Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 18.04.2024 @ 3:13:05

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 154 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 7, 8, 9, 10, 11  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
Post: 31.07.2006 @ 13:34:55 
Offline
Evangelina Parr
Awatar użytkownika

Rejestracja: 23.09.2002 @ 19:20:38
Posty: 31741
Lokalizacja: z miejsca zwanego Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata
Magic is back ;DDD

_________________
Czułe pozdrowienia! Co cię gniecie?
* * *
Pies, który szczeka, jest niedogotowany - przysłowie chińskie.


THIS IS NOT A LOVE SONG


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02.08.2006 @ 1:19:14 
Offline
Babka Yarpena Zigrina
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18.04.2005 @ 18:27:02
Posty: 2816
Lokalizacja: duchem wciąż znad morza
No dobrze, ponieważ prawie nikt nie chce komentować ostatniego odcinka, to ja to zrobię, bo inaczej autor się obrazi i nie będzie ciągu dalszego ;))
Tekst trzyma poziom, choć akcja jakby trochę zwolniła, albo tylko mi się tak wydaje. I w tym odcinku jakoś mniej niespodzianek niż zwykle (albo już się przyzwyczaiłam). Ale ujdzie ;)

_________________
Quidquid latine dictum sit, altum videtur.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 04.08.2006 @ 12:03:44 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 15.09.2004 @ 22:19:48
Posty: 583
Nie wydaje ci się.
Choć czy to wada? A może po prostu kawałek za krótki...


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 04.08.2006 @ 15:35:27 
Offline
Villentretenmerth
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10.12.2003 @ 13:45:04
Posty: 6932
Lokalizacja: urojone Trondheim za morzem
Odczuwam niedosyt Scypiona Giertycha. To mój ulubiony bohater!

_________________
Tłumaczenie niechlujstwa językowego dysleksją jest jak szpanowanie małym fiutkiem.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 08.09.2006 @ 0:02:22 
Offline
Kochanek Vesemira
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03.10.2002 @ 16:09:47
Posty: 16427
Giertych zbliżał się do obiektu czując strach, podziw, ciekawość i obrzydzenie zarazem. Koledzy, nawet, jeśli go szukali, mieli zbyt dużą stratę, żeby go dogonić. Był tylko on, karmazynowy księżyc i coś, co spadło z nieba, by znaleźć wieczny spoczynek w morzu rdzy i metalu. Rzeczywistość z każdą sekundą odsuwała się coraz dalej, robiąc miejsce surrealistycznemu, narkotycznemu snowi, wspomaganemu przez alkohol. W takim śnie mogło się przydarzyć wszystko. Może dlatego Giertych po powrocie do normalnego świata nie popadł od razu w obłęd.
Gdy tylko stanął na wprost połamanego stożka, usłyszał syk i do masy siwego dymu dołączyła odrobina białego. Część ściany odsunęła się w bok, odsłaniając wnętrze bolidu, składające się z mnóstwa kabli, dźwigni, przełączników, ekranów, migających wściekle światełek i ulokowanego w samym centrum fotela.
-Pomóż mi… - ze środka rozszedł się słaby głos. Giertych przetarł oko, zaklął i przeżegnał się, czując, że sen dotarł do punktu kulminacyjnego. Z fotela patrzył na niego człowiek, którego żelazna wola i bezkompromisowość były legendarne. John Francis Mearsheimer, do niedawna kardynał metropolii Baltimore. Od niedawna Jego Świątobliwość Innocenty XIV.
-To nie może, ^cenzura^, być… Chryste, ratuj. To się nie dzieje. To się, ^cenzura^, nie dzieje! – Giertych krzyknął w pustkę. Odpowiedziała mu milczeniem.
-Spokojnie, moje dziecko, spokojnie – papież mówił cicho lecz wyraźnie, akcent ze Wschodniego Wybrzeża nie przeszkadzał w zrozumieniu jego polszczyzny – Wiem, że zostałeś zaskoczony moją obecnością, ale wszystko ci wytłumaczę. Zapewniam cię, że znalazłeś się w tym szczególnym miejscu nie bez przyczyny. Tymczasem musisz mi pomóc.
Giertych bez przekonania sięgnął po jeden z kabli otaczających fotel i zaczął go odpinać.
-Nie w taki sposób! – głos biskupa Rzymu na moment stał się potężniejszy – Na mnie przyszedł już czas. Widzę Bożą światłość, która do mnie się zbliża. Nie uratujesz mnie, ale – złapał powietrze – możesz uratować ludzkość!
-Jezu Chryste, to jest jakieś ^cenzura^ szaleństwo – załkał Giertych, ale rzeczywistość nie wracała. Bała się wzroku Innocentego XIV. Papież miał skórę białą jak papier, trzęsły mu się ręce i słabo oddychał, ale oczy, słynne, niebieskie oczy, patrzyły równie ostro i przenikliwie, jak w Baltimore i Watykanie, gdy rzucał gromy na grzeszników i heretyków wszelkiej maści. Kryzys, jaki dotknął Kościół w ostatnich latach we Francji, w Hiszpanii i, przez Ludową Rewolucje, w Polsce, sprawił, że kolegium kardynalskie już w pierwszym głosowaniu powierzyło klucze do Królestwa Niebieskiego surowemu ascecie, który był równie otwarty na zmiany doktrynalne, co Iron Maiden na muzyczne.
-Słuchaj mnie uważnie! Nie ma czasu do stracenia. Obaj wiemy, że w tym pięknym kraju, kraju mojego wielkiego poprzednika, dzieją się rzeczy straszne. Raporty, jakie otrzymywałem, były – papież odkaszlnął – przerażające. I tylko ty możesz pomóc to odwrócić.
-Ale jak to? Jak to, Ojcze Święty? – Giertych czuł się co najmniej skonfundowany – Co Ojciec Święty w ogóle tu robi?
-Gdy zawiodły wszelkie środki, gdy krzyk prześladowanych braci w wierze stał się nie do wytrzymania, zdecydowałem się działać osobiście. Przyleciałem tutaj w tajnej misji, by porozmawiać z waszym dyktatorem. Jedynie mój sekretarz wie, że tu jestem.
-I… jak? – Giertych nieśmiało usiłował podtrzymać konwersację.
-Zgodnie z oczekiwaniami sceptyków, wasz przywódca okazał się nieustępliwy i zatwardziały w grzechu – papież mówił płynnie, choć coraz ciszej – Choć starałem się przemówić mu do sumienia, nie udało mi się skruszyć murów otaczających jego serce. Szczerze mówiąc, wyrzucił mnie ze swojego gabinetu po kilku minutach. Nie przewidziałem jednak, że posunie się do wystrzelenia rakiety w ślad za bezbronnym gościem… - przez chwilę dyszał ciężko – I dlatego jestem tutaj.
^cenzura^.
-Moja posługa została jednak nagrodzona. W chwili, gdy ogień rozrywał mój pojazd, doznałem objawienia – Innocenty XIV zacisnął kurczowo dłonie na oparciach fotela i rozpalonym wzrokiem wpatrywał się w Giertych – Przemówił do mnie głos spoza tego świata, głos, który słyszeli święci i prorocy! Nasz Pan objawił się przede mną niczym krzew gorejący razem z Najświętszą Panienką i podyktował słowa, które zmienią oblicze tej ziemi!
Giertych nie wiedział, czy ma dać wiarę słowom starego człowieka, niewątpliwie wstrząśniętego katastrofą. Ale, po pierwsze, był on papieżem. A po drugie, czy te oczy mogą kłamać? Te przeraźliwe, niewzruszenie błękitne oczy?
-Nasz Pan powiedział mi: trwaj mocno w wierze, bo złe czasy wkrótce przeminą. Albowiem człowiek, który przyjdzie ciebie uratować, po powrocie do domu znajdzie to, czego się nie spodziewał. Ma to przygarnąć i opiekować się jak swoim. Albowiem znajdzie ziarno, które nie wykiełkuje, a wybuchnie żywym płomieniem! – Innocenty XIV zaczął krzyczeć – A wtedy skończy się czas szaleństwa i pogardy! Kościół powstanie, potężniejszy niż kiedykolwiek! Tak będzie! Wypatrujcie znaków! Jakie to będą znaki, rzeknę wam. Ale wprzód spłynie ziemia krwią… Krwią żubrów!
-O co tu, ^cenzura^ chodzi? Jakie ziarno? Jakie żubry? Ojcze Święty, ja z tego, ^cenzura^, niczego nie rozumiem!
-Ty naprawdę nic nie pojmujesz? Jedno słowo. Tylko jedno słowo. Mesjasz – wyszeptał papież i skonał.
Giertych został sam pośrodku apokaliptycznego krajobrazu, czując się bardzo, ale to bardzo głupio.


***

Poskramiacz Pługów po raz ostatni sypnął hojnie ziarnem w specjalnie przygotowany czarnoziem, po czym wyprostował się, pozwalając kamerom podziwiać swoją nieskazitelną sylwetkę. Chciał jeszcze raz olśnić naród – a może i paru niedowiarków z zagranicy – nieskazitelną muskulaturą i kunsztownymi tatuażami, głoszącymi chwałę bogów. Kiedyś, marzył, wszyscy będą wyglądali tak, jak on. Równie piękni, równie inteligentni i równie gorliwi w służbie Perunowi i Żywii. Dla tego celu, myślał, warto żyć.
-Jutrzenko Każdej Skiby, wybacz mnie, niegodnemu, sprofanowanie Twego spokoju, sprawy się jednak pojawiły Twojego działania wymagające – zza lasu kamer wyłonił się oberkosynier Rutkowski.
-Doprawdy? – odpowiedział sołtyssimus – Jakież to znowu wypadki położyły cień na dobrobycie naszej ojczyzny?
-Szlachetni witosi, strażnicy najwierniejsi Rewolucji, informacje przechwycili, o czyjejś samowolnej działalności świadczyć mogące – perorował Rutkowski, wyprowadzając szefa ze Świętego Pola pod ochronę dyżurnych kosynierów – Jedna z służb władzę ludową utrwalających wielką najwyraźniej szykuje akcję, organów właściwych uprzednio nie poinformowawszy. Nadzagrodnik Rambo oznajmił mi, że, ku jego wielkiemu ubolewaniu i konfuzji, odpowiednie dokumenty na jego biurko nie dotarły.
-Któraż to służba coś przed nami ukrywa? – na boskim obliczu sołtyssimusa widniała najprawdziwsza zgroza – Jakiż to szaleniec ośmielił się działać, nie powiadomiwszy wprzódy kolektywu?!
-Obawiam się, Ojcze Narodu, że prawda jeszcze bardziej Cię zafrasuje…
-Nic nie może zafrasować mnie mocniej, aniżeli tej prawdy przemilczenie. Mów!
-Niestety, z żalem rzec muszę, że siły samowolkę wykazujące to Wiejska Milicja Antykryzysowa… - pisnął Rutkowski z przygnębieniem na twarzy.
-Azali wicepremier Lepper coś pod moim nosem szykuje? – zamyślił się sołtyssimus – Cóż, ciężka to może być sprawa, jednak czujności tracić nam nie lza. Przekaż nadzagrodnikowi, by monitorował poczynania owe. Nic nie może się skryć przed naszymi oczyma.
-Będzie, jak rzekłeś, panie – Rutkowski złożył głęboki ukłon i dyskretnie się wycofał, pozostawiając sołtyssimusa w towarzystwie milczących kosynierów.

***

-Mamy ich – dowódca grupy operacyjnej pełen podniecenia meldował naczelnikowi Wiejskiej Milicji – Widma głosów pokrywają się z zasobami obywatelskiej bazy danych. To na pewno oni!
-A kamery? Potwierdzają dane? Zawsze mogli podstawić magnetofon – naczelnik, bezpieczny w swoim gabinecie, wpatrywał się w monitor, na którym wdzięczył się do niego wielki hełm z wizjerem.
-Nie ma ryzyka, kamery potwierdzają. Jedna postać wyższa, druga niższa, wzrost odpowiada kartotece. U wyższej temperatura poniżej przeciętnej, ale tylko o parę wartości. Proszę o zgodę na działanie.
-Wyrażam. Dajcie im popalić.
-Przyjmuję – dowódca grupy miał triumfujący wyraz hełmu – Premier Lepper będzie zadowolony.

***

-Jestem w ciąży – te słowa podziałały na Giertycha mocniej niż wałek, którego się spodziewał. Prawie zdołał przekonać kolegów z pracy, że była to tylko petarda, odpalona przez jakiegoś gówniarza, prawie zdołał wytrzeźwieć w drodze do domu, prawie zdołał przekonać siebie, że ma zbyt bujną wyobraźnię. Prawie robi wielką różnicę.
Po początkowym szoku opowiedział wszystko. Rozalia, co było dla niego kolejnym zaskoczeniem, nie nazwała go wariatem i, uznając zapewne, że noszenie w sobie Syna Bożego dowartościuje ją we własnych oczach, nie zgłaszała większych zastrzeżeń. Sam Giertych, po początkowych wątpliwościach związanych z ojcostwem („Ale to przecież nie będzie moje…”) również zaakceptował fakt, że ich dziecko będzie wyjątkowe. Jednak mały Scypion nie odróżniał się niczym od innych niemowlaków, może tylko darł się jeszcze donośniej, i rodzice przypominali sobie o tajemnicy jego poczęcia tylko od wielkiego dzwonu. Giertych dzień za dniem był coraz bliższy powrotu do swojej pierwotnej koncepcji szalonego snu. Aż do teraz…


***

-Mamy ich – szturmbanzagrodnik Pudzian oderwał się od swojego stanowiska i, nie zważając na szacunek dla wyższej szarży, podjechał na swoim obracanym fotelu prosto pod nogi nadzagrodnika Rambo – Okrążyli jeden dom na Sadybie i szykują się do interwencji.
-Przechwyciłeś coś? – nadzagrodnik przerwał swój rytualny spacer wzdłuż stanowisk roboczych i nachylił się nad podkomendnym – Transmisje? Pakiety danych? Cokolwiek?
-Owszem – szturmbanzagrodnik Pudzian, jak zawsze rzeczowo i konkretnie, zrelacjonował swój kolejny sukces. Chłopak był prawdziwą gwiazdą Referatu Łączności i nadzagrodnik zamierzał go awansować przy pierwszej sprzyjającej okazji. – Zakodowane, oczywiście, ale wewnętrznym softwarem Gospodarza. Takie coś to mógłbym z kartką papieru załatwić.
-Wierzę, ale co dokładnie znalazłeś? – nadzagrodnik Rambo słynął z cierpliwości.
-Mają zgodę na akcję, Lepper ma być zadowolony. Nic specjalnego.
-Zajęliśmy pozycję – w implancie odbiorczym wszczepionym do ucha nadzagrodnika rozległ się głos grupenzagrodnika Norrisa. Czekamy na dalsze polecenia.
-Zachowajcie gotowość bojową – powiedział nadzagrodnik, pozornie w przestrzeń. W rzeczywistości implant nadawczy umieszczony w szczęce zanalizował ruchy jego języka i strun głosowych, zaszyfrował komunikat kluczem kilobitowym, po czym wysłał całość do centralnej anteny, łączącej kompleks Trybunału, ukryty kilkadziesiąt metrów pod ziemią, z resztą świata. Stamtąd wiadomość dotarła do implantu odbiorczego grupenzagrodnika Norrisa, żeby, już jako odkodowana fala dźwiękowa, uderzyć w jego błonę bębenkową. Nawet sołtyssimus nie wiedział, na co idzie cały monstrualny budżet witosów, formacji tak tajnej, że jej członkowie nie znali swoich nazwisk. Używali tylko pseudonimów.
-Czekajcie, aż rozpoczną akcję – szef Trybunału dalej nadawał, przechadzając się wzdłuż rzędu monitorów i holowyświetlaczy – Wtedy uderzycie z zaskoczenia. Pamiętajcie, jakikolwiek przedmiot, informacja lub osoba, której oni szukają, musi znaleźć się w naszych rękach. Musimy dowiedzieć się, dlaczego Lepper działa bez autoryzacji.
-Zrozumiałem. Bez odbioru – grupenzagrodnik Norris zostawił szefa samego w towarzystwie młodszych oficerów z Referatu Łączności.
-Rommel – dowódca zwrócił się do unterszturmzagrodnika siedzącego najbliżej – Daj mi obraz od jednego z grupy. Chcę to widzieć.
-Może być Gołota? Ma najnowszą generację w siatkówce. Reszta jeździ na starych układach.
-Może być.
Rommel poklikał coś przy swoim terminalu. Nadzagrodnik zamrugał oczami, czekając, aż jego układ optyczny przerobi nowo otrzymane dane. Na obraz Referatu Łączności nałożyły się skąpane w noktowizyjnej zieleni, mrugające kontury. Rambo rozpoznał jakiś dom, podjazd pod garaż, zapalone światło w oknie.
-Nie tak, nie nakładaj mi, wiesz, że tego nie lubię. Daj rozdzielenie sygnału.
-Prawe oko, czy lewe?
-Lewe.
Zielony obraz zwinął się na sekundę i przeniósł się cały do lewego oka, uwalniając prawe. Teraz nadzagrodnik mógł, zamykając odpowiednią powiekę, przełączać się między śledzeniem akcji a nadzorowaniem pracy kompleksu. Obraz się wyostrzył, widział czarne, poruszające się z gracją słonia kształty okrążające budynek – WieśMAKów. Oraz znacznie zwinniejsze i smuklejsze sylwetki chodzące po ich śladach.
Podrapał się odruchowo ceremonialnym srebrnym sierpem za uchem. Nie wiedział, o co chodzi Lepperowi, nie był nawet pewien, czy chce tego wiedzieć. Ale cieszył się z jednej rzeczy. Nadarzyła się kolejna okazja, by skopać tym trepom tyłki.

***

-Mamy ich? – pytający głos spowodował poruszenie pod światłem księżyca, przefiltrowanym przez gęste listowie – Powiedz, że ich mamy!
Na leśnej polanie kilka sylwetek przytrzymywało kolejną, miotającą się niczym w ataku padaczki.
-Blisko… blissssssko… - wysyczał nieszczęśnik z pianą na ustach – Więcej melanżu!
-Czy powinniśmy? – jeden z przytrzymujących spytał się kolegów – To już potrójna dawka…
-Nie mamy wyjścia. Od tego zależy cała nasza przyszłość.
Zalśniła butelka. Gdy tylko ustały drgawki, gdy zęby epileptyka rozwarły się wystarczająco, ten zaczął pić podstawiony mu zielonkawy płyn. Długo i łapczywie.
-I co? I co? – rozległy się głosy, gdy przedmiot powszechnego zainteresowania znowu wpadł w drgawki – Mamy ich?
-Zaraz… Zaraaaazzzzz… Tak! Mamy ich! – leżący na ziemi zaskrzeczał z całych sił, bryzgając pianą dookoła – Widzę! Widzę!
-Co widzisz? Co?
-Nie są sami… Jest ktoś z nimi…
-Przyjaciel czy wróg?
-Przyjaciel…Chyba… - leżący zatupotał nogami – I wróg! Wróg! Dużo wrogów! W grupie zapanowało poruszenie.
-Dużo wrogów! Otaczają ich! Otaczają! Niebezpieczeństwo! Aaaaaa! – krzyk przeszedł w nieartykułowany ryk.
-Spokojnie! Uspokój się! Gdzie oni są?
-Dom… jednorodzinny… jakieś osiedle…
-Widzisz nazwę ulicy? Podaj nazwę ulicy!
-Obraz szaleje… nieostry…
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Skoncentruj się. Nazwa ulicy. Poszukaj na ogrodzeniu. Albo koło drzwi. Wszystko będzie dobrze. Podaj tylko nazwę ulicy.
-Zaraz… zaraz… widzę… To chyba będzie… Tak, to będzie…
Podał.
-Co robimy? – spytała się jedna z postaci, gdy umęczone ciało legło bezwładnie na mokrej od rosy trawie – Informujemy zastęp?
-Musimy. Leć do drużynowego i powiedz, jaka jest sytuacja. Ja dam znać chłopakom w Warszawie, muszą działać. Inaczej Polska będzie zgubiona.
Paprocie zakołysały się złowieszczo.

***

-I to by było na tyle – oznajmił Giertych, patrząc na osłupiałe audytorium – Co, nie wierzycie? Ja też, ^cenzura^, długo nie. A teraz się, ^cenzura^, doigrałem.
-Ale co zamierzasz z tym zrobić? – po dłuższej ciszy Krzysztof poczuł się w obowiązku przerwać milczenie – Znaczy, zdajesz sobie sprawę z implikacji? No bo skoro to prawda i twój syn jest tym, kim jest, to… Nie wiem, mamy do niego się modlić, czy co? A on nam będzie odpuszczał grzechy i zakładał swoje królestwo na ziemi? Ty znasz Biblię, powiedz coś!
-No, niby znam, ale… Nie przypuszczałem, że to przytrafi się właśnie mnie – Giertych sprawiał wrażenie mocno poturbowanego w zderzeniu z rzeczywistością.
-Przepraszam, czy to znaczy, że ta cała opowieść o zbawieniu jest prawdą? – Stefan również wyglądał jak człowiek, któremu zniszczono marzenia – Czyli że grzeszyłem, jak śpiewałem o Antychryście i ukrzyżowanych zakonnicach? Weź nie żartuj, okej?
-O właśnie, Roman, co z Antychrystem? – zapalił się Krzysztof – No bo skoro twój syn to Syn Boży, to musi też być i Antychryst. Jeden bez drugiego żyć nie może. To tak jak Harry Potter i Voldemort, chyba rozumiesz.
-Myślę, że to akurat jest, ^cenzura^, jasne – Giertych potarł się po przepasce, krzywiąc się, gdy wydobywał z pamięci demony przeszłości – Jeśli Scypion ma pokonać człowieka, który pozbawił mnie, ^cenzura^, rodziny, to będzie to, ^cenzura^, sprawiedliwe.
-Sołtyssimus jest Antychrystem?!
-No a nie?
-Przecież nie wygląda…
-Kłóćcie się, chłopcy, beze mnie – powiedział Stefan, ciągle borykający się z nieszczęsną paruzją – Idę się przewietrzyć – uniósł dumnie swoją truemetalową grzywę i w towarzystwie Rammsteina wyszedł z kuchni. Demonstracyjnie otworzył drzwi na ganek.
-Albo i nie – poprawił się, gdy tylko uderzyło go w pierś wielowatowe światło z milicyjnego reflektora.


Koniec rozdziału trzeciego. Proszę o komcie ;)

_________________
Eckstein, Eckstein, alles muss versteckt sein.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 10.09.2006 @ 13:28:17 
Offline
Babka Yarpena Zigrina
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18.04.2005 @ 18:27:02
Posty: 2816
Lokalizacja: duchem wciąż znad morza
Znowu nikt nie chce komentować i znowu ja to muszę robić ;)
Ten odcinek fajniejszy od poprzedniego, na pewno bardziej mnie rozśmieszył. Ale wciąż mam wrażenie, że wrzucane fragmenty są zbyt krótkie - wolałabym chyba rzadziej, ale od razu więcej tekstu :)

_________________
Quidquid latine dictum sit, altum videtur.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 10.09.2006 @ 16:41:16 
Offline
Vesemir
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16.04.2006 @ 20:04:23
Posty: 858
Lokalizacja: głównie Wrocław.
dopiero dzisiaj przeczytałem wszystkie części i...ja chcę więcej!;] To jest genialne;)


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 10.09.2006 @ 20:02:08 
Offline
Król Dezmod
Awatar użytkownika

Rejestracja: 29.12.2004 @ 17:36:18
Posty: 3143
Lokalizacja: Khatovar
Ja też! Ciekawe, jak to się skończy :)
Przydomki sołtyssimusa są piękne :))

_________________
- What do you do for fun, Esther?
- I run naked through the pages of the United States Criminal Code. [Boardwalk Empire]
Estheriada
Bierki


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 03.11.2006 @ 14:40:00 
Offline
Feldmarszałek Duda
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20.01.2005 @ 16:52:42
Posty: 4469
Lokalizacja: Lublin
kurcze a ja mam zaległości. Nie pamiętam na czym skończyłem, poźniej miałem przerwę w udzielaniu się na forum. Widze tylko jedno rozwiązanie - muszę przeczytać od początku. Sex a może chcesz niedługo wydać całość w formie papierowej - to poczekam jeszcze, dla lepszego efektu - chociaż i tak pewnie trzeba będzie monitor umyć po każdym odcinku :)

_________________
"Max jest pijący, lubi rajdy samochodowe i ma polar z teleportem do browaru"
"A morał tej historii mógłby być taki: mimo że cukrowe to jednak buraki"
Nie jestem dobrym człowiekiem.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 03.11.2006 @ 14:50:04 
Offline
Evangelina Parr
Awatar użytkownika

Rejestracja: 23.09.2002 @ 19:20:38
Posty: 31741
Lokalizacja: z miejsca zwanego Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata
A ja właśnie odkryłem, że we wrześniu był apdejt, o którym nie wiedziałem ;))
Szczerze? Środkowa część bardzo głupia :( Pudzian, Rambo, Gołota, Norris... Poszedłeś na łatwiznę.

_________________
Czułe pozdrowienia! Co cię gniecie?
* * *
Pies, który szczeka, jest niedogotowany - przysłowie chińskie.


THIS IS NOT A LOVE SONG


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 03.11.2006 @ 15:13:30 
Offline
Villentretenmerth
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03.09.2004 @ 11:38:26
Posty: 7402
Lokalizacja: Kraków/Warszawa
Sexbeer pisze:
-Co robimy? ? spytała się jedna z postaci, gdy umęczone ciało legło bezwładnie na mokrej od rosy trawie ? Informujemy zastęp?


Spytała w zupełności by wystarczyło.

_________________
I will always need your love/Wish I could write it in the daily news
You, on the other hand, are a sweet little eclair on the outside and a pit bull on the inside- Charlaine Harris


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 04.11.2006 @ 12:19:27 
Offline
Villentretenmerth

Rejestracja: 04.08.2003 @ 19:27:23
Posty: 5488
Sexbeer, wiesz że pod bokiem rosną Ci komiksowi konkurenci? ;)
http://www.funkotron.com/battlepope/
http://www.komiks.gildia.pl/news/2005/01/super-papiez

_________________
"Bla bla pod burym bla bla żywopłotu
Bla-blałem ją bla bla wśród ptasząt łopotu.
W mokrej glinie łopatą wykopany dół,
Jej bla-bla bla bla przebił osikowy kół."
Shague Ghintoss by Jake Jackson

ja odpuściłam sobie już dawno. wmk <rotfl>


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 18.01.2007 @ 0:09:44 
Offline
Babka Yarpena Zigrina
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27.06.2005 @ 16:28:29
Posty: 2847
Lokalizacja: spod samiućkich Tater/Krk
Ja to muszę całe przeczytać, nie ma bata...

_________________
A pogledaj što sam našao
prevrćući raj i pakao
Divlje kose, tamna oka dva
cvijet bez korijena, ples je sve što zna

Tko te k' meni poslao
da mi anđelima kvariš posao?


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 25.05.2007 @ 19:23:28 
Offline
Rębacz z Crinfrid

Rejestracja: 08.01.2003 @ 16:36:24
Posty: 1139
Lokalizacja: o, stamtąd!
A nastąpi jakiś ciąg dalszy ?

_________________
Kiedyś pisano różne rzeczy na ścianach toalet.
Teraz do tego celu służy internet.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02.08.2007 @ 1:41:27 
Offline
Kochanek Vesemira
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03.10.2002 @ 16:09:47
Posty: 16427
4.

-Więc, Andrzej? – Hołowczyc odezwał się pierwszy, chcąc przełamać milczenie.
Siedzieli po turecku w piwnicy pod willą wicepremiera, popijając obrzydliwy płyn zwany według Leppera herbatą po mongolsku. Poza nimi, kręgiem świec i kociołkiem perkocącym na niewielkim palenisku w kącie w pomieszczeniu nie znajdowało się nic. Było duszno, rozpaczliwie duszno.
-Przede wszystkim cieszę się, że zgodziłeś się odrzucić racjonalistyczny, lewopółkulowy i linearny światopogląd na rzecz prawdziwego zrozumienia – odpowiedział Lepper, siorbiąc ze swojej tykwy. Minister rolnictwa porzucił biały garnitur na rzecz czegoś, co wyglądało jak kraciaste poncho i kwietnej opaski we włosach. Z szyi zwisał cały leksykon New Age dla początkujących: jin i jang, ankh, pentagram, nawet będący pokłosiem po Danie Brownie człowiek witruwiański. Palce wicepremiera były pokryte pierścieniami z literami hebrajskiego alfabetu. To zdecydowanie wystarczyło Hołowczycowi do stwierdzenia, że gospodarz ma coś nie tak z głową.
-Przyszedłem tu bo cię lubię, ale Andrzej, proszę cię, nie wciskaj mi kitu – odpowiedział, starając się nie zwrócić zabójczej mieszanki herbaty, mleka, masła i mąki Mam podziękować za gościnę czy wreszcie mi powiesz, o co chodzi z tą mistyczną transcendencją przekraczającą granice poznania?
-To dobrze, że wątpisz – wicepremier odstawił tykwę i płynnie przeszedł do pozycji lotosu – zwątpienie w stare bowiem jest podstawą zrozumienia nowego. Tak, jestem gotów wyjawić ci wiedzę, jaką posiadłem, musisz jednak obiecać mi jedno. Nic, co tu usłyszysz ani zobaczysz, nie może wyjść poza mury tego pomieszczenia.
-Nie ma sprawy – Hołowczyc burknął, dopijając herbatę Więc to ma odmienić moje życie, tak?
-Tak jak odmieniło moje – Lepper pokiwał głową – Wiesz, kiedyś podniecała mnie, tak jak wszystkich, polityka: stanowiska, koalicje, haki, przecieki do prasy, takie tam. To dawało nam siłę, radość, ba! –nawet sens życia. Ale ja jako pierwszy przejrzałem na oczy.
Wicepremier wstał z grubo tkanego dywanu i podszedł do kociołka, wrzucając do gotującej się wody zioła wyciągnięte z kieszeni poncha. W górę wystrzelił fioletowy dym. Hołowczyc się wzdrygnął.
-Musisz wiedzieć, że dawno temu, jeszcze przed Rewolucją – kontynuował Lepper, przechadzając się między świecami – utrzymywałem żywe kontakty na Wschodzie: Ukrainie, Rosji, nawet Chinach. Zapraszano mnie tam na wykłady, dostawałem doktoraty honoris causa, spotykałem się z ludźmi... W kraju mnie o to strasznie oskarżano, reżimowe media mówiły, że byłem rosyjskim agentem, że przyjmowałem pieniądze od oligarchów, że moi ludzie dostawali tam fałszywe dyplomy. Dobra, nie będę zaprzeczał, za coś musiałem partię utrzymywać, ale to tylko na początku. Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Pewnego dnia, gdzieś na ukraińskich stepach, spotkałem się z człowiekiem, starym pustelnikiem, który objawił mi zakłamanie, w jakim dotychczas żyłem.
Hołowczyc patrzył na Leppera, który zastygnął z wyciągniętą ręką kilka kroków od niego. Od czasu, gdy w ramach przybliżania Ludowej Rewolucji ludowi został katapultowany ze stanowiska kierowcy sołtyssimusa na fotel ministerialny, nie spotkał się w swojej ograniczającej się do picia kawy karierze rządowej z niczym potencjalnie niebezpiecznym. Teraz, po raz pierwszy od lat, czuł niepokój.
-Wtedy zrzuciłem łuski z oczu – wicepremier wrócił do obłąkanego spaceru, mówiąc jakby do siebie – Nie mogłem tak łatwo zrezygnować ze świata, w którym się obracałem, ale żyłem w nim tylko dla zachowania pozorów. Nawet gdy Kaczyński zrobił na mnie prowokację, nie dbałem o to. Gdy Łyżwiński gwałcił i porywał, wzruszyłem tylko ramionami. Czym są cierpienia jednej kobiety wobec nieskończoności?
-A partia, Andrzej? A władza? A pieniądze?
-Furda z nimi! – wykrzyknął Lepper, a naszyjniki zamigotały w blasku paleniska – Podczas gdy wy, karierowicze, osły i nieroby, wy, sprzedawczyki i hochsztaplerzy, taplaliście się w błocie, ja zgłębiałem tajemnice absolutu! Widziałem rzeczy, w które nigdy by nie uwierzyliście. Zwiedzałem biblioteki zapomnianych klasztorów, studiując dzieła, których istnieniu oficjalnie zaprzeczano. Pokonywałem najbardziej niedostępne przełęcze, by porozmawiać z joginami pamiętającymi najazdy Czyngis-chana. Sprowadzałem z Syberii nieznane nauce zioła, by najskuteczniej poszerzyć sobie świadomość. Aż w końcu skontaktowały się ze mną osoby, które posiadły prawdziwą mądrość. Które wiedziały o prawdziwej naturze sił rządzących światem i o tym, jaka czeka go przyszłość. Tak, nasz los jest zapisany w zimnych czeluściach kosmosu i głupcem jest ten, który wierzy, że jakiś Swarożyc czy Dadźbóg wybawi go od złego. Tylko ci, co wiedzą, mają szansę na przetrwanie. A powiem ci, przyjacielu, że ja się do tego grona zaliczam.
-Ale Prawo Peruna...? – Hołowczyc zaprotestował słabo. Nigdy nie był szczególnym entuzjastą nowej eschatologii, ale skala bluźnierstwa głoszonego przez tak znaczącego przodownika Rewolucji zmusiła go do reakcji.
-Obawiam się, mój drogi Krzysztofie, że obowiązująca religia nie w pełni zgadza się z prawdą obiektywną – Lepper wyszczerzył się nad Hołowczycem znad kłębów dymu. – Ale zostawmy rozmowy na później. Dekokt jest gotowy.
Istotnie, płyn w kociołku zadymił lawendowo i bulgotał zawzięcie. Wicepremier wyjął zza paleniska wielką drewnianą chochlę i przelał wywar do dwóch czarek wyczarowanych z kieszeni poncha. Hołowczyc siedział zastygnięty na dywanie, czując, jak świat przewraca mu się w głowie.
-Dekokt ten stworzył mistyk mandżurski w siódmym wieku przed Chrystusem – oznajmił Lepper, podchodząc z czarkami do towarzysza – Tylko sto osób na całym świecie zna sekret jego formuły. Dziewięćdziesiąt z nich już nie żyje.
-Aha... – odparł automatycznie Hołowczyc, nie mogąc oderwać wzroku od kogoś, kogo uważał jeszcze niedawno za starego chłopskiego warchoła bez mistycznych inklinacji. Wicepremier pochylił się nad nim z napojem, dzięki czemu mógł dostrzec jeszcze jeden wisiorek, schowany głęboko w cieniu innych. Podłużna srebrna blaszka, na której mieściły się trzy litery greckie. Pi, kappa i gamma.
-Wiem, że uważasz mnie za szaleńca i chcesz donieść o tym odpowiednim władzom – Lepper uśmiechnął się z politowaniem i wcisnął ministrowi transportu czarkę do rąk. – Ale pij, pij aż zrozumiesz. Mistyczna transcendencja czeka!

***

Mistyczna transcendencja na pewno nie była udziałem Stefana, który zaczął żałować tego, że oprócz linii telefonicznej podprowadził od sąsiada również kablówkę. Życie uratowała mu ćwiczona na koncertach zdolność uników – tym razem, zamiast przed butelkami po piwie czy stołkami barowymi wygiął ciało w iście matrixowym ruchu dla obrony przed kulami i zanurkował nogami w dół przez okienko do piwnicy. Odgłosy tłuczonego szkła, uderzeń o twardą powierzchnię i jęków bólu świadczyły o tym, że nie była to operacja bezbolesna, ale szturmujący dom milicjanci nie zaprzątnęli sobie tym detalem głów. Rammstein zdecydowanie słusznie zostawił bohaterstwo na później i pogalopował w głąb domu.
Krzysztof i Giertych za dźwięk strzałów orzących sajding wbiegli do przedpokoju tylko po to, by stwierdzić, że zrobili głupio. Przez otwarte drzwi, które pozostawił Stefan, w świetle reflektora widać było ciemne sylwetki biegnące i strzelające jednocześnie – celność przez to siadała, ale efekt był wystarczająco groźny. Tym razem nie było to kilku WieśMAKów jak rano – w ich stronę biegła brygada co najmniej trzydziestu osiłków w ogrodniczkach. Brzęki szkła w innych częściach domu sugerowały, że plan taktyczny milicji nie ograniczał się tylko do frontalnego ataku.
-Do piwnicy! – zaproponował Krzysztof, gdy kula rozłupała wieszak.
-Gdzie wejście, ^cenzura^?! – Giertych napomniał o trudnościach w realizacji planu towarzysza.
Gumofilce zatupotały na wycieraczce.
-Przerwać natarcie, natychmiast! Odejść od budynku! To rozkaz! – zaryczał nagle megafon. Zapłonął kolejny reflektor, tym razem jasnoniebieski. WieśMAKi przekraczające próg domu Stefana zatrzymały się w pół kroku, zatoczyły lufami groźne półkole i odwróciły się w stronę głosu.
-Wycofać się za ogrodzenie i położyć broń na ziemi! To bezprawna napaść na prywatną posesję! Powiedziałem, wycofać się! – megafon huczał dalej. Krzysztof i Giertych, zapuszczając żurawia nad napakowanymi ramionami zdezorientowanych WieśMAKów starali się rozeznać sytuację. Podwórko, jasne jak w dzień, zaroiło się od smukłych sylwetek w panterkach i goglach, z lekkimi karabinkami wyciągniętymi w stronę agresorów. Na ramieniu najbliższego z nich mignął symbol, który Krzysztof rozpoznał od razu – wszechwidzące oko nad złotymi kłosami.
-Witosi? Ale jak to... Skąd się tu wzięli? – wybąkał w najgłębszym zdumieniu.
-Zachować spokój! Wycofać się z posesji! Wasza akcja jest nielegalna! – odezwał się megafon trzymany w ręce witosa z oficerskimi baretkami, który wyłonił się z cienia – Kto jest waszym dowódcą?
-O co wam chodzi, obywatelu? – najbardziej napakowany WieśMAK zadudnił spod hełmu, zaciskając dłonie na strzelbie – Kim jesteście, że siem wtrącacie?
-Nie żartować – zaciśnięta szczęka świadczyła, że oficer nie był w dobrym nastroju – Imię, nazwisko, stopień!
-Przemko Pakosławic, sierżant... Ale zara! Kim wy jesteście, obywatelu, by mi kazać, co mam robić? Wasze imię i nazwisko, tera!
Szczęka pokryta kilkudniowym zarostem uśmiechnęła się drwiąco.
-Przeczytaj sobie, synku – witos pokazał palcem plakietkę na piersi.
-En...O...Er... Nor-ris. A tera, obywatelu Norris, wytłumaczcie mi, dlaczego przeszkadzacie w czynnościach urzędowych?
-Sierżancie Pakosławic, wasza akcja nie figuruje w kartotekach. Nie macie na nią żadnego pisemnego zezwolenia, czy to bezpośredniego dowódcy, czy wyższej instancji. Nie zostaliśmy o niej powiadomieni. Innymi słowy, jest nielegalna. Dlatego żądam, żeby wasz oddział ewakuował się bezzwłocznie z terenu tej posesji i przestał nękać jej mieszkańców
Odgłosy z wnętrza hełmu sugerowały, że sierżant Pakosławic się zapluł.
-Co, co, co, co, co?! Posłuchajcie, wy... My tu są, bo tak chciał pan wicepremier Lepper. A słowo pana Leppera dla nas ważniejsze niż prawo!
-Iście tak jest! – z dumą potwierdził stojący najbliżej WieśMAK.
-Mój oddział – głosem grupenzagrodnika Norrisa można było smarować zawiasy – znalazł się tutaj na polecenie samego nadzagrodnika. Któremu rozkazy przekazała Arcyzagroda. W związku z tym chyba nie zgrzeszę brakiem pokory, jeśli powiem, że moi przełożeni siedzą na wyższych stołkach. Powtarzam rozkaz, synku: oddalcie się. W razie możliwości rączo.
-Takiego... Takiego wała, luju! – sierżant Pakosławic porzucił najwyraźniej urzędowy ton – Bede tu stał póki pan Lepper nie powie inaczej. Jak siem komu nie podoba, to w papę!
Na ten sygnał WieśMAKI zebrały się w kupie wokół dowódcy. Witosi nie pozostali im dłużni. Szybko uformowała się linia frontu – z jednej strony wzmacniane włóknem węglowym, samoregenerujące się battle-dressy z wbudowanym systemem podtrzymywania życia, z drugiej zgrabne niczym piec żeliwny ogrodniczki i mięśnie stymulowane środkiem na potencję u koni. Nikt się nie ruszał – choć karabinki witosów były bardziej szybkostrzelne, strzelby WieśMAKów z tej odległości robiły większe dziury. Reflektory dalej malowały scenę wydarzeń na biało-niebiesko, upodobniając ją do planu bardzo dziwnego filmu. Krzysztof i Giertych bezwstydnie stali w drzwiach i przyglądali się przedstawieniu z rozdziawionymi ustami.
-Czy ktoś mi wytłumaczy, co się tu dzieje? – gromki głos Stefana zabrzmiał gdzieś z piwnicy.
-Wycofajcie się, to nikomu się nie stanie krzywda! – krzyczał grupenzagrodnik Norris
-To wy siem wycofajcie, a nikomu siem nie stanie krzywda! My siem lania nie boimy! – dudnił sierżant Pakosławic – Prawda, chłopy?
Chłopy potwierdziły.
-Szefie – witos stojący na prawo od Norrisa wskazał na Krzysztofa i Giertycha – a co z tymi?
-Nie przeszkadzaj mi, Balboa, mamy sytuację. Powtarzam, odejdźcie po dobroci! Kompromitujecie państwo. Kompromitujecie Ludową Rewolucję. Na miłość Peruna, jak możecie sprzeciwiać się poleceniom Arcyzagrody?
-Krzysztof – Giertych szepnął towarzyszowi do ucha – proponuję, byśmy stąd po cichu spierdalali.

***

Nadzagrodnik Rambo patrzył na wydarzenia oczami untergrupenzagrodnika Gołoty i przygryzał paznokcie ze zdenerwowania. Ufał w zdolności Norrisa i dał mu wolną rękę ale teraz wszystko wskazywało, że młodego oficera przerosły okoliczności. Nie tak to miało wyglądać. Co prawda, Wiejska Milicja Kryzysowa słynęła z tego, że najpierw strzelała, a potem pytała, jeśli oczywiście któryś z jej członków był w stanie zadać poprawne logicznie i językowo pytanie, ale Norris nie powinien ich tak prowokować. Byli o krok od masakry, kompromitacji, zesłania gdzieś na karne farmy w Bieszczadach...
-Dlaczego drań nie wziął choć jednego psionika?! – krzyknął w przestrzeń, częściowo do siebie, częściowo do podwładnych klepiących jak szaleni w klawiatury.
-Co robimy, szefie? – zapytał szturmbanzagrodnik Pudzian.
-Wysyłamy odwód. Dowodzi Lundgren. Mają być na miejscu za dziesięć minut, przekaż mu to. I, na Swantewita, przypomnij, by wziął psionika. A nawet dwóch!
Pudzian pospiesznie kiwnął głową i zabrał się do przekazywania wiadomości.
-Norris – nadzagrodnik uaktywnił implant – przetrzymajcie ich jeszcze dziesięć minut, potem dostaniecie wsparcie. Zachowajcie spokój, choćby nie wiem, co. Strzelać tylko w samoobronie.
-Zrozumiałem. Bez odbioru – głównemu witosowi zaszumiało w uchu.
-Na kości Mikołajczyka – Rambo schylił głowę i wykrztusił szeptem przez zaciśnięte gardło – po prostu to wytrzymajcie.
-Szefie, znowu coś mamy! – unterszturmzagrodnik Maximus pokazał grubym paluchem na swój ekran – Intruzi!
-Jak to, intruzi?! – nadzagrodnik podbiegł do stanowiska i zerknął Maximusowi przez ramię. Monitor pokazywał plan sytuacyjny podwórka przed domem Stefana. Niewielkie żółte figurki oznaczały witosów. Czerwone – Wiejską Milicję Antykryzysową. A między nimi wiły się jeszcze mniejsze, zielone.
-To niemożliwe. Musiało nastąpić przekłamanie. Przecież nasi by ich zauważyli. Poza tym rozstawiliśmy detektory, nikt by się nie prześli...
-Z całym szacunkiem, szefie – unterszturmzagrodnik podniósł głowę – ale wydaje mi się, że zapomnieliśmy o jednym miejscu.
Rambo wpatrzył się w monitor i głośno wciągnął powietrze. Zrozumiał swój błąd. Figurki nie znajdowały się między stronami konfliktu. One były pod nimi.
-Kanały... – zdążył wyszeptać, zanim w uchu wybuchła mu strzelanina.

***

-Jestem za – szepnął Krzysztof, patrząc na przekrzykujących się dowódców – Ale musimy znaleźć Stefana, bo...
-Hej, chłopcy! – gromki głos dobiegający gdzieś z wnętrzności ziemi sprawił, że podskoczyli – Co tam się dzieje? Nic nie widzę przez to okienko!
-Stefan! Nic ci nie jest? – Krzysztof krzyknął w stronę podłogi – Gdzie są drzwi do piwnicy?
-Miało być, ^cenzura^, po cichu!
-Właśnie do nich idę. Się potłukłem, ale to nic. O kurrr... – cały dom wypełnił odgłos walących się budowli tytanów – Po co ja tu te piece postawiłem? Już, już, już, zaraz. O! – niewielkie drzwiczki obok ubikacji uchyliły się i odsłoniły gospodarza, z miejscami poszarpanym ubraniem i potarganą brodą, ale poza tym nienaruszonego. Rammstein wybiegł, poszczekując basowo, gdzieś zza załomu korytarza i zaczął go czule oblizywać.
-Musimy się stąd wydostać, póki tamci są sobą zajęci – redaktor Nasiuda nie podzielał nastroju psa – Masz coś? Jakiś samochód? Brama podjazdowa jest otwarta, te sukinsyny przez nią weszły, może nam się udać.
-W garażu na tyłach domu. A co to za zamieszanie? Czemu oni tak stoją?
-Spory kompetencyjne. No to co z tym garażem? Możemy do niego przejść przez dom?
-Na końcu korytarza, ostatnie drzwi na prawo. Śmiało. Poznam was z Nierządnicą Babilońską.
-Z, ^cenzura^, czym?! – Giertych miał na twarzy wyraz bezgranicznego obrzydzenia, ale Stefan go nie słuchał. Patrzył, podobnie jak Krzysztof, Rammstein, WieśMAKi i witosy,a na studzienkę kanalizacyjną na chodniku przed ogrodzeniem, która wystrzeliła na jakieś dziesięć metrów w górę, przekoziołkowała nad zainteresowanymi i wbiła się w klomb na sąsiedniej posesji. A potem zgasły reflektory i rozpętało się pandemonium.
-Żubrza Rota!!! – przez powietrze przebiegło wysokie wycie, wydawane jakby przez chór wielu głosów. Wokół milicjantów i agentów Trybunału zaroiło się od szczupłych, niskich sylwetek. Ktoś rzucił na ziemię dziwne przedmioty, które zaczęły syczeć i dymić, spowijając podwórko Stefana w gryzącej mgle. Zaklekotały karabinki witosów, strzelby WieśMAKów odpowiedziały im szczeknięciami basseta. Rozległy się pierwsze krzyki, stłumione hełmami lub zagłuszone pracą automatów medycznych, ale mimo wszystko tak ludzkie.
Cała trójka podjęła jedynie słuszną decyzję.
Odgłosy rozwalanych szafek w przedpokoju doszły do nich gdy byli już za załomem, przy ostatnich drzwiach na prawo. Stefan walnął wielką łapą w klamkę, potem w przycisk na ścianie i lampy na belce wzdłuż sufitu oświetliły duże pomieszczenie z rozmontowanymi zestawami perkusyjnymi i wypchanymi głowami kozłów pod ścianami. I z rzeczą na środku, na widok której Giertych się przeżegnał, a nawet umiarkowanie religijnego Krzysztofa zaparło.
To miało cztery koła, światła, chłodnicę i bez wątpienia spełniało kryteria szerokiej definicji samochodowatości. Ale od samochodów, które można było spotkać na polskich drogach różniło się tak, jak brytyjskie rockowe prohibity, które jeden z redaktorów działu sportowego przynosił do „Sztandaru” od oficjalnych pieśni ludowych. Zwykłe samochody nie były tak czarne, że aż pochłaniały światło. Nie miały przyciemnianych szyb, podwójnej rury wydechowej i srebrnych zderzaków naszpikowanych kolcami. Nie miały czaszek namalowanych na tarczach kół, napisu CTHULHU FTHAGN na drzwiach i rysunku czegoś, co wyglądało na diabła zapładniającego dziewicę na masce, o wiadomych trzech cyfrach w rejestracji nie wspominając. No i przede wszystkim były to duże fiaty, polonezy, żuki i ewentualnie łady – a nie mercedesy.
-Oto Nierządnica Babilońska! – przez grubą brodę Stefana prześwitywała duma.
-Skąd go... – Krzysztof nie mógł powstrzymać ciekawości.
-Później! – gospodarz otworzył drzwi, wpuścił Rammsteina, który umościł się na tylnym siedzeniu i zasiadł za kierownicą – Ta dziecina musi nas najpierw z tego wyciągnąć. I niech moje hipotetyczne dzieci będą słuchać Tokio Hotel, jeśli nie wyciągnie!
-Jeśli ja, ^cenzura^, porządny katolik, mam wejść do tego, ^cenzura^... – Giertych dokończył te słowa już na tylnym siedzeniu, wciągnięty przez Krzysztofa, który następnie usiadł obok Stefana. Do eksministra edukacji wpatrującego się z obłędną miną na czerwoną skórę foteli, wycelowane centralnie w niego zdecydowanie większe od standardowych głośniki i ohydnego mackowatego stwora na lusterku przypadł natychmiast Rammstein i zaczął się łasić z wielką miłością.
-Startujemy! – wokal Umlautu zagrzmiał tonem pamiętanym z koncertów, podjętym przez równie imponujący ryk silnika. Błyskawicznie w ręku Stefana pojawił się niewielki podłużny przedmiot, który przez otwarte okno wyciągnął w stronę bramy. Otworzyła się ze zgrzytem, wpuszczając siwe pasma dymu i dźwięki zamierającej strzelaniny.
Nierządnica Babilońska ruszyła w dokładnie tym momencie, w którym niedomknięte drzwi na korytarz uchyliły się z całą mocą, wpuszczając dwójkę spieszących się postaci. Jedna z nich podbiegła do samochodu tylko po to, by zobaczyć przesuwające się czarne szyby i tylne światła, oddalające się coraz bardziej i bardziej. Choć szkło z zewnątrz było nieprzezroczyste, Krzysztof mógłby przysiąc, że ich spojrzenia się spotkały. Że przez kilka sekund widział zaskoczenie i ból wypisane na spoconej i zakurzonej twarzy. Bardzo młodej twarzy.
Gdy tylko wyjechali na zewnątrz, dym wziął ich w swoje władanie. W zupie, jaka ich oblepiła, jedynymi wskaźnikami orientacyjnymi były krzyki – stłumione, niezrozumiałe komendy, przekleństwa, czy podnoszące włosy na karku jęki i wycia tych, którzy w konflikcie najwidoczniej już nie brali udziału. Stefan włączył reflektory, co zamieniło tylko wszechobecne kłęby na bardziej białe, i manewrował na ślepo, starając się trzymać podjazdu i wywołując kolejną falę krzyków zaskoczenia i bólu. Parę razy przejechali po czymś, aż chrupnęło, raz łupnęli z brzękiem w równie ślepego WieśMAKa, ludzie biegali wokół nich w różne strony, wydawało im się, że słyszą świst łopat helikoptera, aż po bokach mignęło im ogrodzenie i wyrwali się na jezdnię. Nierządnica Babilońska skręciła, dodała gazu i nie oszczędzając silnika powiozła swoich pasażerów jak najdalej od ukrytej w dymie jatki, prosto w noc, która otuliła ich swoimi skrzydłami.

***

Przez całą drogę powrotną Rozalia nie czuła się zmęczona, podtrzymywała ją euforia wynikająca ze znalezienia się na antenie i odbrązowienia Romana Giertycha przed całą Polską. Wyobrażała sobie, że w domu czeka już na nią przeprosinowa kolacja, posprzątana kuchnia i trzeźwy mąż, gnący kark na znak pokuty. Czuła się kobietą spełnioną i nie przeszkadzała jej nawet wizja nieuchronnego spełnienia obowiązku małżeńskiego, na którego subtelnościach Giertych, nie owijając w bawełnę, się nie wyznawał i głęboka atrofia uczuciowa wyrażana w tym momencie przez Scypiona, śpiącego smacznie w nosidełku. Dla takich chwil warto było żyć.
Była już jedno skrzyżowanie przed domem, gdy ze snów o potędze wyrwał ją warkot szarej i niczym się nie wyróżniającej syreny, jadącej bezczelnie obok krawężnika. Zmierzyła ją pogardliwym spojrzeniem i przyspieszyła kroku, ale namolny wóz śledził ją dalej. W końcu drzwiczki się otwarły, wypuszczając ze środka dwóch szarych i niczym się nie wyróżniających dżentelmenów.
-Pani pozwoli – szarym i niczym się nie wyróżniającym głosem odezwał się jeden z nich.

***

Płyn miał oliwkowy kolor i pachniał mocno ziemią. Gardło Hołowczyca, świeżo pamiętające wicepremierowską herbatę, początkowo wzbraniało się przed kwaśnym, przypominającym sok z kapusty smakiem, ale po pierwszych opornych łykach reszta dała się wypić łatwo. Minister transportu odstawił czarkę i spojrzał na ministra rolnictwa. Na częściowo zasłoniętej przez naczynie twarzy Leppera igrał uśmieszek.
-A teraz, drogi Krzysztofie – gospodarz dopił do końca i wstał, medaliony zadźwięczały, uderzając o siebie – rozsiądź się wygodnie. Nie myśl o niczym. Niech twój umysł sam znajdzie drogę do światła zrozumienia. Ja mogę tylko oznajmić twoje przybycie.
Lepper obrócił się i z błyszczącymi oczami wpatrzonymi w nicość wszedł w cienie poza kręgiem świec, skąd wrócił z obciągniętym skórą bębnem. Zaczął wybijać na nim synkopowany rytm. Uderzenia były nieregularne, improwizowane, ale po ich płynności i migotaniu dłoni nad membraną, widać było, że nie jest to jego debiut w roli perkusisty. Hołowczyc wpatrywał się w widowisko z lekkim zdziwieniem, ale też i rozbawieniem. Poza posmakiem gleby na języku czuł się absolutnie normalnie. Zaczynał czuć się ofiarą bardzo wyrafinowanego dowcipu.
Do bicia bębna dołączył śpiew, pozbawione znaczenia wokalizy, wznoszące się i opadające jak fale. Głos odbijał się od zakrytych dymem ścian i sufitu, otoczył ich ze wszystkich stron. Było w nim coś pierwotnego, coś przywodzącego na myśl stare czasy, czasy zbieractwa i polowań, lepianek i szałasów, ognia z nieba i rysunków na skałach. Hołowczyc pozwolił sobie wsłuchać się w ten głos, tylko nikle podobny do tego słyszanego na blokadzie drogi lub we Wszechkmiecym Gumnie, monotonnie recytującego referat o wzroście produkcji mchu do obtykania chat. A wtedy zaczął widzieć.
Z początku mógł to zaobserwować jedynie kątem oka – zaburzenia w fakturze dymu, odbarwienia płomyków, które wyciągały się teraz wokół niego jak bladożółte smugi. Coś przyczaiło się na krawędzi jego świadomości, jak mały, ale dający znać o sobie kamień w bucie. Nie było to uczucie nieprzyjemne, ale bez wątpienia wcześniej przez niego nie odczuwane. Spróbował zogniskować wzrok na pustej czarce stojącej przed nim i wtedy odkrył, że nie ma już czarki. Jest tylko drgające, utkane na wpół z dymu, na wpół z tkaniny wybrzuszenie dywanu. Albo to czarka zrobiła się włóknista, sucha i rozprzestrzeniła się po podłodze. Która strzelała cementowymi ornamentami w górę – albo to chmury dymu, pobłyskującego teraz czerwienią i złotem na przekór grawitacji snuły im się pod nogami. Świece zawirowały na doskonale płynnej i plastycznej podłodze, w którą zaczął się zapadać.
-Ella ella jahari-loo, ella ella tuo-rabataswani, ella-loo, ella-loo – śpiewał Lepper (a może bęben? a może kociołek?), gdy Hołowczyc wirował cały w bezkształtnej masie, która obejmowała coraz większe przestrzenie. Wyrwał się z piwnicy, teraz spadał kilometry w dół, gorące skały waliły mu się na głowę, a jednocześnie zataczał w powietrzu szersze i szersze kręgi, patrząc jak pod nim przesuwa się las, miasto, kontynent, galaktyka. Co stwierdził z niejakim zaskoczeniem, jego umysł pozostawał chłodny, myśli niezmącone. Mógł z pełną świadomością obserwować fenomeny prezentujące się przed nim, dotykać je, połykać i oddychać nimi. Sylwetka Leppera słabo odcinała się od nienazwanego, ale dalej smakował dłonie uderzające o bęben i widział śpiew.
Nagle zmysły wróciły na swoje miejsce, dywan znowu stał się dywanem a Hołowczyc Hołowczycem. Zrobiło się zimno. Świece zgasły, dym się rozwiał. Siedzieli na niewidocznym, chłodnym i sypkim podłożu, przypominającym w dotyku piasek. Otaczał ich niemożliwy do przebicia mrok, tylko kruczoczarne niebo usiane było milionami gwiazd. Choć minister transportu czuł się równie realnie jak w gościnie u Leppera, jakimś sposobem wiedział, że nie jest w piwnicy pod jego willą. To mogła być rzeczywistość, ale zdecydowanie nie ta sama jej strona.
Lepper przestał bębnić i wstał, z głową wyciągniętą w górę. Minister transportu poszedł za jego przykładem i uświadomił sobie swoją pomyłkę. Gwiazdy nie tworzyły żadnych znanych gwiazdozbiorów, nie migotały i były żółte. Poczuł obcą obecność. A raczej wiele obcych obecności, których uczucia względem niego dalekie były od przyjaźni. Zrobiła mu się gęsia skórka – po części od chłodu, po części od powracającego strachu.
-Teraz, przyjacielu, przedstawię cię Czarnej Loży – Lepper ujął go za ramię i powiódł w stronę miliona obserwujących ich nieżyczliwie żółtych oczu.

_________________
Eckstein, Eckstein, alles muss versteckt sein.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 154 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 7, 8, 9, 10, 11  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group