieczeństwo grozi uchodźcom, w powietrznym galopie zwróciła się w stronę kobiet i dzieci, nic nie świadomych ludzi. W pół drogi spłynęła na ścieżynę, bo za skromną była by ujawniać swe zdolności magiczne. Puściła się galopem błyskawicy. Ostrzegłszy uchodźców nakazała schować się im po lesie, jak najdalej od drogi. Wyjąć miecze i łuki – a, to trzeba przyznać – strzelców dużo było wśród tej hołoty. – bajarz ziewnął szeroko, ukazując braki w uzębieniu i jednocześnie podtrzymując napięcie słuchaczy. – Oj, zmęczon ja już, zmęczon.

- Nie narzekaj, ino gada bajarzu. Uratowała Mona uchodźców?

- Ma się rozumieć ludziska! – wtrącił, któryś z rycerzy.

- A tak, uratowała. Sama stanęła na środku drogi, dla niepoznaki, że niby tu sama. Poczekała, aż wzmógł się tętent końskich kopyt, a wojsko wroga przybyło by grabić wioski i zabijać ludzi. Sama, samiusieńka stanęła przeciwko całemu oddziałowi, gdzie trzydziestu, mężnych, wyszkolonych rycerzy, na czele z Vargahenem. Hardo patrzyła mu w oczy, pewna siebie, sama jedna na swym ognistym rumaku.

- Nie stratowali jej? Nie zabili?

- A nie. Jeno strach obleciał przerośniętych rycerzy, aż ich sam dowódca uspokajać musiał.

- Cóż to za dziewka musiała być? – wykrzyknął jeden z rycerzy.

- Niezwykła panie, przez samego Wiedźmina szkolona. – drugi uprzedził odpowiedź bajarza.

- Ma się rozumieć! No, opowiadaj bajarzu. Co było dalej?

- Sama jeno jedna stanęła przeciwko trzydziestu takim jak wy! Sama ze swym koniem. Podeszła do Vargahena, wysoko podnosząc głowę i mówi jeno…

*

- Z całą armią? Z oddziałem całym na jedną dziewkę porywasz się wysławiony wszem i wobec Vargahenie. Aż tak się mnie boisz? – Dowódca wybuchnął śmiechem, a za nim wszyscy jego podwładni: poczynając od najmniejszego, i najmłodszego zarazem, po najstarszego, weterana jak było widać.

- A kim ty jesteś dziewko, że śmiesz zagradzać drogę oddziałowi samego Nilfgaardu? Porywasz się z motyką na słońce, droga wojowniczko.

- Jesteś tego pewien?

- Odejdź stąd, nie zagradzaj nam drogi, a nie poniesiesz żadnych konsekwencji. W przeciwnym razie na Twoich oczach zarżniemy tego dziwoląga, na którym podróżujesz, droga Mono. Twoja sława sięga aż Nilfgaardu, lecz my, jak widzisz nie boimy się ciebie.

- Mylisz się, Vargahenie. Twoi żołnierze w tej chwili modlą się bym odjechała. Lecz ja, tego nie zrobię, o nie.

- Głupiaś Mono. Uważałem cię za mądrzejszą. Co chcesz zrobić? Rzucić się na nas w akcie rozpaczy, popełniając jawne samobójstwo? Za dużo nasłuchałaś się bajek i legend, wojowniczko. – Nie ukrywała już irytacji spowodowanej jego pogardliwym spojrzeniem.

- Hidechou! – zakrzyknęła, z satysfakcją obserwując zmiany na twarzy samego Varnhagena var Assire Ailill – jednego ze sławniejszych dowódców nilfgaardzkich, słynącego z brutalności.

Hidechou cofnął się o kilka nieskładnych kroków, roztaczając jednocześnie wokół siebie i Mony magiczną aurę w postaci przeźroczystej, fioletowawej kuli. Żołnierze poruszyli się niespokojnie, cofając konie.

- Nie cofać się! Powtarzam, tchórze! Zostać na miejscach! – Mona uśmiechnęła się litościwie. Gdy zdezorientowani żołnierze rozproszyli się nieco, wykrzyknęła.

- Teraz!

Hidechou zarżał złowróżebnie, kiedy z obu stron lasu na rycerzy posypały się strzały. Vargahen wykrzykiwał jakieś niezrozumiałe rozkazy, jego głos cichł wśród świstów strzał. Żołnierze wytrzeszczali oczy z przerażenia, konie stawały dęba, zrzucały martwych jeźdźców. Z krzaków wypadli uzbrojeni w widły i zaostrzone, żelazne drągi chłopi. Siekli pozostałych rycerzy. Któryś z ostałych jeszcze przy życiu wyjąc, puścił się galopem w las, próbując ucieczki. Dosięgły go trzy z dziesięciu wypuszczonych strzał. Wszystko trwało około 10 min. Mona uśmiechając się ironicznie obserwowała przestrach rysujący się na twarzy dowódcy, gdy słyszał jęki powalonych rycerzy, którzy zarywali ciężkimi buciorami śnieg w ostatnich momentach życia.

- Teraz czas na ciebie, Vargahenie! – dobyła miecza.

Dowódca skrzywił brzydko usta i puścił się galopem prosto na nią. Hidechou przeszedł do galopu. Wiatr strącił z głowy Mony kaptur, a płaszcz świszczał w powietrzu gdy cięła ostro z prawej, na oślep. Chybiła. Vargahan też. Złączyli miecze w bolesnym uścisku, ostrze przy ostrzu, szczerząc zaciśnięte z wysiłku zęby. Vargahan odbił jej miecz tnąc na skos, z prawej. Niechybnie trafiłby, gdyby Hidechou nie odskoczył zwinnie, bez żadnej zachęty zachodząc dowódcę z lewej. Zmylił go. Vargahen zawahał się w siodle. Impet niedoszłego ciosu targnął nim do przodu. Jednak nie spadł.

Mona wykorzystała chwilę jego nieuwagi. Cięła na wskroś mocno wychylając się z siodła. Z szyi Vargahena, bryznęła krew, oblewając jej twarz i czystą dotąd sierść Hidechou. Cofnęli się oboje, kiedy koń dowódcy stawał dęba, a zebrani wokoło chłopi, chłopki i ich dzieci bili brawo.

Odjechała szybko, ostrzegając ich tylko przed niebezpieczeństwami tamtejszych lasów. Dął silny, zimowy wiatr, a płaszcz szeleścił pod naporem powietrza.

*

Do karczmy dotarła późno, było już grubo po dwudziestej. Chętnie pomaszerowałaby jeszcze dalej, do miasta, gdzie byłoby bezpieczniej, ale mając na uwadze zdrowie Hidechou postanowiła zatrzymać się w napotkanej wsi. Hiedchou zostawiła w zrujnowanej stajence, obok solidnej, widać, że niedawno pobudowanej gospody. Stajennemu zostawiła symbolicznie 5 orenów i poprosiła by dał wycieńczonemu koniowi nieco wody i owsa.

Weszła widowiskowo rozrzucając poły czarnego płaszczu. Jeden –niby to przypadkowy – ruch głowy wystarczył by kaptur z ociąganiem zsunął się z płowych, w ciemnym świetle kaganków jeszcze bardziej magicznych włosów. Wokół jej sylwetki roztaczała się aura tajemniczości, delikatna, nieuchwytna gołym okiem poświata magii, która sprawiła, że wydawała się być jeszcze piękniejszą. Któż odgadłby, że to aura jednorożca. Jej wspaniałego towarzysza.

Poznano ją od razu. Kilku chłopów siedzących przy kuflach pozdrowiło ją głośno, kilku innych – chyba przyjezdnych – powitało ją skinieniem głowy. Skierowała się ku karczmarzowi.

- Bądź pozdrowiona, Pani. Co Cię tu sprowadza? – powiedział przyjemnym, nie chełpliwym głosem.

- Wita, gospodarzu. Podaj mi proszę piwa. – odparła zupełnie naturalnie, bez dworskiej wyniosłości, wycieńczonym głosem. Rozkoszowała się smakiem złotego napoju. Rzadko, bardzo rzadko pijała tego typu napoje, lecz tym razem, po prostu nie mogła się powstrzymać.

- Macie tu może jakieś… hmm… zlecenia?

- Zlecenia? – ukrył zdziwienie.

- Tak… Może grasuje to gdzieś wiwerna lub jakiś inny, niewielki potwór. – po chwili ciszy dodała – Karczmarzu, nie dziw się tak, proszę. Trzeba jakoś zarabiać.

- Rozumiem – odparł z autentyczną szczerością – Grasował tu potwór… Miał skrzydła… wyglądał jak mały smok. Porywał ludzi, a zostawały po nich tylko zakrwawione fragmenty kończyn. Często porywał się na krowy i inne zwierzęta. Mieliśmy z tym wiele, wiele kłopotów, aż pojawił się Wiedźmin.

- Wiedźmin? Tu?

- Tak Pani. Białowłosy wiedźmin. Na pewno o nim słyszałaś, pani Mono. – po jego słowach zamilkła na chwilę.

- Kiedy to było? Czy wiedźmin jeszcze tu jest? – nawet nie starała się udawać obojętności.

- Nie, nie. Wyjechał dzień, może dwa dni temu. Nie znajdziesz go już pani. – zaniemówiła na kilka, kilkanaście chwil rozważając coś w duchu.

- Och… Masz rację, karczmarzu. Porywam się z motyką na słońce. Nigdy go nie odnajdę. Proszę cię, przynieś mi toniku z cytryną. – powiedziała po chwili męczącej ciszy.

Usiadła w pierwszej z brzegu ławie, tej najbliżej lady, wpatrując się w zamknięte drzwi gospody. Ludzie rozmawiali półgłosem. Ktoś co jakiś czas kaszlał, ktoś walnął z całej siły w ławę, nie tłumiąc nawet oburzenia. W rogu, tuż przy oknie siedziała jakaś dziewczyna chichocząc głośno z żartów grupki podróżnych. Była śpiąca, a jednak wiedziała, że nie zaśnie dziś tak, ot. Właśnie minęła się z Wiedźminem, z Geraltem z Rivii, którego szuka od samego początku. Od dnia, kiedy po raz pierwszy udało się jej opuścić Broklin. Skulona straciła całą swą grację, bliska płaczu zachlipała nad tonikiem podanym nie wiadomo kiedy i chyba przez ducha. Nie zwróciła uwagi nawet na narastającą aurę magii.

Do czasu.

Tonik wypadł jej z dłoni gdy do karczmy zawitał dziwny przybysz z mieczem zarzuconym przez ramię, w czarnym płaszczu, z pionowymi źrenicami. Jak kot.

Brak mu było jedynie białych włosów.


Ostatnio zmieniony 15.01.2011 @ 11:39:25 przez Esmenu, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Mona
Post: 14.01.2011 @ 19:51:07 
Offline
The Walking Ted
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18.05.2004 @ 17:51:33
Posty: 14706
Ojoj, juz pierwsze dwa zdania... Pamietajcie, na bogow, ze ona ma 13 lat i sie stara... :)

Musisz sie liczyc z twarda krytyka.

Empatia? Ech.., starzeje sie...

_________________
May the force be equal mass times acceleration.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Mona
Post: 14.01.2011 @ 20:53:35 
Offline
Leeeniwa Wiewiórka

Rejestracja: 22.05.2003 @ 17:02:23
Posty: 21351
Lokalizacja: Wonderland
Pierzasty, nie jesteś konstruktywny. Nic a nic. ;))

Przeczytałam, przede wszystkim podoba mi się, że trzynastolatka czyta i pisze. To już duży plus. Co do samego tekstu - jest słaby, ale w sposób typowy dla kogoś młodego, o niewyrobionym warsztacie. Wiec nie łam się Esmenu. Zamiast tego doskonal warsztat.
Przede wszystkim spróbuj ten sam tekst napisać skromniej, oszczędniej. Narzuć sobie ograniczenie do ilości znaków mniejszej o, powiedzmy, jedną czwartą, i próbuj tak pisać, by za pomocą mniejszej liczby epitetów oddać to samo.

Przykład?
Kobieta okryła swój zimowy, niezwykle cienki strój czarnym, zwiewnym płaszczem. Jej popielato-zielonkawe włosy spowijał wielki, rozłożysty kaptur, zasłaniając tym samym duże, złotobrązowe oczy.
Tutaj aż się prosi o uproszczenie albo wręcz wyrzucenie przynajmniej części tych podkreślonych wyrazów. Strój jest i niezwykle cienki i zimowy i do tego płaszcz jest zwiewny (też cienki?) i jeszcze czarny. Można spróbować opisać to inaczej, prościej, że nosiła lekki, jak na zimę, strój. Koniec, kropka. O tym, że płaszcz jest zwiewny czy czarny można napisać potem, wpleść to w jakieś zdanie opisujące co ona robiła (powiedziała, owijając się szczelniej czarnym płaszczem).
Wzorujesz się na Sapkowskim - przyjrzyj się, jak on to robi. Opisy strojów czarodziejek niemalże mimochodem dodaje do opisów ich czynności, do dialogów itp. Stosuje je jako dodatek. I daje wyobraźni czytelnika pole do popisu, nie opisuje wszystkiego wprost, a tylko sugeruje. Bluzki są prześwitujące, jakaś tam jedna z żorżety, inna z aplikacjami. Ale jak one dokładnie wyglądają to nie wiemy. Tak samo z kolorem włosów, maścią koni, krajobrazami.

Kolejny przykład:
To właśnie jej koń, jej piękny srebrzystobiały koń z długą, gęstą grzywą i srebrzystym rogiem wychylającym się spośród pięknej czupryny, nad linią oczu, po środku głowy, przysporzył jej najwięcej sławy i jednocześnie najwięcej kłopotów.
Tutaj podobnie, czuję się zamęczona opisami, bo koń jest piękny, ma grzywę długą i jeszcze w dodatku srebrzystą, róg też ma srebrzysty (powtórzenie zupełnie zbędne), na środku głowy, ale i nad linią oczu... i jeszcze do tego czuprynę ma piękną. Za dużo tego wszystkiego - to, że róg jest nad oczami i na środku to każdy się raczej domyśli. Jeśli napiszesz, że koń był wyjątkowo piękny i srebrzystobiały, to wystarczy. Resztę niech czytelnik sobie dopowie, wyobrazi.

Poza tym spróbuj nie udziwniać - nie okrywaj jej halką sławy, okryj ją sławą. ;)
Próbuj, próbuj, nie zniechęcaj się. I pamiętaj, zawodowcom też redaktorzy i korektorzy różni grzebią w tekstach.

Powodzenia.

_________________
Przyszłam na świat po to
Aby spotkać ciebie
Ty jesteś moim słońcem
A ja twoim niebem
Po to jesteś na świecie
By mnie tulić w ramionach


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Mona
Post: 15.01.2011 @ 11:51:05 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 07.01.2011 @ 7:31:13
Posty: 4
Rzeczywiście, po kilku dniach po prostu zauważa się te wszystkie błędy i niedociągnięcia. Poprawiłam nieco ten tekst. Doszłam też do wniosku, że jeśli będę kontynuować to opowiadanie (dla samej siebie :-)) to kiedyś wypracuję jakiś swój własny styl, naturalny, niewymuszony. Na pewno zastosuję się do wszystkich rad i popracuję jeszcze nad tym i kolejnymi rozdziałami.

pozdrawiam :-)


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 4 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group