Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 28.03.2024 @ 15:01:00

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 8 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: Po schodach
Post: 23.03.2005 @ 23:37:48 
Offline
Wiecznie pijane medium płci żeńskiej

Rejestracja: 22.09.2002 @ 19:29:02
Posty: 11233
Lokalizacja: Legnica/Kraków
Zainspirowana przez Mead, postanowiłam pokazać coś swojego. Tekst powstał jakiś czas temu, nie jestem do końca pewna, czy dobrze robię, ale zaryzykuję. To moje pierwsze opowiadanie "na poważnie". Ciekawa jestem, co myślicie. Szczerze i bez ducerów:)

SCHODY


Znowu rzeczywistość walnęła go obuchem budzika w bolący łeb. Cholerne ustrojstwo dzwoniło i dzwoniło, a jego trafiał szlag. Nie miał siły zwlec się z lóżka, a z drugiej strony nie mógł dłużej znieść tego świdrującego, piskliwego odgłosu. Był pewien, że za chwilę mózg wycieknie mu uszami.

Pojawiła się myśl. Znowu niecenzuralna, w dodatku, jak zwykle, na jedenastą literę alfabetu. Poczuł pogardę do siebie. Nie tylko nie ma dość siły, żeby nie przeklinać od samego rana. Nie ma nawet dość wyobraźni, by nieco urozmaicić repertuar. Budzik zaczął rżeć jak koń prowadzony na rzeź, co znaczyło, że dzwoni już szesnastą minutę. Czyli jest co najmniej dwadzieścia sześć po siódmej. Powinien wepchnąć go w tyłek stryjence Gieni, kiedy podarowała mu go na Boże Narodzenie, sześć lat temu. Przy okazji pękłyby jej hemoroidy, więc zrobiłby dobry uczynek.

- Żebyś się już więcej nie spóźniał do pracy, Mareczku.

Po raz kolejny zadumał się nad ogromem jej głupoty. Widział kto kiedy skazańca, pędzącego w podskokach na egzekucję, żeby ani o sekundę nie opóźnić rozpoczęcia zabawy? No, to jak on mógł nie spóźniać się do pracy? Tych dwóch retorycznych pytań nigdy nie próbował zadawać stryjence Gieni. Nie zauważyłaby związku nawet pod szkłem powiększającym. Zresztą, niepunktualność jest grzecznością nauczycieli. A on wyświadczał ją swoim uczniom z niekłamaną rozkoszą, ponieważ szczerze nienawidził tej roboty. Zwlekł się z betów i na dobry początek dnia wdepnął w coś miękkiego, co zamiauczało z oburzeniem i podrapało go w łydkę.

- Dopełniacz, ty idioto! Jak mi kiedyś rozwalisz tętnicę, to kto cię będzie karmił?

Po cholerę wyjął to kocisko, zamiast po prostu włączyć silnik i skrócić jego cierpienia? Zgoda, nie miał ochoty płacić za generalny remont. Ale jakim cudem wziął tego włochatego parszywca do domu? Był nieasertywny i tyle. Zyskał coś? Towarzystwo i miłość zwierzęcia? Niepowtarzalną więź z puszystym przyjacielem? Raczej nową pozycję w rubryce „wydatki”. Spore wydatki. Zawszony koci arystokrata. Wygląda, jakby go właśnie wyjęli ze śmietnika, a nie tknie niczego poza WHISKASEM. No, zyskał też całkiem sporo zadrapań na różnych częściach ciała. Zasyczał z bólu, wciągając spodnie, bo materiał podrażnił najnowszy element w tej bogatej kolekcji. Narzucił koszulę. Odwieczna kraciasta flanela. Rozważył golenie. Zapewne trzydniowy zarost trudno uznać za tajemniczy i atrakcyjny akcent w ogólnym bagnie jego aparycji. Upodabniał go raczej do degenerata na dnie upadku, którym nie stał się nie dlatego, że nie chciał, ale dlatego, że mimo zniesienia akcyzy nadal nie było go stać na wódkę w ilościach hurtowych, wobec czego uznał, że nie warto zaczynać picie na poważnie. Ujemny czy dodatni, zarost zostanie. Do ósmej pozostało już tylko marne 12 minut, a poza tym ostatni nożyk do golenia zużył w piątek.

Śniadań nie jadał pryncypialnie (spóźnienie też ma swoje granice), kawę będzie zmuszony zastąpić podejrzaną stołówkową lurą. Przed pierwszą lekcją nie zdąży, ale dobra nasza! Umówił się z drugą c na kartkówkę z romantyzmu! O swobodo, o radości, będzie można dyskretnie pospać! Tylko żeby nie zapomniał wcześniej podyktować pytań, w końcu przekładał to już dwa razy... „Romantycy wobec problemu niepodległości”? Pusty żołądek wywinął kozła. Nie, w końcu będzie musiał to potem przeczytać.

Obserwując go na ulicy, nie sposób było odgadnąć, że gdzieś się spieszy. Szedł sobie spokojnym, dystyngowanym krokiem człowieka, który nie musi poszukiwać straconego czasu. Im bliżej szkoły, tym bardziej zwalniał. Przez dziedziniec wręcz się wlókł. Dopiero na ostatnim półpiętrze zaczął przeskakiwać po dwa stopnie. Zależało mu na stworzeniu pozorów pośpiechu w razie jakiegoś niepożądanego spotkania. Jednak nie trzeba było być błyskotliwym matematykiem, by wiedzieć, że prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest bardzo znikome. Przyczyna była prosta – nikt nie przychodził na lekcję niemal kwadrans po dzwonku.
Powszechnie uważano, że ma świetny kontakt z młodzieżą. Nie mógł się nadziwić, skąd się biorą podobne opinie. Sprawa była prosta – on nie miał ochoty uczyć, uczniowie nie mieli ochoty go słuchać. Otwarte postawienie tej kwestii pozwalało stworzyć stabilny układ, korzystny dla obu stron. W ramach tego układu uczniowie przed pierwszą lekcją szli po klucz, a po dzwonku otwierali klasę i cichutko czekali na jego przybycie, ignorując nawet kwadrans akademicki. On zaś sypiał na sprawdzianach i kartkówkach albo poświęcał czas na studiowanie fraktury sufitu. I jakoś się żyło.
Nie czuł się źle ze świadomością, że nienawidzi swojej pracy, że nie ma powołania. Właściwie nie wierzył w istnienie nauczycieli z powołaniem. Byli jak jednorożce i dziewice – należeli do mitów. On sam dzielił pedagogów na hipokrytów, którzy usilnie udają, że kochają swój zawód, a frustrację, spowodowaną koniecznością ciągłej gry, wyładowują na niewinnych ofiarach oraz na ludzi uczciwych, gotowych zmierzyć się z przykrą prawdą, ze tkwią w pozbawionym perspektyw szambie. Niczego nie lubił robić. Odwrotnie: pasjami uwielbiał nic nie robić, ale za to nie dają pieniędzy. Poszedł na polonistykę, bo zawsze miał talent do lania wody. Na studiach specjalnie się nie wysilał, zyskał dodatkowe pięć lat błogiego spokoju. Nie spodziewał się, że do tego stopnia znienawidzi swój zawód. Nie sądził, że jest zdolny do tak silnego uczucia. Po raz pierwszy sam siebie zaskoczył.
Liceum uchodziło za renomowane, najlepsze w mieście. Sam je kiedyś kończył, więc aż za dobrze wiedział, jak niewiele to stwierdzenie ma wspólnego z prawdą. Mniej więcej tyle samo, co dyrdymały o jego „wielkim talencie pedagogicznym” i „rozumieniu młodzieży”. Było jak kolos na glinianych nogach, żyjący wspomnieniem minionej przeszłości. Okres prosperity przeżywało chyba jeszcze w czasach, gdy dozwolona była kara cielesna. Wtedy również miał miejsce jego ostatni remont. Ale prestiż jest jak gówno: gdy raz się przyklei, trudno go usunąć. Różnica jest taka, że gówna chce się pozbyć każdy, a prestiżu nikt. Jakby ktoś go zapytał, to podzieliłby się opinią, że w tej szkole nieźle śmierdzi. I to nie tylko ze stołówki. Nie, pewnie nic by nie powiedział, bo, prawdę powiedziawszy, figę go obchodziło, ze pieniądze na budowę sali gimnastycznej przeznaczono na perski dywan do gabinetu dyrektorki. Interesował go tylko święty spokój. Więc dobrze, że nikt nie pytał i nie zamierzał pytać. Bo jakby ktoś zapytał, znowu musiałby pogardzać samym sobą za konformistyczną postawę , co zepsułoby mu niezawodnie humor na jakiś kwadrans, a przecież w życiu piękne są tylko chwile...

- Co pan robi?
...i nawet nimi nie dadzą się człowiekowi nacieszyć. Uczciwie nie zapukają do drzwi, tylko wsuną się cichaczem, jak podstępne żmije i ani dzień dobry, ani pocałuj mnie pan w dupę, tylko od razu „co pan robi?”, chamstwo i drobnomieszczaństwo, słoma im z butów wystaje. Ech, wyczytałby im kiedyś ewangelię, żeby tylko nie....
- Dzień dobry, pani dyrektor – z akcentem na „dzień dobry”. Czasem trzeba się zadowolić drobną złośliwością, satysfakcjonującą, nawet, jeśli się wie, że druga strona i tak nie poczuje szpili.
Milczenie. Kiedy „władza” pyta, nie odzywa się, nim nie padnie uniżona odpowiedź.
- Nauczam błądzących, dzień jak co dzień – dla mnie, bo mam 26 godzin tygodniowo, a nie 4, jak co poniektórzy, nie pokazując palcami.
- Rękę bym sobie dała uciąć, że pan spał.

Szkoda, że nie głowę. Iluż ludzi powitałoby z radością ten odważny akt.

- Nigdy w życiu! Pochylałem się z uwagą nad pracą uczennicy Kromki Joanny, która strasznie niewyraźnie pisze.
Nie będzie wiedziała, co odpowiedzieć. Na pewno zmieni temat. Nawet tak idiotyczna wymówka to za dużo jak na jej możliwości intelektualne i nic dziwnego, w końcu, żeby zostać dyrektorem, trzeba mieć odpowiednie kwalifikacje. Nie można być mądrzejszym od prezydenta miasta, a w naszym województwie to bardzo trudne.

- Przyszłam pana poinformować, że jako jeden z najbardziej kompetentnych polonistów został pan wytypowany do zewnętrznego sprawdzania testów gimnazjalnych. Pierwsze sto prac czeka w moim gabinecie.

Ha! Zmieniła temat! Co? Cooo? Cooooooooo?!!!!!!!!!!! Fuck! (udało się, w końcu nie jedenasta litera alfabetu, ale za to zapożyczenie, psiakrew, wbrew ustawie o ochronie języka – musi jeszcze nad tym popracować).

- Cóż za zaszczyt, tym większy, że niezasłużony.

Zaczęły się zduszone śmieszki wśród uczniów, ale adresatka wypowiedzi nie wyczuła ironii. Będzie dyrektorką do końca życia. Utrzyma się nawet po zwycięstwie wyborczym Samoobrony.

- Ja mam za tydzień matury – mnóstwo sprawdzania będzie.

Powiem jej to jasno i dużymi literami – może pomoże.

- Tydzień ma siedem dni ...

Brawo! Odkrycie Ameryki! Teraz tylko uświadom sobie, że w tym pięć roboczych.

-...spokojnie pan zdąży.

Świetnie. Nareszcie ktoś w niego uwierzył, docenił jego możliwości. Dziwnym trafem zawsze ten moment przychodzi wtedy, gdy chcą go wykorzystać. Ciekawe, dlaczego? Myślą, że jeszcze się nie połapał w tej metodzie iluzorycznej marchewki i rzeczywistego kija? W takim razie musi wyglądać jeszcze gorzej niż sądził. Właśnie – kupić nożyk do golenia.

- Czy pan mnie w ogóle słucha?

Oj, zdecydowanie za daleko odpłynął – coś zauważyła. Trudno, dla świętego spokoju trzeba się podłożyć, uśpić nagle rozbudzone neurony, bo może to uruchomić reakcję łańcuchową, a powszechnie wiadomo, że nie ma pornografii gorszej niż myślenie.

- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. – z trudem powstrzymał się od zamarkowania drwiącego ukłonu.
- Pan sobie ze mnie kpi?
- Gdzież bym śmiał. Nie mam zwyczaju kpić z przełożonych. – na głos.

Nie skomentowała. Wyszła, ostentacyjnie głośno zamykając drzwi – jasne, teraz już mogła hałasować, nie musiała urządzać podchodów. Pozwolił sobie wznieść oczy do nieba, a raczej na poznaczony zaciekami sufit i przesadnie załamać dłonie. Wywołało to ogólną radość, która przeszła wręcz w owacje, gdy odezwał się, niby to surowo.

- Co to za śmiechy? Zwierzchnicy zasługują na szacunek.

Dyrektorka nie była popularna, mówiąc delikatnie, co dowodziło, że, wbrew jego przypuszczeniom, uczniowie posiadali szczątkową inteligencję, chociaż mógł to być po prostu rozbudowany instynkt samozachowawczy.

Zabrał, co miał zabrać, z jej gabinetu, przy okazji rzuciwszy okiem na perski dywan i skonstatowawszy, że już zdążyła go poplamić, odwołał zespół wyrównawczy dla szkolnej reprezentacji piłkarskiej, wymawiając się nieprzewidzianą robotą (kapitan zespołu chyba nawet coś zrozumiał), zwlekł się po znienawidzonych schodach, nie mając już siły ani motywacji do zabawy z przeskakiwaniem stopni i wreszcie był wolny.

W domu zorientował się, że zapomniał kupić nożyka. Nic to. Wyciągnął plik gimnazjalnych wypocin. Na szczęście nie zapomniał kupić zgrzewki piwa. Na dobry początek opróżnił pół puszki, żeby się uelastycznić. Jego wzrok padł na biurko. Dominujący akcent stanowiła przypięta na ścianie ponad nim fotografia Marka Koterskiego, nosząca liczne ślady strzałek. Rzucał w niego dość długo. Nie mógł mu darować „Dnia świra”- dramatycznie prawdziwego obrazu życia polonisty (skąd on to, cholera jasna, wiedział?), wstrząsającego quasi dokumentu, zamienionego w komedię, jarmarczną igrę. Zawsze czul się nieco lepiej, wiedząc, że przechodzi katorgę, której nikt nie rozumie – taki swoisty masochizm. Teraz nagle ktoś go zrozumiał doskonale, detalicznie – i sprawił, że jego cierpienie stało się pośmiewiskiem tłumu. A takie zagrania dramatycznie obniżają samoocenę. No to dostał zdrajca za swoje. Kilka razy, gdy był trochę wstawiony, strzałki trafiały w ścianę, raz jedna dosięgła Dopełniacza ( ale to było, przynajmniej częściowo, zamierzone), ale większość trafiła w cel. Za nos było dziesięć punktów. Dopiero gdy któregoś wieczora zabrakło mu na piwo, zrozumiał, że jego i Miauczyńskiego więcej dzieli niż łączy. On nie był idealistą zawiedzionym w nadziejach, nie miał i nie zamierzał mieć żony, a o istnieniu dzieci nic nie wiedział, choć nie wykluczał go definitywnie. I kwestia zasadnicza: nienawidził „Stepów akermańskich”. W ogóle nie znosił Mickiewicza. Poza tym, kto wie, może Koterski chciał złożyć hołd polonistycznym męczennikom, a to tylko durne społeczeństwo błędnie zinterpretowało jego szlachetne intencje? Tak czy owak, zdjęcie wisiało jako przestroga przed chodzeniem na filmy sponsorowane przez miejsce pracy. I żeby było w co rzucić strzałką, jeśli nagle przyjdzie ochota.

Znowu niepotrzebnie się rozprasza. Im szybciej zacznie, tym szybciej skończy, nieważne, w jakim stylu. Żeby tylko nie żaden temat z patriotyzmu ani nic o integracji europejskiej. Dotknął ostrożnie pierwszej kartki, jakby to była bomba z opóźnionym zapłonem. Dzieło o ponadczasowej wartości – uzasadnij wybór na nie więcej niż 2 stronach formatu A4. I jakże młodość ma wylatywać nad poziomy, skoro jeszcze przed startem formaliści ograniczają jej przestrzeń twórczą? Nie jest dobrze. Nie skończył jeszcze pierwszego piwa, a już podświadomie zacytował Mickiewicza. Z rozpaczy zdecydowanym haustem opróżnił puszkę, a na widok pierwszej frazy wypracowania (Za dzieło o ponadczasowej wartości uważam „Pana Tadeusza”, gdyrz zawiera on ważne i zawsze, tak wczoraj jak i dziś, aktualne prawdy o życiu Polaków pod zaborami i na Litwie.) natychmiast otworzył następną. W ciągu dwóch minut radykalnie zmienił poglądy i gotów był ozłocić tego, kto wpadł na genialny pomysł ograniczenia objętości pracy. Gdy dobrnął do końca, utwierdził się w przekonaniu, że jego początkowa hipoteza była słuszna: dziecię wybrało epopeję narodową, bo dzień przed testem obejrzało jej ekranizację. Ponieważ nie miał żadnych dowodów poza poszlakami, postawił po namyśle 7 punktów. Miał ochotę dać mniej, ale doszedł do wniosku, że gdyby w jego czasach był wybór, to też by sobie darował lekturę 12 ksiąg. Dotychczasowy bilans przedstawiał się następująco: 1,5 piwa na 1,5 strony. Postanowił wprowadzić radykalny plan oszczędnościowy ze skutkiem natychmiastowym. Kolejni kandydaci do tytułu dzieł ponadczasowych (Antygona, według autora, kultywująca wartości rodzinne, film Love story podkreślający wartość poświęcenia oraz Baśnie braci Grimm – nie do końca zrozumiał, dlaczego) pozwolili mu nieco zaoszczędzić, ale niespecjalnie urzekli. Z drugiej strony: czego on się właściwie spodziewał? Ożywił się nieco przy Makbecie – dziele o niezmiennych mechanizmach władzy, a że był dopiero po drugim piwie, ożywienie to należało przypisać wyłącznie walorom tekstu, zatem nagrodził je dwudziestoma pięcioma punktami, taktownie ignorując fakt, że autor pracy przez niedopatrzenie umieścił akcję utworu w Elsynorze. Myślał, że już nic go nie zaskoczy.

Na najlepszą pracę trafił w niedzielę wieczorem – była w ostatniej trzydziestce ostatniej partii i w normalnych warunkach nie poświęciłby jej za wiele uwagi, ale zirytował go, a zarazem zaintrygował wybór dzieła – film Inni, w jego opinii ponadczasowy tylko w tym aspekcie, co smród, gdyż, tak jak on, ciągnął się po gaciach. Spodziewał się uzasadnienia w rodzaju albowiem gra w nim Nicole Kidman, która ma ładne, duże, niebieskie (pełen wahania kleks) oczy i nawet właściwie byłby skłonny je zaakceptować, bo on sam tylko z tego powodu dotrwał do końca....a czekało go zaskoczenie. Główny argument brzmiał mniej więcej film ten uzmysławia nam, jak wielką wartością jest życie samo w sobie i że wszyscy żywi tworzą jedną wielką wspólnotę, równorzędną, bo dar życia jest taki sam dla każdego z nas. Postawił maksymalna liczbę punktów. Biedny idealistyczny dzieciak jeszcze nie raz się w życiu rozczaruje, skoro wierzy w takie bzdury – niech chociaż tym razem ma radochę.

W poniedziałek, najgorszy, bo całkowicie wyprany z jasnych stron dzień tygodnia, oddał ocenione teksty, przekonany, że przynajmniej jedna stacja drogi krzyżowej już definitywnie za nim i z nową energia podążył ku kolejnej – we wtorek odbywała się matura z języka polskiego. Dla niego był to czas co najmniej równie nerwowy, co dla jego podopiecznych. Już trzy dni wcześniej cierpiał na bezsenność ze strachu, że wszyscy jego uczniowie obleją, co zdemaskuje ostatecznie i nieodwołalnie jego indolencję pedagogiczną i uczyni go członkiem z dnia na dzień liczniejszej rzeszy bezrobotnych. W takie noce autentycznie cierpiał, miał wyrzuty sumienia i szczerze żałował, że nie przykładał się lepiej. Rankami miewał takie wory pod oczami, że wyglądał na ofiarę pobicia. Przysięgał solennie, że odmieni swoje życie, jeśli tylko dostanie nową szansę.

Potem sprawdzał matury i z ulgą przekonywał się, że co, jak co, ale ściąganie jego uczniowie opanowali przez cztery lata celująco, dzięki czemu nawet najmniej lotnym mógł spokojnie postawić ocenę pozytywną. Jego strategia pedagogiczna zawsze zdawała egzamin, a po co zmieniać sprawdzone, skuteczne rozwiązania? Miejsce pracy nie było zagrożone, w związku z czym mocne postanowienie poprawy z dnia na dzień słabło, aż wreszcie rozpływało się w mrokach niepamięci, jednak na odreagowanie maturalnego stresu i powrót do względnej równowagi psychicznej potrzebował tygodnia, czasem nawet dwóch. Potem już tylko odliczał dni do wakacji.

Tym razem ten radosny scenariusz nie miał szans na realizację. Właśnie zaczął odliczanie, błogo odprężony i całkiem (jak na siebie – samo to powinno było obudzić jego czujność) optymistycznie nastawiony do życia pod wpływem pierwszego czerwcowego poranka, gdy cała dekoracja zwaliła mu się na łeb – oczywiście, metaforycznie. Około jedenastej pełen niewybrednych złośliwości wykład o Słowackim ( pomyślne wyniki matur dodały mu odwagi i sprawił, że nieco popuścił sobie cugli – raz się żyje!) przerwało mu pukanie do drzwi. Rozważył sytuację. Minusy: ktoś czegoś od niego chce. Plusy: to z pewnością nie dyrektorka, bo ona, zamiast zapukać, stałaby teraz za drzwiami i notowała co pikantniejsze fragmenty jego wykładu, a wróciwszy ze zwolnieniem dyscyplinarnym nie musiałaby się już silić na kurtuazję. Nie bardzo miał inne wyjście, więc powiedział:

- Proszę.

Drzwi uchyliły się powoli i do klasy wsunął się dyskretnie i nieśmiało, z przepraszającym uśmiechem na twarzy, znany mu z widzenia radny K. – gruba ryba w gminie. A raczej spróbował się dyskretnie wsunąć, gdyż gruby był nie tylko metaforycznie i wyglądał na kogoś, kogo trzeba popychać od tyłu, żeby w ogóle mógł się przemieszczać. Bliższe prawdy będzie : wlazł, celowo się ociągając. Szkoła widocznie go przerażała, z pewnością nie wyniósł z niej najlepszych wspomnień, co dawało znaczącą przewagę. Radnego K. Znał z widzenia na tej samej zasadzie, na jakiej trudno by było przeoczyć mamuta. Niespecjalnie lubił polityków, a już zwłaszcza tej opcji. Na szczęście politycy, zwłaszcza tej opcji, niespecjalnie lubili edukację, co ułatwiało unikanie jakiegokolwiek kontaktu. Zresztą, kto by się interesował pedagogiczną płotką – do koniecznych kontaktów mieli dyrektorkę, z którą musieli się świetnie rozumieć. Tym dziwniejsza i bardziej niepokojąca była w tym kontekście wizyta radnego K.
Radny pogładził zdobiący jego obfitą pierś biało-czerwony krawat, który, zwłaszcza w świetle ostatnich sondaży, musiał nosić z dumą i zakłopotany przestąpił z nogi na nogę. Zdawało się, że podłoga zadygotała.

- E, tego... – powiedział niepewnie, więc gospodarz, czując litość, postanowił go wspomóc – najbardziej banalnie, jak to było możliwe.
- Witam, mogę w czymś pomóc?
- Ja nie wiem, czy mogę tak przy młodzieży...
- Proszę spocząć, za 5 minut będzie dzwonek i młodzież uwolni nas od swej krępującej obecności.

W tej samej chwili pojął, jak wielką nieostrożność popełnił. Osobiście szczerze wątpił, by jakikolwiek mebel poza szafą pancerną był w stanie udźwignąć ciężar radnego. Jak świadczył rozpaczliwy odgłos, który rozległ się po chwili, szkolne krzesełko również nie czuło się zdolne sprostać temu zadaniu. Tym nie mniej, przynajmniej na razie, mężnie próbowało. W końcu słyszało wiele wykładów o romantycznym bohaterstwie, a teraz spoczywał na nim reprezentant Ojczyzny.

Młodzież oczywiście zdradziła natychmiastową chęć opuszczenia sali, a wobec braku zdecydowanego sprzeciwu ze strony dozorcy, to też uczyniła. Widząc, że front działań oczyszczony, radny K. nabrał śmiałości:

- Ja w sprawie rodzinnej.

Gorączkowa operacja myślowa pt. „Co też ja mogę mieć wspólnego z rodziną K.?” nie przyniosła wymiernych rezultatów, wobec czego pozostawał wariant :”Rany, podpadłem jakiejś mafii”, nie da się ukryć, niezbyt obiecujący. Tak czy owak, należało pograć ostrożnie, mówiąc krotko – udać idiotę.

- Względem czyjej rodziny?
- Mojej, rzecz jasna – K. Uradował się faktem, że ktoś może być głupszy od niego.
- Pan wybaczy, ale z cała pewnością nie miałem dotąd przyjemności...

- Za niedługo będzie pan miał – mój syn wybiera się do tej szkoły.

Już miał na końcu niewyparzonego jęzora „Poziom nam drastycznie spadnie, jeśli geny są czymś więcej niż tylko wymysłem nawiedzonych naukowców” – szczęściem – zmilczał.

- I ma się dostać, rzecz jasna – ciągnął wzorowy ojciec.
- Bez wątpienia nie będzie miał z tym żadnych problemów. Sprawami rekrutacji zajmuje się pani dyrektor, nie ja.

Pozwolił sobie na dwuznaczne sformułowanie wypowiedzi, gdyż był pewien, że rozmówca zrozumie ją jako komplement.

- I tu pan, cholera, nie ma racji, niestety – zasmucił się wyraźnie K. – Przez tę reformę są trudności...anonimowe zewnętrzne sprawdzanie prac...

- Gwarancja obiektywizmu.

- To jakieś matoły kwadratowe, obiektywnie mówiąc, robią.
Aha. Czyli pewnie mało punktów.

- Używając wszystkich dojść, jakie miałem , znalazłem pracę syna i, niech się pan trzyma...dali mu siedem punktów! Na 30! Mojemu synowi!
Co najmniej o 3 za dużo. Chociaż...rodziny się nie wybiera. Właściwie to biedne dziecko. Metaforycznie, oczywiście.

- I to za taką piękną pracę. O „Panu Tadeuszu”! To jest epepoja narodowa, pan wie? Patriotyzm, miłość ojczyzny, same ważne sprawy...

- Obiło mi się coś o uszy, owszem.

No i nie myliło go złe przeczucie. Za dobry miał dzień, stanowczo za dobry.

- Ale nic, bo mnie jeszcze popaleksja trafi. Szukam tego, kto to sprawdzał. Dobrze chronią dane, niestety. Ale jak znajdę, to sobie z nim pogadam. O sprawiedliwości. I obiektywie. To tylko kwestia czasu.

No pięknie. A nie mogli uprzedzić, które teksty będą z partyjnego klucza? Mogli, na pewno wiedzieli. Specjalnie go ta suka pogrążyła...

- A względem rekrutacji, pojawiły się pogłoski, wstrętne kolumny, że dyrekcja szkoły jest zaangażowana politycznie.
- W pełni bezpodstawne.
Miał nadzieję, że nie drgnął mu ani jeden mięsień. Ale nie bardzo wierzył w cuda.
- Jasne, ale pani dyrektor poczuła się oszlakowana i postanowiła zamknąć usta złym językom. Powołując urząd pełnomocnika do spraw rekrutacji. Neutralnego politycznie – czyli pana.
Odjęło mu mowę. Zapomniał złego języka w gębie.

- No wiec ma pan zadbać, żeby mój syn się dostał. Umiem być wdzięczny. A jak będą trudności, to się, nie ukrywam, pogniewać też umiem. A pan chyba lubi swoją pracę?

Jak tu w takiej sytuacji nie zgrzeszyć kłamstwem, dobry Boże? Pozostaje milczenie. Na szczęście, radny nie czekał na żadne komentarze i nadzwyczaj szybko się ulotnił. Tylko jakoś trudno było uwierzyć, że nie wie, kto sprawdzał pracę jego syna. Prostoduszna twarz go zdradziła. Ale jeszcze zostanie dobrym politykiem – nad obłudą można popracować Słowem – tak oto osoba ta tkwiła w gnoju po szyję i w każdej chwili mogła zatonąć. Schody zadrżały pod ciężarem schodzącego K.

Nikłe miał nadzieje, że to tylko zły sen, ale mimo wszystko postanowił się upewnić – tonący brzytwy się chwyta. Ale jaka brzytwa, taki ratunek – a on w chwili obecnej nie dysponował nawet nożykiem do golenia – i tak oto został pełnomocnikiem do spraw rekrutacji. Co znaczyło, że dostał własny telefon, na który w krótkim czasie dostał jeszcze gorszego uczulenia niż na swój budzik – potwór dzwonił niemal bez przerwy, pochłaniając mu, nota bene, wszystkie przerwy. Dzwonił także w dodatkowych, oczywiście niepłatnych, bo po co, godzinach urzędowania pełnomocnika – między 13 a 16. Ludzie widocznie kompletnie zatracili umiejętność czytania ze zrozumieniem i zupełnie nic nie przyswajali z treści szeroko rozpowszechnianych informatorów. Z czasem skłonił się ku hipotezie, że dzwonili po prostu z nudów, bo druga, bardziej zachęcająca, że to dyrektorka ich na niego napuszcza, żeby w końcu oszalał, wydała mu się mimo wszystko zbyt paranoiczna.

Potem zaczęły napływać podania. Miało to swoje dobre i złe strony. Dobre było to, że telefon w końcu zamilkł. Złe było to, że ze względu na dużą ilość podań, koszmar rekrutacji objął teraz także jego dom, gdzie musiał je zabierać i wnikliwie analizować każde z osobna, zgodnie z odgórnymi dyrektywami. Stąd brały się filozoficzne przemyślenia o relatywnej wartości czerwonych pasków, zdobiących znakomitą większość świadectw oraz o debilizmie opinii wychowawców, z których wynikałoby, że gimnazja zaludnia rzesza aniołków, społeczników, altruistów oraz kandydatów na świętych. Jeden z nich mieszkał dwa piętra nad nim i stale utwierdzał go w przekonaniu, że dwa piętra to za mało, bo miał świetny sprzęt grający, od którego samego Boga w niebiosach musiała boleć głowa.

Oprócz refleksji filozoficznych miewał też (znacznie częściej) ataki paniki. Jak, do jasnej cholery, miał wkręcić latorośl K. na listę przyjętych? Nie, żeby na co dzień był wielkim moralistą czy skrupulantem, ale miał poważne trudności, bo K. junior uzyskał mało punktów (z testu w sumie 19 – uroki zewnętrznego sprawdzania) – nie umiał nawet zwalać, co świadczyło, że jednak wdał się w ojca - i nie ratowała go, w tej sytuacji kompletnie niewiarygodna, piątkowa cenzurka. Musiał zostać przyjęty, bo w przeciwnym razie nastąpiłby „Powrót radnego” , zapewne niewiele mający wspólnego ze znaną oświeceniową komedią, utrzymany raczej (dla zainteresowanego) w tonacjach oscylujących wokół tragedii. Stworzenie dodatkowego miejsca, które rozwiązałoby wszystkie problemy, nie wchodziło w grę, gdyż rozbudziłoby podejrzenia o stronniczość, które cała ta pełnomocnicza farsa miała wszak zażegnać. Trzeba było zatem kogoś odrzucić. Ktoś nie zostanie przyjęty, aby ktoś nie został zwolniony. Postanowione.

Mimo to postanowił zwlekać do ostatniej chwili z podjęciem decyzji, z wyborem kozła ofiarnego. Nocami dręczyły go dziwne koszmary. W najdrastyczniejszym Dopełniacz rozdzierał go na strzępy miaucząc: „Zdrajca! Judasz! Zaprzedał się za WHISKAS!”. Na szczęście rok szkolny już się skończył, wiec nie musiał wychodzić zbyt często i mógł w końcu wyłączyć budzik, ale co z tego, skoro przez cholerne koszmary zrywał się często o piątej nad ranem?

Była 16:07, kiedy zadzwonił telefon. Siedział w slipach przy biurku (nie miał motywacji, żeby się ubrać, a był upał), sączył herbatę z lodem (chociaż wolałby whisky) i zestawiał listę przyjętych, którą niedługo musiał oddać dyrekcji. Dzwonek wyrwał go z otępienia. Podskoczył na krześle, jak przyłapany na gorącym uczynku, zerwał się, rzucił do przedpokoju i podniósł słuchawkę. Dzwonili z sekretariatu szkoły. Początkowo nie bardzo mógł uwierzyć w to, co słyszał.

- Dzień dobry. Co? Jeszcze raz, jak nazwisko? I to pewne? Skąd pani wie? A, dzwonili, rozumiem. Tylko się upewniałem, proszę się nie unosić. Tak, w porządku, załatwione. Dziękuję za informację. Do widzenia.

Słuchawka wypadła mu z dłoni, zachwiał się na nogach, serce zaczęło mu walić jak młotem. Musiał się oprzeć o ścianę, ale i tak osunął się na ziemię i dopiero po minucie czy dwóch uspokoił na tyle, żeby odwiesić słuchawkę na widełki. Takie rzeczy się nie zdarzały. Nie jemu.

Oddychając ciężko, jak po długim biegu, przeszedł do pokoju. Lekko drżącymi dłońmi przerzucał papiery na biurku, aż znalazł to, czego szukał. I cała jego radość momentalnie się ulotniła. Taki uczeń, z 95 punktami na 100, za nic w świecie dobrowolnie nie wycofałby podania. Ergo, sprawa śmierdzi. Pewnie radny K. maczał w tym serdelkowate paluchy. Bezczelna świnia – najlepszego ucznia – właściwie to do niego podobne. Uznał, że miejsce słabszego kandydata, to za mało dla jego syneczka. Szlag! A może uczciwie to załatwił? Znaczy, łapówką, nie szantażem. Nowoczesna uczciwość... Zasadniczo powinien to olać, wykreślić go z listy i po sprawie. Dopełniacz miauknął, a gdy na niego spojrzał i przypomniał sobie swój sen, poczuł dreszcz.

Pół godziny później wysiadł z autobusu i skierował się energicznym, jak na niego, krokiem w stronę blokowiska bliźniaczo podobnego do tego, w którym sam mieszkał. Po kilku minutach poszukiwań znalazł właściwy dom. Domofon, o dziwo, działał, więc zadzwonił.

- Tak?
- Dzień dobry. Ja w sprawie rezygnacji pani syna z miejsca w liceum.
- Syna nie ma w domu. Wyszedł na spacer.
- Czy mógłbym mimo to zająć pani chwilę?
- Proszę.

Nie chciało mu się łazić po schodach, więc wjechał na trzecie piętro obskurną windą. U niego windy nie było – mieszkał w czteropiętrowcu. Drzwi otworzyła młoda, całkiem ładna, ale wyraźnie wyniszczona, ciężką pracą albo chorobą , kobieta. Zaprosiła go w głąb mieszkania, ale odmówił. Wolał zostać w przedpokoju, żeby nie przedłużać zbytecznie tej, nieprzyjemnej dla obu stron, wizyty.

- Chciałem tylko zapytać, czy ta decyzja pani syna była w pełni dobrowolna?

Nie wiedział, po co mu to właściwie i co zmieni odpowiedź, ale mimo wszystko chciał ją usłyszeć. Zawahała się, ledwo dostrzegalnie.

- Można tak powiedzieć. Dobrowolna. Jedyna możliwa.

Czyli miał rację. A tak by chciał się mylić. Jedenasta czy nie, to jedno przychodziło mu w tej chwili na myśl. ^cenzura^ mać.
- Przepraszam, że o to zapytam, ale...czy ktoś wywierał na panią jakieś naciski? Ktoś wysoko postawiony?

Roześmiała się, a on zbaraniał. Chociaż, właściwie, nic dziwnego. Pytanie było idiotyczne. I co niby miała zrobić? Szepnąć: „Szantażował mnie. Zmusił.” Rzucić mu się na szyję, wypłakać na piersi? Wyszedł na kretyna – nihil novi . Nawet jeśli cos było, to przecież się nie przyzna. A mógł nie wychodzić z domu. Ona tymczasem opanowała się. Widocznie dostrzegła jego zmieszanie.

- Co też panu przychodzi do głowy? Był inny, znacznie bardziej prozaiczny powód.
- Jaki?

Teraz miał ochotę odgryźć sobie język.

- Jeśli musi pan wiedzieć...Schody.

Byle jaka odpowiedź na odczepnego. Równie dobrze mogła powiedzieć: doniczka. Ale on drążył nie będzie. Już i tak się ośmieszył, za żadne skarby. Spławia go? Nie ma sprawy, już wychodzi.

- Dziękuję i przepraszam za najście.
- Żaden kłopot. Miło, że się pan fatygował. Do widzenia.

Jeszcze się z niego nabija. Zasłużył sobie, mówiąc prawdę.

- Do widzenia.

Wyszedł powoli, dystyngowanie. Dopiero za drzwiami zaczął uciekać, jakby się paliło. Sadził po schodach jak oszalały. Otworzył drzwi na klatkę schodową i o mało nie zderzył się czołowo z pryszczatym nastolatkiem.

- Przepraszam – wymamrotał, nieco przytomniejąc.
- W porzo. Może pan przytrzymać drzwi?
- Jasne.

Zrobił to mechanicznie. Chłopak odbiegł, a po chwili wrócił, pchając wózek inwalidzki, w którym siedział jego rówieśnik. Wjechał i krzyknął:
- Dzięki!
- Nie ma sprawy!

Puścił w końcu drzwi i ruszył na przystanek. Jednak dopiero wsiadając do tramwaju uprzytomnił sobie, jak wielkim był idiotą. Paradoksalnie, poczuł ulgę. Miło było mieć czyste, nieskalane służalczością i kolaboracją sumienie, nawet jeśli nie było w tym jego zasługi.

Parę dni później powlókł się do szkoły, żeby zanieść listę przyjętych. Przed budynkiem kłębił się tłum. Cierpliwie utorował sobie drogę i rozpoczął wspinaczkę na drugie piętro, do gabinetu dyrektorki. Wchodził umyślnie powoli, jakby rozkoszując się każdym stopniem. Wiedział, że to podłe i niskie, że jest mniej niż zerem. Ale nie potrafił nic na to poradzić. Schody mogą być zatem źródłem radości. Oby o tym nie zapomniał do września, kiedy znowu będzie klął, włażąc na nie.

W gabinecie panował chaos. Sekretarka gorączkowo zbierała rozrzucone papiery.

- Czy coś się stało? Ja do pani dyrektor.
- Nie ma jej. Radny K. poślizgnął się na schodach, prawdopodobnie złamał biodro i doznał wstrząsu mózgu. Pojechała z nim do szpitala.

_________________
Występny Wartowniku! Cintryjka chwali książkę! Bym miał pieniądze, to bym se chyba, normalnie, kupił, tak mnie to zaszokowało ;) - Ben

siekierka


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 23.03.2005 @ 23:43:31 
Offline
Kochanek Vesemira
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03.10.2002 @ 16:09:47
Posty: 16427
Zrzynasz z "Dnia Świra" na potęgę, wiesz o tym? Poza tym to nie jest nowość, czytałem to już na Wielkiej Oddziałowej, I chyba w związku z tym się wypowiadałem.

_________________
Eckstein, Eckstein, alles muss versteckt sein.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: Re: Po schodach
Post: 23.03.2005 @ 23:49:48 
Offline
Murderatrix
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07.06.2003 @ 19:39:10
Posty: 12936
Lokalizacja: Wrocław
"Dnia Świra" nie widziałam, a opowiadanie bardzo mi się podoba. Tylko tu:
Cintryjka pisze:
Zyskał coś? Towarzystwo i miłość zwierzęcia? Niepowtarzalną więź z puszystym przyjacielem? Raczej nową pozycję w rubryce „wydatki”. Spore wydatki. Zawszony koci arystokrata. Wygląda, jakby go właśnie wyjęli ze śmietnika, a nie tknie niczego poza WHISKASEM. No, zyskał też całkiem sporo zadrapań na różnych częściach ciała.

w pewnym momencie nie wiadomo o kogo chodzi, o kota czy o właściciela.

Aczkolwiek nie przeczytałam całości, tylko początek, nadrobię jak będę miała dłuższą chwilę.
Co mi się podoba? Ironia, a chwilami złośliwość w opisie świata przedstawionego. ;)

_________________
PCR, when you need to detect mutations
PCR, when you need to recombine
PCR, when you need to find out who the daddy is
PCR, when you need to solve a crime


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 24.03.2005 @ 10:26:41 
Offline
Bloede Blath aen Laeke Dhromchla

Rejestracja: 17.10.2002 @ 11:59:59
Posty: 13943
Lokalizacja: ze stajenki
Strasznie przygnębiające i frustrujące. Ale dzięki za zakończenie (mimo, że nieco niskie i płytkie :))

_________________
ggadem lub emalią


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 24.03.2005 @ 10:41:57 
Offline
Dijkstra

Rejestracja: 20.09.2002 @ 16:21:55
Posty: 7950
Lokalizacja: Łódź
Czasami miałam wrażenie, że piszesz powieść.
Zakończenie świetne, ale żeby robiło większy efekt - skoncentrowałabym się zasadniczo na motywie prac gimnazjalnych, o które przecież wszystko się rozchodzi. Wywalić przydługie, chociaż świetne napisane rozpoczęcie, bo środek ciężkości nieco się rozmywa z uwagi na zbyt dużą ilość wydarzeń. Ja bym to wszystko do momentu oceniania prac ujęła w większym skrócie. Poza tym - bardzo sympatyczne. Kiedy matka chłopca mówi "schody", już w zasadzie wiadomo, o co chodzi.

W opisach widać motywy z Dnia Świra - ale niepotrzebnie się rozwodzisz nad tym filmem.

_________________
You stay away from my boy's pants or I'll hang ya from my Jolly Roger, ya Jezebel!
Elaine Marley-Threepwood


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 11.04.2005 @ 1:02:50 
Offline
Wiedźmin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19.10.2004 @ 15:31:44
Posty: 680
Lokalizacja: z Mchu i Paproci
Dobre opowiadanko, błyskotliwie napisane. Chociaż jak na mój gust, trochę za dużo tych błyskotek. Ileż można kopać leżącego. Polonistką jesteś, czy co ? :) Widze tu pewną przesadę, która w Dniu Świra też zaczynała mnie męczyć. Jest dużo inteligentnych tekstów, króre można by było z rozkoszą konsumować pojedynczo. Na raz można się nimi nieco przejeść.

Podoba mi się metafizyczno - architektoniczne zakończenie. Dobrze że jest, [jedenasta litera alfabetu](...), jakaś sprawiedliwość na tym świecie.

Nie podoba mi się zdanie :
"Znowu rzeczywistość walnęła go obuchem budzika w bolący łeb".
Co gorsza, jest to pierwsze zdanie.
Twierdzę, że budziki nie mają obuchów. I jestem gotów ofiarnie bronić mego twierdzenia.

Poza tym O.K.
Cieszę się, że w Cintrze rozwija się pisarstwo.
Pozdrawiam!

_________________
Chwała filozofom!


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 11.04.2005 @ 20:31:37 
Offline
Evangelina Parr
Awatar użytkownika

Rejestracja: 23.09.2002 @ 19:20:38
Posty: 31741
Lokalizacja: z miejsca zwanego Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata
Ała... Skuffysyńsko boli, ale czyta się super :) Przezabawne, choć to taki śmiech...ech. Prawdziwe :)

_________________
Czułe pozdrowienia! Co cię gniecie?
* * *
Pies, który szczeka, jest niedogotowany - przysłowie chińskie.


THIS IS NOT A LOVE SONG


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 27.05.2005 @ 1:36:18 
Offline
Zmiany

Rejestracja: 22.04.2005 @ 4:57:35
Posty: 195
Lokalizacja: Denver, Co
Nie dbam, co inni mowia. Mnie sie podobalo. :)Wyjatkowo interesujace. Wciagnelo mnie i musialam skonczyc;) Brzmi wyjatkowo prawdziwie. "Dnia swira" nigdy nie widzialam, ale opowiadanie naprawde daje do myslenia. W koncu tak naprawde nie wiemy, jak bardzo ludzie jada na pozorach.....:)

_________________
"Only put off until tomorrow what you are willing to die having left undone." Fortune Cookie


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 8 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group