Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 28.03.2024 @ 21:26:03

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 8 ] 
Autor Wiadomość
Post: 02.01.2006 @ 11:14:51 
Offline
Murderator

Rejestracja: 23.09.2002 @ 9:18:29
Posty: 10121
Lokalizacja: Warszawa
Strogonow napisał takie oto opowiadanie, bez tytułu.

-Pierwszy śnieg, jaki piękny dzień na rozstanie – za okiennicą 2giej komnaty Budynku Wilków padał biały puch. Powoli opadał i topniał od razu po zetknięciu z ziemią.
Przy oknie stał Lin. Wrócił z ceremonii, na której został oficjalnie ambasadorem Gildii Północnej w Mergsbergu. Nie cieszył się. Sam nie wiedział, dlaczego się zgłosił, chyba tylko dlatego, że akurat był w stolicy, gdy decydowano o istnieniu placówek dyplomatycznych. Pracował dla władz, musiał o tym wiedzieć prawie od razu. Przekazał wieść do Rady Twierdzy i... zgłosił się na ochotnika. Może po to, żeby mieć co robić i zapomnieć.
Zawsze tryskający energią i optymizmem drow nie miał już nawet siły zetrzeć łzy, która powoli spływała powoli po jego policzku. Kap... rozprysła się o podłogę. Słyszał to wyraźnie, taka cisza panowała dookoła niego. Przyłożył prawą, później lewą dłoń do szyby. Lodowata. Wpierw delikatnie, samymi opuszkami, potem już całe dłonie poruszały się powoli, bezwładnie w dół. Zbliżył powoli głowę. Drgnął od zimna, gdy koniec jego kosa lekko spłaszczył się, dotykając szkła. Zamknął oczy... a raczej... zamknęły się one same. Miał ją przed oczami. Odziana jak zwykle pięknie i prosto. Idealnej, w jego mniemaniu, sylwetki, o długich nogach, krągłościach konkretnych, ale nie przesadnych. Krwistoczerwone, lekko pofalowane włosy kończyły się w połowie pleców, a błękitne oczy były niczym najwspanialsze klejnoty całego świata. Nos, delikatny, kształtny. Usta... odchylił powoli, delikatnie głowę leciutko do tyłu i dotknął szyby ustami.
Nie wytrzymał. Rzucił się wręcz na łóżko i przytulił się do poduszki tak, że jakby była to ta, którą chciał przytulić, wycisnąłby ją niczym mokry materiał. Ale to nie byłą ona. Szlochał głośno, nie wstydził się tego przed sobą. Największy optymista, jakiego znano. Poduszka była już cała mokra od łez. Nie było jej, a on nie mógł nic na to poradzić. Kroki. Lin natychmiast milknie, stara się za wszelką cenę ukryć, że w ogóle jest w pomieszczeniu, udaje, że śpi, obraca się plecami do drzwi. Drzwi zaskrzypiały. Har, Lin znał dobrze sposób, w jaki chodzi.
-Czemu tak szybko poszedłeś? W karczmie zaczynamy się dobrze bawić... – Lin oddychał powoli, głęboko, wzdychając przy wydechu – Uh... śpij smacznie – elf powoli podszedł do niego i nakrył go kocem, nie zwracając, albo nie chcąc zwracać uwagi na nieskutecznie ukrywane grymasy na twarzy. Wyszedł.
Lin był już na tyle zmęczony, że rzeczywiście zasnął. Śnił. Jak zwykle, gdy miewał sny, co zdarzało się bardzo rzadko, śnił o niej. Imię jej było Layla. Poznał ją w Komi, na turnieju fechtunku w jego rodzinnej wiosce, w którym uczestniczył jako uczeń tamtejszej szkoły. Przyszło im zawalczyć przeciw sobie finał, ujrzał ją wtedy po raz pierwszy, ona go też. Zaczęli walczyć, ale nie od razu. Długo mierzyli się wzrokiem. Nie chciał z nią walczyć, była zbyt piękna, żeby zrobić jej krzywdę. Ona wcale nie zwlekała, dlatego, że nie wiedziała, jak go pokonać. Bała się, że go zrani. Walczyli długo, oboje udawali, starając się nie zrobić sobie krzywdy. Klingi gwizdały w powietrzu, iskrzyły przy trafieniach, piruety były wprost idealne, jednak każda możliwość trafienia mijała cel o grubość włosa. Był to jedyny raz, kiedy sędziowie zdecydowali, że nagroda zostanie podzielona i przerwali walkę. Ale czy nagroda dla każdego z nich na pewno była połowiczna?
-Kocham cię – usłyszał, gdy odprowadzał ją po turnieju najbardziej okrężną drogą, jaką tylko mogli znaleźć, przez łąki okalające Komi. Cały czas trzymali się za ręce i rozmawiając na wszelkie możliwe tematy. Byłą już noc. Gwiazdy świeciły nad nimi, błogosławiąc tą chwilę.
Zabrakło mu języka w gębie. Zawsze pewny siebie teraz nie wiedział, co zrobić. Zatrzymali się, stanęli na wprost siebie. Patrzył w jej błyszczące oczy i zrozumiał, co powinien zrobić.
-Ja Ciebie też... – spoglądali na siebie oboje długo, nie chcąc przerywać tej chwili. W pewnym momencie ujrzeli spadającą gwiazdę. Popatrzyli z powrotem na siebie, powoli objęli się. Ich usta rozmawiały już bez słów.
Rodzina zganiła go później, że wrócił do domu nad ranem. Było to warte nocy, którą spędził.
Co się później okazało, w jego rodzinnej wiosce mieszkali tylko jej dziadkowie. Żaden problem, Lin miał własnego konia, ułatwiało mu to podróżowanie do ukochanej, mieszkającej około dziesięciu godzin na piechotę od niego. Co 5 dni z rana, zwykle przed jutrzenką szedł do stajni. Jego klacz była drobna, ale bardzo szybka w galopie i wytrzymała. Spokojnie celebrował czesanie każdego miejsca, aby nie było na niej żadnej niedoskonałości na błyszczącej, kasztanowej sierści. Kończył zawsze na głowie, patrzył Eve, tak ją nazwał, w oczy, klepał lekko po karku i dosiadał jej. Bez rzędu ani kulbaki. Na oklep. Klacz sama otwierała przednimi kopytami stajnie, ale tak, żeby nie zrzucić jeźdźca, który jedną ręką trzymał się grzywy, druga obejmował szyję. „Prowadź” szeptał jej do ucha. Nie musiał mówić nic więcej. Sama puszczała się w szaleńczy galop, znała drogę. Po około dwóch godzinach jazdy przez gęsty las, wyjeżdżał z niego i widział na horyzoncie wioskę Layli. Był wschód słońca. Rosa pokrywała kwiaty na jednym z wzgórz dookoła Komi, a czuć je było z daleka. Zatrzymywał się na szczycie tego wzniesienia, zsiadał z konia i szukał najpiękniejszego kwiatu, a gdy znajdywał, pojawiała się Layla. Nie zamieniłby chwil z nią spędzonych na nic innego. Wracał od niej zawsze po zachodzie słońca, nie bojąc się grasujących band i wilki. W sumie bardziej bał się wilków, tak samo, jak bandyci.
Aż ty pewnego pięknego dnia... Była już jesień, zbliżały się przymrozki, kwiaty niedługo przemarzną. Znalazł kwiat, a Layla nie pojawiła się. Czekał... czekał cierpliwie. Było już dawno po wschodzie, a jej nadal nie było. Woń kwiatów przesycała całe powietrze, tak wspaniale kojarząc mu się z wspaniałymi chwilami z ukochaną. Ale jej nie było. Stanął obok znalezionego kwiatu. Ujrzał ją wreszcie. Jak zwykle przepełniła go radość. Nie biegła, szła. Nie patrzyła na niego, miała zwieszoną głowę.
-Nie chcę być dłużej z tobą... nie wytrzymam czekania na ciebie... przepraszam... – rzuciła mu się na szyję szlochając.
-Proszę, nie płacz... – tulił ją do siebie i głaskał po włosach. – Przecież jesteśmy razem szczęśliwi.
-Tak, ale wieczorem odjedziesz... przepraszam... nie mogę tego wytrzymać...
-Proszę, zostań ze mną... zrobię dla Ciebie wszystko... – sam zaczął płakać – błagam cię...
Stali w milczeniu, nie wiadomo ile, czas się wtedy nie liczył.
-Przepraszam... – wydobyła się z jego objęcia i powoli ruszyła w stronę wioski
Nie zatrzymywał jej. Dosiadł konia i porwał się galopem z powrotem do domu. To tylko chwilowe, zachowywała się już tak kiedyś, wmawiał sam sobie. Jego klacz nie galopowała dzisiaj w pełni sił. Jechała delikatniej, jakby czuła, że jeździec nie dba o to, czy się jej trzyma.
Dwa dni później udało mu wywalczyć wolny dzień w szkole fechtunku. Nie mówiąc nic nikomu dosiadł konia i z przeświadczeniem, że wszystko wróci do normy ruszył do Layli. Dojechał do wzgórza. Zsiadł z konia. Nie szukał kwiatu, wypatrywał jej w wiosce. Szukał je długo, było już dawno po świcie. Zobaczył. Szła piękna, radosna, taka, jaką ją kochał.
Galopował już przez las. Eve nigdy nie biegła tak szybko, bo nigdy jej nie poganiał. Jego oczy błyszczały od łez, które szybko rozwiewał wiatr.
-Tylko nie on... Potne tego ^cenzura^ na kawałki! – darł się, aż las drżał w posagach.
Spadł śnieg. Gdy wyjechał z lasu, w okolicach rodzinnej wioski ochłonął już trochę.
-Pierwszy śnieg, jaki piękny dzień na rozstanie.
W domu nikt nie dowiedział się o niczym. Gdy wszyscy już spali, zebrał kilka ubrań i jedzenie na niecały tydzień do tobołka. Przy pasie miał swoją ukochaną szablę. Ubrał się ciepło, w wełniany płaszcz, grube filcowe buty oraz rękawice z karbowanej skóry. W stajni wyczesał dokładnie konia i dla odmiany założył siodło i okulbaczył. A prawie zapomniał, jak się to robi. Cicho otworzył stajnię i wyprowadził konia. Oddalił się kilkaset metrów od domu i dopiero wtedy dosiadł konia. Spojrzał jeszcze raz za siebie. Po jego policzku ściekała. Zamarzła na nim. Delikatnie kopnął klacz, a ta natychmiast zerwała się do galopu. Gdy dotarli na w okolice przełęczy łączącej Pomerię z Komi poprzez Czarne Kresy. Tam zatrzymał konia i prowadził ją brodząc przez wysokie już w tamtych okolicach zaspy. Zatrzymali się w połowie przełęczy, obok kamienia upamiętniającego armię bogów, która przebyła tamta przełęcz, aby wraz z mrocznymi elfami zamknąć Bramę Chaosu. Złożył tam hołd poległym, po czym przykrył klacz grubym kocem, samemu owijając się w 2gi, udał się na spoczynek, głowę kładąc na zdjętym z końskiego grzbietu siodle. Rano znowu maszerował w zaspach i zamieci. Wiedział dobrze, że na horyzoncie za przełęczą jest Pomeria, kraina nieumarłych. Prowadził jednak spokojnie konia. Dopiero, gdy zszedł z gór i spostrzegł w oddali pierwsze poczwary przyspieszył kroku. Nie zwracały na niego uwagi, nie było zagrożenia. Był już zmierzch, a on jeszcze nie był dobrze na terenach nieumarłych. Tutaj jeszcze mógł spokojnie udać się na spoczynek. Następnego dnia jechał już na grzbiecie Eve. Widząc żywe trupy, idących w jego stronę lekko przyspieszył, ale nie męczył konia, wiedział, że jeszcze nie musi uciekać. Podróżował cały czas na południe, wiedział, że prędzej czy później trafi na warownie orków. Myślał cały czas o Layli. Miał przed oczami jej piękną twarz, czuł jej dotyk, jej zapach, smak jej ust. Puścił jedną ręką lejce i wydawało mu się, że może dotknąć jej wyobrażenie. Pisk. Przerażający odgłos przywrócił go do okropnej rzeczywistości. W jego kierunku biegło kilka dziwnych, dość szybkich istot. Nie przyglądając się im puścił się galopem do przodu, w nadziei, że albo ustąpią, albo dotrwa do warowni. Nie dotarł. Jedna z wyglądających na wielką jaszczurkę demonicznych poczwar uchwyciła tylnią nogę Eve i zwaliła oboje na ziemie. Dobył szybko szabli i rzucił się na nią. Krzycząc w niebogłosy ciął z wyskoku przez łeb poczwary, dzieląc go na dwa. Stanął pomiędzy klaczą a dwoma innymi. Wpatrywał się raz to w ich przerażające ślepia, raz na klingę zbroczoną zielonkawą posoką. Bestie z zaciekawieniem spojrzały głęboko za niego i czym prędzej uciekły. Odgłos kopyt. To orkowie na swoich wielkich rumakach. Zwrócił wtedy uwagę na swoją klacz. Nie żyła już. Jad jaszczurki zabił ją prawie natychmiast. Nie mógł jej nawet pomoc. Nie mógł już pomóc nawet sobie. Ukląkł, a z jego oczu spłynęła powstrzymywana z całej siły strużka łez.
Tak stracił ostatnią część siebie, która wiązała go z Komi. Nie było Layli, nie było szkoły, do rodziny mógł nie wracać... a teraz Eve. Dlaczego on...
Długo lamentował, podróżując dalej do Mergsbergu. Co noc myślał o Layli, chciał ją przytulić. Żałował ucieczki, nawet nie tyle ucieczki, żałował, że przez własną porywczość stracił Eve. Dotarł do celu. Zapisał się do tamtejszej Bordowej Szkoły Rycerskiej, później do Twierdzy przymierza. Starał się mieć zawsze zajęcie, aby nie myśleć o tym, co stracił. Nie jeździł konno, ani nie kontaktował się z kobietami więcej, niż było to konieczne. Bał się tego, bał się swoich wspomnień.
Ale wspomnienia wracały do niego. W chwilach, gdy powinien być szczęśliwy, on cierpiał. Nie mógł znieść wszystkiego, co stracił w tak krótkim czasie, a co mógł dalej mieć.
Obudził się, był już ranek. Ze zdziwieniem zdjął z siebie koc, którym przykrył go pewnie któryś ze współlokatorów. Postanowił przejść się po okolicy, aby odpocząć i przewietrzyć się. Przechadzając się po dziedzińcu napatoczył się na stajennego.
-Dzień dobry Lin, ominęła cię niezła balanga. Słuchaj, jako ambasador będzie potrzebował konia, którym będziesz mógł szybko poruszać się między Mergsberg a siedzibą naszej gildii...
-Czy to jest konieczne? – spytał, tym razem skutecznie ukrywając kumulujący się w nim ból
-Wiem, że nie lubisz jeździć konno, ale musisz się do tego przyzwyczaić, taka praca.
-A niech ci będzie. Proponujesz coś konkretnego?
Har ruszył już w kierunku stajni.
-Chodź za mną, pokażę ci.
-Te cztery konie nadają się do szybkiego i długotrwałego galopu i są dość dobrze wytresowane – elf pokazał Linowi zagrody z różnej maści i gabarytów końmi.
-Żaden mi się nie podoba... – stajnię przeszył odgłos łamanej deski i końskie rżenie – Co to? – spytał przestraszony.
-To najdziksza klacz, jaką w życiu widziałem, nie da się jej upilnować, co chwilę wymaluje bramę i ucieka, a po kilku dniach wracać
Klacz była kasztanowa. Lin bał się do niej podejść, przestraszył się jeszcze bardziej, gdy przyjrzał się jej pyskowi, tak podobnemu do pyska Eve. Strach pchał go jedna do przodu a nie do tyłu.
-Mogę... – spytał drżącym głosem podchodząc do boksu.
-Jasne, już przyniosę Ci siodło.
Klacz uspokoiła się na widok Lina, który otworzył je boks, pogłaskał i poklepał po szyi.
-Umiesz zakładać siodło?
Pchany dziwną siłą dosiadł ją na oklep i szepnął jej do ucha „Prowadź”.
Prawie zadeptany Har nie mógł się nadziwić, że taka dzika klacz nie zrzuciła jeszcze jeźdźca, którego nigdy nie widział na koniu.
Galopowali przez dziedziniec niczym wiatr. Po chwili nie było ich już na terenie twierdzy. Klacz galopowała w sobie tylko znanym kierunku, droga biegła lekko pod górę, przez Bukowinę. Drzewa były idealnie pionowe i układały się w ścieżkę prowadzącą między nimi. Wykonywali częste zwroty i jeździec dawno stracił orientację. Dotarli na szczyt, Było to jedno z wzgórz okalających budynki gildii. Cała okolica była piękna. Prószył delikatny śnieg, pokrywający las. Pod nimi rozciągały się złoto białe zagajniki brzozowe, zielone cały rok świerki i najśliczniejsze, srebrno rdzawe buki. Okolica tak bardzo przypominała okolice wioski Layli, że aż byłą od nie zupełnie różna. Łza spłynęła po policzku Lina
-Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłaś... Eve... Wracajmy, będą się on nas niepokoić.
Klacz rozumiała każde jego słowo. Z początku galopowali, potem, gdy już dało się ich zauważyć z murów, przeszli do kłusa. W bramie stał Har i kilku członków, którzy pewnie zbierali się już do poszukiwania go. Gdy stajenny ujrzał go odetchnął z ulga.
-Napędziłeś mi niezłego stracha.
-Na niej mogę jeździć – powiedział Lin, wyjątkowo jak na owe chwile radosny i poklepał Eve po szyi.
-A... chcesz siodło?
-Niech leży w stajni, nie będę go zbyt często używał.

_________________
Paryż ma Wieżę, Londyn ma Tamizę. A my Polacy stoimy pod krzyżem...


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 02.01.2006 @ 11:45:48 
Offline
Dijkstra
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21.09.2002 @ 12:19:06
Posty: 8591
Lokalizacja: Ultima Thule
Co do treści nie będę na razie się wypowiadać. Szczerze mówiąc - nie wciągnęła mnie. Połączenie harlequina z RPG bez jakiejś głębiej pomyślanej intrygi. Ale może czytałam za szybko i jeszcze kiedyś wrócę. Co do formy... hm. Ortografów nie zauważyłam, język może jeszcze nie jest mistrzowski, ale poprawny. Strzegółów możnaby się czepiać.


Cytuj:
Odziana jak zwykle pięknie i prosto. Idealnej, w jego mniemaniu, sylwetki, o długich nogach, krągłościach konkretnych, ale nie przesadnych. Krwistoczerwone, lekko pofalowane włosy kończyły się w połowie pleców, a błękitne oczy były niczym najwspanialsze klejnoty całego świata.

Nie no. Najpierw mianownik i czas teraźniejszy, potem przeszły, a w środku dopełniacz, czy jakieś inne. Stop, odpocznij:)

Cytuj:
Poznał ją w Komi, na turnieju fechtunku w jego rodzinnej wiosce, w którym uczestniczył jako uczeń tamtejszej szkoły.

Licentia poetica, ale turniej rycerski w wiosce to jednak lekka przesada.

Cytuj:
Przyszło im zawalczyć przeciw sobie finał

OK jako język sportu, literacko bardziej jednak pasowałoby "przyszło im stanąć przeciw sobie w finale".

Cytuj:
była zbyt piękna, żeby zrobić jej krzywdę.

No tak, dżentelmen. Na turniejach generalnie zwraca się jednak uwagę na to, żeby nie uczynić realnej krzywdy żadnemu z przeciwników, niezależnie od stopnia urody. Lin ocknął się nieco za późno:)

Cytuj:
-Kocham cię – usłyszał, gdy odprowadzał ją po turnieju...

Szybka:)

Cytuj:
Spokojnie celebrował czesanie każdego miejsca,

Rozumiem o co miało chodzić, ale chyba jednak fortunniej brzmiałoby 'czyszczenie'. Konie mają zbyt krótką sierść, aby można ją bylo czesać na serio.

Cytuj:
Bez rzędu ani kulbaki.

No cóż, kulbaka należy do rzędu:)


Cytuj:
jedną ręką trzymał się grzywy, druga obejmował szyję.

Znaczy leżał na jej grzbiecie z wyciągniętymi rękoma? To dobrze świadczy o jego jeździeckich umiejętnościach, gorzej za to o pomyślunku. To po prostu niepraktyczne jest:)

Cytuj:
rękawice z karbowanej skóry.

Znaczy takiej falistej?

Cytuj:
założył siodło i okulbaczył.

Hę?:)

Cytuj:
Delikatnie kopnął klacz,

Nie no, rzeczywiście dżentelmen. Kopnął, ale delikatnie:D

Cytuj:
Gdy dotarli na w okolice przełęczy łączącej Pomerię z Komi poprzez Czarne Kresy. Tam zatrzymał konia i prowadził ją brodząc przez wysokie już w tamtych okolicach zaspy.

Niepotrzebnie dwa zdania, ale to pewnie z rozpędu.

Cytuj:
Puścił jedną ręką lejce

To on jechał wozem?

Cytuj:
Tak stracił ostatnią część siebie, która wiązała go z Komi. Nie było Layli, nie było szkoły, do rodziny mógł nie wracać...

OK, ale wyjaśnij dlaczego, bo czytelnik nie rozumie.

Cytuj:
Klacz była kasztanowa.

Da się, ale lepiej 'kasztanowata'. 'Kasztanowa' przywodzi na myśl ludziki z nóżkami z zapałek.

_________________
Święte Gramatyko i Ortografio, módlcie się za nami.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02.01.2006 @ 12:03:57 
Offline
Murderator

Rejestracja: 23.09.2002 @ 9:18:29
Posty: 10121
Lokalizacja: Warszawa
2giej - tak się chyba nie powinno pisać w opowiadaniu. I ten "koniec kosa" spłaczony na szybie mnie rozwalił. :)
Piszesz że bohater jest drowem. Ok, czemu nie ale jeśli używasz opisanej rasy to powinienneś albo trzymać się realiów, czyli drowy są okrutnymi, mrocznymi elfami, wielkimi wojownikami, żyjącymi pod ziemią itd. Główny bohater, niby drow żyje sobie w wiosce i beczy jak nastolatka oglądająca "Titanica", to takie mało drowie, IMHO.

_________________
Paryż ma Wieżę, Londyn ma Tamizę. A my Polacy stoimy pod krzyżem...


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02.01.2006 @ 12:07:29 
Offline
Villentretenmerth
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09.02.2003 @ 12:55:57
Posty: 7375
Lokalizacja: Święte Miejsce
Wrzosio pisze:
Ok, czemu nie ale jeśli używasz opisanej rasy to powinienneś albo trzymać się realiów, czyli drowy są okrutnymi, mrocznymi elfami, wielkimi wojownikami, żyjącymi pod ziemią itd. Główny bohater, niby drow żyje sobie w wiosce i beczy jak nastolatka oglądająca "Titanica", to takie mało drowie, IMHO.

ROTFL, to są jakieś realia dotyczące fantastyki? :))) A myślałam, że to zależy tylko od wyobraźni autora...
A poza tym, odmieńcy są w kazdej rasie :)
Sorry za offtopic.

_________________
Nietolerancyjny sierściuch

Nic nie stoi na przeszkodzie, aby się dildem posługiwać tak jak radiem. Jedno i drugie służy rozrywce. - Mirosław Bańko, Uniwersytet Warszawski



Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02.01.2006 @ 12:14:41 
Offline
Murderator

Rejestracja: 23.09.2002 @ 9:18:29
Posty: 10121
Lokalizacja: Warszawa
Krasnolud jest niski, brodaty i lubi złoto.
Elf jest pełen gracji, szczupły i delikatny.
Drow jest mroczny, okrutny i ma czarną skórę.

Taki jest ich wizerunek, ogólnie przyjęty, jeśli ktoś decyduje się na jego zmianę to warto by to zaznaczyć.

_________________
Paryż ma Wieżę, Londyn ma Tamizę. A my Polacy stoimy pod krzyżem...


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02.01.2006 @ 18:24:29 
Offline
Myszowór
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16.12.2005 @ 23:11:58
Posty: 1028
Lokalizacja: Kraków
To opowiadanko było pewną formą eksperymentu, ktory nestety nie wypalił do końca... Nad jego założeniami rozwodził się nie będę... poprostu nie wyszło:)


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02.01.2006 @ 22:15:37 
Offline
Villentretenmerth
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03.09.2004 @ 11:38:26
Posty: 7402
Lokalizacja: Kraków/Warszawa
Na pewno musisz nauczyć się co nieco o jeździectwie:)
Kulbaczenie i siodłanie konia to jest to samo. Lejce, jak zauważyła Hal, są w wozie, jeśli chodzi o jeżdżenie wierzchem, mówimy o wodzach. A czyszczenie konia zaczynamy od głowy:)
I naprawdę zagalopowanie nie polega na kopaniu konia. Jak się pisze, trzeba zrobisz mały reaserch i dowiedzieć się co nieco o rzeczach, na których się nie zna.
Ogólnie czeka cię jeszcze masa pracy. I nad pomysłami, i nad stylem.

Cytuj:
Widząc żywe trupy, idących w jego stronę lekko przyspieszył


Pamiętaj o zgodności rodzajów. Jeżeli żywe trupy, to idące, nie idących.

_________________
I will always need your love/Wish I could write it in the daily news
You, on the other hand, are a sweet little eclair on the outside and a pit bull on the inside- Charlaine Harris


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 10.02.2006 @ 10:59:36 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 15.09.2004 @ 22:19:48
Posty: 583
Wrzosio pisze:
Po jego policzku ściekała. Zamarzła na nim. Delikatnie kopnął klacz, a ta natychmiast zerwała się do galopu.

Kto/co ściekało? Ukochana? A może klacz?
Wrzosio pisze:
Zatrzymali się w połowie przełęczy, obok kamienia upamiętniającego armię bogów, która przebyła tamta przełęcz, aby wraz z mrocznymi elfami zamknąć Bramę Chaosu.

Dzięki brakowi ogonków wychodzi na to , że nie wiadomo , czy armia przebyła przełęcz , czy też może przełęcz armię.
Wrzosio pisze:
Złożył tam hołd poległym, po czym przykrył klacz grubym kocem, samemu owijając się w 2gi,

Walnij od razu l33t slang.
Wrzosio pisze:
Wiedział dobrze, że na horyzoncie za przełęczą jest Pomeria, kraina nieumarłych.

"Na horyzoncie" z pewnością nie może być żadnej krainy.
Wrzosio pisze:
Stanął pomiędzy klaczą a dwoma innymi.

Klaczami?
Wrzosio pisze:
Nie jeździł konno, ani nie kontaktował się z kobietami więcej, niż było to konieczne.

Może lepiej "częściej"?
Wrzosio pisze:
-Na niej mogę jeździć – powiedział Lin, wyjątkowo jak na owe chwile radosny i poklepał Eve po szyi.

Jak na jakie chwile?
Ogólnie , w zasadzie uwagi Arien są IMHO słuszne. Dialogi wyciosane z drewna koślawo jak świątki Leśmiana , opisy nie za poprawne , a fabuła to osobny rozdział.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 8 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group