Jest to druga część opowiadanka, które już tu puściłem. Bon apetit:)
*************************************************************
Po naszym przyspieszonym pożegnaniu z Błędnikiem, wynajeliśmy łódź, która miała nas wywieźć z tego pięknego miasta na drugą stronę zatoki. Była to stara rybacka krypa. Ponieważ o marynistyce mam pojęcie mniej więcej takie, jak statystyczny chomik o filozofii mędrców dalekiego południa, więc opis samej podróży sobię podaruję. Wspomne tylko, że Bella większą część rejsu wisiał przewieszony przez burtę, kolorując morze swoją treścią żołądkową. Ze mną byłoby podobnie, ale na szczęście mnie czary się imają.
Rybak - wyjątkowy mruk i ponurak, wysadził nas na ląd w lasach niedaleko miasta o wdzięcznej nazwie Brawura. Później mieliśmy się dowiedzieć skąd ta nazwa, lecz nie uprzedzajmy faktów.
Gdy wysiedliśmy - Bella od razu odzyskał kolory na twarzy. Fiknął parę kozłów i efektownych salt, ucałował ziemię, jak jakiś pieprzony kapłan po długim rejsie i spojrzał na mnie wyczekująco. W końcu to JA robiłem za mózg naszej radosnej, dwuosobowej hordy.
Wskazałem kierunek. Do wyboru był dwa. Brawura albo Farmy Golana. Kierunek mógł być tylko jeden, no bo czego mielibyśmy szukać na farmach ?!
Kiedyś zwiedzałem już te rejony i wiedziałem, że niedaleko stąd jest szlak.
Pytacie dlaczego nie popłyneliśmy prosto do portu w Brawurze ?? Odpowiem tak: To był pomysł mojego towarzysza, który miał ku temu swoje powody. Bo w porcie mieszkał ktoś, kogo Bella widzieć nie chciał. Trochę mnie to zirytowało - bądź co bądź musieliśmy włóczyć się lasem, no ale w odpowiedzi na moję ustękiwania Bella podał mi spis miejsc w których ja nie mam czego szukać. Z pewnym żalem musiałem przyjąć jego argumentację.
Zagłębiliśmy się w las. Po jakichś 200 - 300 metrach przed naszymi oczami ukazał się trakt. Skierowaliśmy się prosto na Brawurę. Czas mijał szybko. Zaczynało zmierzchać. Ani się obejrzeliśmy jak zapadła noc. Przywołałem kulę światła, coby nie zabić się o jakiś wykrot. Raźnym krokiem dotarliśmy do rozstajów dróg. I tam miała się zacząć jedna z naszych najbardziej idiotycznych przygód. Do dziś zadaję sobię pytanie, czemu wtedy po prostu nie poszliśmy w swoja stronę. Ale po kolei.
Usłyszeliśmy płacz. W sumię rzadko nas to bierzę, ale tym razem było inaczej. Bo na kamieniu przy rozstajach siedział mężczyzna. Elegancko ubrany, przystojny i wysoki. Wył jak bóbr. Powiadam wam - jak zobaczycie w środku nocy, w lesie płaczącego faceta - szybko się oddalcie.
Zobaczył nas. Na chwilę przestał. Bella wychodził z założenia, że nie ma gorszego widoku, niż płaczący facet. No i też istotom swojej płci trzeba pomagać. Solidarność, qrva, być musi !!.
- Co ci jest kolego ?? - napomknął go grzecznie
A tamten...hmmm....Mówię wam - zobaczyłem w jego oczach blask nadziei. Spojrzał nieufnie na mnie i na kulę światła.
- Nie wiem, czy można mi pomóc..-stwierdził łamiącym się głosem. Wyglądało to tak, jak by zaraz znów miał ryknąć płaczem.
Przejąłem inicjatywę. - Problemy są po to, by je rozwiązywać. Uspokój się. Pomożemy ci, jeżeli będziesz przez chwilę cicho..
- I nie za darmo oczywiście - usłyszałem głos Belli. Solidarność solidarnością, a interesy interesami.
Na to tamten znowu się rozbeczał. Jak dzieciak. Uszy mi już cierpły od tego. Spojrzałem z wyrzutem na cyrkowca.
- Nie mam wam nic do zaoferowania. Jestem spłukany. No i w sumie rzadko używam pieniędzy.
Bella parsknął. W jego oczach zobaczyłem zdanie: Zwijamy się. On chyba też to zobaczył. I przeszedł do targów.
- Jesteś magikem, prawda ? Jeżeli mi pomożesz, ja pomogę tobię. Dam ci namiar na pewien przedmiot, który napewno cię zaintryguje.
Co tu dużo gadać, jego słowa już mnie zaintrygowały.
- Co to takiego ?
- Wyobraź sobię tarczę w którą wkuta jest niewiara, zwierciadło i oko Lafata.
Zakląłem pod nosem. Już wtedy byłem gotowy na tą wariacką imprezę.
- Dobra, o co chodzi ?
Znów popłynęły mu łzy. I zaczął swoją opowieść. Bella aż usiadł. I parsknął śmiechem. Sprawa faktycznie przypominała jasełkę. Nasz zapłakany znajomy z przydrożnego głazu zakochał się nieszczęśliwie. Baaardzo nieszczęśliwie.
Nim skończył swoję wynurzenia, Bella zdążył się popłakać - ze śmiechu oczywiście. Mnie też zaczynało się udzielać.
Nasz rozmówca, widząc to, znów zalał się rzewnymi łzami. Wstał i wyciągnął jakieś przedmioty zza głazu.
- To bez sensu. I tak mi nie pomożecie. Więc mnie zabijcie - tak będzie łatwiej.
Wesołość odeszła nam tak szybko, jak się pojawiła. Niemalże słyszałem jak opadająca szczęka Belli uderza w ziemię. Bo tymi przedmiotami były osinowy kołek i całkiem spory młot.
_________________ audaces fortuna iuvat
Ostatnio zmieniony 19.02.2005 @ 18:09:55 przez Caribre, łącznie zmieniany 1 raz
|