Godzina - rzekł Prokop natchnionym głosem.
- Nasze dzieło dokona się do godziny. Nim doczekać nam jutrzni, spełni się nasza misja. Ostatnia to noc dzieła Bożych bojowników. Do godziny...
- ...wyrżną nas w pień - dokończył brat Neplach chłodno.
Obozowisko przedstawiało widok raczej opłakany. Ze wspaniałych taborów, zastępów i wozów, które przez lata terroryzowały sporą część Europy, pozostało coś na kształt większego jarmarku. Ostatni oddział, wykrwawiony i zdziesiątkowany, rozbił się na górze, której nazwy nikt nie był już nawet ciekaw. Skończyła się spyża, prochu zostało tyle co w nabitych działach i hakownicach, taboryci od tygodnia nie mieli ciepłego posiłku.
Okrążeni bojownicy szykowali się do ostatniej walki.
- Wyrżną nas w pień, jeśli będziemy mieli szczęście - dodał Flutek naprawiając zerwaną klamrę pasa. - A mnie, psiamać, do tego z gołą dupą, jeśli nie naprawię tego cholerstwa.
- Bracie Neplach, zawsze się dziwiłem twemu przywiązaniu do rzeczy materialnych. Dokonało się dzieło naszego życia, a ty bolejesz nad parą portek. Godzi się to w godzinie śmierci uwagę przypisywać rzeczom maluczkim?
- Z całym szacunkiem, bracie Prokopie, ale mimo sporej dewaluacji, za moją osobę dostarczoną żywcem biskupim katom wciąż można wziąść pięćdziesiąt grzywien. Wy znacznie wyżej stoicie. Stwórca nie obdarzył mnie widać podobnym co was duchem, tedy miast myśleć o wrocławskich podziemiach, wolę się zająć własnymi portkami.
- Żywcem nas nie wezmą, Flutek - spuścił z tonu Prokop Goły - będę przy tobie gdy nadejdzie czas.
Flutek nie skomentował. Przez chwilę słychać było tylko trzask ogniska i ciche jęczenie rannych, na rozkaz Prokopa zgromadzonych na największym wozie i uzbrojonych w resztki broni palnej. Ktoś wyciągnął cudem ocalałą gęś, w którą teraz solidarnie wlepiali głodne oczy Czesi. Kaznodzieja, świadom potrzeb duchowych bojowników szykujących się do oddania za Kielich życia, zębami wyciągnął korek z gąsiorka wódki. Aby jednak nie marnować chwil ostatnich, rozlewając do chętnie podstawianych kubków, zaintonował Te Deum, dając do zrozumienia, że kto nie śpiewa, ten nie pije.
- Skoro, Bracie Neplach, małość ducha twojego nie pozwala myśleć ci o nadchodzących chwilach, skieruj swe myśli ku przeszłości. Ze szczególnym uwzględnieniem ostatniego raportu twoich ludzi, któregośmi, psiamać , zrelacjonować jeszcze nie raczył. A jako że czas bieży i słonko różowi już okoliczne lasy, streszczaj się do konkretnych faktów, które zwą się: Samson Miodek i Reynevan von Bielau. W tej kolejności, jeśli łaska.
Flutek westchnął, cisnąwsze wreszcie precz uszkodzony pas. Przez chwilę wpatrywał się w dogasające ognisko. Wreszcie, z wyraźną niechęcią, rozpoczął opowieść.
- Wykolegowali nas papiści, bracie, nieświadomie, że się tak wyrażę. Przez pół Europy woziliśmy ze sobą człowieka, którego nikt o nic nie podejrzewał, zapewne przez debilną tegoż fizjonomię. Ale zaczynając od początku...
- Lat temu z górą piętnaście ówczesny papież, sukinsyn jeden, okazał się cwańszy, a do tego daleko bardziej przewidujący niż się ktokolwiek spodziewał. Wiesz wszak, że nasz ruch, tezy Mistrza Husa, i wszystko co z nich wynikło, źródło swe miało w złajdaczeniu kleru, którego kler ów nawet nie starał się specjalnie ukrywać. Dostrzegał ten problem również poprzedni Papa, który spodziewał się do czego to doprowadzi. Tedy postanowił temu zaradzić metodami pokojowymi - ewolucja, nie rewolucja. Mówiąc inaczej - chciał przeprowadzić reformę kościoła pod swoją kontrolą, oczywiście tak by za wiele nie stracić, a lud przestał się burzyć.
- Co najwyraźniej mu nie wyszło, czego świadectwem jesteśmy - warknął Prokop - do rzeczy Flutek.
- Nie wyszło, ale stworzył ku temu stosowne narzędzia. Najważniejszym była nieformalna grupa radykałów skupionych wokół osoby papieża, która przyjęła, jakżeby inaczej, nazwę Opus Dei. Dziełoboźnicy owi rekrutowali się spośród najlepiej wykształconych dominikanow, benedyktynów i augustynianów, a zadaniem ich było pilnowanie porządku w stadle bożych owieczek, co ważne, niezaleźnie od Inkwizycji, która już wtedy miała zadziwiające skłonności ku autonomii. Opus Dei działało w ukryciu, ponieważ same ich cele były oficjalnie sprzeczne z ideą szczęśliwego państwa rzymskiego. Która to wizja, jak pamiętasz, była obowiązkowa.
- Nasz Samson, którego prawdziwym imieniem jest bodajże Jegr Honzmeier, był oczywiście jednym z nich. Od samego początku Samson vel Jegr wykazywał się daleko posuniętą pobożnością, lojalnością i gorliwością w spełnianiu papistowskich poruczeń, do tego stopnia, że już w czwartym roku służby otrzymał samodzielne stanowisko na morawskiej placówce. Będąc urodzonym szpiegiem, pamiętasz bracie, jak wyglądał, szybko przyczynił się do aresztowania licznych innomyślicieli.
A potem pojawili się pikarci wraz z przeklętym Burianem na czele. Rychło Żiżka wytłukł ich niemal do nogi. Tak się jednakoż zdarzyło, że na górze, wśród Pikartów był i nasz Samson. Co się tam wydarzyło - nie wiem. Nasz bohater uszedł z rzezi. Fakty są takie, że Samson niezwykle się był zmienił po tej nocy, gdy Żiżka rozświetlił Morawy stosami pikartów.
Kardynał Jakiśtam, odpowiedzialny za Opus Dei, kryzys wiary i deficyt motywacji rychło u Samsona dostrzegł, jednak miast jak mu radzili utopić go w przyklasztornym ustępie, zdecydował się go naprawić i do użytku przywrócić.
Opowieść przerwał tętęt kopyt. Boży bojownicy, ściskając w spoconych dłoniach pośpiesznie zlapane kordy i sulice, zamarli z przerażeniem. Pierwszy oprzytomniał Prokop.
- Spokojnie, bracia! To tylko nasza czujka, gdy będzie śmierć jechać, głośniej ją usłyszycie! Bracie Od Gąsiorka, i nam nalej krzynę.
- Kardynał ów - podjął Flutek - okazał się być magikiem, a przy tym wyjątkowym idiotą. W tajemnicy przed papieżem odprawił rutuał, podczas którego biednemu Samsonowi wspomnienia o pikartach chciał z mózgownicy usunąć. Spieprzył odrobinę, bo pozbawił go wspomnień nie tylko ostatniego roku, ale całego życia. Jednym słowem, z wykwalifikowanego szpiega, zabójcy i nie byle łebskiego klechy, zrobił śliniącego się matoła. I wtedy, spanikowany, wykazał się daleko większą głupotą, bo miast ćwoka raz-dwa ubić, zamknął go w klasztorze w roli stajennego.
- I tu pojawia się nasz Reynavan. Odprawiwszy z Szarlejem kretyńskie egzorcyzmy, przypadkiem z Samsona zdejmują kardynalskiego głupika. Samson, obdarowany przez tą dwójkę dodatkowo Miodkiem, przyłącza się do nich, z dnia na dzień przypominając sobie coraz więcej szczegółów sprzed okresu klasztornego.
Musisz wiedzieć, że już wtedy miał w głowie nieźle napieprzone. Rzymska edukacja, wywrócona do góry nogami przez wydarzenia pikarckie, a później wynicowana przez nieudolne zaklęcia... krótko mówiąc - Samson ubdural sobie że jest, tylko się nie śmiej, wcieleniem demona jakiegoś, który ciało jego posiadł przez zaklęcia Reinmara ściągnięty będąc. A że nietrudno w takich okolicznościach o zaawansowaną schizofrenię, jako demoniczny szpieg Rzymu wziął się do zaległej roboty.
Motywy jakimi zaczął się od tego momentu kierować nie są mi niestety znane. Podejrzewam, że przypomniawszy sobie o swojej misji w ramach Opus Dei, zawziął się na biskupa Konrada. Bo ostatni plan naprawy kościoła autorstwa dziełobożników był następujący - Konrada, który od dawna uwierał stolicę piotrową - trzeba poświęcić, wystosować traktat o Błędach Systemu, dobra biskupie zagarnąć na chwałę Bożą i rozpocząć nową epokę, kler za mordę mocną ręką z Rzymu dzierżąc na wieki wieków.
- Resztę znasz. Włóczył się za Reinmarem, słusznie mniemając, że ten w końcu wyląduje na dworze Konrada, bądź to w kajdanach, bądź w innej roli, jakiej - diabli wiedzą. Ale jakby już tam był, wtedy rzymski wysłannik skontaktować się miał z Inkwizycją, która w try miga powiązania z czarną magią w osobie Reinmara Konradowi by wykazała. A potem - szybki proces, wysoki stos. Dla oby panów. Niestety, Samson przegapił drobny szczegół, mianowicie to, że misja już od dawna nieaktualna, że Boży Bojownicy ogniem i stalą rozpoczęli własne dzieło naprawy.
- Faktem jest, że niejaki Birkart, piekła pomiot, na obu zaczął polować, błędnie tłumacząc sobie emanującą od Samsona magię. A magiczny był tak, że dla innych magików aż świecił w ciemnościach, tak go partacze czarodzieje załatwili. Aura czarodziejska wymieszana z jego własną, czyli zaawansowanej schizofrenii, dawała, wystaw sobie, odczyt dla magusów zgodny z Samsonowym przekonaniem. Mówiąc inaczej - jak długo Samson wierzył że jest we władzy demona, tak długo demona w nim widziano. Jak się, oczywiście, chciało go zobaczyć.
- Po drodze jednakoż coś się jeszcze stało - traf chciał, że Samson napotkał ocalałą z rzezi pikartkę w przydrożnym burdelu. Przeskoczyła mu w głowie kolejna zapadka, coś się mu przypomnieć musiało, czy też ladacznica ta przypomnieć mu mogła, w końcu swą świętą misję odpuścił, coraz rzadziej demona w sobie znajdując, a coraz częściej czując się zwykłym, wykolejonym przez historię zakonnikiem z przeszłością. Odstąpiwszy od Reinmara i od nas, powrócił do Pragi. A Birkart, czyli Pomurnik, w ślad za nim.
Neplach zamilkł. Ognisko już dogasało, a z dala narastać zaczął pomruk tysiąca kopyt ciężkiej jazdy.
- I co dalej? - spytał Prokop, z niepokojem obserwując pierwsze ślady paniki w obozie.
- To wszystko. Na tym się kończy historia. Pewnikiem się tam z pomurnikiem pozabijali, wiesz że Praga już nie w naszych rękach... A myśmy papistowskiego agenta pod skrzydłami hołubili. Oczekiwałeś, mości Prokopie, jakiejś niesamowitej historii ze szczęśliwym zakończeniem? Przykro mi. Historia Samsona zwanego Miodkiem to historia pomylonego klechy, jakich tysiącami wieszaliśmy za Dni Chwały. To wszystko.
- Amen. Czas na nas - rzekł poważnie Prokop.
W istocie. W powietrzu narastał huk jazdy, słychać już było brzęczenie zbroi i oręża. Husyci, porwawszy za broń, przylgnęli do burt wozów. Na horyzoncie pojawili się pierwszy jeźdźcy, którzy szybko zbili się w ciemną falangę setek ostrzy i końskich kropierzy. Narastał huk i strach, z gardeł rannych przestały wydobywać się jęki, a zaczęło ciche, przerażone skomlenie. Ksiądz, który przed chwilą rządził gąsiorkiem, łamiącym się głosem począł odmawiać Pater Noster. Jeden po drugim, dołączali się Boży Bojownicy.
- Flutek! - zawołał Prokop przekrzykując modły podkomendnych - Flutek, a co z Reinmarem?
Pierwsza linia jazdy była już sto stóp od ostatniego szańca. Wojny husyckie miały się skończyć tu i teraz, na zapomnianym przez Boga pagórku. Europa wchodziła skąpana we krwi w nową erę.
- Reinmar? Reinmarowi von Bielau jak zwykle się udało!
Ostatnio zmieniony 14.10.2004 @ 18:30:40 przez tansky, łącznie zmieniany 2 razy
|