Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 28.03.2024 @ 18:57:35

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 3 ] 
Autor Wiadomość
Post: 01.11.2005 @ 23:17:54 
Offline
Próba Traw

Rejestracja: 13.07.2004 @ 14:49:56
Posty: 66
Nieszczęśliwe szczęście

"Człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, aby się podniósł" - Gabriel Garcia Marquez

- To może pan będzie wiedział, co to jest herc?
- Mierzy się nim wagę prądu.
- To się wagę mierzy w hercach, a nie kilogramach?
- Tak, w hercach.
- A dużo waży prąd?
- Chyba niedużo.
- Dlaczego pan tak uważa?
- Nie wiem, tak już go wynaleźli.
- A kto go wynalazł?
- Elektrycy.
Tomasz powiódł wzrokiem po zamyślonej sali i wybrał kobietę energicznie machającą ręką.
- Tak, a jak pani sądzi co to jest herc?
- Myślę, że to waluta Unii Europejskiej, ale nie jestem pewna jakiego kraju.
- O wielkiej wartości?
- No według nazwy… chyba wielkiej. Ale dla blondynki – takie coś nie jest jasne.
Sala zarechotała, a Tomasz spojrzał na zeszyt z namysłem.
- No cóż – przemówił, gdy trochę się uspokoiło – Dzisiejszym zwycięzcą jest pan Henryk. Gratulacje. Jak zwykle – kontynuował podczas oklasków i nasilających się dyskusji – Zwycięzca będzie mógł wybrać program telewizyjny, który wszyscy wspólnie dzisiaj wieczorem obejrzycie. Do zobaczenia na jutrzejszym spotkaniu.
Tomasz spojrzał na zegar i podszedł do siedzącego obok okna przyjaciela. Była jedenasta trzydzieści.
- No i jak ci dzień minął?
- Nie zaczynaj, idziemy na kawę.

* * *

Większość ludzi ma to do siebie, że naszego szczęścia woli zazdrościć niż się z niego cieszyć. Tomasz wbrew zasadzie do ludzi takich nie należał, ale mimo tego zazdrościł ludziom nieszczęśliwym gdyż na własnej skórze nie mógł tego odczuć. Inni też pewnie czegoś takiego jak nieszczęście z powodu nadmiernego szczęścia nigdy nie doznali. Ale to chyba tylko na lepsze, gdyż inaczej nasz Tomasz nie byłby już tak wyjątkowy.
Była jedenasta trzydzieści. Zygmunt przewrócił kolejną kartkę papieru i nie zwracając uwagi na Tomasza kontynuował gryzmolenie. Współpracownik, również z zawodu nibypsychiatra, był trochę bardziej cierpliwy niż wymagał tego nibyzawód, dlatego potrafił spoglądać na zapracowanego kumpla nic nie mówiąc. Wiedział dokładnie, że prędzej czy później ten podniesie wzrok i przemówi o swoim kolejnym, nibygenialnym pomyśle. To prędzej czy później nadchodziło raczej później niż prędzej i wyrywało się jak Filip z konopi. Taka awantura wyglądała zazwyczaj bardzo komicznie, dlatego Tomasz wiedział, że trzeba uważać. Wiedział, bo nibyzawód od niego tego wymagał.
- To zależy od emocji! Od samopoczucia, od psychiki... Tylko od tego! - Zygmunt wydostał się z poza świata rzucając na boki niezdefragmentowaną informacją. - Jestem pewny, że jeżeli tego potrafimy się nauczyć to będziemy nieśmiertelni. Potrafimy kontrolować swoją śmierć i się z nią bawić. Potrafimy wszystko, trzeba tylko... Rozumiesz?
- A jak sądzisz Tomek?
- Znowu zaczynasz, przecież to sens egzystencji, istnienia... Rozumiesz, prawda?
Spójrzcie tylko na wyrozumiałego człowieka pracującego już trzydzieści lat - pomyślał - kapusta i nic więcej. Praktyka pokazała, że wariaci potrafią zaowocować człowieka jak nikt inny. Zaowocować, ale nie odwrotnie.
- Powiesz coś? - spojrzał z wyrzutem - czy może twierdzisz, że to nad czym pracuję jest nieistotne?
- A nad czym pracujesz? - Tomasz uśmiechnął się nagle żałując ciosu poniżej pasa.
- Ooo, gadamy tak od pięciu lat, a ty nagle pytasz o to, co nie ma nazwy?
- No, ale mogłeś to już jakoś nazwać, prawda?
Zygmunt przetarł okulary i włożył je na nos.
- Myślisz, określenie jest najważniejsze? - zdziwił się zrzucając je spowrotem - To jest tak ważne, że aż wzrok mi się poprawił gdyż zapominam przed pracą wkładać te szkliska. A wiesz o czym to świadczy? Otóż świadczy i razem potwierdza to, że istnieją sposoby, o których nie wiemy. Sposoby na cokolwiek!
- Nawet na sikanie? - spojrzał rzeczywiście zaciekawiony na leżące okulary.
- O tym nie myślałem, bo ta alternatywa nie jest tak bardzo niezbędna... no może najwyżej do popisów cyrkowych.
- Pewnie moglibyście na tym nieźle zarobić - dążył w stronę humoru.
- A o kim to jeszcze mowa?
- No jak o kim? - Tomasz zmienił pozycję siedzącą gdyż coś zaczynało go boleć. - Oczywiście o wszystkich tych... muzach.
- Pacjentach?
- Wariatach - poprawił.
- Tomek, oni mimo tego, że są bardzo przekonujący, nie zasługują nawet na przyznanie im racji. Nawet jeżeli taki, Albert dla przykładu, powie że mu codziennie w nocy złodziej włazi przez okno i wykrada słodycze, to nikt mu nie uwierzy. A przecież rzeczywiście mu wykradano, tylko, że chytry pan Albert wciągnął w to sąsiada, żeby mu je wykradał, ten no, który się leczy u ciebie.
- No i jak można nazwać wariatem takiego chytrusa?
- Uznałbym to za drugi poziom wariactwa, gdyż biedak poczuł, że mu nikt nie wierzy i postanowił zrobić to tak, aby wyglądało jak najbardziej rzeczywiście.
Tomasz ponownie zmienił pozycję siedzenia i dyskretnie spojrzał na zegarek. Była jedenasta trzydzieści.
- A co uznałbyś za poziom trzeci?
- Za trzeci? - Zygmunt wreszcie się uśmiechnął. - Za trzeci uznałbym fakt, że to twój pacjent go namówił.
- Grzesio? - odpowiedział jeszcze szerszym uśmiechem. - Ten to przecież nie potrafi trzech słów logicznych urodzić, więc daj spokój z namawianiem innych.
Zygmunt odwalił się wygodnie w miękkim krześle i przy pomocy palca wskazującego oraz kciuka uformował największe, jakie tylko dało się koło. Następnie podniósł rękę tak, aby lampa w pokoju była w środku okręgu.
- Którą już mamy? - zapytał spoglądając na idealnie mieszczącą się w tym okręgu tak samo okrągłą lampę.
- Jedenasta trzydzieści - odpowiedział Tomasz ponownie spoglądając na zegar.
- No to zaraz mam pacjenta - opuścił rękę niszcząc to dzieło sztuki. - Prawdę mówiąc, ta praca mi się nigdy nie podobała - przyznał.
- Poczekaj jeszcze parę lat - uśmiechnął się wychodzący Tomasz.
- A co będzie za parę lat?
- Przyzwyczaisz się.

* * *

Pacjent, który nieodważnie wkroczył okazał się studentem. Przynajmniej na takiego wyglądał, a już na pewno wyglądał na osobę, która gardzi dobrym odpoczynkiem oraz sytym posiłkiem. Chłopak o długich, ciemnych włosach ziewnął i bez słowa osunął się na krześle naprzeciw Zygmunta.
- Witam - uśmiechnął się powitalnie nibypsychiatra spoglądając uważnie na radosną minę chłopaka. Radosną wyglądałoby z powodu siedzenia.
- Nie traćmy czasu na głupstwa i przystąpmy do sedna sprawy - powiedział chyba najszybciej jak potrafił.
- Uważa pan, że powitanie jest głupstwem?
- Jak najbardziej - potwierdził bez wahania. - Ono nic nie zmienia, a tylko czas marnuje.
- Pan się gdzieś śpieszy?
- Boże, nie! - oburzył się student. - Ale chyba nie warto tracić czas na powitania, przedstawiania się i inne czasochłonne pierdoły?
- To może przynajmniej zdradzi pan swoje imię? - Uśmiechnął się zachęcająco Zygmunt.
- Grzegorz, ale proszę mówić mi mówić Om, tak będzie krócej.
- Dobrze Omie...
- Nie Omie, a Om. - przerwał. - Zwykle Om, dobra?
- Jak pan woli panie... Om. - Zygmunt poczuł się dziwnie, bo przecież nibyzawód od niego wymaga cierpliwości i dokładności. Dokładności, ale nie pośpiechu. - Więc może przejdźmy do tego sedna sprawy? Jakie ma pan kłopoty?
- Kłopoty? - zastanowił się student. - Nie, nie. Nie kłopoty, a brak decyzji w różnych sprawach.
- Jakich sprawach?
- W sprawach podejmowania decyzji - wyjaśnił szybko.
Zygmunt poprawił się w krześle, podniósł wzrok i spojrzał na zegar umieszczony nad drzwiami. Była jedenasta trzydzieści.
- A jakie to decyzje?
- Wszystkie. Wszystkie przed którymi codziennie stajemy, ale mi chodzi o te, które wymagają czasu.
- Wszystkie wymagają czasu - Zygmunt opuścił wzrok z zegara za dziesięć złotych.
- Nie – zaprzeczył. – Mówię o takich... no innych.
Chłopak wyglądał na przygnębionego. Zygmuntowi nie raz zdarzały się takie sytuacje, w których był zmuszony wypytywać o konkrety, ale teraz byłoby to nadzwyczaj trudne, gdyż rozmówca nie należał do gadatliwych. No cóż, pomyślał, zawód jednak tego wymaga.
- Co pan uważa za największą stratę czasu?
- Sen – odparł bez wahania.
- Sen to zdrowie – Zygmunt również popisał się szybkością.
- Zdrowie dla zdrowych - dla mnie czas.
- Uważa pan siebie za...
- Inaczej bym tu nie przyszedł, prawda? – przerwał mu student. – Zresztą mam w zwyczaju słuchania tylko jednej rady od każdego człowieka. Inaczej to nie ma sensu, gdyż byłoby ich zbyt wiele. A na to już szkoda czasu. Widzi pan...
- Zygmunt – uśmiechnął się z powodu udanego kontrataku.
- Będę mówił Un, jeżeli nie ma pan nic przeciw?
- Nie mam.
- Dobrze. Zatem gdzie ja... A tak! Od dzieciństwa postanowiłem robić tylko rzeczy najbardziej pożyteczne. Na przykład jeżeli mam wybrać czy iść odpoczywać czy się uczyć, to oczywiście wybieram naukę.
- Niezła taktyka, jednak pan trochę przesadził, prawda?
- Mhm, i co według pana, panie Un, powinienem teraz robić?
- Może spróbować odwrotnej strategii? – uśmiechnął się nibypsychiatra.
- Nie, nie. Szkoda czasu – machnął ręką student podążając w stronę drzwi. – Zajmę się lepiej czymś pożytecznym. Szkoda tylko, że do żadnej z pańskich rad nie będę mógł się zastosować.
- Tak na marginesie, dziękowanie nie jest wcale stratą czasu.
- Będę wiedział. – uśmiechnął się wychodząc. – Dziękuję.
Zygmunt złożył palce w ulubiony okrąg i spojrzał przez niego na okrągły zegar za dziesięć złotych. Była jedenasta trzydzieści.

* * *

Grzegorz usiadł szybko i wpił swoje wielkie i sprawiedliwe oczy w Tomasza. Jego spojrzenie było dzisiaj bardziej ostre niż zawsze. Nibypsychiatra poczuł, że coś jest nie tak.
- Dzisiaj jest dziwny dzień – zaczął nietradycyjnie Grzesio. – Ba, nie tylko dla mnie, ale też dla ciebie, gdyż chciałbym żebyś coś dla mnie sprawdził.
- Oczywiście, w czym sprawa?
- Widzisz – nibypacjent zamyślał się na chwilę – odkryłem ciekawą moc i nie wiem czy to w sobie, czy to w tym świecie. Otóż stojąc na przystanku i czekając autobusu, którym zawsze wracam do domu, zauważyłem niewyjaśniony sposób na…
- Na co? – przerwał powstałą ciszę Tomasz.
- Widzisz, wystarczy mi popatrzeć w to miejsce skąd pojawiają się pierwsze kontury transportu i skoncentrować się nad numerem autobusu, a on przyjedzie!
- E, to zwykły zbieg okoliczności.
- Gdzie tam! – Grzesio ucieszył się z posiadanego kontrargumentu – To już dwa tygodnie się sprawdza!
- Wiesz, trudno w to uwierzyć, ale sprawdzę to kiedykolwiek.
Grzesio się uśmiechnął, wstał i podszedł do okna.
- Widzisz ile się dzieje za oknem? Jest tego nie zliczenie wiele. Drzewa rosną, ptaki śpiewają, ludzie się kłócą, samochody zanieczyszczają środowisko. Wszystko to istnieje i posiada swoją prawdę. Człowiek jednak nie potrafi jej widzieć i rozumieć w sposób odpowiedni. Każdy żywy organizm na tym świecie według własnego wykształcenia, zamiłowania lub instynktu widzi to i rozumie inaczej. I wiesz co? Jakby było to inaczej, to na pewno nie dałoby się normalnie żyć. Tomasz, jesteś jeszcze zbyt szczęśliwy?
Nibypsychiatra spojrzał na zegar i odwrócił się w stronę okna. Była jedenasta trzydzieści.
- Wszystko w moim życiu tak się złożyło, że jestem zbyt szczęśliwy. Oczywiście rozumiem gdzie jestem i to powinno mnie wstrzymywać, ale takie nieszczęście jest wyjątkiem w moim życiu dlatego sprawia mi kolejną radość. Radość jednak mocno odmienną. Radość z fakty, że wreszcie coś jest inaczej, że cos w końcu jest źle.
Grzegorz nadal odwrócony w stronę okna zamyślił się dłużej niż zawsze. W ciszy jaka zapadła, słychać było tylko pracę ściennego zegara.
- Myślę, że powinieneś odwiedzić dzisiaj swoją rodzinę – zdecydował się nibypacjent. – Możliwie coś dzisiaj zauważysz, gdyż to rzeczywiście wyjątkowy dzień.

* * *

Ciepła zimowa kurtka, czapka i skórzane buty zdobiły dzisiaj idącego w kierunku przystanku Tomasza. Śnieg skrzypiał, a wiatr wiał na przemian to z lewej, to z prawej strony. Na przystanku autobusowym zebrało się spore grono czekających na transport ludzi. Tomasz przecisnął się przez kilku przyszłych pasażerów i stanął w miejscu, z którego mógł najlepiej obserwować nadjeżdżający autobus. Trójka – pomyślał koncentrując się na cyfrze i dokładnie skupił się na końcu drogi. Ze wszystkich jadących autobusów, tylko trójka skręcała w lewo – w kierunku jego mieszkania. Tomasz mógł oczywiście iść pieszo i byłby w domu po dziesięciu minutach, ale bardzo pragnął sprawdzić wspomnianą przez Grzegorza siłę. Chciał po prostu to sprawdzić.
Po chwili z zamieci śniegowej wyłoniły się kontury transportu. Autobus się zbliżał, a Tomasz starał się ujrzeć tylko cyfrę. Starał się i ujrzał. To była trójka. Niemożliwe – powiedział do siebie podchodząc bliżej.
- Właśnie, że niemożliwe – zdenerwowała się stojąca obok staruszka – To już druga trójka z rzędu! Teraz miała być przecież ósemka!
- Zdarza się – uśmiechnął się przyjaźnie i wszedł do transportu.
Drzwi się zamknęły, a następnie wszyscy usłyszeli tradycyjny w tym okresie szum ślizgających się opon. Tomasz chuchnął na szybę i przetarł ją ręką. Zza okna spojrzały na niego zaśnieżone i świątecznie wyglądające drzewa. Autobus jechał wolno i minęła spora chwila aż znalazł się przy zakręcie. Nagle wszyscy poczuli niespodziewany skręt w prawo, po którym w autobusie zawrzała dyskusja.
- To przecież trójka! Gdzie ona jedzie?
- Żadna to trójka – sprzeciwiali się inni – To przecież ósemka.
Autobus zatrzymał się tradycyjnie na przystanku przeznaczonym dla ósemki. Nieźle zdenerwowany oraz zdziwiony Tomasz wybiegł chyba pierwszy. W trzech skokach znalazł się z przodu autobusu, gdzie widniała dokładnie zaśnieżona trójka.
- Święta. Czas niespodzianek i zmian – powiedział do siebie odśnieżając drugą połowę ósemki, po czym śmiejąc się pobiegł w kierunku bloku. Biegł i czuł rozpierające go zmiany. Czuł, że jest już inny, zdrowy.
Drzwi otworzyła żona.
- Jesteś! – krzyknęła uradowana – Jesteś w samą porę. Właśnie siadamy do stołu gdyż już…
- Tak – uśmiechnął się dawnym sposobem spoglądając na stary zegar – Gdyż już dziesiąta.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 25.10.2007 @ 13:34:50 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 27.01.2006 @ 16:33:26
Posty: 41
Lokalizacja: Boat Town
Owszem całkiem pogięte opowiadanie, odpowiednia dawka absurdu i szaleństwa.

Niestety niektórzy ludzie mają wątpliwą przyjemność studiować filozofię na uniwerku, i taki poziom nonsensu w tekście nie robi na nich wrażenia:)

_________________
...Było smaszno i jaszmije smukwijne,
Świdrokrętnie na zegwniku węźały,
Peliczaple stały smutcholijne,
A zbłąkinie rykoświstąkały...
"Jabberwocky"


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 26.10.2007 @ 10:18:19 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 22.05.2003 @ 18:43:57
Posty: 571
8legsFreak pisze:
Niestety niektórzy ludzie mają wątpliwą przyjemność studiować ...


Oh, a tam u was studiuje się pod przymusem? Nie można zrezygnować? Straszne.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 3 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group