Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 29.03.2024 @ 2:00:23

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 17 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
Post: 06.11.2005 @ 22:27:58 
Offline
Murderatrix

Rejestracja: 16.10.2003 @ 21:46:27
Posty: 3280
Lokalizacja: Ilion
Na prośbę annbart_femine zamieszczam jej opowiadanie.

Świat gna wciąż do przodu,
innym się staje.
To, co było kiedyś,
za mgłą pozostanie.
Stare pieśni w sercu
wyryją słowa te:
„Człowiekiem ten się staje,
kto prawdziwie tego chce.”

Sapał. Nienawidziła jego, a jeszcze bardziej nienawidziła siebie. Szybkie oddechy mężczyzny cuchnące tanim piwem z okolicznej oberży drażniły delikatną skórę dziewczyny. Jego ruchy zrobiły się coraz szybsze. Nagle przerwał brutalny taniec ciała i westchnął nienaturalnie- zapewne z rozkoszy. Dziewczyna jęknęła- z bólu, z obrzydzenia, z bezsilności. Podniósł z niej swoje ciężkie i wywołujące wstręt cielsko, zatoczył się przez pokój i próbował założyć leżące na krześle lniane spodnie. Bełkotał coś pod nosem, ale ona nawet nie myślała go słuchać. Leżała nieruchomo na łóżku, a wątłe światło pierwszych promieni poranka, próbujące przebić się przez brudne okno, oświetlało jej młode , nagie ciało. Można by pomyśleć, że dziewka owa była najdoskonalszym dziełem swojego twórcy. Uroda- niczym z antycznych rzeźb- jędrność piersi, gładkość skóry i proporcje sylwetki tworzyły kobietę idealną. Ciemnorude- wręcz czarne, falowane, lśniące włosy sprawiały wrażenie, jak gdyby chciały za wszelką cenę uwolnić się z duszącego uścisku końskiego ogona na głowie właścicielki. Zielone oczy dziewczyny spoglądały zimno w dal. Były puste. Mężczyzna, pomimo że nadal znajdował się w stanie silnego alkoholowego upojenia, zdołał się ubrać. Kiedy spojrzała na niego próbował otworzyć drzwi. Zamknęła je. Nie była przecież głupia- znała takich jak on zbyt dobrze. Narzuciła na siebie nieprzyzwoicie krótką, nocną koszulkę na ramiączkach, naciągnęła na nogi trzewiki sięgające do połowy łydek, w pośpiechu wciągnęła bieliznę i podeszła cicho do mężczyzny . Za plecami trzymała w ręku szpilkę do włosów- najdłuższą i najostrzejszą ze wszystkich jakie posiadała. Zawsze miała ją przy sobie. Na wszelki wypadek.
-Czekaj, czekaj. A moja zapłata?- powiedziała najmilszym głosem na jaki się zdobyła, płynnym ruchem zagradzając mu wyjście ręką.
-Cooo? He he he...- zaśmiał się- żartujesz?
Zaczął szarpać klamkę. Usta dziewczyny wykrzywiły się w okropnym grymasie. Nie była już piękna- była straszna, okrutna, zimna.
-Stój łachudro!- krzyknęła- Pieprzyłeś to płać! Nie jestem za darmo chamie.
Mężczyzna spojrzał na nią niemrawo. W koszulce nocnej, ze złością na drobnej twarzy wyglądała dla niego żałośnie. Zaczął głupkowato się śmiać.
-Płacić? Zaaa...to. Ty miii...płać. Tooo... ja się muuusiałem starać- wycharczał- Poza tyyym nie mam...nie mam pienią...pieeeniędzy, he...he...
Z każdym wybełkotanym przez mężczyznę słowem złość rosła w niej i trawiła od środka. Miała dosyć takich jak on. Dosyć kłamców, brudnych pijaków którym musiała się bez słowa oddawać z uśmiechem kryjącym ciągłe uczucie upokorzenia. Dosyć.
- Niech cię piekło pochłonie ^cenzura^ synu!- syknęła, a z jej oczu pociekły stróżki łez - Zapłacisz mi za to!
Dziewczyna uniosła chowaną za plecami szpilkę i z całych sił wbiła ją klientowi w brzuch. Mężczyzna zawył z bólu, ale nie upadł. Alkohol i gniew dodały mu niewiarygodnej mocy. Zamachnął się i z impetem uderzył ją w twarz. Siła ciosu zwaliła dziewczynę z nóg. Pomimo drobnej postury z głuchym łomotem upadła na podłogę. Struga czysto czerwonej krwi zlała się ze szkarłatem ust. Jej zmysły powoli odmawiały posłuszeństwa.
Nie śpij.
Słyszysz?
Otworzyła oczy i powoli odwróciła głowę.
Krew.
Tyle krwi.
Mojej?
...jego?
Stał nad nią. Dłoń przyciskał mocno do rany. Struga czerwieni wyciekała spomiędzy brudnych palców. W drugiej ręce trzymał sztylet z ostrzem zawiniętym ku górze. Nie potrzebowała więcej.
-Morderco...- jęknęła.
Mężczyzna nadal uśmiechał się tępo.
Nie usłyszała jak wszedł.
Krzyk.
Obca krew na jej twarzy.
Blask i świst śmiercionośnego ostrza.
I on...Kto?
* * *
Stary Bór był jednym z tych lasów, których nazwa mówi sama za siebie. Żadna z żyjących istot chodzących po tym świecie nie znała choćby jednej niewielkiej części całej puszczy. Był jednak ktoś, kto wiedział o lesie więcej niż inni. Na tyle , żeby móc go nazwać domem. W rzeczywistości ich wzajemne stosunki polegały raczej na pewnym rodzaju symbiozy, o ile może taka zachodzić pomiędzy lasem, a...człowiekiem. Bór dawał mu tymczasową pracę i potrzebne surowce, a on nie zakłócał jego odwiecznego biegu. Rozbił swój obóz przy wschodniej granicy puszczy, w pobliżu malutkiej mieściny będącej jedynie punktem spoczynku dla strudzonych wędrowców, handlarzy i poszukiwaczy przygód. Karczma "Wilczy skowyt" oraz kilka gospodarstw były wszystkim, co Kreewen miało do zaoferowania. Niektórym to jednak wystarczyło.
Poranne słońce już wkrótce miało zacząć powolną walkę z bezwzględną ciemnością nocy. Pośrodku małej polany wesołe płomyki ogniska podskakiwały jak gdyby w rytm muzyki dochodzącej z okolicznych zabudowań. Siedział na trawie nie dając oznak życia. Nasłuchiwał. Wątły blask przygasającej watry oświetlał jego twarz. Oblicze mężczyzny zasłaniały jednak gęste, nierówne złote włosy sięgające piersi, gęsto przeplatane rdzawymi pasmami. Zgasił płomień. Był teraz zdany na srebrny blask drugiego księżyca. Powoli podszedł do swoich juków i wyjął z jednego z nich flakonik owinięty czarnym aksamitem i liściem aloesu. Otworzył buteleczkę i pociągnął mały łyk. Stanął pośrodku polany. Wilki zawyły siejąc trwogę. Zbliżały się. Widział ich jasne spojrzenia pośród drzew. Ostrożnie wyjął z pochwy miecz.
Jego ostrze było czarne, wykonane z niezwykle rzadkiej odmiany diamentu. Nie było na świecie surowca, które zatrzymałoby złowróżbny świst przecinający powietrze, niczym błyskawica. Rękojeść nie była szczególnie piękna, czy warta oglądania. Ku niezadowoleniu swojego właściciela nie była nawet wygodna. Całość broni sprawiała wrażenie, jak gdyby była robotą kowala- nieudacznika, używającego w dodatku kiepskiego materiału. Pomimo wszystko, tak było lepiej. A w każdym razie bezpieczniej. Nie brakowało takich, którzy za klejnot ostrza posunęliby się do radykalniejszych niż zwykle środków, by zdobyć to, czego chcą.
Zwierzęta otoczyły ścisłym kręgiem mężczyznę. Około jedenastu- nienaturalnie wyrośniętych, cichych i niebezpiecznych. Pomimo mroku dobrze widział trupiobladą sierść, gasnącą w ciemności tak, że zwierzęta stawały się niewidoczne zarówno za dnia jak i w nocy. Wyciąg z marduku i krwi bazyliszka sprawił jednak, że mrok przestał być dla jego oczu barierą nie do pokonania. Wilki groźnie warczały na swą ofiarę. Młodzieniec zacisnął dłoń na rękojeści i uśmiechnął się ponuro.
-Do nogi...-szepnął.
* * *
Handlarz materiałów właśnie zbliżał się do Kreewen. Był wykończony podróżą przez dzikie kraje Meridy. Marzył żeby wreszcie znaleźć się w łóżku. Nagle jego wierzchowiec zatrzymał się.
-Wio ty głupi bydlaku! Wio!- krzyknął zdenerwowany.
Konia ogarnęło przerażenie. Zrzucił swego jeźdźca z grzbietu i pognał na południe. Mężczyzna podniósł wolno głowę. Coś działo się w Starym Borze. Usłyszał pisk, jak gdyby ktoś obdzierał zwierzęta ze skóry. Z lasu wybiegł wilk. Gnał w jego kierunku, ale z pewnością nie po to, żeby go zaatakować. Był przerażony, biegł na oślep. Nie dotarł do handlarza, runął kilkanaście metrów przed nim.
-Co tam do cholery...- wysapał mężczyzna i zemdlał.
* * *
Gwar w "Wilczym skowycie" ucichł. Goście wystraszeni spoglądali po sobie. Coś złego działo się w lesie, a dowody tego było słychać aż tutaj. Właściciel gospody, nazywany przez wszystkich Niedźwiedziem ze względu na swoją posturę i wygląd, zaśmiał się głośno i powiedział tak, aby wszyscy usłyszeli:
-Pijcie i nie przejmujcie się niczym! U Niedźwiedzia nic wam nie grozi! Wszak nie bez powodu gospoda ta nosi nazwę "Wilczy skowyt"! Prawda?!
Goście znów spojrzeli po sobie, uśmiechnęli się i na nowo stworzyli gwar, jakiego nie powstydziłaby się niejedna gospoda. Co niektórzy podeszli do baru i poklepali właściciela po plecach.
* * *
Mężczyzna podniósł z ziemi szmatę i ostrożnie wytarł nią ostrze miecza. Krew wilków była czarna. Wokoło leżały martwe zwierzęta- porozrywane na kawałki. Przerażająco równe kawałki. Ich kat podchodził kolejno do swych ofiar, wyrywał im kły i chował do uwieszonej przy boku sakiewki. Zebrał rzeczy i zagwizdał dwa razy. Raz krótko i raz długo. Po chwili zza drzew wyłonił się koń. Z pewnością nie wyglądał on jak większość wierzchowców. Powoli podszedł do swego właściciela rozwinął ciemne skrzydła i schylił łeb. Wyglądał jakby się kłaniał. Był mieszańcem gryfa i pegaza, być może jednego z ostatnich. Mężczyzna otrzymał go od pewnego alchemika, który testował na nim swoje specyfiki, jako dosyć oryginalną zapłatę za usługi. Zwierzę posiadało głowę i tułów konia, oraz orle skrzydła i nogi zakończone ostrymi pazurami. Człowiek przyjął go, gdyż posiadał on pewne umiejętności, których na próżno szukać u zwykłego konia. Był niesamowicie szybki i zwinny, widział w ciemności. Umiał sam zadbać o swoje pożywienie. Latał nie gorzej od smoków i...kłaniał się swojemu właścicielowi. Poza tym był niezwykle mądry jak na mutanta. Po tym, co przeszedł zwykłe zwierzę, jeśliby nie zginęło, to z pewnością postradałoby zmysły. Zwykłe zwierzę. Horn z pewnością do nich nie należał. Większość ludzi uważało go za potwora, ale był on dla mężczyzny jedynym towarzyszem. Wiele ich łączyło. Zbyt wiele, aby przejmować się wszystkimi wokół i tym, że Horn odstraszał potencjalnych klientów.
Bystrymi oczyma spojrzał na swego właściciela. Człowiek był ranny. Rękaw koszuli nasiąkł krwią. Zielono modrą krwią. Nietypową dla ludzi czy zwierząt. Jeden z wilków zaatakował go od tyłu i mocno wgryzł się w lewe przedramię. Mężczyzna nie omieszkał mu za to odpłacić, co nie zmieniało faktu, że z coraz większym trudem utrzymywał w dłoni miecz.
-Nie martw się Horn. Wyliżę się. Za to one...- człowiek spojrzał na bezkształtne, martwe bryły-... one raczej nie. Czas nam ruszać w drogę. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Dante. Jest ślad... Może znajdzie się jakaś robota.
Horn zarżał. Cierpliwie czekał, aż właściciel przymocuje do niego wszystkie juki. Gdy to zrobił, zwierzę opadło na kolana, żeby ułatwić mężczyźnie wejście na siebie. Człowiek pieszczotliwie poklepał swojego wierzchowca po grzbiecie. Ruszyli w stronę Kreewen pozostawiając po sobie obóz zalany wilczą krwią i padlinę mogącą wyżywić stado hien.
* * *
Gdy dotarli do "Wilczego skowytu" świtało. Mężczyzna zostawił swojego wierzchowca za karczmą. Nie chciał kusić losu. Horn był z natury łagodny, co nie znaczyło, że nie potrafił się bronić. A bronił się tak, że niektórzy musieliby odwracać wzrok, jeśli chcieliby jeszcze kiedykolwiek coś zjeść. Człowiek nie przywiązywał go do słupa, czy czegokolwiek innego. Wiedział, że nie ucieknie. To właśnie jest zaufanie. Przywiązanie. Zrozumienie. Oprócz tego zwierzęcia nie miał nikogo. Ono też. Musieli trzymać się razem. Choćby z próżności.
Mężczyzna owinął się szczelnie płaszczem chowając wzdłuż prawego biodra miecz. Nałożył na głowę kapelusz z orlim piórem. Podobny do tego, jaki noszą bardowie. Sprawdzony kamuflaż. Twarz ukrył pod rondem. Na plecy zarzucił lutnię. Był to chyba jedyny taki instrument na świecie, z którego nie można było wydobyć żadnego dźwięku. Złapał się za ramię. Szmaty, którymi je przewiązał nasiąkły krwią. Nie zwrócił na to uwagi. Szybkim krokiem podszedł do frontowych drzwi. Otworzyły się ze zgrzytem. Goście, którzy stali się częścią karczmy bez względu na porę dnia czy nocy, spojrzeli na mężczyznę. Któryś mniej pijany człowiek krzyknął.
-Graajek...Zagraj nam coś! Albo idź stąd! Co Niedźwiedź?! Niech gra!
Mężczyzna wycierający blat nie odezwał się.
-Zamknij się Gatter! Albo każę ci płacić!- warknął barman.
Sala zaryczała. Po chwili goście nie zwracali uwagi na nic, chyba że chodziło o ich kufel. Człowiek z lutnią podszedł do baru. Po drodze minął piękną dziewczynę, ciągniętą przez jakiegoś mężczyznę na zewnątrz. Spojrzała na niego jakby prosiła o pomoc, ale cóż, taki był jej zawód. Grajek nie chciał się wtrącać. Nikomu nie wychodziło to na dobre. Usiadł tuż przy właścicielu stojącym w drzwiach zaplecza i ochrypłym głosem szepnął.
-Potrzebuję prowiantu na drogę do Dante. I coś dla mojego wierzchowca. Oprócz tego trochę bandaży i wyciągu z aloesu i ziemianu jeśli łaska. Ale najpierw, daj mi najlepszego piwa z twojej gospody Niedźwiedziu.
-O dużo prosisz przyjacielu. Przy takich wymaganiach każę sobie płacić z góry- równie cicho odpowiedział właściciel.
Mężczyzna odpiął przymocowaną do boku sakiewkę i wysypał na ladę jej zawartość- jedenaście par wilczych kłów. Największych, jakie karczmarz w życiu widział. Były ostre jak brzytwa i czarne od zaschniętej krwi. Spojrzał na przybysza i uśmiechnął się lekko, odsłaniając kryjący się pod wąsami rząd nierównych zębów.
-Tersus Maltan- mój własny pogromca wszelkiego cholerstwa kryjącego się lasach i gdzie tylko. Tak sobie wczoraj myślałem, że te piski to twoja sprawka. Nieźleś mi gości wystraszył, nie ma co. Jedenaście...niech je piekło pochłonie zżarły mi trzy krowy i straszyły klientów. Ale teraz...To przyzwoita zapłata za twoje zamówienie. Zaraz każe któremuś z chłopaków przygotować twoje rzeczy.
-Robię to tylko ze względu na wdzięczność jaką jestem ci winien. Dobrze wiesz. Nie jestem mordercą...w pełni znaczenia tego słowa...-uśmiechnął się smętnie mężczyzna- jeśli chodzi o moje zamówienie- wolałbym żebyś zajął się tym osobiście. Muszę wyjechać i nie chcę żadnych zbędnych świadków.
-O nic się nie martw i pij. Na zdrowie.-przysunął Tersusowi kufel-Mam nadzieję, że zostawiłeś tą bes... to znaczy, że zostawiłeś Horna z dala od wejścia. Nie chcę kłopotów.- powiedział niepewnie karczmarz.
-Moja w tym rzecz Niedźwiedziu. Bądź spokojny. Nie jestem głupcem. A jeśli o nich mowa- uśmiechnął się mężczyzna- nie przewinął się tędy jakiś alchemik, metalurg czy ktokolwiek, kto potrzebowałby moich „usług”?- zapytał.
Niedźwiedź złapał się pod boki i zaśmiał siarczyście, choć cicho.
-Ech druhu. Szacunku dla tych szaleńców nie masz za grosz, a jednak szukają cię, pytają węszą. Prawie przekopują Meridę byleby tylko skorzystać z twoich, jak to nazwałeś „usług”. Tersus- Niedźwiedź pochylił się w kierunku rozmówcy i z pewnym rodzajem złości zasyczał-czy oni wiedzą, czy zdają sobie sprawę, że... sam wiesz. Gonisz przyjacielu za czymś, czego nie ma. Nie będę patrzył jak popadasz w obłęd. Zajmij się tym co ci wychodzi najlepiej- zabijaj...nie, nie, nie raczej szatkuj, siekaj i porcjuj. Tersus, na litość wszystkich bogów- ślady po twojej pracy są najlepszą reklamą. Ale nie! Ty wymyśliłeś sobie, że je...
Maltan, w którym złość na mężczyznę potęgowała się z każdym słowem, z taką pewnością wypowiadanym przez Niedźwiedzia, nie wytrzymał. Jednym szarpnięciem wyjął zza pazuchy sztylet i przystawił go do gardła rozmówcy. Ludzie siedzący w karczmie nie zwracali na nich uwagi. Głos Tersusa przypominał raczej huk gromu niż dźwięk ludzkiej mowy.
-Jedno słowo za dużo... druhu, a zareklamuję się używając twojej osoby. Jedno słowo powiedziane nie temu komu trzeba, a małżonka będzie mogła ułożyć twoje ścierwo w szafie... w kostkę. Mógłbym cię zabić jak wieprza, ale nie zrobię tego. Po pierwsze dlatego, że nie jestem niewdzięcznikiem. Po drugie dlatego, że nie jestem mordercą. Zapamiętaj to sobie...- mężczyzna schował nóż i usiadł spokojnie na miejscu.
Niedźwiedź poprawił fartuch i powiedział łapiąc oddech.
-Ja też, Tersusie, nie jestem niewdzięcznikiem. I dlatego dochowam tajemnicy.
Barman odetchnął z ulgą i poszedł na zaplecze. Maltan siedział w kącie i powoli sączył swój trunek. Jego uwagę przykuła grupka obwiesi siedzących na środku karczmy. Nie było wśród nich choćby jednego człowieka, który nie bełkotałby bez ładu. Nie przeszkodziło to jednak w wyłapaniu głównego sensu rozmowy. Z braku lepszego zajęcia Tersus zajął się jej słuchaniem.
-Ech...to sie stary Muston zabawi. Heeech...Niczego sobie byłaaa ta koza.-zaczął człowiek z długą, rudą brodą.
-Mie to tam...wszyststko jeno co pode mnooom leży...Nie chłopkaki!?- odpowiedział łysy mężczyzna z blizną przecinającą całą twarz.
Chłopaki wybuchnęli nierównym śmiechem.
-Ale przecie...przecie nie powiesz, że ładna nie była-upierał się brodacz
-Dosyć!- warkął mężczyzna w hełmie-Zabawa będzie, jak ta mała sie dowie, że Muston jej nie zapłaci...Heech...
-Nie?- zapytał niepewnie brodacz
-Nieee...przecie nie ma ani euta. Wszystko przepiliśmy...dwa dni temuuu...-odpowiedział człowiek z blizną.
-To... za co teraz pijemy?
-Za słowo! Hee, he he...Obiecaliśmy...
Mężczyźni spojrzeli na siebie i ponownie pokładali się ze śmiechu, po czym zajęli się swoimi kuflami.
Były trzy rzeczy, których Tersus nienawidził i nie zamierzał znosić. Byli to ludzie, którzy wykorzystują słabszych od siebie, głupcy- nie potrafiący zrozumieć najprostszych rzeczy i kłamcy- których słowa nie są nic warte. W tej chwili mężczyzna, który poszedł zabawić się z tą dziewczyną o której mówili nieznajomi, był uosobieniem wszystkiego z czym chciał walczyć. Bez słowa wyszedł z karczmy zostawiając pół kufla piwa. Stanął przed budynkiem i nasłuchiwał. Horn zarżał niespokojnie. Maltan wyciągnął z pochwy miecz i szybkim krokiem udał się w kierunku gospody znajdującej się trzysta stóp na zachód od "Wilczego skowytu". Nawet powódź nie byłaby w stanie go teraz powstrzymać. Wrota budynku były uchylone. Wszedł po schodach i zatrzymał się przy ostatnich drzwiach po lewej stronie. Dochodziło zza nich sapanie mężczyzny i jęk dziewczyny...
Morderco...
Tersus otworzył zamek. Nie było to problemem dla ostrza jego miecza. Bezszelestnie podszedł do swej ofiary od tyłu. Nigdy tego nie robił, jednak w tej sytuacji...
Leżała u stóp swego kata. Jej twarz zalana była krwią. Wielkie, zielone oczy dziewczyny z przerażeniem patrzyły na Maltana.
Świst i błysk śmiercionośnego ostrza.
Twarz ukryta pod kapeluszem.
Dźwięk wielkiego cielska bezwładnie opadającego na podłogę. Brzęk sztyletu wyrwanemu swemu właścicielowi przez śmierć.
Kałuża obcej krwi zalewająca pokój.
* * *
To było jak sen. Ułamek sekundy, a potem wszystko potoczyło się tak szybko. Jego spokój. Dotyk ciepłej dłoni, który nie wywołuje obrzydzenia. Głos. Łagodny jakby utkany był z najcieńszych pajęczych sieci. Głos za którym poszłabym na koniec świata. Śpiew? Piękna to pieśń, którą utula mnie do snu mój wybawca...
Ból? Rozpłynął się w melodii.
Prowadź. Prowadź mnie jak najdalej stąd.

Prowadź mnie tam gdzie śpiewa las.
Prowadź, pójdę z tobą przy melodii gór,
nieważne dokąd zaprowadzi nas czas,
nieważne, bo teraz minął już ból.

Pójdę, choć strach przebija mi serce,
choć słabe ciało do ucieczki się rwie.
Pójdę gdy tylko złapię twą rękę,
ona mnie wyrwie gdy będę na dnie.

Wrócimy tu kiedyś, gdy suchy mrok
opadnie zburzony i wstanie dzień.
Cel tej podróży zaledwie o krok,
gdy tylko złowróżbny zniknie cień.
* * *
Tersus wyjął z rozwalającej się szafy płaszcz z kapturem, zapinany pod szyja misterną broszką. Owinął nim dziewczynę. Ile mogła mieć lat? Dziewiętnaście? Mniej? Podniósł ją delikatnie i ostrożnie przerzucił przez zdrowe ramię. Opuścił gospodę zostawiając wszystko nienaruszone. Udał się w kierunku swojego wierzchowca. Prawie nie czuł ciężaru dziewczyny. Wyczuł jednak wagę kłębiących się w niej bólu, cierpienia... nadziei. Podszedł do Horna.
-Cóż przyjacielu...będziemy mieli przez pewien czas towarzystwo.-powiedział łagodnie.
Zwierzę spojrzało na niego rozumnie. Schyliło łeb.
Maltan ułożył na grzbiecie dziewczynę i okrył ją kocem który zawsze ze sobą woził. Delikatnie pogładził ją po twarzy, jakby ze strachem, że rozpłynie się w powietrzu. Szybkim krokiem udał się w stronę "Wilczego skowytu".
Miecza nie schował.
* * *
Niedźwiedź wybiegł z karczmy. Jego pomocnik powiedział mu, że grajek przysłuchiwał się rozmowie trzech mężczyzn o tej nowej dziewczynie i Mustonie, po czym pełen gniewu wyszedł zostawiając niedokończone piwo. Właściciel wiedział, co to znaczy. Zapakował rzeczy o które prosił go Tersus i poszedł go szukać. Nie musiał robić tego długo. Zobaczył jak nadchodzi. W ręku trzymał długi miecz. Krew na ostrzu nie zdążyła jeszcze dobrze zaschnąć. Mężczyzna podbiegł do niego i krzyknął.
-Wynoś się stąd! Nigdy tu nie wracaj!- próbował zatrzymać Maltana łapiąc go za ramię.
-Zejdź mi z drogi. To, co zrobili wymaga krwi. Krew za krew- pamiętasz?- warknął Tersus.
-"To" nie jest twoją sprawą. Mówię- odejdź. Nie sprawiaj więcej kłopotów. Powiem im, że Mustona zabił złodziej albo jeden z adoratorów tej małej. Zabierz ją jak najdalej stąd. Nie może się tu więcej pokazać. Tak samo jak ty. To chyba zrozumiałe.-równie groźnym tonem odparł Niedźwiedź rzucając Maltanowi tobołek pod nogi.
-Odejdę-odpowiedział szorstko-ale tylko dlatego, że mnie o to prosisz. Jestem ci winien chociaż to. Nie myśl jednak, że tu nie wrócę...
-Wiem.- westchnął Niedźwiedź- I dlatego będę musiał ich ostrzec, uspokoić. Tersus, ja nie chcę mieć nikogo na sumieniu. Wybacz mi więc, że zrobię wszystko, żeby cię nie szukali. Odejdź już.
-Do zobaczenia. Pamiętaj, nie zostawię tego tak. Nawet dla ciebie.
Mężczyźni podali sobie dłonie.
-Tersus, dam ci radę. Nie jako przyjaciel, ale jako ojciec. Zastanów się za czym gonisz... i jakich środków w tej nieustannej gonitwie używasz. Już nie jesteś... Stałeś się...- głos Niedźwiedzia załamał się.
-Mordercą...-szepnął do siebie Tersus.
Właściciel karczmy westchnął.
-Ty to powiedziałeś.
Maltan spojrzał na rozmówcę i zawrócił w stronę Horna wycierając po drodze zakrwawione ostrze. Niedźwiedź wrócił do karczmy oglądając się co chwilę za siebie. Kiedy Tersus odjechał, zostawiając po sobie jedynie tuman kurzu, odetchnął z ulgą.
-Myślałem, że cię znam, przyjacielu. Tak samo jak twojego ojca. Ech, jakże się myliłem...-mruczał do siebie karczmarz.
Coś mu mówiło, że to wszystko było zbyt proste. Zbyt proste. Wszedł do oberży z nieodłącznym uśmiechem na poczciwej twarzy. Z jednym wyjątkiem- wyglądał na o wiele, wiele starszego niż w rzeczywistości.
* * *
Maltan podszedł do Horna. Zwierzę zarżało cicho. Dziewczyna leżąca na jego grzbiecie spała.
-Jest taka spokojna...-szepnął Tersus- jak dziecko. Przyjacielu, czas nam wyruszyć drogę. Dokąd nas doprowadzi, ten nieznany szlak?
Kiedy mężczyzna skończył wycierać ostrze upuścił szmatkę nasiąkniętą świeżą krwią na ziemię. Obok niej położył pióro ze swojego kapelusza i sygnet zdjęty Mustonowi.
-Wybacz Niedźwiedziu. Powinieneś wiedzieć, że nie mogę inaczej.-powiedział do siebie uśmiechając się lekko- ale ty nie chciałeś wiedzieć.
* * *
Trzech mężczyzn wybiegło z karczmy. Muston zbyt długo nie wracał. Pobiegli do gospody, gdzie mieszkała dziewczyna z którą wyszedł.
Drzwi jej pokoju były uchylone.
Ślady za "Wilczym skowytem".
Krew, pióro, sygnet.
Łysy mężczyzna ścisnął w ręku szmatę podniesioną z ziemi. Jego oczy płonęły ze złości.
-Już nie żyjesz głupia dziwko! Ty i twój grajek! Na koń chłopcy!
* * *
Maltan wybrał drogę przez las. Nie chciał rzucać się w oczy przejeżdżającym kupcom. Powoli wszystko zaczęło wirować- droga, las, niebo, zlewały się z bezkształtny obraz. Drzewa wyglądały jakby biły mu pokłony.
-Jestem panem...czego Horn? Dęby płaszczą się przede mną. Jestem panem lasu? Spać mi się chce...jedziemy na mój dwór? Horn...
Horn pędził najszybciej jak potrafił. Nawet nie poczuł dodatkowego obciążenia. Zanim słońce zaszło byli już tam, gdzie kończyły się terytoria Meridy. Od Hestii dzieliło ich pasmo górskie i rzeka Dra'a ciągnące się wzdłuż granicy. Na szczęście Tersus uratowaną dziewczynę przywiązał do siebie liną. Jej włosy łaskotały go w szyję. Wtulił się w nie. Pachniały powietrzem, ziemią, słońcem. Wydawało mu się to głupie- takie niepodobne do samego siebie.
Rana nie przestawała krwawić. Nie miał czasu jej zaleczyć. Nie chciał przerywać jazdy zanim nie dotrą do Cramm- miasteczka położonego przy granicy z Hestią. Ze względu na swoje i jej bezpieczeństwo. Był wycieńczony. Ledwo utrzymywał się w siodle. Obraz coraz bardziej zamazywał mu się przed oczami. Horn wyczuł, że coś jest nie tak. Zatrzymał się w ostatniej chwili. Dziewczyna i Maltan spadli z siodła. Zwierzę podeszło do nich i ułożyło się obok jak wierny pies. Srebrna tarcza księżyca powoli wspinała się na szczyt widnokręgu. Byli około pięć i pół kilometra od Cramm. Coś obserwowało ich zza drzew. Cokolwiek to było, uciekło kiedy zobaczyło Horna.
* * *
Morderco...
Obudź się.
Otworzyła oczy. Obraz przez chwilę był zamglony. Zamrugała. Otrząsnęła z twarzy włosy. Znajomy zapach jaśminu i leśnych jagód.
Nie krzycz!
Z trudem złapała oddech. Przerażona spostrzegła dziwaczne zwierzę leżące obok. Jej serce biło coraz mocniej. Leży na czymś. Nie może się ruszyć.
-O bogowie!- pisnęła.
"Coś" na czym leżała okazało się człowiekiem. Jego twarz odwrócona była bokiem do niej. Byli do siebie przywiązani.
-Obudź się, proszę...Obudź się...-szepnęła nieznajomemu do ucha wtulając się w jego włosy.
Blask i świst śmiercionośnego ostrza.
Drgnęła. Do zielonych oczu napłynęły łzy. To za dużo. Za dużo...
* * *
Obudził go Horn trącając pyskiem zdrową rękę. Las. Ciepło jej ciała. Niedługo zapadnie zmrok.
Jestem panem lasu...
-Horn- wyszeptał mężczyzna-przegryź te liny. Nie zdołam ich rozwiązać.
Zwierzę delikatnie skubało sznur. Tersus próbował sobie przypomnieć drogę. Kim jest dziewczyna, która na mnie leży? Rana. "Wilczy skowyt". Wspomnienia napływały do jego głowy i zastygły tworząc obrazy. Mnóstwo obrazów. Horn skończył przegryzać liny. Maltan powoli zsunął z siebie dziewczynę i wstał.
-Horn, daj mi tobołek od Niedźwiedzia.
Zwierzę posłusznie przyniosło w zębach pakunek. Zarżało cicho. Mężczyzna pogładził je po pysku. Odwiązał zakrwawione szmaty z ramienia i wylał na ranę wyciąg z aloesu i ziemianu. Owinął rękę bandażem. Poczuł jak lek działa. Przeszyło go silne mrowienie . Zakażenie zdążyło powędrować wraz z krwią do całego ciała. Tersus wiedział, że może być za późno. Jego puls przyspieszył gwałtownie, a temperatura ciała znacznie wzrosła. Drżał. Nie z zimna, czy z bólu. To tylko jego organizm próbował wyrzucić z siebie wszelkie toksyny.
Zdążył. Być może w ostatniej chwili.
Odetchnął z ulgą i oparł się o drzewo. Spojrzał na leżącą obok Horna dziewczynę. Nadal była związana. Maltan nie chciał ryzykować, że ucieknie. Nie dałaby rady dotrzeć do najbliższej osady. Wiedział o tym, a mimo wszystko widok ten niepokoił go i drażnił. Postanowił nie zadręczać się dłużej myślami. Ręka powoli odzyskiwała dawną sprawność. Wyciąg, którym ją polał prowokował organizm do szybszej regeneracji. O wiele szybszej.
* * *
W lesie było sucho. Od wielu dni nie padał w okolicy deszcz. Dla Tersusa było to korzystne. Mógł nazbierać drewna na ognisko nie oddalając się od dziewczyny. W pół godziny później ogień trzaskał wesoło oświetlając Maltana. Mężczyzna dla zabicia czasu strugał sztyletem kijek. Czekał aż dziewczyna, którą uratował obudzi się. Myślał co robić dalej. Początkowo chciał odstawić ją do najbliższej wioski. Stwierdził jednak, że bezpieczniej będzie, jeśli zostawi ją w Cramm, albo lepiej w samym Jurde. Łatwiej tam było o pracę, choć myśl o tym jak mogłaby zarabiać napawał go niepokojem Wiele kupieckich karawan przewijało się przez miasteczko. Miał nadzieję, że któraś zabierze ją daleko stąd. Dziwiło go takie myślenie. Właściwie była mu obojętna, jak ognisko które ogrzewało mu dłonie. Czuł jednak, że jej nie mógłby tak po prostu zgasić. Nie kochał jej. Uczucia inne niż nienawiść, czy pogarda były mu obce i obojętne. Wpoił mu to jego Protektor. Człowiek, który potrafił nauczyć go wszystkiego. Oprócz miłości i współczucia.
A jednak nie zostawił tej dziewczyny na pastwę losu, lecz zaopiekował się nią i czuł, że trudno mu będzie się z nią rozstać. Nie znał jej imienia. Nie znał słowa jakim określali ją inni. Dla niego była po prostu człowiekiem. Pięknym. Takim, który potrzebuje pomocy. A on chciał jej udzielić.
* * *
weź mnie za rękę
prowadź, prowadź daleko
skróć czekania mękę
zdejm tajemnicy wieko

chcę myśleć o niczym
wolnym być jak ptak
beztrosko po niebie fruwać
nie liczyć upływu lat

weź mnie za rękę
niech tak już zostanie
ukój serce dźwiękiem
złagodź rozstanie...

Ognisko. Czuła jego ciepło. W głowie lekko szumiała znajoma melodia.
Nie myśleć o niczym. Wolnym być jak ptak...
Spojrzała na płomienie tańczące w rytm łagodnego wiatru. Nie była już związana. Leżała pod drzewem przykryta szarym kocem. Po drugiej stronie ogniska ktoś siedział. Nie widziała jego twarzy- był odwrócony do niej tyłem. Patrzył wgłąb lasu jakby na coś czekał. Tępy ból zaczął powoli powracać. Twarz zdrętwiała. Wspomnienia sączyły się do głowy, atakując świadomość tysiącem niezrozumiałych obrazów. Ręka odruchowo sięgnęła po szpilkę do włosów. Krew. Tyle krwi.
Mojej...
Jego?
Blask i świst...
Zaczęła krzyczeć. Tak głośno jak tylko mogła. Mężczyzna odwrócił się szybko, podbiegł do dziewczyny i zakrył jej usta ręką. Chcąc się bronić szarpnęła go za płaszcz zrywając z głowy kryjący oblicze nieznajomego kaptur. Dopiero teraz ujrzała jego twarz. Pojedyncze kosmyki opadały na wysokie czoło i wielkie, ciemne oczy, spoglądające na nią groźnie spod gęstych i jasnych brwi. Na lewej stronie twarzy mężczyzny widniał fantazyjny, a jednocześnie surowy znak wypalony na skórze. Ciągnął się od kącika oka, przez mocno zaznaczone kości policzkowe, aż do ucha. Wzór przypominał płomień. Płomień, którym bardzo łatwo się sparzyć.
Wąskie, blade usta zamarły w obojętnym grymasie. Przestała się bronić. Spojrzenie mężczyzny odebrało jej siłę na cokolwiek. Przywarła bezwładnie do pnia. Do wielkich szarozielonych oczu napłynęły łzy. Słone kropelki ściekały Tersusowi po dłoni. Zabrał ją z twarzy dziewczyny. Wyglądała jak przerażone zwierzątko, które czeka aż pan je skarci. Maltan złapał ją mocniej i przytulił do siebie. Przylgnęła do niego mocno oplątując ręce wokół szyi. Trzęsła się. Mężczyzna głaskał ją po głowie. Szukał znajomego zapachu. Dziewczyna odsunęła się gwałtownie.
-Kim jesteś...-zapytała szukając instynktownie czegoś ostrego.
Maltan wstał odwrócił się i podszedł do ogniska.
-Nie masz sprawy w tym kim jestem i czym się zajmuję, ale żeby cię uspokoić wyjaśnię tylko- jestem... kupcem. Nie pytaj więcej, bo ci nie odpowiem.-odparł chłodno.
Spojrzała na niego z wyrzutem. Powoli podniosła się. Chciała podejść, ale zmieniła zdanie.
-Masz rację- nie moja sprawa. Chcę jednak wiedzieć dokąd mnie zabierasz. Pamiętam, że wyszłam z tawerny...a potem znalazłam się tutaj. Może chociaż to mi wyjaśnisz. Proszę o niewiele- odparła z wyrzutem delikatnie dotykając obolałej twarzy.
Tersus nie odwracając się powiedział wolno.
-Zmierzamy do Jurde- tam cię zostawię. Niedźwiedź prosił, abym cię eskortował. Zgodziłem się, bo byłem mu winien przysługę. Dalej pojadę sam. Mam interesy w Dante.
-Niegdzie z tobą nie pojadę.-odparła dziewczyna-Chcę wrócić do Kreewen. Nie wierzę ci. Gdzie są moje bagaże? Co mi się stało? Wszystko mnie boli. I dlaczego mam na sobie tylko… płaszcz?- wyrzuciła z siebie.
-Myślę, że nie chciałabyś tego wiedzieć...
-A wiesz co ja myślę?!- dziewczyna podniosła głos- Ja myślę, że upiłeś mnie i chcesz wywieść za granicę żeby sprzedać jakiemuś...-następne słowa już wykrzyczała.
-To co myślisz nie ma nic do znaczenia.- przerwał jej Tersus- Nie masz czego szukać w Kreewen. Ale jeśli chcesz wracać to twoja sprawa. Uwierz mi jednak- beze mnie nie dojdziesz do najbliższej wioski
Dziewczyna trzęsła się ze złości i wyczerpania. Nic jednak nie odpowiedziała. Zdawała sobie sprawę, że mężczyzna ma rację. Nie ma szans na samodzielny powrót. Myśl, że jest zależna od obcego człowieka, który budził w niej lęk, przebiła się przez ostatki godności niczym rozżarzone węgle. Opadła na kolana i wbiła wzrok w ziemię. Tak bardzo chciała żeby ktoś ją teraz uśpił. Kamiennym i niekończącym się snem. Chciała cofnąć czas. Kilkanaście lat w tył. Nikt nie miał jednak takiej mocy. Nawet ona.
Zakryła twarz dłońmi. Z oczu pociekły niechciane łzy. Tęczówki stały się niebieskie.
Stał samotnie przy ognisku. Myślał. Po raz pierwszy nie wiedział co ma zrobić. Co zrobić żeby nie skrzywdzić jej i siebie.
* * *
Starzec wyszedł przed drzwi swego domu. Od paru dni czekał na wiadomości z Meridy. Czuł niepewność swojego ucznia. A ten zbliżał się do granicy której nie powinien przekroczyć. Mężczyzna oparł się na lasce w której wyrzeźbiona głowa smoka spoglądała groźnie na obcych, strasząc wydobywającym się z pyska czarnym płomieniem. Ogon okręcał się wokół laski kończąc w połowie jej długości. Mężczyzna westchnął głośno spoglądając na góry rozpościerające się u stóp horyzontu. Wbrew temu co wypada mówić spotkanym przyjaciołom- nie miał się dobrze. Czuł jak starość trawi go od środka, wysysając resztki życia ze zbolałych mięśni. Jak głos coraz częściej załamuje i niczym fale spotykające na swej drodze skały, rozbija się na miliony małych kropelek. Świadomość czasu jaki dla niego nadszedł była nie do zniesienia. Od kilkunastu lat żaden z jego uczniów nie ukończył nauki. A ostatni z nich właśnie obrał odwrotny do zamierzonego przez mężczyznę kierunek.
Starzec spoglądał w dal. O wiele dalej niż sięga horyzont. Czekał. Wiatr bawił się liśćmi starego dębu, rosnącego po lewej stronie domu mężczyzny. Był to dom niezwykły, nie ze względu na formę, czy wystrój. Był to dom niezwykły, bo ten kto w nim zagościł już nigdy nie wracał takim jakim był kiedyś. Już na ganku dawał o sobie znać ogłuszający i eteryczny zapach nieznanych nigdzie indziej ziół i przypraw. Małe okna mieszczące się dokładnie w połowie ścian, zasłonięte były przed ciekawskimi spojrzeniami grubymi zasłonami.
Starzec spoglądał w dal. O wiele dalej niż sięga czas. Żal mu był tych dni poświeconych na szkolenie uczniów. Teraz za późno był na realizację marzeń i planów. Cena jaką zapłacił za czas była zbyt duża. Wiedział to i dlatego patrzył w dal. Czekał. I nucił pieśń, żeby złagodzić mękę niepewności.

Tyle przeżyć strachu i bólu,
W nieśmiertelności zastukać bramy,
Prześcignąć wiecznych w pamięci królów,
Prześcignąć wieczne w sercach damy.

Tyle przeżyć by czekać na koniec,
Skłaniać się ku innemu światu,
Czekać aż przyjdzie ostatni goniec,
I rękę poda jako brat bratu.

Tyle przeżyć i wiecznym pozostać,
W sercu nadzieję jak żyto hodować,
Żyć tak by sobie samemu sprostać,
W ostatniej przystani godnie wodować.

* * *
Słońce nieśmiało przeciskało promienie przez zielone sklepienie lasu. Tersus cicho pakował juki. Próbował zapamiętać, co musi kupić w Jurde. Nie mógł się jednak skupić. Całą noc myślał jak wybrnąć z obecnej sytuacji. Jedyne jednak co osiągnął podczas nocy to zmęczenie. Dziewczyna leżała skulona przy resztkach ogniska. Wbrew swojej woli musiał siłą zaaplikować jej poprzedniego wieczoru środek nasenny, gdyż była tak roztrzęsiona, że nie pozwalała Maltanowi w spokoju myśleć. Skończył pakowanie i przywołał Horna. Zwierzę po kilku minutach wyłoniło się zza drzew. Schyliło godnie łeb.
-Dosyć tych przedstawień, nie mamy czasu- warknął Tersus wyraźnie rozdrażniony.
Podszedł do dziewczyny i szturchnął ją w ramię. Otworzyła oczy i ociągając się nieco wstała.
-Zbierz swoje rzeczy. Chcę jak najszybciej wyruszyć w drogę i jeszcze tego wieczoru dotrzeć do Cramm. Wiedz, że sprawuję nad tobą opiekę z czystej woli. Bądź więc tak miła i nic nie mów- chcę mieć trochę spokoju. Jeśli ci to nie odpowiada zostań tu. Twoje życie nie jest moją sprawą.-wyrecytował oschle Maltan patrząc dziewczynie w oczy. Były niebieskie- jak chmurne niebo.
Nie odpowiedziała mu. W ciszy podeszła do Horna, do którego zdołała się już przyzwyczaić i szybkimi ruchami przymocowała tobołek z rzeczami, które Tersus zdążył zabrać z jej domu. Nie była na niego zła. Czuła po prostu, że dłużej nie wytrzyma jego towarzystwa. Plan Maltana był jej na rękę. Jeśli wszystko dobrze pójdzie już dziś wieczorem będzie wolna. Do tego momentu musi być posłuszna jak pies. Pies trzymający się nogi pana. Czysta kalkulacja. Zero emocji.
Tersus musiał sam przed sobą przyznać, że nie spodziewał się tak obojętnej reakcji z jej strony. Był przygotowany na wszystko, tylko nie to. Z pewnym zakłopotaniem spakował swoje rzeczy. Dosiadł Horna. Dziewczyna usadowiła się za nim i mocno objęła go w pasie. W ciszy ruszyli. Na północny- wschód.
* * *
Ktoś mógłby pomyśleć, że śpi. Podejść cicho do dziadka i stroić głupie miny ku uciesze towarzyszy. Ten ktoś już nigdy więcej nie mógłby stroić głupich min.
Starzec czekał. Czekał na wieści- jak miał nadzieję- przynoszące ulgę. Posłaniec przybył- ulga nie.
-Panie, mężczyzna o którego pytałeś zmierza do granicy Meridy. Podobno nie jest sam. Ma towarzysza. Z tego co zdołałem się dowiedzieć nie ma w planie podróży do Laren. Panie...czy wszystko w porządku?- zapytał posłaniec spoglądając na twarz starca.
Mężczyzna zbladł nagle, a jego twarz zastygła w kamiennym bezruchu. Wpatrywał się tępo w drzewo rosnące koło jego domu.
-Nie, nic nie jest w porządku... Nic nie jest tak jak być powinno. Wybacz mi to co za chwilę zrobię, ale to jedyna rzecz, która może mi w tej chwili pomóc.
-Zawsze do Twoich usług, Panie.
-Zbliż się. Jeszcze trochę...
Posłaniec podszedł do starca. Mężczyzna objął go jak syna.
Ciepła krew splamiła szaty, a jej stróżka spłynęła wzdłuż nieruchomego ciała młodzieńca, będącego nadal w morderczym uścisku. Nie zauważył ostrza wyłaniającego się z szaty starca, choć znał jego intencje. Kiedy szedł do jego domu był w pełni świadomy swojego położenia. I tak skończył, z celnie wbitym sztyletem posłaniec, który zbyt dużo wiedział.
Starzec zaniósł ciało swojej ofiary i ułożył je we własnym łożu. Spakował kilka rzeczy i przywiązał tobołki do srebrnego konia stojącego spokojnie w stajni za domem. Zarzucił na siebie stary, ciemnozielony płaszcz. Na głowę założył kapelusz z orlim piórem. Ruszył na zachód, by wyprostować ścieżkę swojego ucznia.
* * *
Droga do Cramm wydawała się nie mieć końca. Słońce powoli chowało się za horyzont, a nawet nie doszli do głównego traktu handlowego prowadzącego ich do celu. Milczeli. Właściwie to nie milczeli, ale nic nie mówili. Ciepły wiatr splatał jasne kosmyki koloru zachodzącego i czarne fale barwy nieprzeniknionej nocy. Szpony Horna zostawiały nietypowe ślady na błotnistej drodze. Okoliczne pola szeptały cicho odwieczną melodię natury.
* * *
Szybki stukot kopyt odbijał się echem pośród drzew. Nerwowe uderzenia pejcza przerywały suche powietrze. Niebo było szare i gładkie jak tafla lustra. Jasna plama gnała przed siebie. Na zachód. Bezkresna czerń nocy uczyniła podróżnika niewidzialnym. Niepotrzebnie. Mógł on być niezauważony kiedy tylko zechciał. A jednak doceniał łaskawość natury i nie przerwał morderczego galopu. Był już niedaleko osady kupieckiej. W Kreewen miał nadzieję natknąć się na coś, co pomoże mu skierować kometę losu na właściwą orbitę. Był już niedaleko kiedy gwałtownie zatrzymał się. Zeskoczył z konia. Poszedł w stronę lasu do miejsca, gdzie uformowała się niewielka polanka. Przykucnął. Dotknął dłonią kawałka stęchłego mięsa leżącego na ziemi. Uśmiechnął się. Nie był to dobry uśmiech.
-Niczego cię nie nauczyłem, chłopcze? Byłeś moim najlepszym drageplitą...A jednak.
Starzec powstał. Szybkim krokiem podszedł do konia.
-Cóż, Shaft. Świat gna do przodu mówią. Nie sądziłem jednak, że on tak łatwo za nim podąży-szepnął i w milczeniu udał się do Kreewen.
Koncentrował się. Przywoływanie nigdy nie wydawało mu się trudniejsze. Nie dlatego, że musiał celować w pole energii wytwarzane przez człowieka, a nie w konkretne miejsce, lecz dlatego, że energia ta odpychała jego sygnały z niespotykaną siłą. Jakby człowiek w którego były skierowane nie dopuszczał do siebie prawdziwości przekazu. A raczej rozpoznał fałszywość wysyłanych obrazów. Mężczyzna skupił się jednak jak nigdy przedtem, obrał cel. Cały zdrętwiał. Oczy zupełnie mu zbielały. Koń przystanął przestraszony. Starzec bełkotał coś cicho. Wzniósł ręce ku górze. Wyglądał jak marionetka w rękach nieudolnego lalkarza. Nagle zerwał się wiatr. Porwał z drzew liście i tworząc tornado zbliżył się do mężczyzny. Iskierki oślepiającego światła oplotły zieloną kolumnę formującą się powoli w jakiś kształt. Starzec już nie panował na ruchami. Nerwowo machał rękami, nakreślając w powietrzu znaki przywoływania. Tornado zamieniło się w kulę, która eksplodowała, ukazując niesamowity widok. Spośród liści wyłonił się złoty smok. Błyszczał światłem tysiąca iskier, a ruch jego skrzydeł przecinał powietrze. Skłonił się mężczyźnie na koniu. Starzec powrócił do normalnego stanu. Trząsł się jednak, co było znakiem, że wykorzystał resztki pozostałej mu energii. Spojrzał na smoka, tak jak ojciec patrzy na dziecko przynoszące dumę.
-Leć...-wysapał-leć śladami zwierzęcej krwi. Podążaj drogą utorowaną padliną. Rusz tropem zwątpienia, a go znajdziesz. Może nawet szybciej niż się spodziewam...
* * *
Droga przebiegała im nad wyrost spokojnie, choć ciągnęła się nienaturalnie długo, co mogło być wynikiem oddziaływania Starego Boru.
Spokój. Być może była to zasługa Horna, który odstraszał wszystko co mogło im zagrażać w promieniu kilku kilometrów. Zmrok zapadł już dawno. Szlak był pusty i cichy o tej porze, a jednak Tersususowi nastrój ten się nie udzielał. Czuł zdenerwowanie. Coś nieuchronnie zbliżającego się w jego stronę. Najgorsze był to, że nie mógł tego rozpoznać. Dziewczyna która mu towarzyszyła usnęła ściskając go lekko w pasie. „To zabawne,”- pomyślał-„że nie znam nawet jej imienia... Z drugiej strony, do czego mi ono potrzebne. Nie warto zaśmiecać pamięci niepotrzebnymi faktami”.
Zobaczył na drodze stary, drewniany most. Ucieszył go ten widok. Znaczyło to, że już niedługo dotrą do Cramm. Stamtąd do Jurde pozostało pół dnia drogi na północ, nie spiesząc się i pozwalając sobie na krótki odpoczynek. Nagle huk rozdarł powietrze. Świetlisty pocisk okrążył most, który zapłonął czystym ogniem. Horn zarżał. Fala blasku oślepiła Tersusa, a wszechogarniający huk oszołomił. Dziewczyna obejmująca go w pasie obudziła się. Z przerażeniem spojrzała na kształt przelatujący nad ich głowami. Miała nadzieję, że zmęczony umysł podsuwa jej niewiarygodne obrazy, malując świat barwami, których nie chce widzieć. Łudziła się jeszcze, że to tylko wytwór jej wyobraźni. Spadająca gwiazda, o których mówili ludzie.
-Życzenie...-szepnęła do siebie.
To było jak sen. Tak wspominał to potem Maltan. Sen, z którego trudno się obudzić, nie mając wrażenia, że coś bezpowrotnie się zmieniło. Nie to samo powietrze, nie ta sama ziemia, nie ten sam człowiek... Jak zamek padający niczym domek z kart. Tak runęła jego wizja świata, w którym wszystko jest prostszym niż w rzeczywistości. Złowieszczy blask nadal krążył nad ich głowami, kiedy nagle upadł tuż przed nimi. Złoty smok nadnaturalnej wielkości bezwładnie poruszał skrzydłami. Tersus miał wrażenie, że gaśnie jego blask. Był tak oszołomiony, że nie zauważył jak jego towarzyszka podeszła do potwora. Jej oczy były nieobecne jak gdyby trwała w transie. Jej głos jednak odbijał się od drzew czystym i mocnym dźwiękiem. Śpiewała tańcząc w świetle ognia trawiącego most i bladozłotych łusek smoka. Horn opadł na ziemię. Maltan poczuł w ustach cierpki smak krwi. Jak przez mgłę widział to, co działo się przed nim. Ledwo słyszał melodię.
A w jej ruchach była muzyka. Muzyka duszy. Muzyka świata. Wiatr tańczył jej we włosach, kiedy śpiewała.

Gdzie świat nas wygnał, pytam wciąż gdzie,
Wciąż czuję w sobie natury cichej zew.
Zgiń nocna maro, przepadnij zły śnie,
Niech cię rozerwie moc ziemi i drzew.

Gdzie słońca blask, co przebija mrok,
I wiatr ten czujny gdzie podział się.
Siło nieczysta rozpruje cię ma moc,
Rozsypiesz się w pył, by wstał nowy dzień.

Nie przestawała śpiewać. Do ręki wzięła trochę ziemi. Szepnęła coś nad nią i rzuciła w smoka, po czym przystanęła i klasnęła wysoko unosząc dłonie. Drzewa tańczyły w rytm nierozpoznawalnej melodii, woda w rzece tryskała na brzeg, a wiatr gnał we wszystkie strony, wbrew prawom natury. Wraz z odgłosem jej klaśnięcia wszystko ucichło. Stwór gwałtownie obrócił łeb w stronę dziewczyny. Podniósł się niezdarnie i próbował do niej podejść. Gdy prawie osiągnął cel, rozsypał się w pył. Złote iskierki poszybowały w niebo. Smok zamienił się w stertę liści i ziemi. Ogień trawiący most zgasł. Dziewczyna stała sama na drodze skąpanej w ciemności. Trzęsła się. Nie z zimna, czy ze zdenerwowania. Trzęsła się, bo nie mogła zrozumieć co się stało, a jedyne wytłumaczenie było dla niej zbyt przerażające by chciała w nie uwierzyć. Bezwładnie opadła na ziemię. Ledwo widziała niebo, ale mogłaby przysiąc, że jest na nim o wiele więcej gwiazd...
* * *
Starzec gnał na swoim wierzchowcu tak szybko, że zdawał się być jedynie jasną plamą na tle ciemnej nocy. Miał nadzieję, że smok powstrzyma jego ucznia wystarczająco długo. Na tyle by zbliżył się na dostateczną odległość. Dostateczną, by zrobić to co konieczne w tej sytuacji. Gnał przed siebie nie zastanawiając się nad niczym. Nie chciał tracić sił- zużył ich dostatecznie dużo na Przeniesienie w pobliże Kreewen. Wiedział, że będą mu jeszcze potrzebne.
Nagle poczuł ból wypełniający czaszkę, zdolny rozpruć go na kawałki. Puścił lejce. Spadł z wierzchowca i głuchym łoskotem uderzył o grunt. Wystraszone zwierzę biegło dalej, wlokąc po ziemi starca, którego płaszcz zaczepił o tobołki przymocowane do siodła. Po chwili zwierzę zatrzymało się gwałtownie. Kilkanaście metrów za nim smuga zielono modrej krwi na drodze sczerniała i zamieniła się w kurz niesiony przez wiatr.
* * *
Tersus ocknął się i podbiegł do dziewczyny. Oczy miała otwarte, nieobecne, brązowe. Mężczyzna usiadł obok niej i podtrzymał ją ramieniem. Zwróciła na niego wzrok. Nie wytrzymał jej spojrzenia. Czuł się jakby przeszyło go tysiące rozgrzanych prętów, a jednak coś w niej wzywało go. Głos, który woła z przepaści. Głos za którym można podążyć nie znając celu. Głos, który niszczy, pali i rozrywa.
Pamiętaj...
Maltan spojrzał na dziewczynę. Nic nie mówiła. Patrzyła tylko na niego, wędrując dłońmi po ziemi.
Pamiętaj kim jesteś...
Mężczyzna odsunął się od niej. Dłoń oparł o klingę miecza. Powoli wstał. Dziewczyna ponownie spojrzała na niego. Okryła się mocniej płaszczem. Rozejrzała się dookoła. Wiatr szumiał spokojnie w koronach drzew. Blask księżyca odbijał się w gładkiej tafli rzecznej wody. Ogień na moście zupełnie zgasł. Obok niej leżała sterta liści. Ostrożnie podniosła się z ziemi. Zachwiała się, ale Tersus był szybszy. Podbiegł do niej i objął ją w pasie. Wbiła w niego przerażony wzrok. Jej wargi drgały. Złapała się jego ramienia i przysunęła usta do jego ucha.
-Jak pokonasz Jego, skoro boisz się mnie?- szepnęła, a jej głos był jak niespokojny wiatr.
Odepchnął ją w ułamku sekundy wyjmując z pochwy ciemne ostrze.
-Kim jesteś? Zbyt wiele niezwykłych rzeczy dzieje się za twoją sprawą, a ja nie wierze w takie zbiegi okoliczności...-wysapał szybko unosząc miecz na wysokość szyi dziewczyny.
-Jestem tym, co kochasz, odrzucasz i czego pragniesz. Tym przed czym uciekasz. Tym, czym kiedyś chciałeś być. Tym czym jesteś. Tym czym nigdy nie będziesz...- powiedziała spokojnym i delikatnym tonem.
Tersus patrzył na nią, próbując wyglądać jakby jej słowa nie zrobiły na nim wrażenia. W rzeczywistości z trudem opanowywał drżenie ręki trzymającej miecz. Czarne ostrze.
Ostrze Władców Smoków.
* * *
„Dzieci stały w równym rzędzie. Miały nie więcej niż po dziesięć lat. Synowie i córki niezwykłej krwi. Potomkowie ludzi urodzonych w czasie ognia. Oderwani od dotychczasowego życia zbyt gwałtownie. Zbyt szybko. Chłopcy nadal nosili na sobie ślady zabaw-siniaki, otarcia, małe blizny. Włosy dziewczynek starannie upięte bądź związane w warkocze przeplatane kwiatami tylko podkreślały ich delikatność. Wszystkie patrzyły z zaciekawieniem na starszego mężczyznę przechadzającego się obok nich. Jego laska stukała o bruk. Twarz miał skrytą pod kapturem. Zatrzymał się przed jedną z dziewczynek. Spojrzała na niego i z uśmiechem odsłaniającym rządek białych zębów, ukłoniła się rozchylając rondo liliowej sukienki. Mężczyzna w ułamku sekundy złapał ją za szyję i poniósł do góry. Próbowała się uwolnić ze śmiercionośnego uścisku, ale była za słaba. Reszta dzieci stała przerażona. Strach sparaliżował kończyny i języki. Strach jednak o kimś zapomniał. Chłopiec zeskoczył z gałęzi starego drzewa i podbiegł do mężczyzny, a w tym w biegu, bezszelestnym, wyjął z pochwy o wiele za duży dla niego miecz. Miecz miał czarne, diamentowe ostrze...”
„Skrzydlaci”- Albert Firgam


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 06.11.2005 @ 22:52:57 
Offline
Król Dezmod
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07.12.2004 @ 21:09:53
Posty: 3423
Lokalizacja: Poznań - Trzcianka, Trzcianka - Poznań.
Cytuj:
Nienawidziła jego...

Nienawidziła go.
Cytuj:
Podniósł z niej swoje ciężkie i wywołujące wstręt cielsko,

Brzmi, jakby wstał, chwycił swoje ciało i je podniósł:P
Cytuj:
Ciemnorude- wręcz czarne ... włosy

Dziwne troche te włosy miała... "Tak ciemnorude że aż prawie czarne" brzmi IMO lepiej.
Cytuj:
Zaczął głupkowato się śmiać.

Zaczął się głupkowato śmiać.
Cytuj:
Struga czysto czerwonej krwi zlała się ze szkarłatem ust.

Wysztarczyłoby "struga krwi"

Za dużo zaimków, "dziewczyn" i "mężczyzn". Co do pomysłu się nie wypowiem bo przeczytałem jak narazie tylko początek.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 06.11.2005 @ 23:39:38 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 03.11.2005 @ 14:53:22
Posty: 13
Lokalizacja: Kielce
poczatek(ktory wlasciwie jest tylko wprowadzeniem)-jest dalsza czesc. jesli mnie "oszczedzicie" zamieszcze, kiedys... ;) ale tymczasem komentujcie- nie miejcie litosci :>

_________________
"Boże chroń mnie od przyjaciół- z nieprzyjaciółmi dam sobie radę sam"


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 07.11.2005 @ 1:12:31 
Offline
Myszowór
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05.06.2005 @ 20:36:06
Posty: 954
Lokalizacja: z Valnor
OK, to ja się wypowiem ;). Ostrzegam - będzie w tej wypowiedzi masa czepialstwa interpunkcyjnego i kilka bardzo subiektywnych uwag.
Cytuj:
Nienawidziła jego,

Nienawidziła go, jak zauważył Zoltan.
Cytuj:
Szybkie oddechy mężczyzny, cuchnące tanim piwem z okolicznej oberży, drażniły delikatną skórę dziewczyny.

Po pierwsze: wtrącenia oddziela się przecinkami. "okoliczna oberża" nie brzmi IMVHO najlepiej, przymiotnik ten najczęściej stosuje się w liczbie mnogiej albo do określania rzeczowników zbiorczych. Myślę, że "pobliska oberża" brzmi lepiej.
Cytuj:
Jego ruchy zrobiły się coraz szybsze.

Troszkę mieszasz tu tryby: "zrobiły" to czasownik dokonany, natomiast słowo "coraz" implikuje niedokonaność, ciągłą zmianę stanu. Zatem lepiej np. tak: "Jego ruchy zrobiły się szybsze" lub "Jego ruchy robiły się coraz szybsze", ewentualnie "przyspieszył" itd.
Cytuj:
Można by pomyśleć, że dziewka owa była najdoskonalszym dziełem swojego twórcy.

Moim zdaniem brzmi to trochę zbyt patetycznie, ale to oczywiście tylko i wyłącznie IMVHO.
Cytuj:
Ciemnorude- wręcz czarne, falowane, lśniące włosy sprawiały wrażenie, jak gdyby chciały za wszelką cenę uwolnić się z duszącego uścisku końskiego ogona na głowie właścicielki.

No nie wiem, ale włosy ciemnorude mogą być co najwyżej ciemnobrązowe, ale czy czarne? Poza tym, wyrzuciłabym końcówkę zdania - "na głowie właścicielki". Jak opisujesz dizewczynę, to wiadomo chyba, że ten warkocz zdobił jej głowę, a nie np. głowę tego kolesia.
Cytuj:
Kiedy spojrzała na niego, próbował otworzyć drzwi.

Przecinek.
Cytuj:
Za plecami trzymała w ręku szpilkę do włosów- najdłuższą i najostrzejszą ze wszystkich, jakie posiadała.

Przecinek.
Cytuj:
-Stój łachudro!- krzyknęła- Pieprzyłeś to płać! Nie jestem za darmo, chamie.

Przecinek.
Cytuj:
Z każdym wybełkotanym przez mężczyznę słowem, złość rosła w niej i trawiła od środka. Miała dosyć takich jak on. Dosyć kłamców, brudnych pijaków, którym musiała się bez słowa oddawać z uśmiechem, kryjącym ciągłe uczucie upokorzenia. Dosyć.
- Niech cię piekło pochłonie, ^cenzura^ synu!

Przecinki.
Cytuj:
Pomimo drobnej postury, z głuchym łomotem upadła na podłogę.

Przecinek.
Cytuj:
Struga czysto czerwonej krwi zlała się ze szkarłatem ust.

W dalszej części opka okazuje się, że kolor krwi ma jakieś tam znaczenie i nie wszyscy mają ją czerwoną. Rozumiem, że dlatego tu podkreślasz, że krew dziewczyny była czerwona. Ale skoro zlała się ze "szkarłatem ust", to logiczne jest, że była czerwona, więc IMHO nie ma sensu tego powtarzać. I jakie znaczenia ma, że była "czysto" czerwona?
Cytuj:
Rozbił swój obóz przy wschodniej granicy puszczy, w pobliżu malutkiej mieściny, będącej jedynie punktem spoczynku dla strudzonych wędrowców, handlarzy i poszukiwaczy przygód.

Zbędny zaimek: wystarczy "rozbił obóz" - wiadomo, że swój. Poza tym: przecinek.
Cytuj:
Poranne słońce już wkrótce miało zacząć powolną walkę z bezwzględną ciemnością nocy.

Znowu za dużo patetyzmu, jak dla mnie. Nie można po prostu napisać, że zbliżał się świt?
Cytuj:
Pośrodku małej polany wesołe płomyki ogniska podskakiwały, jak gdyby w rytm muzyki, dochodzącej z okolicznych zabudowań. Siedział na trawie, nie dając oznak życia.

Przecinki.
Cytuj:
Jego ostrze było czarne, wykonane z niezwykle rzadkiej odmiany diamentu. Nie było na świecie surowca, które zatrzymałoby złowróżbny świst przecinający powietrze, niczym błyskawica.

Zapewne "nie było na świecie surowca, który zatrzymałby itd.?
Cytuj:
Ku niezadowoleniu swojego właściciela, nie była nawet wygodna.

Przecinek. Poza tym, jakieś to mało logiczne... Nie jestem jakąś znawczynią szermierki itp. rąbania mieczem, ale wydaje mi się, że efekty użycia takiej broni zależą między innymi od tego, jak wygodna i dobrze leżąca w dłoni jest rękojeść broni. A trochę tym swoim ostrzem bohater porąbał. To samo dotyczy też innych broni - nie chciałabym np. strzelać z łuku, który niewygodnie się trzyma, jeśli ręka, trzymająca łuk, męczy się szybko, to mało oddaje się strzałów dobrych, o odpowiednim torze, sile i celności.
Cytuj:
Wyciąg z marduku i krwi bazyliszka sprawił jednak, że mrok przestał być dla jego oczu barierą nie do pokonania.

Celowe ściągnięcie pomysłu z wiedźmina? ;)
Cytuj:
Marzył, żeby wreszcie znaleźć się w łóżku. Nagle jego wierzchowiec zatrzymał się.
-Wio, ty głupi bydlaku!

Przecinki.
Cytuj:
Zrzucił swego jeźdźca z grzbietu i pognał na południe.

IMVHO zaimek jest zbędny.
Cytuj:
Z pewnością nie wyglądał on jak większość wierzchowców. Powoli podszedł do swego właściciela rozwinął ciemne skrzydła i schylił łeb. Wyglądał, jakby się kłaniał.

Znów zbędne zaimki i brakujący przecinek.
Cytuj:
Po tym, co przeszedł, zwykłe zwierzę, jeśliby nie zginęło, to z pewnością postradałoby zmysły.

Przecinek - wtrącenie trzeba domknąć.
Cytuj:
Ruszyli w stronę Kreewen pozostawiając po sobie obóz zalany wilczą krwią i padlinę, mogącą wyżywić stado hien. (...)
Gdy dotarli do "Wilczego skowytu", świtało. Mężczyzna zostawił swojego wierzchowca za karczmą.

Brakujące przecinki i zbędny zaimek.
Cytuj:
Choćby z próżności.

Jakoś zupełnie nie rozumiem, dlaczego akurat z próżności...
Cytuj:
Mężczyzna owinął się szczelnie płaszczem, chowając wzdłuż prawego biodra miecz.

Przecinek.
Cytuj:
Szmaty, którymi je przewiązał, nasiąkły krwią.

Przecinek.
Cytuj:
Spojrzała na niego, jakby prosiła o pomoc, ale cóż, taki był jej zawód. Grajek nie chciał się wtrącać. Nikomu nie wychodziło to na dobre. Usiadł tuż przy właścicielu, stojącym w drzwiach zaplecza i ochrypłym głosem szepnął.
-Potrzebuję prowiantu na drogę do Dante. I coś dla mojego wierzchowca. Oprócz tego trochę bandaży i wyciągu z aloesu i ziemianu, jeśli łaska. Ale najpierw, daj mi najlepszego piwa z twojej gospody, Niedźwiedziu.
-O dużo prosisz, przyjacielu.

Przecinki.
Cytuj:
-Robię to tylko ze względu na wdzięczność, jaką jestem ci winien. Dobrze wiesz. Nie jestem mordercą...w pełni znaczenia tego słowa...-uśmiechnął się smętnie mężczyzna- jeśli chodzi o moje zamówienie- wolałbym, żebyś zajął się tym osobiście.

Przecinki.
Cytuj:
-Moja w tym rzecz, Niedźwiedziu.

Przecinek.
Cytuj:
Prawie przekopują Meridę, byleby tylko skorzystać z twoich, jak to nazwałeś „usług”. Tersus- Niedźwiedź pochylił się w kierunku rozmówcy i z pewnym rodzajem złości zasyczał-czy oni wiedzą, czy zdają sobie sprawę, że... sam wiesz. Gonisz przyjacielu za czymś, czego nie ma. Nie będę patrzył, jak popadasz w obłęd. Zajmij się tym, co ci wychodzi najlepiej

Przecinki.
Cytuj:
-Jedno słowo za dużo... druhu, a zareklamuję się, używając twojej osoby.

Przecinek.
Cytuj:
Niedźwiedź poprawił fartuch i powiedział, łapiąc oddech.

Przecinek.
Cytuj:
Jego uwagę przykuła grupka obwiesi, siedzących na środku karczmy. (...) Z braku lepszego zajęcia, Tersus zajął się jej słuchaniem.

Przecinki.
Cytuj:
W tej chwili mężczyzna, który poszedł zabawić się z tą dziewczyną, o której mówili nieznajomi, był uosobieniem wszystkiego, z czym chciał walczyć. Bez słowa wyszedł z karczmy, zostawiając pół kufla piwa.

Przecinki.
Cytuj:
Maltan wyciągnął z pochwy miecz i szybkim krokiem udał się w kierunku gospody, znajdującej się trzysta stóp na zachód od "Wilczego skowytu".

Przecinek.
Cytuj:
Dźwięk wielkiego cielska, bezwładnie opadającego na podłogę. Brzęk sztyletu, wyrwanemu swemu właścicielowi przez śmierć.

Przecinki, zbędny zaimek i zła odmiana - "Brzęk sztyletu, wyrwanego właścicielowi..."
Cytuj:
Łagodny, jakby utkany był z najcieńszych pajęczych sieci. Głos, za którym poszłabym na koniec świata.

Przecinki.
Cytuj:
Prowadź mnie tam, gdzie śpiewa las.
Prowadź, pójdę z tobą przy melodii gór,
nieważne, dokąd zaprowadzi nas czas,
nieważne, bo teraz minął już ból.

Pójdę, choć strach przebija mi serce,
choć słabe ciało do ucieczki się rwie.
Pójdę, gdy tylko złapię twą rękę,
ona mnie wyrwie, gdy będę na dnie.

Przecinki.
Cytuj:
Opuścił gospodę, zostawiając wszystko nienaruszone.

Przecinek.
Cytuj:
Maltan ułożył na grzbiecie dziewczynę i okrył ją kocem, który zawsze ze sobą woził.

Przecinek.
Cytuj:
Jego pomocnik powiedział mu, że grajek przysłuchiwał się rozmowie trzech mężczyzn o tej nowej dziewczynie i Mustonie, po czym pełen gniewu wyszedł, zostawiając niedokończone piwo. Właściciel wiedział, co to znaczy. Zapakował rzeczy, o które prosił go Tersus i poszedł go szukać.

Przecinki.
Cytuj:
równie groźnym tonem odparł Niedźwiedź, rzucając Maltanowi tobołek pod nogi.

Przecinek.
Cytuj:
Zastanów się, za czym gonisz...

Przecinek.
Cytuj:
Maltan spojrzał na rozmówcę i zawrócił w stronę Horna, wycierając po drodze zakrwawione ostrze. Niedźwiedź wrócił do karczmy, oglądając się co chwilę za siebie.

Przecinki.
Cytuj:
-Wybacz, Niedźwiedziu. Powinieneś wiedzieć, że nie mogę inaczej.-powiedział do siebie, uśmiechając się lekko- ale ty nie chciałeś wiedzieć.

Przecinki.
Cytuj:
Pobiegli do gospody, gdzie mieszkała dziewczyna, z którą wyszedł.

Przecinek.
Cytuj:
Drzewa wyglądały, jakby biły mu pokłony.

Przecinek.
Cytuj:
Horn pędził najszybciej, jak potrafił.

Przecinek.
Cytuj:
Nawet nie poczuł dodatkowego obciążenia. Zanim słońce zaszło, byli już tam, gdzie kończyły się terytoria Meridy. Od Hestii dzieliło ich pasmo górskie i rzeka Dra'a, ciągnące się wzdłuż granicy.

Przecinki.

I tak w kółko, nie mam siły poprawiać tego do samego końca. Jak nie brak przecinków, to zbędne zaimki i kilka słów trochę "chropowatych", średnio pasujących do kontekstu. Pomysł ciężko mi ocenić, bo właściwie po przeczytaniu dalej średnio rozumiem, o co w tym chodzi, łatwiej było by ocenić całość i zrozumieć "o co biega" ;)... Generalnie: popracuj nad interpunkcją i tak z 80% zaimków śmiało można wyrzucić. Miałam też wrażenie, że miejscami jest za dużo krótkich, urywanych zdań. Od czasu do czasu takie 2-3 krótkie, urwane zdania (albo ich równoważniki) dodają tempa akcji, wzmacniają efekt, ale w nadmiarze męczą przy lekturze.
Powodzenia!
Kriss

_________________
- Strzelajcie! Strzelajcie, ^cenzura^! – Giertych teatralnym gestem rozpiął koszulę – W gołą, ^cenzura^, pierś celujcie! Na stos, ^cenzura^, rzuciliśmy! Swój życia los, ^cenzura^! - Sexbeer :]


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 07.11.2005 @ 9:57:54 
Offline
Bloede Blath aen Laeke Dhromchla

Rejestracja: 17.10.2002 @ 11:59:59
Posty: 13943
Lokalizacja: ze stajenki
Nie mam na tyle cierpliwości i chęci, żeby czytać całe opowiadanie, odniosę się tylko do fragmentów zamieszczonych przez przedmówców.

Cytuj:
Cytuj:
Ciemnorude- wręcz czarne, falowane, lśniące włosy sprawiały wrażenie, jak gdyby chciały za wszelką cenę uwolnić się z duszącego uścisku końskiego ogona na głowie właścicielki.

No nie wiem, ale włosy ciemnorude mogą być co najwyżej ciemnobrązowe, ale czy czarne? Poza tym, wyrzuciłabym końcówkę zdania - "na głowie właścicielki". Jak opisujesz dizewczynę, to wiadomo chyba, że ten warkocz zdobił jej głowę, a nie np. głowę tego kolesia.

Mogą być jeszcze ew. te włosy ciemne z rudymi przebłyskami, czy cośtam. Ciemnorude to mogą być kasztanowe.

Cytuj:
Cytuj:
Pomimo drobnej postury, z głuchym łomotem upadła na podłogę.

Przecinek.

Dlaczego pomimo? Żaden człowiek nie jest na tyle lekki, żeby nie wydać głuchego łoskotu przy upadku. Chyba, że upada na kamienną podłogę w jaskini albo lochu, ale wtedy żeby wydać taki odgłos to trzeba ważyć z pół tony :]
Tak mi sie wydaje.

Cytuj:
Cytuj:
Po tym, co przeszedł, zwykłe zwierzę, jeśliby nie zginęło, to z pewnością postradałoby zmysły.

Przecinek - wtrącenie trzeba domknąć.

A czy tu nie jest pomieszanie rodzajów? Zwierzę jest rodzaju nijakiego, a tutaj jest "przeszedł". Poza tym to zdanie jest w ogóle bez sensu. Coś a la "wstając z krzesła, książka upadła". Jakieś to takie mało zgrabne.

Cytuj:
Cytuj:
W tej chwili mężczyzna, który poszedł zabawić się z tą dziewczyną, o której mówili nieznajomi, był uosobieniem wszystkiego, z czym chciał walczyć. Bez słowa wyszedł z karczmy, zostawiając pół kufla piwa.

Przecinki.

I po co "tą"?

Cytuj:
Cytuj:
Maltan wyciągnął z pochwy miecz i szybkim krokiem udał się w kierunku gospody, znajdującej się trzysta stóp na zachód od "Wilczego skowytu".

Przecinek.

Czy te "trzysta stóp" ma jakieś znaczenie dla fabuły? Bo jeśli nie, to IMHO jest zbędne całkowicie. Albo można napisać, nie wiem, "nieopodal na zachód", alboco, bo trzysta stóp to dość mało, o ile się nie mylę. Jakby to było kilka mil - wtedy można się bawić w wyliczanie odległości, ale nie trzysta stóp, no proszę.

Cytuj:
Cytuj:
-Wybacz, Niedźwiedziu. Powinieneś wiedzieć, że nie mogę inaczej.-powiedział do siebie, uśmiechając się lekko- ale ty nie chciałeś wiedzieć.

Przecinki.

A tutaj jeszcze za dużo o jedną kropkę, za "inaczej".

Generalnie nie chce mi się czytać, skoro jest tyle błędów przecinkowych. Dla mnie takie czytanie jest męczące.

_________________
ggadem lub emalią


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 07.11.2005 @ 10:25:40 
Offline
Myszowór
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05.06.2005 @ 20:36:06
Posty: 954
Lokalizacja: z Valnor
Asl pisze:
Cytuj:
Cytuj:
Po tym, co przeszedł, zwykłe zwierzę, jeśliby nie zginęło, to z pewnością postradałoby zmysły.

Przecinek - wtrącenie trzeba domknąć.

A czy tu nie jest pomieszanie rodzajów? Zwierzę jest rodzaju nijakiego, a tutaj jest "przeszedł". Poza tym to zdanie jest w ogóle bez sensu. Coś a la "wstając z krzesła, książka upadła". Jakieś to takie mało zgrabne.

Sądzę, że autorce chodziło o to, że tego, co przeszedł ten koń (czy cokolwiek to było ;) ), zwykłe zwierzę by nie wytrzymało. Ale faktycznie, trudne to zdanie w odbiorze. Niestety, jest tam takich więcej.

_________________
- Strzelajcie! Strzelajcie, ^cenzura^! – Giertych teatralnym gestem rozpiął koszulę – W gołą, ^cenzura^, pierś celujcie! Na stos, ^cenzura^, rzuciliśmy! Swój życia los, ^cenzura^! - Sexbeer :]


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 07.11.2005 @ 15:57:58 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 03.11.2005 @ 14:53:22
Posty: 13
Lokalizacja: Kielce
"PRZECINEK" to od dzisiaj bedzie moje ulubione slowo ;) ^cenzura^ wylapywalam przecinki chyba z 2h- to mnie utwierdza w fakcie, ze one zwyczajnie zjadaja sie :> ktos wspomnial (wybaczcie, ale nie pamietam kto)o nawiazaniach do "wiedzmina"- sa, ale sluzyly mi raczej jako prowokacja ;) mialam nadzieje, ze rzez dokonana na stadzie,podkreslam- bialych wilkow troche rozjasni sprawe nawiazan ;) jesli chodzi o rozne bledy i niezgodnosci to dziekuje wszystkim komentujacym- samemu trudno czasem wylapac takie rzeczy, a mnie wlasnie na tym zalezalo. mialam nadzieje na pare komentarzy co do fabuly, chociaz zdaje sobie sprawe, ze to trudne biorac pod uwage fakt, ze tekst jest urwany, a reszta siedzi sobie na dysku twardym ;). druga sprawa jesli komus nie chce sie przeczytac calosci- co oczywiscie miesci sie w statystykach ;) tak czy inaczej piszcie jak macie ochote- a jak nie macie to sie zmuscie ;) pozdrawiam
ps. mam nadzieje, ze przecinki w wiadomosci sa OK ;)
pps. sie upisalam <ufff>

_________________
"Boże chroń mnie od przyjaciół- z nieprzyjaciółmi dam sobie radę sam"


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 07.11.2005 @ 21:05:46 
Offline
Zmiany

Rejestracja: 18.10.2005 @ 17:33:25
Posty: 113
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Przeczytałem do końca i podobało mi się. Ciutkę za dużo ozdobników ale opowiadanie ma swoje tempo a to mi sie zawsze u ASa najbardziej podobało. Proszę zamieścić resztę!


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 07.11.2005 @ 21:55:17 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 03.11.2005 @ 14:53:22
Posty: 13
Lokalizacja: Kielce
dzieki ci wielki snie :) jestes 2 osoba, ktorej sie podoba ;) (nie liczac mojego kumpla, ktoremu wszytsko sie podoba, wiec sie nie liczy :>) reszte moze zamieszcze w swoim czasie, tzn. jesli nie "zjedza" mnie recenzenci ;)

_________________
"Boże chroń mnie od przyjaciół- z nieprzyjaciółmi dam sobie radę sam"


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 07.11.2005 @ 22:23:22 
Offline
Zmiany

Rejestracja: 18.10.2005 @ 17:33:25
Posty: 113
Lokalizacja: Bielsko-Biała
E no... Tak to sie nie bawię. Chciałbym poznać ciąg dalszy. :(
Może na mejla?

badianek@wp.pl


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 09.11.2005 @ 19:14:38 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 03.11.2005 @ 14:53:22
Posty: 13
Lokalizacja: Kielce
za mientkie mam ja serce ;) wyslane

_________________
"Boże chroń mnie od przyjaciół- z nieprzyjaciółmi dam sobie radę sam"


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 10.11.2005 @ 0:26:13 
Offline
Zmiany

Rejestracja: 18.10.2005 @ 17:33:25
Posty: 113
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Dobrze dziewczyna pisze, dać jej wódki!
W Pn widzę część trzecią...się rozumiemy :P

_________________
Like Papa Wallenda said: "Life is on the wire. The rest is just waiting."


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 11.11.2005 @ 1:39:23 
Offline
Dziecko-niespodzianka

Rejestracja: 03.11.2005 @ 14:53:22
Posty: 13
Lokalizacja: Kielce
w koncu znalazlam troche czasu, zeby sie obronic ;) i przejrzec dokladnie komentarze. wybaczcie, ze tak przedmiotowo potraktuje wasze wypowiedzi, ale juz nie mialam sily podpisywac "co kogo" ;) sami znajdziecie.

"No nie wiem, ale włosy ciemnorude mogą być co najwyżej ciemnobrązowe, ale czy czarne?"

bije sie w piers ;) moj blad, ale nieswiadomy-zmienialam kolor wlosow i te "czarne" mi umknely gdzies :)

"I jakie znaczenia ma, że była "czysto" czerwona?"

tutaj tego nie widac, ale w dalszej czesci bedzie mialo znaczenie

"Nie jestem jakąś znawczynią szermierki itp. rąbania mieczem, ale wydaje mi się, że efekty użycia takiej broni zależą między innymi od tego, jak wygodna i dobrze leżąca w dłoni jest rękojeść broni."

sprawa z bronia celowa :> tak zeby podkreslic jej niezwyklosc (pomimo "nieodpowiedniego" ksztaltu niezle sie nia rabie ;) i fakt, ze bohater sprawnie nia wlada co swiadczy o jego umiejetnosciach

"Dlaczego pomimo? Żaden człowiek nie jest na tyle lekki, żeby nie wydać głuchego łoskotu przy upadku. Chyba, że upada na kamienną podłogę w jaskini albo lochu, ale wtedy żeby wydać taki odgłos to trzeba ważyć z pół tony :] "

obiecuje sprawdzic i zweryfikowac w razie potrzeby :)

"Czy te "trzysta stóp" ma jakieś znaczenie dla fabuły? Bo jeśli nie, to IMHO jest zbędne całkowicie."

i bije sie w piers (znowu :) wystarczyloby blisko

"Ale faktycznie, trudne to zdanie w odbiorze. Niestety, jest tam takich więcej."

znajde kogos zeby wylapal i pozabijam ;)

ps.chcialam zamiescic ciag dalszy, zebyscie komentatorzy drodzy ocenili fabule, tresc i podzielili sie wrazeniami, nie zwracajac uwagi na sprawy techniczne (np. przecinki ;), chyba ze chodzi o jakies niescislosci czy brak logiki :> chce tylko zebyscie ew zadeklarowali taka chec na forum bo szkoda "zapychac" je dlugim tekstem ktorego nikt nie przeczyta prawda :)

pozdrawiam was wszystkich serdecznie i udaje sie na spoczynek ;)

_________________
"Boże chroń mnie od przyjaciół- z nieprzyjaciółmi dam sobie radę sam"


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 11.11.2005 @ 2:41:39 
Offline
Wiedźmin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27.10.2002 @ 20:35:02
Posty: 653
Lokalizacja: niewłaściwe miejsce, niewłaściwy czas...
Cytuj:
syknęła, a z jej oczu pociekły stróżki łez - Zapłacisz mi za to!


Zdecydowanie strużki, czyli małe strugi. Stróżka to rodzaj żeński od stróża :-)

_________________
http://zabawki-anneke.blogspot.com


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 13.11.2005 @ 20:13:18 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 22.05.2003 @ 18:43:57
Posty: 571
To teraz ja się trochę poznęcam - na razie sam początek początku, reszta w miarę czasu i ochoty.

annbart_femine pisze:
Można by pomyśleć, że dziewka owa była najdoskonalszym dziełem swojego twórcy.


Pomijając patetyczność dla mnie sugeruje to iż są różni twórcy dla różnych stworzeń. Czy tak jest w tym świecie?

annbart_femine pisze:
Mężczyzna, pomimo że nadal znajdował się w stanie silnego alkoholowego upojenia...


Brzmi jak z jakiejś notatki policyjnej. Czy nie wystarczyłoby, że był pijany, bardzo pijany?

annbart_femine pisze:
Za plecami trzymała w ręku szpilkę do włosów...


Za plecami wystaczy. Mogła trzymać ją jeszcze w zębach, ale o ile orientuję się w ludzkiej anatomii za plecami wyklucza taka możliwość raczej.

annbart_femine pisze:
W koszulce nocnej, ze złością na drobnej twarzy wyglądała dla niego żałośnie.


Myślę, że nie tylko dla niego. To zdanie w każdym razie dla mnie nie brzmi zgrabnie.

annbart_femine pisze:
Z każdym wybełkotanym przez mężczyznę słowem złość rosła w niej i trawiła od środka.


Po co to trawiła "od środka"? Samo rosła w niej nie wystarczy?

annbart_femine pisze:
Stary Bór był jednym z tych lasów, których nazwa mówi sama za siebie. Żadna z żyjących istot chodzących po tym świecie nie znała choćby jednej niewielkiej części całej puszczy.


Czy te słowa sa rzeczywiście niezbędne? Co to znaczy jedna niewielka część? Potrafie sobie zdefiniować np. obszar 5 kroków na 5 i nie wierzę, że nikt by nie poznał takiego obszaru dogłębnie. Natomiast bez tego słówka "jedna" nie wzbudza we mnie podejrzeń.

annbart_femine pisze:
Bór dawał mu tymczasową pracę i potrzebne surowce, a on nie zakłócał jego odwiecznego biegu.


Co to znaczy odwieczny bieg boru?

annbart_femine pisze:
Niektórym to jednak wystarczyło.


Wystaczało, prawda?

annbart_femine pisze:
Poranne słońce już wkrótce miało zacząć powolną walkę z bezwzględną ciemnością nocy. Pośrodku małej polany wesołe płomyki ogniska podskakiwały jak gdyby w rytm muzyki dochodzącej z okolicznych zabudowań... Wątły blask przygasającej watry oświetlał jego twarz. Oblicze mężczyzny zasłaniały jednak gęste, nierówne złote włosy... Był teraz zdany na srebrny blask drugiego księżyca.


Pierwsze zdanie sugeruje kompletną ciemność, w ostatnim dowiadujemy się, że jednak świecił księżyc. Jednak jak silny był jego blask tego już nie wiem. Dla mnie wesołe płomyki, podskakujące w dodatku nie maja nic wspólnego z przygasającym ogniskiem. Dla mnie albo przygasa, albo podskakuje.

annbart_femine pisze:
Zwierzęta otoczyły ścisłym kręgiem mężczyznę. Około jedenastu ...


Raczej ciasnym kręgiem. I co to znaczy około 11, rozumiem około 10, ponad 10, ale około jedenastu IMHO jest nienaturalne.


annbart_femine pisze:
Nagle jego wierzchowiec zatrzymał się.
-Wio ty głupi bydlaku! Wio!- krzyknął zdenerwowany.
Konia ogarnęło przerażenie. Zrzucił swego jeźdźca z grzbietu i pognał na południe.


Piszesz: zatrzymał się. Przerażony koń zachowuje się inaczej. Zaniepokojony będzie rzucał łbem, chrapał nerwowo, tańczył w miejscu lub cofał się. Przerażony zrobi kilka "baranów". Zdenerwowany jeździec kopnie konia, uderzy, a nie będzie jedynie krzyczał. O, krzyczeć i wywijac batem to mógłby siedząc na koźle wozu. I to południe, rozumiem, że pognał w kierunku przeciwnym niż ten Bór, ale z tekstu to nijak nie wynika.

annbart_femine pisze:
Po chwili zza drzew wyłonił się koń... Był mieszańcem gryfa i pegaza... Mężczyzna otrzymał go od pewnego alchemika, który testował na nim swoje specyfiki, jako dosyć oryginalną zapłatę za usługi.


Przepraszam, jaki koń, jeśli piszesz, że z koniem miał niewiele wspólnego (a nawet nic, bo żaden z jego przodków nie był koniem). Na kim alchemik testował, na mężczyznie czy tym zwierzaku?

annbart_femine pisze:
Poza tym był niezwykle mądry jak na mutanta.


A to już jest insynuacja.

annbart_femine pisze:
Cierpliwie czekał, aż właściciel przymocuje do niego wszystkie juki. Gdy to zrobił, zwierzę opadło na kolana, żeby ułatwić mężczyźnie wejście na siebie. Człowiek pieszczotliwie poklepał swojego wierzchowca po grzbiecie.


To teraz pytanie techniczne: do czego przymocowywał juki? Jeśli do siodła, to jak umieścić je na grzbiecie z uwzględnieniem skrzydeł? I jak siedzieć miedzy takimi skrzydłami, bo wówczas nie da sie uda i łydki spuścić w dół, chyba, że skrzydła wyrastaja niżej, bardziej po bokach, ale wóczas czy spełniałyby swoje zadanie? Wg mojej wyobraźni jeździec miałby stopy po bokach szyi rumaka, co wygodnym by nie było. Ale to tylko takie pytanie na marginesie. Aha, czy klepał go po grzbiecie zanim wsiadł, bo potem juz nie bardzo się da, siedząc miał przed sobą najwyżej szyję lub kłąb.

annbart_femine pisze:
Złapał się za ramię. Szmaty, którymi je przewiązał nasiąkły krwią. Nie zwrócił na to uwagi.


To po co się za nie łapał?

annbart_femine pisze:
Jedenaście...


A więc jednak było ich 11, a nie około.

annbart_femine pisze:
Niedźwiedź złapał się pod boki i zaśmiał siarczyście, choć cicho.


Co to znaczy?

Na dzisiaj tyle. Aha, w jaki sposób zawinął flakonik, czy co tam było w liść aloesu? Świeży raczej łamliwy bywa, a suszony... cóż, nie wiem, czy się nie pokruszy.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 17 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group