Z nieznanych mi przyczyn nie mogę utworzyć własnego tematu, wiec mam nadzieję ze właściciel tego wybaczy mi zuchwałość.
Na forum trafiłem przypadkiem, szukając opowiadań AS. Przeczytałem kilka opowiadań fanów i postanowiłem ze też coś naskrobie. Chciałbym zaznaczyć ze to mój absolutny debiut.
Co to krytyki, to możecie sobie używac do woli, nie wiąże mojej przyszłości z pisaniem (pewnie z korzyścią dla co po nie których wrażliwszych czytelników. ;] )
- A zapłacić czym masz? - Zagrzmiał barczysty karczmarz., łypiąc podejrzliwie na łysawego obdartusa w wyświechtanym skórzanym płaszczu.
- A jakże. – Odparł nieznajomy, dzwoniąc płóciennym mieszkiem przed twarzą gospodarza. - Głodnym jak wilk a i mordę bym z chęcią zamoczył w jakim piwie.- Dodał, obnażając swoje brzydkie zęby.
- Siadaj tam, jadło zaraz podam – Rzekł karczmarz niemal życzliwie, wskazując ławę w zacienionym koncie gospody, bo choć metaliczny odgłos uderzających o siebie monet, sprawił ze wzbudzający w nim obrzydzenie przybysz, stał się naglę pełnoprawnym klientem jego przybytku, woń jaką roztaczał wokół siebie nieznajomy, mogła zostać źle odebrana przez kupców przemierzających trakt z Libsan do Katrum, przy którym stała gospoda Snafa, a stanowili oni wilczą cześć jego klienteli.
Łysy jegomość powłóczył przenikliwym wzrokiem po sali, oparł się o drewnianą kolumnę, przeciągnął się sennie. Usiadł. Nogi wyłożył na drugi koniec zajmowanej przez siebie narożnej ławy, wsparty na łokciu obserwował gości. W centralnej części sali zasiadali zalani w trupa wojacy, zajęci sobą i wdziękami dziewki podającej piwo, pewnie nie zauważyli by zniknięcia zawieszonej na rękojeści miecza sakiewki. Shon był zuchwały ale nie głupi, mógłby spróbować szczęścia, gdyby tłok był większy. Lecz cenił swoją skórę, miał za co żyć, ostatni łup był całkiem spory. Stary młynarz uciułał niezłą sumkę. Szkoda że go zaszlachtowałem, to był taki poczciwy starowina, ugościł mnie iście po królewsku, ale cóż nie chciał oddać dukatów? Ni córki pożyczyć ? Cóż ja na to poradzę, pomyślał Shon uśmiechając się sam do siebie. Kolejne minuty upłynęły mu na poszukiwaniu ofiary, lecz nie miał szczęścia, kupcy byli za chytrzy i za sprytni na to aby dać się okraść, a pozostałych nie było z czego ograbić.
Przy jego stole zjawił się Snaf niosący rondel z kapustą i dziczyzną z którego sterczała drewniana łyżka. W drugiej ręce trzymał kufel piwa.
- Smacznego – rzucił od niechcenia karczmarz, kładąc zamówienie na stół.
- Wątpliwe, ze to twoje gówno przełknę. – odburknął zbój, gdy mężczyzna oddalił się. Siorbnął łapczywie piwo, wytarł ręką ociekającą trunkiem brodę i beknął.
na cały głos.
Drzwi gospody otworzyły się z wolna, wpuszczając do środka nieco zimnego, listopadowego powietrza. Z gęstego jak smoła mroku, panującego na zewnątrz wyłoniła się niewysoka postać. Nikt poza Shonem nie zwrócił uwagi na przybysza. Nieznajomy odrzucił kaptur ukazując swoje oblicze. Była to młoda kobieta, o włosach sięgających ramion, łotr nie potrafił dokładnie ocenić ich koloru, blade światło roztaczane przez świece, które ostały się jeszcze na żyrandolu i wszech obecny dym unoszący się pod powałą, utrudniał postrzeganie barw.
Dziewczyna podeszła do karczmarza, zamieniła z nim kilka słów, poczym zdejmując ciemnozielony płaszcz i torbę przewieszoną przez plecy, usiadła naprzeciw Shona.
Teraz mógł obejrzeć ją dokładnie, była to urodziwa szatynka o delikatnych rysach twarzy, pięknych pełnych ustach, kształtnym biuście i wysmukłej sylwetce. Sprawiała wrażenie znudzonej, obojętnej na wszystko co dzieje się wokół. Pochłonięta składaniem płaszcza i przeczesywaniem włosów ręką, wierciła się na wąskiej ławie, próbując zając wygodną pozycję.
Nieznajoma wyjęła z torby kałamarz, gęsie pióro i pergamin, po czym zaczęła na nim kreślić, nierozpoznawalne z dzielącej ich odległości kształty. Pracowała w skupieniu, w prawej dłoni trzymała pióro, lewa zaś wsparta łokciem o stół, podtrzymywała lekko przekrzywioną na bok głowę. Bawiła się włosami. Odłożyła pióro, uniosła głowę starając się związać włosy rzemieniem. Światło świec tańczyło na jej szyi i policzku. Jednakże dla Shona, jej nie pospolita uroda nie miała znaczenia priorytetowego. Powodem dla którego tak bacznie się jej przyglądał opróżniając rondel, był złoty medalion zawieszony na szyi. Artystka... na pewno ma tego więcej, pomyślał.
Przy stole dziewczyny pojawił się Snaf podając jej posiłek. Kobieta schowała swoje przybory do torby i przyciągnęła płaszcz.
A może jednak coś dziś zarobię, zasyczał łotr sam do siebie. A gdybym tak zaczekał na nią przed gospodą, planował Shon wstając od stołu i podchodząc do karczmarza, rzucił na blat dwie miedziane monety i uraczył mężczyznę niezbyt życzliwym uśmiechem.
Kierując się ku drzwiom, raz jeszcze zmierzył dziewczynę wzrokiem.
Ahhh gdybym miał więcej czasu, to może by coś z tego wyszło, pomyślał uśmiechając się obleśnie.
Na dworze panował chłód, siąpił lekki deszcz. Z komina gospody żwawo sączył się siwy dym, niknący na tle ciemnego, zasnutego chmurami nieba. Bandyta splunął na ziemię, owinął się szczelnie płaszczem i ruszył w kierunku stajni, zagłębiając się w mrok.
Czekał tak z dobrą godzinę. Lecz nieznajoma nie pojawiła się.
- Kur.. – zaklął – Gdzie ona jest? – Zdechnę z tego zimna...
Usłyszał jej kroki dość późno, ponieważ spowodowane przenikliwym zimnem szczękanie zębami, skutecznie zagłuszało odległy odgłos błota mlaszczącego pod stopami. Zaczaił się za węgłem, w ręku ściskał długi sztylet. Gdy kobieta minęła go, podążając w stronę koni uwiązanych do belki w słabo oświetlonej stajni, ruszył za nią szybko, bezszelestnie, był zawodowcem, nie od wczoraj utrzymywał się w ten sposób. Dwoma szybkimi susami zbliżył się na odległość wyciągniętej ręki. Kątem oka dostrzegł jednak jakiś ruch, zawahał się. Za jego plecami rozległ się przeciągły, metaliczny odgłos dobywanej broni. Shon znał ten dźwięk Usłyszał syk powietrza oranego przez klingę, odruchowo rzucił się w bok, stracił ofiarę z oczu. Nie zdołał jednak ujść cało, syk szybko przeszedł w dźwięk ciętego przez brzeszczot obojczyka i przeraźliwy trzask łopatki w której utkwiło ostrze, cios nie był na tyle silny by ją skruszyć. Bandyta runął twarzą błoto. Fala bólu, która w pierwszej chwili odebrała mu dech, teraz zmuszała do krzyku, jednak jedynym dźwiękiem jaki zdołał z siebie wydać był bulgoczący charkot. Błoto i końskie odchody w jego ustach, skutecznie stłumiły krzyk.
Szarpnięcie. Trzask kości. Nowa fala bólu. Kobiecy krzyk. Kopnięcie obutej żelazem stopy obróciło go na plecy, dostrzegł swojego oprawcę. Nad rannym Shonem stał drab odziany w czarną opończe spod której wystawały jedynie żelazne buty i nabijane ćwiekami rękawice dzierżące krótki miecz.
- To koniec twojej wędrówki, łotrze – powiedział napastnik – Córka Lobarta, starego młynarza, przesyła pozdrowienia. – ciągnął mężczyzna, wymierzając trzy potężne kopnięcia w krocze bandyty. Shon nie miał sił krzyczeć, ból pulsujący w ramieniu otępiał jego zmysły.
Syk powietrza, mlaśniecie przecinanego ciała, ból, czyjeś głosy, chłód...
Ostatnio zmieniony 15.12.2006 @ 20:01:57 przez d16kcs, łącznie zmieniany 2 razy
|