Wieża Błaznów

Dyskusje na tematy związane z Andrzejem Sapkowskim (i wiele innych)
Dzisiaj jest 29.03.2024 @ 13:06:23

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 18 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
Post: 09.05.2006 @ 20:52:50 
Offline
Próba Traw

Rejestracja: 13.07.2004 @ 14:49:56
Posty: 66
I
Otworzył oczy, lecz ból przymusił go, do ich zamknięcia. Okazało się, że to nie było jedyne miejsce, które go bolało. A jak okazało się chwile później, nie było miejsca, które nie bolałoby wcale. Lewa ręka dziwnie odrętwiała była prawie nieżywa, pamiętał takie codzienne zdrętwienia po długich i niewygodnych nocach. Jednak na tym kończyło się całe podobieństwo, zdrętwienie wcale nie przechodziło. Zebrał siły i postarał się podnieść. Na próżno. Był związany. Próba przypomnienia sobie czegokolwiek wyjaśniającego jego obecną sytuację też była daremna. W pamięci miał dosłowna dziurę. Nie wiedział nawet, kim jest, i co się z nim wydarzyło. Paniczny strach ogarnął go natychmiast. Zdawało mu się, że jego przeszłość jest w zasięgu ręki, jednako zapewne miał za krótką rękę, gdyż nie mógł jej dosięgnąć. Czuł się, jak liść porwany przez wiatr i niesiony niewiadomo dokąd. Wszystko wirowało z niesamowita prędkością i chaosem. Czuł, że zaraz zwymiotuje. Nie zwymiotował. Nie miał, czym. Spróbował krzyknąć, ale jedyne, co wydobyło się z jego ust to głuchy chrzęst. Ponownie podniósł powieki, tym razem o wiele wolniej. Był w stodole. Przez szpary w drewnianych ścianach przenikały do środka cienkie promienie wschodzącego słońca. Przy zachodniej ścianie leżał ogromny stos siana, którego przeznaczenie było oczywiste. Pełno było tu różnego sprzętu rolniczego. Jednak to wszystko co widział, wcale nie pomagało w przypomnieniu czegokolwiek.
Nagle usłyszał dalekie kroki. Niewątpliwie ten ktoś stąpał w jego stronę. Mało go obchodziło kto i w jakim celu tu idzie. Nie mógł teraz stawiać oporu nikomu, a trzeźwy umysł pocieszał go, że skoro jeszcze nie został zarąbany, to ktoś go potrzebuje. Kroki ucichły. Wstrzymał oddech. Ciszę nagle wypełnił dźwięk przekręcanego klucza w zamku od wrót. Chwile później otwierające się wrota zaskrzypiały drażniąco i do środka wkroczyła wysoka czarnowłosa kobieta. Jej błękitno-biała suknia, elegancko długa i lekko przezroczysta zafalowała nieznacznie pod wiatrem, jaki się wdarł przez otwarte drzwi. Kobieta podbiegła do niego i ostrożnie go objęła.
- Horsted! Ty żyjesz - wyjąkała przez łzy Elana rozwiązując grube sznury, którymi był związany - po tym wszystkim co się z tobą wydarzyło nie spodziewałam się takiego cudu. Wiem, nie możesz mówić. Twoje gardło zostało ciężko poranione ostrymi pazurami jakiegoś potwora. Ale nie martw się, Lora mówi, ze wszystko się poprawi, trzeba tylko czasu i trochę środków magicznych.. Nie, nie próbuj tylko nic mówić! To może nieodwracalnie uszkodzić twoje struny głosowe. Jesteś w stanie cos napisać?
Potwierdził mrugnięciem i lekkim skinieniem głowy.
Szybko wybiegła zostawiając go na chwile. Na krótką chwile, ale na wystarczająco długą, by mógł pomyśleć jak bardzo jest piękna. Tak, była rzeczywiście przykładem kobiecości. Miała około trzydziestu, najwyżej trzydziestu pięciu lat.
Wróciła z pergaminem, piórem i kałamarzem. Z wielkim trudem udało mu się w końcu przybrać pozycje podobną do siedzącej.
- A więc - podała mu pióro namoczone w czarnym tuszu - opowiadaj wszystko od początku. Co się z tobą stało?
Pisanie okazało się rzeczą bardzo nieprostą, lecz jakoś mu poszło. Cierpliwie wodziła wzrokiem po literach, jakie układały się w słowa. A słowa w zdania. Po chwili spokój znikł z jej twarzy.
- Co? Jak to nic nie pamiętasz? Wcale nic?
Wyraz jego twarzy zmienił się w coś, co chyba miało oznaczać uśmiech. A później ze skupieniem i wysiłkiem napisał coś, co zmusiło, zmienić wyraz jej twarzy w cos ciężkiego do określenia.
- Nie wiesz, kim jesteś?! - spanikowała i tym zrobiła się jeszcze ładniejsza - co ostatnie pamiętasz?
Zamyślił się. Chwila trwała wystarczająco długo, jednak przez większość jej czasu spoglądał na nią i podziwiał. Podziwiał jej włosy, jej zapach i jej cudowny uśmiech. Od jednego uśmiechu robiło mu się lepiej i potrafił zapomnieć, że jest tak ciężko chory, że nie potrafi nawet przełknąć śliny. Namoczył pióro, po czym z wielkim wysiłkiem jedna po jednej umieścił trochę koślawe litery.
- Ty jesteś czarodziejem! Zostałeś wysłany z misja odnalezienia miasta bezduchów, jednak po kilku dniach odnaleźli cię zmasakrowanego w lesie. Nie wiem, jakim cudem udało ci się przeżyć, ale nie wyobrażasz nawet jak bardzo się cieszę.
Spojrzała na pergamin.
- Dlaczego? A z wielce prostego powodu, dlatego, że cię kocham i jestem twoją żoną!
Pióro wypadło mu z ręki, a jedyny odgłos, jaki wydal to było głośne przełkniecie śliny.

II

W pokoju było światło. Parę krzeseł, łóżko i stół, to wszystko co można było tu znaleźć. Gościnność gospodarza tego zajazdu była nad podziw dobra. Sam zajazd, który od niepamiętnych czasów znajdował się na rozdrożu dwóch handlowych traktów, był często odwiedzany przez różnorakich kupców i wędrownych. Dlatego właśnie cieszył się dużą popularnością i każdy wędrujący w owych okolicach coś o nim słyszał. Jednak nawet najstarsi z żyjących osób nie mogli powiedzieć kiedy został zbudowany i kto był jego pierwszym właścicielem. Pewne było, że owa posiadłość należała do tej samej rodziny i drogą dziedziczną, przechodziła do kolejnych pokoleń.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - szybko odezwała się Elana.
Tym kimś był Gohard - brodaty właściciel zajazdu.
- Może pani sobie czegoś zażyczy? - spytał szeroko uśmiechając się i tym dając możliwość podziwiania jego brudnych zębów.
- Nie, dziękuję. Powiedz mi tylko gdzie jest Lora?
- Jest z szanownym czarodziejem, zmienia mu właśnie opatrunki.
- Dobrze. Wejdź na chwile, chce z tobą porozmawiać - wyjąkała z zakłopotaniem Elana. - przyjmując nas tu i okazując pomoc bardzo zwiększyłeś ryzyko, że bezduchy pociągną właśnie w tę stronę. Jeżeli zaatakują nas tu, wszyscy zginiemy. Podziwiam twoją odwagę i dobre serce, jeżeli tylko dostaniemy się do dworu otrzymasz porządnie wynagrodzony.
- Pani - spoważniał mężczyzna - nie lzia odmawiać pomocy potrzebującym. Jak mawiał mój dziad, pomagaj potrzebującemu, bo szybko sam możesz ostać się potrzebującym pomocy. Tak i dotrzymuję tego postępku przez cale swoje życie. Czym chata bogata... A jednym razem sam zawitałem w pułapkę i dyndałem nogami do góry. Upraszałem wtedy by śmierć była szybka i bezbolesna. Jak pani widzi żywym teraz i żreć, srać i gadać potrafię, a wszystko to zawdzięczam jakiemuś łachmycie, który zbłądził w tym lesie. Więc dziwić się mojemu postępkowi nie ma powodu, wiele już w życiu ujrzałem i wysupłałem z tego różnorakie wnioski. A jeżeli to ścierwo tu przyjdzie to dowiedzą się, co to znaczy oberwać w rzyć dziadowskim toporem. Psia ich srana mac! Niedawno spalili cale osiedle, a ludzkie głowy wypatroszyli i ponapychali trocinami! Pani być pewna, że wszyscy, którzy na mnie pracują będą bronili tego miejsca do ostatniej kropli krwi! Wszyscy moi przodkowie walczyli za ten zajazd i teraz patrzą na mnie z góry, a ja nie mam prawa zhańbić nasz ród!
Przez niedomknięte drzwi weszła Lora. Młoda dziewczyna w wieku najwyżej osiemnastu lat.
- Zmieniłam mu opatrunki i nafaszerowałam magią - powiedziała, wkładając różne buteleczki, szmatki i pergaminy do szafki stojącej obok łóżka - będzie spal do jutra jak dziecko. Niestety nic więcej zrobić nie mogę. Zostaje nam czekać i spodziewać się, ze organizm wytrzyma. To, że znal się na nekromancji pomoże mu szybciej wrócić do zdrowia. A co do jego gardła, to wygląda, że bardzo szybko się poprawia, za parę dni może już zacząć mówić. Niepokoi mnie tylko jedno, chodźcie pokażę.
Podążyli przez ciemny korytarza, z którego można było tez trafić do głównej izby karczmy. W końcu wyszli do stodoły. Horsted spał spokojnie. Jego długie, ciemne włosy, były starannie odgarnięte tak, by nie przykrywały mu twarzy. Gardło miał przewiązane, a przez biały materiał przenikała krew. Lora podeszła bliżej i wzięła jego rękę.
- Zobaczcie na to - wskazała na jego prawej dłoni krwawy znak - tego wczoraj jeszcze nie było. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Wygląda, że te zadrapania są od wewnątrz ciała. Niewątpliwie zostały zrobione za pomocą magii.
- Droga donikąd - powiedział do siebie właściciel zajazdu.
- Że co? - zdziwiła się Elana
- Droga donikąd - powtórzył brodacz - ten człowiek popełnił bardzo wielki błąd podążając ta droga.
- Jaka jeszcze droga? O czym ty gadasz?! - zdenerwowała się Elana chwytając Goharda za rękę - Mów wszystko!
- Już mówię pani, spokojnie tylko - cofnął się knajpiarz siadając na zakurzonej i pokrytej sianem listwie - legenda głosi, że droga, która leży na północ od tego zajazdu jest przeklęta. Nazwana została drogą donikąd...
- Ale przecież...
- Tak, to szlak kupiecki, i wyłącznie kupiecki - ciągnął dalej właściciel - jeno jest od niego jedna wąska dróżka prowadząca dalej na północ, a sam trakt zbacza na wschód. Mawiają, że ten kto tam zbłądzi, zostanie przeklęty i zamieniony na wieki w jakiegoś potwora. Przejdzie z czasem na mroczną stronę ciemna i ognia, będzie walczył ze wszystkim, co jest nadzieją i dobrem w dniu dzisiejszym. Ten znak, na dłoni szanownego Horsteda, jest rysunkiem potwora w jakiego się zmieni. W legendzie się prawi, że stanie się to, aż słonce zajdzie trzynaście razy.
- Brednie! - stwierdziła Elana.
- Boję się, droga pani, ze to pewnik, przynajmniej po części. Już nie pierwszy raz spotykam takie znaki na dłoniach osób, które pobłądziły w tamtym parszywym lesie. Jeden gołowąs, który nie posłuchał przestróg starszych, polazł tam, a za trzynaście dni zamienił się w kurę! Ojciec jego jeno szczęśliwy został z tak nieoczekiwanego zajścia, gdyż młokos był nad podziw rozrabiaką i wszystkim tylko szkodę czynił. Zamykali go często do drewutni i żywili trawą i owsem, ale nic nie poskutkowało. Nawet odważył się przyjść do mojego zajazdu i chciał kradzionymi jabłkami szyby mi obszyć! Jednak jak wypadłem z toporem, jak zamłynkowałem w powietrzu, jak zaryczałem - to zasraniec mknął aż się kurzyło i więcej go nigdy nie obaczył.
- Dobre sobie - zaśmiała się Elana - kokoszka ma być stworem ciemności i ognia, ma zawładnąć światem?
- Ale, co było dalej, pani - wyszczerzył swoje brudne zęby knajpiarz - dalej to były prawdziwe hecy z ową kwoką. Niosła po pięć jajek dziennie, każdy się zdumiewał i chciał odkupić kwokę od owego ojca, jednak takie swoje szczęście nikomu nie raczył spieniężyć.
Karczmarz zamyślił się przez chwilę, widocznie w celu przypomnienia, któregoś ze szczegółów. Przeczesał zgrubiałymi palcami swoją gęstą brodę, która zapewne miała mu w tym pomóc.
- No i co było dalej? - zniecierpliwiona, przerwała ciszę Lora.
- A więc pominęło kolejne trzynaście nocy i fartowny ojciec z rana spostrzegł, że wyrósł mu kozi ogon, a za parę chwil diable łapska z pazurami. Oczy poczerwienieli, uszy podłużyli, a nos się przekrzywił. Powiadam wam, prawdziwy ^cenzura^ diabli syn rodem z piekła samego wyszarpany! Sam go na własne oczy obaczył, takie coś tylko na malunkach widniało do tych czasów. Postura kozia, paskudna szara broda, kozi pysk z którego waliło ogniem. Co prawda nie długo mieszkańcy tej wioski mogli tego stwora podziwiać. Starosta zlecił bydlaka zaciukać, wbić mu badyl w serce, a później ścierwo spalić. Jakaż to uroczystość była, jakoby szczęście jakieś nastało. Całą noc mieszkańcy hulali, tańczyli, śpiewali i pili. Jak wiadomo przy gorzałce to i smutek i radość obok kroczy, a smutek i tak prędzej czy później w radość się przemianuje. Dobrze zrobiłem wracając do zajazdu, indziej ostałbym pożywieniem dla kruków. Co było dalej nikt nie wie, wiadomo tylko, że następnego dnia o świcie znaleziono ciała bez głów. Same głowy wypatroszone ostały, ponapychane trocinami i...
Zresztą o tym mówiłem pani już wcześniej. Powiadam wam, straszne czasy nastały, wszyscy powinniśmy się trzymać blisko, gdyż tylko wtedy będziemy mieli jakieś atuty na przetrwanie.
- Co się jeszcze mówi w legendzie? - zastanowiła się Lora - Może jest wzmianka o sposobach na klątwę? Może, zanim się nie zamienił w jakiegoś potwora, czar można odczynić?
Gohard znów podrapał się w brodę z dogłębnym zamysłem.
- Nie znam tej legendy dokładnie, słyszałem jeno to i owo. Indziej wiem, kto winien o tym wiedzieć na pewno. Na południu dalece stąd mieszka w swojej zaklętej wieży stara wiedźma, powiadają, że wszystkich, kto próbuje dostać się do jej siedziby, obraca w nietopyrze! A owe ptaszyska szybują wiecznie wokół jej twierdzy.
- Jak widzę nie mamy innego wyboru jak tylko udać się na południe - stwierdziła Elana - powinniśmy zdążyć za te dziesięć dni, które nam ostały. Jednak nie zostawimy tu Horsteda, zaczekamy jeszcze z trzy dni i miejmy nadzieje, że się poprawi.
- Mój, jako walecznego bojownika obowiązek - tupnął stanowczo Gohard - jest dołączenie się do was drogie panie, gdyż jak mój dziad mawiał „mąż, który zostawia babę samą - to gorzej niż baba!”
- Gorzej niż baba?! - skrzywiła się Elana.
- Mój dziad, zawsze gadał z wielką przenośnia...


III

Dreszcz wstrząsnął jego ciałem, a zimne krople potu wystąpiły na jego twarzy. Nagły strach przeleciał go tak szybko, jak złodziejaszek miedzy straganami z przywłaszczoną sakiewką. Coś paliło go od wewnątrz, jakiś niewidomy płomień rozdzierał go i zmuszał do wstania. Usłuchał. Ciężkie ciało okazało się nie takie posłuszne i zrobiło się jeszcze cięższe. Z wysiłkiem podniósł się na kolana i otworzył oczy. Był w świątyni gdzie panowałby całkowity mrok gdyby nie świece porozstawiane tu i ówdzie. Marmurowa posadzka była tak czysta jakby położona nie po to, by po niej chodzono, a sufit tak ciemny jakby nie po to, by go oglądano. Szybko się zorientował, że owa świątynia nie ma ołtarza. Jej wnętrze sprawiało wrażenie, że jest całkowicie kwadratowa. Nie widział tu żadnych drzwi ani innych możliwych wejść, jednakże to jak się tu okazał wcale go nie ciekawiło. Chodził oglądając ściany, kolumny i witraże. Przedstawiały one coś nadzwyczaj pięknego, coś, co posiadał, lecz teraz nie pamiętał jak bardzo mu jest ważne. Czym bardziej chciał przypomnieć, tym bardziej wszystko stawało we mgle. Mgła z każdą chwilą gęstniała, a myśli się rozpraszały. Chodził tak sobie bez celu i oglądał wszystko, co go otaczało. Nagle jego wzrok przyciągnął napis na jednej z centrowych płyt. Napis głosił „jesteśmy kowalami swojego przeznaczenia”.
Chwilę po przeczytaniu, zorientował się, że z tyłu niego coś świeci. Odwrócił się i ujrzał wysoki świetlisty portal, który tylko i zapraszał, by w niego wstąpić. Wskoczył tam i nagle opanował go koszmarny blask. Zamknął oczy i czekał, czekał, czekał...
Spadł twarzą w piasek, a w ustach poczuł drobne kamuszki i smak krwi. Splunął tą mieszanką i podniósł się na nogi. Żółty piasek, bez kresu i granic, otaczał go ze wszystkich stron. Śmiertelna pustynia była wszędzie gdzie okiem sięgnąć. Owa pustynia była królową, której nikt nie mógł stawiać najmniejszego oporu. Słońce, przed którym nie było żadnego ukrycia - stało w zenicie i nadzorowało wszystkiemu, co tu się dzieje.
Przed piaskiem i słońcem, przed dwoma śmiertelnymi wrogami - istoty, która zbłądziła tu bez wody i pożywienia. Pragnienie, którego przed chwilą nie czuł, nagle wyrosło do takiego stopnia, że w gardle nie pozostało nawet śliny.
- Wodyyyy!! - krzyknął padając na kolana.
Chwycił w ręce piasek i z całą złością i siłą go ścisnął. Drobne kamuszki pomknęły mu przez palce i porwane nagle przez wiatr - zawirowały tworząc oblicze człowieka. Piasek porywany przez wiatr wirował wokół kreatury i budował ja dosłownie na oczach.
- Wybierz człowieku - odezwało się echo - czego chcesz bardziej - wody czy swojej pamięci?
- Woooo! - urwał nagle i z trudem przełknął resztki śliny.
Zebrał ostatki sił i zamienił je w okrzyk.
- Pamięć!!! - krzyknął padając w piach.
- Więc wstań i weź ja - odparło echo
Podniósł głowę i zauważył w kilku krokach od niego światłą kulę pulsującą ledwo dostrzegalną energią. Z ostatków sił wlókł się ku niej grzęznąc naraz w miękkim piasku, który uciekał spod niego i wciągał do środka.
Wyciągnął rękę - kula była zbyt daleko, ale dosiągł ją. Nagle zagrzmiało, a z nieba runął ulewny deszcz zakrywając rozgrzane piaski zimnym płaszczem. Horsted przewrócił się na plecy i cieszył się chwilą rozkoszy, jakim był deszcz walący w niego z zachmurzonego nieba.
Otworzył oczy.
- Jak się czujesz? - uśmiechnęła się młoda dziewczyna stojąca nad nim z szmatką namoczoną w wodzie - dobrze spałeś?
- Lora. - uśmiechnął się. A później trwali w milczeniu, w bardzo długim milczeniu.

IV

- Stulić pyski psie mordy! - ryknął na całą karczmę wkurzony Gohard - czy nie widzicie kto raczył obdarzyć was zaszczytem?
- Nie zwracaj na nich uwagi - uspokoił go Horsted
Główny hol karczmy żył swoim wesołym codziennym życiem. Jedni po ciężkiej pracy szukają tu odpoczynku, inni sposobu na szybki zarobek, a jeszcze inni możliwości wyciągnięcia komukolwiek sakiewki. Wszyscy się znają na tyle dobrze, że podczas potyczki wiedzą gdzie, komu opłaca się dołożyć. Jednakże takowe incydenty nie są tu często spotykane i do poważniejszych bójek raczej nie dochodzi. Każdy wrzeszczał starając się udowodnić swoją prawdę w bieżącej dyskusji, często pomagając w tym sobie widelcem lub łyżką.
- A więc Horsted, za ciebie i za twoje zdrowie! - wrzasnął nagle Gohard unosząc kufel ciemnego piwa.
Wszyscy przy stoliku, za wyjątkiem Lory, jednym duszkiem opróżnili kufle. Ta widocznie nie uważała piwo za trunek zbyt smaczny i godny takiego szybkiego wypicia.
- Jak widzicie zdrowie to rzecz dziwna - zaczął Horsted - potrafi tak samo szybko powrócić jak i opuścić nędznego człowieka.
Wszyscy się zaśmieli, a brodacz korzystając z okazji nalał każdemu piwa z wypukłego dzbana. Nagle jakaś gruba baba przy drzwiach krzyknęła coś do męża, który o mało nie wyleciał z krzesła.
- Gdzie u licha jest nasz... o już jest! - uśmiechnął się do niosącego strawę karczmarza, stawiając prawie pusty dzban na stole - nasz pieczony kurczak z jabłkami! I nalej nam jeszcze piwa, ale to szybko!
- Ja wolałabym czegoś innego - zastanowiła się Lora - może jakąś zupę?
- I talerz zupy królewskiej dla panienki - krzyknął dla oddalającego się karczmarza.
Lora uśmiechnęła się widocznie zadowolona z jej ukazanej przysługi, a wszyscy zabrali się do kurczaka.
- Kto mi zrobił taki ciekawy - spojrzał na swoją dłoń Horsted - całkiem obrzydliwy tatuaż Trolla?
- Trolla?! - Krzyknęli wszyscy zgodnie
- Ano zobaczcie - wyciągnął dłoń - takiego rodzaju tatuażu jeszcze nigdzie nie widziałem.
- Troll to będzie zaiste stworem ciemności i ognia - powiedziała jakby do siebie Elana
- O czym wy u licha gadacie? - zmarszczył brwi Horsted
- Droga donikąd - wyjaśnił Gohard - poszedł pan tam i otrzymał ładną pamiątkę. Za trzynaś... czyli za osiem dni zamieni się w stwora, jakiego wizerunek jest na dłoni.
- Ale jutro wyruszamy w poszukiwaniu czarownicy z południa i miejmy nadzieję, że poszukiwania nie będą zbyt długie.
- Nie będą gdyż wiem gdzie ją znaleźć - odparł smutno Horsted - kiedyś należała do rady czarodziei, ale jej poglądy były niezgodne z prawem i postanowiono ją wyrzucić. A szkoda, babka miała nad podziw dobrze rozwinięte umiejętności magii opętania. Zawładnęła wtedy duszą i umysłem przewodniczącego magów, a później zamieniła go w nietoperza. Podobno lata teraz z innymi wokół jej wieży.
- A wtedy ty, kochanie, zostałeś przewodniczącym - zaśmiała się Elana - jednak nie mogłeś spokojnie usiedzieć, musiałeś wleźć do tego lasu i udowodnić, że jesteś bohaterem.
Karczmarz właśnie wrócił z pełnym dzbanem piwa i zupą królewską. Z życzliwym uśmiechem postawił talerz przed Lorą, a dzban na środku krągłego stołu. Baba przy drzwiach znów wrzasnęła, a jej mąż tym razem wypadł z krzesła, co zostało skomentowane wesołym rechotem i oklaskami.
Wszyscy pociągnęli dobre parę łyków piwa i zabrali się za jedzenie kurczaka, któremu towarzyszyło ciamkanie, mlaskanie i inne mniej lub bardziej przyzwoite odgłosy. Lora z apetytem zjadała łyżka za łyżką swojej pachnącej zupy i myślała już o następnym talerzu.
- Czegoś wam jeszcze nie powiedziałem - Horsted otarł usta rękawem - i jeszcze tego nie zamierzam mówić, bo nie jestem temu pewien. Ale wydaje mi się, że przypomniałem coś jeszcze, coś niesamowicie głupiego żeby było prawdą. Mam nadzieję, że czarownica z południa wyjaśni mi to wszystko. Jeżeli jednak to, co podejrzewam okaże się prawdą, to kiedyś nie byłem tym, kim jestem teraz.
- Dziwne rzeczy prawisz panie - Gohard wyplunął kość na stół - kiedyś jak mieszkałem poza rzeką to miało miejsce podobne zdarzenie. Jeden obdartus z mojej wiochy po przebudzeniu się któregoś ranka, zaczął wrzeszczeć, że to on jest prawdziwym królem. Twierdził, że usunięto mu pamięć, która teraz jakimś cudem wróciła. Oczywiście nikt mu nie uwierzył, a biedaka zamknięto w lochu gdzie siedzi po dziś dzień.
- Interesujące - zamyślił się Horsted.
- Co panie?
- Nie nic, trzeba będzie to sprawdzić - uśmiechnął się tajemniczo Horsted.
- Co to jest - Lora wygrzebała z zupy zielonkawego grzyba.
- Sekret naszej kuchni - uśmiechnął się dumnie właściciel zajazdu - każdy dobry kuchmistrz ma swoje tajności, których nikomu nie rozpowiada.
- A owszem - zgodził się Horsted - tak samo jak i każdy dobry wojownik zna swoje sztuczki. I czym dłużej tylko on jedyny je zna, tym większe ma szanse na przeżycie w potyczce. Jednakże w dzisiejszych czasach wojnę wygrywają nie dobre chęci, nie mięśnie i nie umiejętności walczących. Wojnę wygrywa ten, kto ma większy kapitał i potrafi nim rozsądnie operować. Czasy dzielnych rycerzy walczących o rękę pięknej królewny, minęły tak samo jak mija zima i nadchodzi wiosna.
- Nie zgodzę się z panem - stanowczo odparł Gohard - pieniądze są po to by kupować za nie piwo i dziwki. Pieniądz w wojnie nie ma większej wartości i dobry żołnierz to wie, ale mniejsza o to. Napijmy się piwa!
- Właśnie zastanawiałem się o dniu jutrzejszym - zamyślił się Horsted pociągając białej piany z powierzchni piwa - będziemy potrzebowali trochę ludzi, gdyż droga daleka i niebezpieczna.
- Zawsze można ich zapytać - Elana niepewnie spojrzała na podpitych i wesołych klientów.
- A więc zapytajmy - Horsted wstał stawiając kufel na stole - Posłuchajcie, ludzie dobrzy, co wam powiem!
Tylko niektórzy to zauważyli, większość tłumu jak siedziała tak i dalej została pogrążona w swoich sprawach. Horsted uniósł rękę. Świece natychmiast zgasły, a okiennice się zamknęły. Nastąpił całkowity mrok i całkowita cisza.
- A więc - uśmiechnął się najpaskudniej jak potrafił, wiedział, ze nikt, za wyjątkiem Lory, tego nie zauważył - posłuchajcie co wam powiem.
Pstryknął palcami. Świece same się zapaliły, a otwierane niewidomą siłą okiennice wpuściły słoneczne promienie do pomieszczenia.
- Jutro wyruszamy w daleką drogę na południe i potrzebujemy trochę ludzi, którzy oddadzą życie broniąc nas przed niebezpieczeństwem. Czy widzę tu chętnych, którym honor jest ważniejszy niż życie?
Nie widział. Wszyscy w milczeniu i z otwartymi gębami gapili się na niego swoim tępym i zachlanym spojrzeniem.
- Może są tu chętni, ale się wstydzą przyznać? Wiem, już widzę jak się w myślach drzecie jeden przez drugiego, jak każdy chce udowodnić swoją odwagę i męstwo. Może taka nieznaczna rzecz jak pieniądz pomoże wam w zdecydowaniu się na tak wielki czyn? Może to pieniądz sprawi, że postanowicie bronić nas przed potworami i niebezpieczeństwem, jakie może nas napotkać na jutrzejszej drodze? Powiedzmy każdemu, kto z nami wyruszy zaoferuję...
Nie dokończył. Wyważone drzwi z impetem runęły na posadzkę podnosząc w powietrze znaczną ilość kurzy. Przez drzwi weszli cztery krasnoludy. Pierwszy z nich z trzymanym toporem w ręku - miał rudą brodę, gęste kręcone włosy i tępy nos. Pozostali różnili się od pierwszego tylko tym, że trzymali kusze w łapskach.
- Nie ruszać się z miejsc bydlaki! - Ryknął ten z toporem wbijając go w drzwi leżące przed nim - dawać pieniądze bo inaczej krew popłynie przez tę próchnicę.
- Zaoferuję dwieście orenów każdemu - dokończył Horsted
- Dwieście? - zarechotał krasnolud - dwieście to sobie w rzyc możesz wsadzić.
- Tysiąc - uśmiechnął Horsted z tryumfem.
A dalej poszło bardzo gładko, wszyscy jak siedzieli tak wstali i runęli na krasnoludów ze wszystkim, co się trafiło pod rękę. Gruba baba chwyciła drzwi, uprzednio wyrywając z nich topór i rozwalając nim głowę dla najbliższego krasnoluda. Następnie przewróciła drzwiami jednego najbliżej stojącego. Inni z okrzykiem na ustach „za Horsteda” lub dla odmiany „za tysiąc orenów” dobili leżących nieludzi.
Czarodziej spojrzał na karczmarza który siedział z otwartą gębą.
- Nadal sądzisz, że pieniądz nie ma żadnej wartości w wojnie? - uśmiechnął się do Goharda najpaskudniej jak potrafił. I tym razem zauważyli to wszyscy.

V

Był ciepły jesienny wieczór. Horsted leżał na posłaniu i oglądał niebo przez szczeliny w dachu. Nie mógł zasnąć. Powodem jego bezsenności nie było raczej przejedzenie. Myślał o dniu jutrzejszym i o całej tej wyprawie, która za wszelką cenę powinna odbyć się z sukcesem. Jedyną nadzieją na odczynienie uroku była wiedźma z twierdzy. Nie wiedział czy możliwe będzie odczynienie po tym jak stanie się trollem, dlatego wolał nie ryzykować i zdążyć na czas. Był już tam kiedyś. Został wtedy wysłany jako negocjator z zadaniem odbicia arcymaga Argwina i dostarczenia go do stolicy. Pertraktacje jednak nie przeszły tak jak się spodziewał i w końcu musiał się negocjować o to, by nie zamieniła go w nietoperza i pozwoliła wrócić.
- Horsted? Nie spisz? - weszła Elana zamykając za sobą grube drzwi od stodoły.
- Nie śpię.
- Ja też nie mogę zasnąć - odparła bez żadnego wyrazu twarzy kładąc się obok niego - odkąd tu przybyliśmy źle śpię.
Przytuliła się do niego kładąc głowę mu na piersi.
- Aj!
- Przepraszam, zapomniałam żeś posiniaczony. A tu nie boli? - objęła go za szyję
- Nie
- A tu?
- Nie bądź paskudna - uśmiechnął się gładząc ją po czarnych rozpuszczonych włosach.
- Ale taką mnie lubisz. Prawda?
- Prawda, ale wszystko w granicach rozsądku, którego ci zawsze brakowało.
- Ty też go za dużo nie miałeś. Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? - pocałowała go w policzek - chyba tego nigdy nie zapomnę. Nie wiedziałam wtedy, że jesteś czarodziejem, a ty przyjechałeś do mnie na wozie pełnym róż. O mało cię wtedy nie wyrzucili, ze szkoły magików, gdy mój ojciec im opowiedział, co wyczarowałeś. Nie mogłam cię wtedy nie pocałować, to było wspaniałe!
Uśmiechnął się.
- To była najpiękniejsza iluzja, jaką widziałam. A pamiętasz jak wieczorami biegaliśmy na to wielkie drzewo? Mieliśmy tam taki wspaniały miłosny kącik. Nikt o tym nie wiedział, gdyż nikt nie mógł tam się dostać. Wyczarowywałeś wtedy taką wielką drabinę i tam łaziliśmy i...
- Wierzysz w przeznaczenie?
Zamyśliła się
- Wierzę. Wszystko ma swoje przeznaczenie. Wszystko będzie tak jak chce przeznaczenie.
- Niedawno miałem dziwny sen - poczuł jej policzek przy swoim - śniłem, że byłem w świątyni, której na posadzce widniał napis: „jesteśmy kowalami swojego przeznaczenia” I właśnie wtedy zrozumiałem, że owe przeznaczenie sami tworzymy. Wyobraź sobie na chwilę, że jesteśmy czymś więcej niż przeznaczenie, mamy w ręku człowieka i jego życie. Możemy dowolnie operować jego czasem i zaglądać w jego myśli, możemy widzieć, co owy człowiek robi lub zamierza zrobić. Rozumiesz?
- Mhm
- Teraz gdy ten człowiek przeżyje swoje życie to mamy jego księgę życia, w owej księdze są spisane wszystkie jego uczynki, myśli i chęci. Ta księga jest przeznaczeniem owego człowieka. Nadal rozumiesz?
- Nie.
- Co jest niejasne?
- Żartuję tylko - zaśmiała się
- Jesteś niemożliwa - pocałował ją - Ale taką cię kocham
- Ja cię również, opowiadaj dalej.
- A więc pytanie, które wszystkich męczy jest następujące. Czy przeznaczenie można zmienić? A odpowiedź jest prosta. Nie można. Ale wtedy powstaje nowe pytanie. Skoro jesteśmy kowalami własnego przeznaczenia to jak to nie możemy go zmienić?
- No właśnie.
- Wszystko to jednak jest banalnie proste. Człowiek żyjąc nie zna treści tej księgi i nie może tego zmieniać, jednak ten sam człowiek tworzy zawartość owego pisma. Zatem zmianą przeznaczenia byłoby zmienienie czegoś w swoim życiu już po śmierci, a takie coś jest niemożliwe. Czyli jako takie przeznaczenie nie istnieje, staje się ono pełnym przeznaczeniem po przeżytym już życiu. Tylko wtedy dopisuje się ostatnie zdanie, ustawia się wszystkie kropki nad „i” i zamyka książkę.
- A co jest później?
- Nie wiem, może ten „ktoś” składa te książki sobie na półkę, później je czyta, wyciąga odpowiednie wnioski i stara się coś zmienić w naszym świecie? Nie wiem, tego nikt nie wie.
Nad nimi tysiące gwiazd migotało wesoło. Szum spadających liści przyjemnie usypiał, a wiaterek, który się przedostawał do środka - lekko orzeźwiał.
- I wiesz co.
- Co?
- Tamte róże nie były iluzją.


VI

Parę godzin po wschodzie słońca wszyscy już byli gotowi do odjazdu. Pogoda zapowiadała się ładna - od rana nie było żadnej chmurki na niebie. Ogólnie w wyprawie, na południe, brało udział osiem osób. Horsted i Gohard jechali konno wskazując drogę. Za nimi dwa wozy, zaprzężone po dwa konie. Wieźli ze sobą jedzenie, wodę, trochę sprzętu no i oczywiście piwo, które przydaje się wszędzie. Najpierw brodacz proponował wyrzucić wodę i miast jej nabrać więcej piwa, ale Lora była stanowczo przeciw.
Wozy ruszyły za Horstedem, jadącym na czarnym jak smoła rumaku. Elana kierowała jednym z wozów, a drugi był pod dowództwem bohaterki wczorajszego zajścia. Gohard wesoło pogwizdując dognał czarodzieja z prawa.
- Niezłą kompanie wybrałeś szanowny kuglarzu - poprawił się w kulbace - jednak Marlenna jest najciekawszą decyzją.
- Po pierwsze wolałbym, abyś nie nazywał mnie kuglarzem, magikiem, sztukmistrzem lub lawirantem, mów do mnie Horsted. A po drugie czy nie widziałeś, co ta kobitka wczoraj zrobiła?
- Jak sobie zażyczysz. A co do niej to racja - widziałem dokładnie, co potrafi. To baba z krwi i kości, mało jaki mężczyzna może jej dorównać. Kiedyś tak sprała swojego męża, że teraz lęka się głośno myśleć przy niej. A jak mój dziad mawiał: „Potężna baba jest gorsza od diabła!” Ale mniejsza o to. Chciałbym cię o coś zapytać, Horsted, gdyż jak się domyślam Lora...
- Dobrze się domyślasz. Nie jest.
- Proszę nie grzebać mi w głowie! - oburzył się Gohard - Powiadają, że od tego można dostać zapalenia mądrości!
- Wybacz. Przyzwyczajenie zawodowe - uśmiechnął się Horsted - a to co powiadają to kłamstwo. Widzisz, często gdy ludzie nie mogą sobie czegoś wyjaśnić lub po prostu uważają, że wiedzą coś, lecz nie mogą tego sprawdzić - puszczają wtedy w świat różne zabobony. Czym, dana osoba jest uważana za mądrzejszą, tym szybciej owa plotka rozbiega się po świecie.
- A jak to jest z Lorą?
- Lora została sierotą, gdy jej rodzice zginęli podczas pożaru w szpitalu. Wzięliśmy ją wtedy do siebie i pokochaliśmy jak własną córkę. Później odbudowaliśmy szpital, w którym teraz pracuje. Podczas pożaru widocznie jakaś magiczno-lecznicza mikstura trafiła jej do oczu i teraz widzi w nocy. Dziwny przypadek, powiedziałbym niemożliwy, ale jednak wszystko sie zdarza.
- Nigdy nie przepuszczałem, że kiedykolwiek poznam czarodzieja. Jak to właściwie z wami jest? Potraficie czytać ludzkie myśli, gasić świece na odległość, podnosić przedmioty niewidoczną siła, w końcu końców przyzywać różne duchy!
- Nie jestem tak zupełnie czarodziejem. Dowolny czarodziej specjalizuje się w konkretnej dziedzinie. Nie ma takich, co potrafią wszystko. Do rzucenia dowolnego zaklęcia jest potrzebna energia, której są dwa rodzaje. Pierwszy rodzaj to energia właściwa, czyli taka, która regeneruje się podczas odpoczynku. Energia bierna to taka, którą czarodziej może czerpać z różnych źródeł, na przykład z ognia.
- A czym się różnią owe energie podczas rzucania zaklęć? - zaciekawił się Gohard
- Właściwie niczym. Różnica tkwi gdzie indziej. Otóż podczas rzucania zaklęcia, lub jakkolwiek inaczej wykorzystując moc magiczną - jest najpierw wykorzystywana energia bierna. Gdy nie zostaje już zapasów energii biernej, wtedy czarodziej czerpie energię właściwą. Jest to tym niebezpieczne, ze gdy zostaje bardzo mało energii właściwej - czarodziej może zemdleć, lub w najgorszym wypadku zginąć.
Horsted obejrzał się. Wozy ponuro sunęły się za nimi podnosząc nieliczną ilość kurzu. Wjeżdżali do lasu, w którym droga się znacznie zwężała. Było tu też pokaźnie ciemniej i ciszej, a wydawane przez wozy dźwięki robiły coraz więcej hałasu. Las był gęsty i mroczny. Wysokie drzewa iglaste prawie całkowicie nie dopuszczały tu promieni słonecznych, a gęste krzewy uniemożliwiały poruszanie się. Droga, po której jechali też nie wyglądała na często wykorzystywaną w tym celu. Była znacznie porośnięta roślinami i małymi krzewami.
- Wspomniałeś, że nie jesteś tak do końca czarodziejem. Co miałeś na myśli?
- Jestem Wertomorphiem - uśmiechnął się Horsted
- Werto...czym?
- Wertomorphiem - powtórzył obojętnie.
- A co to niby takiego?
- Z nieznanych mi przyczyn, mam możliwość zmieniania się w dowolnego potwora o podobnej mi masie.
- Na miłość boską! Przecież to jest...
- To jest moją pracą Gohard. Widzisz, nie jestem tak właściwie przewodniczącym Stowarzyszenia Magów. Moja praca polega na odnajdywaniu i eliminacji punktów zagrożenia ze strony chaosu. Dlatego moja zdolność przeistoczenia jest bardzo przydatna.
- Czekaj, czekaj. Co u licha ma oznaczać „eliminacja punktów zagrożenia”?
Horsted uśmiechnął się.
- Potwory w tych czasach nie trzymają się pojedynczo, no może te większe, w pojedynkę nie mogliby nic zdziałać. Dlatego mają swoje tajne kryjówki, podziemia, schrony, osady, katakumby i diabli wiedzą, co jeszcze. Właśnie moja praca polega na lokalizacji takiego miejsca i jego eksterminacji.
- A jeżeli...
- Wtedy wracam i powiadamiam...
- Przecież prosiłem!
- Tym razem to zwykła domyślność.
- Cholera! Przepraszam, mów dalej.
- Wtedy wracam i powiadamiam Stowarzyszenie Magów - wzruszył ramionami - a oni już wysyłają tam straż, lub diabli wiedzą co. To już nie mój kłopot.
- I często to...
- Nie, jak dotąd ani razu nie musieli wysyłać diabli wiedzą kogo - zaśmiał się Wertomorph.
Tą część lasu, do której właśnie wjechali - pokrywał gęsty tuman. Niskie rośliny tonęły dosłownie we mgle, która jak dywan pokrywała je prawie w całości. Wozy sunęły się leniwie turkocząc i rozpędzając tuman.
- Nie mogę zasnąć - ziewnęła Lora wyłażąc z wozu i siadając obok Elany - a jeszcze te ryby tak śmierdzą! Obrzydliwe!
- Nie marudź, droga przed nami daleką, więc zdążysz się jeszcze przyzwyczaić.
- Ciekawie, o czym oni tam gadają - przeciągnęła się młoda lekarka.
- A jak sądzisz?
- O babach?
- Najszybciej - zaśmiała się Elana
Śmiech nagle został przerwany zwalanym z prawej strony drzewem. Horsted wstrzymał konia gwałtownym szarpnięciem za lejce. Wozy po chwili też się zatrzymały. Spłoszone ptaki wzbiły się z drzew i odfrunęły. Przez chwilę było słychać tylko odgłos spadających szyszek, igiełek i liści.
- Co to było? - wyszeptał Gohard z martwym wyrazem twarzy.
Nikt nie odpowiedział. Wszystko na moment zamarło, wydawało się, że nawet wiatr ustał. Po chwili zauważyli, że coś się porusza w krzakach. To coś było nieduże i biegło w ich stronę. Mężczyźni z drugiego wozu wyskoczyli dobywając mieczy i stając na drodze. To coś było niższe od krzaków i zbliżało się rysując krzywą linię.
Nieduży, szary wilk wypadł na nich nie zwracając żadnej uwagi i zanurkował w krzakach po przeciwnej stronie drogi. Wszyscy zauważyli, że miał mocno zakrwawiony bok. Jednak z tego jak się poruszał można było wnioskować, że krew nie była jego.
- Co tu się u licha dzieje?! - wrzasnął brodacz zeskakując z konia i chwytając za rękojeść topora..
Ponownie nikt nie odpowiedział. Po chwili jednak ziemia zatrzęsła się z lekka, kolejne drzewo zwaliło się, a w tumanie - jaki tu panował ukazała się...
Bestia była kilkadziesiąt razy wyższa od człowieka, trochę przypominała niedźwiedzia, ale miała ogromną gębę i długie łapy zakończone zawiniętymi, metrowymi pazurami. Z gęby wystawały cztery nie krótsze kły, a dziko patrzące ślepia wypatrywały najbliższej ofiary. Cały stwór był pokryty grubym chitynowym pancerzem. Potwór skoczył łamiąc pod sobą parę drzew, które nie były mu żadną przeszkodą. Horsted zeskoczył z konia chowając się za kołem wozu. Zwierz w następnym skoku wpadł na drogę, nadział konia na pazury, po czym rozerwał go na dwie połowy. Elana z Lorą schowane w wozie zauważyły jak krew chlapnęła na materiał, którym był pokryty. Żadna nie krzyknęła - były za bardzo przerażone.
Bestia włożyła jedną część ofiary do pyska, schrupała ją jak sucharek i przerażająco zawyła ukazując cały rząd ostrych jak sztylety zębów.
Brodacz z toporem w ręku zakręcił się, broń świsnęła w powietrzu i z brzękiem odbiła się od grubej skorupy potwora. Gohard rzucił się do ucieczki i w ostatniej chwili unikając ogromnych szponów - zanurkował w krzakach.
Horsted wychodząc zza koła z drugiej strony, poprawił na sobie długi czarny płaszcz, uniósł rękę i wypowiedział zaklęcie. Ognista kula w mgnieniu oka powiększając się wyleciała z dłoni czarodzieja i eksplodowała trafiając w potwora. Zwierz z przerażeniem zaryczał padając w płomieniach i łamiąc pod sobą parę wysokich drzew. Elana z Lorą korzystając z okazji wyskoczyły z wozu i ze wszystkich sił rzuciły się w stronę lasu. Horsted skoczył za nimi zręcznie przeskakując resztki konia i wpadając w krzaki. Potknął się o jakąś gałąź i upadł. Poczuł ostry ból w lewym ramieniu.
- Elana! - krzyknął półgłosem czołgając się na czworakach
- Tu jesteśmy.
Usłyszał cichy głos wydobywający się gdzieś z zarośli i nagle poczuł czyjąś dłoń na plecach.
- Horsted! - przytuliła się mocno go obejmując - co to u licha jest?
- Nie wiem, ale to coś na pewno chce nas zjeść. Połóżcie się na ziemi i nie wydawajcie żadnych dźwięków. Gohard! To się ciebie też tyczy, nie udawaj bohatera.
- Dziadunio na mnie patrzy! Gdzie to widziane, żebym się chował?!
- Stul pysk, jeżeli nie chcesz odwiedzić swojego dziadunia przed czasem!
Niedźwiedzio-podobny stwór stanął na równe nogi i z niesamowitym rykiem oznajmił, że to tylko początek zabawy. Po chwili, jaką mu zajęła na wydostanie się spod palącego drewna, potwór dziabnął paszczą, rozejrzał się i chwycił za palące drzewo. Wyrwał je z ziemi bez większego trudu i w okrzyku tryumfu uniósł do góry.
- Teraz misio ma pochodnie - skomentował Gohard
Horsted zaklął.
Palący się tym razem potwór - wypadł na drogę, zamachnął się drzewem i z całej siły wyrżnął nim o najbliższy wóz. Miażdżone drewno wydało krótki szczęk, po czym obróciło się w stertę gruzu, z którego polała się mieszanka piwa i wody. Konie w popłochu zarżały i rozbiegły się po stronach. Olbrzym lekkim kopniakiem przewrócił następny wóz i zaczął w nim grzebać. Wydostał jakąś beczkę, najszybciej solonych ryb, wsunął ją sobie do paszczy, chrupnął dwa razy i przełknął z zadowoleniem. Horsted zauważył z tyłu na niedużej polance swojego konia. Skoczył bez namysłu i już po paru chwilach siedział w siodle.
- Spróbuję coś zrobić - szarpnął konia za wodze i uderzył go ostrogami - a wy nie wyłaźcie w żadnym wypadku.
- Uważaj na siebie - ostrzegła go Elana
- Spokojnie koniku, przypomnij sobie stare dobre czasy - uspakajał go czarodziej - zabawimy się trochę, tylko musisz mi obiecać, że nie będziesz panikował. Rozumiesz?
Koń zarżał odważnie jak na potwierdzenie, Horsted przeciągnął się i smagnął go za wodze. Ruszyli w galopie przeskakując przez krzaki i omijając zwalone drzewa. Wypadli po chwili na drogę gdzie wściekły i palący się jeszcze stwór wymachiwał ogromnym drzewem, jak gdyby maczugą.
- Hej misiu! - krzyknął Horsted starając zwrócić uwagę potwora na siebie - Tu jestem, chodźże złap nas!
Bestia odwróciła się w ich stronę, zaryczała i rzuciła palącym drzewem prosto w Horsteda. Czarodziej uniósł rękę i nagle lecące drzewo spotkało niewidoczną przeszkodę - uderzyło, złamało się na pół i spadło na środku drogi. Horsted przerzucił wodze na lewą rękę i smagnął nimi konia. Koń zarżał na rozkaz i pobiegł w przeciwną stronę, z której przybyli. Potwor skoczył za nimi. Był szybki. W dwóch potężnych skokach wyprzedził ich, lecz Horsted zwinnie przebiegł mu między nogami unikając zarazem ostrych szpon, jakie świsnęły obok. Stwór zaryczał, chwycił za drzewo i wyrwał je z korzeniami. W następnym potężnym skoku - potwór zmniejszył dzielący ich dystans i całą siłą walnął grubym końcem drzewa w ziemię. Wszystko z lekka zadrżało, lecz czarodziej nie stracił równowagi. Odbiegł jeszcze trochę i zatrzymał konia. Uniósł rękę, skoncentrował się - zaklęcie potrzebowało dużo mocy magicznej. Ognista kula, tym razem o wiele jaśniejsza, wyleciała z dłoni trafiając potwora w korpus i potężnie eksplodowała rozwalając w promieniu kilkunastu metrów wszystkie drzewa. Potwór jak gromem rażony padł do leju, jaki powstał przy wybuchu. Chwilę później grad kamieni i piasku, wyrzucony w powietrze podczas eksplozji, zasypał okolicę. Następnie nastała cisza, którą przerwało parsknięcie konia. Horsted otrząsł się strzepując, z czarnego płaszczu, piasek i podjechał bliżej. Potwór jeszcze żył i wyglądał tylko na ogłuszonego eksplozją, z którą się przed chwilą spotkał. Czarodziej zaklął i cofnął się. Wypowiedział kolejne zaklęcie i skierował dłoń w stronę leju. Jasno błękitny strumień światła uderzył w potwora, który drgnął potężnie i nagle zamarł na chwilę.
Horsted poczuł przez chwilę jak w oczach błyskają miniaturowe gwiazdki - znał to uczucie. Był za bardzo wyczerpany. Popędził wierzchowca omijając wokół leje i przeskakując przez zwalone drzewa. Jego wzrok zatrzymał się nad rumakiem, który z zagubieniem rozglądał się stojąc przy złamanym drzewe. Podjechał i wziął go za wodze po czym przywiązał je do siodła i truchtem podążył w stronę rozwalonych wozów.
Czuł się niewyraźnie. Z trudem udawało mu się utrzymać równowagę i nie spaść z konia. Świat się kręcił, zbierało mu się na wymioty, jednak starał się ze wszystkich sił. Starał się nie spaść i nie zwymiotować.
- Horsted! - zawołała do nadjeżdżającego męża - poradziłeś z nim?
- Nie bardzo. Nie mamy czasu Elana, wskakuj na konia razem z Gohardem, a ja wezmę Lorę
- A jak z pozostałymi?
- Widzisz tu pozostałych? – warknął poprawiając się w siodle - Szybciej!
Lora sprawnie jak kotka wskoczyła na konia i usiadła za Horstedem. Odwiązała szybko szarego rumaka, na którego wskoczyli Elana z Gohardem i nie czekając na nic podążyli za już oddalającym się czarodziejem. Mknęli w dzikim galopie nie odwracając się za siebie. Wiatr grał im we włosach, a spadające liście tańczyły w szalonym tańcu opadając na ziemię tylko po długiej chwili. Końskie kopyta głośno dudniły, a spod nich leciał piasek i kamienie. Kręcąca się to w prawo, to w lewo - leśna droga wcale nie zamierzała się skończyć. Przetrwali w galopie kilkanaście minut i wtedy zwolnili. Konie były za bardzo zmęczone na tak wyczerpujące zadanie.
- Dobrze się czujesz? - Elana spojrzała na czarodzieja - nic ci się nie stało?
- Wszystko dobrze, nie mamy tylko jedzenia i wody.
- I piwa - dodał sucho Gohard.
- Jeżeli już chodzi o piwo - Horsted potarł obolałe ramię - To około zmierzchu powinniśmy dotrzeć do zajazdu „Pod zielonym smokiem” Mam nadzieję, że znajdzie się tam miejsce na nocleg.
- Smokiem? - zaciekawiła się Lora siedząca za plecami czarodzieja
- Gdzie smok tam i skarbiec! - ucieszył się brodacz - będziemy mogli...
- Nie zapominaj, że dziadunio na ciebie patrzy
- Ale w nocy nie patrzy! - zatarł ręce Gohard - w nocy moglibyśmy po cichu się tam... a gdzie to jest Horsted?
- O właśnie, że nie wiesz. A póki nie wiesz, póty dziadunio będzie się tobą szczycił, a i flaki będą na miejscu.
- Takie te smoki niebezpieczne? - Lora przytuliła się do czarodzieja
- Zanim nikt nie grzebie im w skarbcach to nie.
- A skąd oni mają te skarbce?
- Tego, na szczęście nikt nie wie. Inaczej to by każdy sobie taki skarbiec w chałupie posiadał. I wiecie, co by wtedy było? Inflacja. A smoki w swoich skarbcach mają przecież góry złota i kamieni szlachetnych.
- Wiesz co Horsted...
- Co?
- ^cenzura^ dziadunia! Chcę skarbiec!
- A co z twoimi flakami Gohard? - uśmiechnął się paskudnie czarodziej - Pomyśl wtedy o nich. Nie uważasz, że chcą zostać na swoim miejscu?
- Ale sprawa jest warta ryzyka Horsted. Cholernie jest warta! Wiesz, co mógłbym zrobić jakbym miał taki skarbiec? Po pierwsze dla dziadunia postawiłbym złoty pomnik z kamieniami szlachetnymi wielkości jabłka. Kolejno odbudowałbym nasz zajazd. Nazwałbym go... Hmm...Pod smoczym skarbcem! Horsted! To idealna nazwa! Pomyśl tylko...
- Myślę, że flaki też miałbyś ze złota - zaśmiał się Horsted - uwierz mi, że zabranie skarbca smokowi graniczy się z możliwościami, a także moimi chęciami.
Brodacz parsknął udając obrażonego i poprawił się w siodle. Wyjeżdżali właśnie z lasu, a przed nimi rozciągały się ogromne pola, na których można było dostrzec jabłonie z dzikimi jabłkami. Postanowili więc odpocząć, gdyż Horsted był całkowicie wymęczony i potrzebował przynajmniej godziny odpoczynku. Lora pobiegła narwać dzikich jabłek, jednak nikt nie mógł tego jeść i musieli je wyrzucić. Gohard upierał się ciągle, że ryzyko nie jest tak duże jak skarbiec i, że woli zaryzykować życiem. Jednak czarodziej był nie mniej uparty i wcale nie zamierzał dyskutować na ten temat. W końcu wszyscy położyli się w cieniu pod jabłonią i zasnęli.


VII


Słońce było już wysoko. Za wysoko. Nie tracąc czasu wskoczyli na konie i w szybkim kłusem podążyli drogą ku południu. Minęli nieduże osiedle gdzie napoili konie wodą ze studni i szybko ruszyli dalej. Z nieznanych im powodów, ludzie zaczynali na nich patrzeć jak na dziwaków. Jednakże dziwacy, nawet szczególnie się nie spiesząc, zdążyli przed zachodem dotrzeć do zajazdu „Pod zielonym smokiem”
Jeżeli strych można było uważać za piętro - to budynek był trzypiętrowy. Dach dobrze pokryty nowo wyglądającą słomą, z czego można było wnioskować, iż był niedawno porządnie naprawiany. Jedna ze ścian wyglądała na mocno spaloną - niewątpliwie pożar dobrze tu popracował. Zajazd znajdował się prawie u samego podnóża gór i w większej części dnia był w cieniu. Obok zajazdu stało kilkanaście przywiązanych koni, co wskazywało, że w środku jest sporo ludności. Horsted zeskoczył z konia, przywiązał go obok innych i poprawił na sobie czarny płaszcz. Rozejrzał się chwilę po okolicy, po czym popchnął dębowe drzwi wchodząc do środka. Gohard podążył za nim sprawiając odważny, niemal bohaterski, wyraz twarzy. Wnętrze było ogromne, liczyło ponad trzydzieści stołów, z których tylko kilka było wolnych. Czarodziej od razu zauważył tych, do kogo należały konie. Kilkunastu rycerzy w zbrojach płytowych siedziało przy prawej ścianie. Zajadali jakieś mięso i popijali to piwem - wyglądali na porządnie wstawionych. Horsted zmierzył wzrokiem karczmarza. Był łysy i niskiego wzrostu, odziany w szerokie spodnie i damski fartuch, wyglądał wręcz komicznie.
- Witam. Potrzebujemy pokoju na noc. Najlepiej dwóch.
- Nie ma - odpowiedział karczmarz nie podnosząc na nich wzroku.
- Mamy bardzo ważne zadanie do wykonania i potrzebujemy gdzieś przenocować.
- Powiedziałem, że nie ma. Głuchyś może?
Gohard chwycił za przywieszony na plecach topór, machnął nim w powietrzu i rąbnął w dębowy stół zanurzając prawie połowę ostrza w drewnie. Nastała cisza.
- Psia krew, co ty robisz? - Horsted ze złością szturchnął brodacza - możeś rozum postradał?!
Rycerze przy ścianie poruszyli się nerwowo udając, że nie ciekawi ich obecna sytuacja.
- Chyba chcecie wisieć zanim świt wzejdzie. - karczmarz podniósł wzrok na nich - Tacy z was kozacy czy tacy durnie?
Gohard potężnym kopniakiem wybił topór i złapał go w powietrzu.
- Wybaczcie jemu dobry człowieku - uśmiechnął się Horsted sięgając po sakiewkę i rzucając ją na stół - może jednak znajdzie się pokój? Przynajmniej jeden?
- Może i znajdzie - wyszczerzył zęby karczmarz pakując sakiewkę do kieszeni - chodźcie za mną.
Podążyli schodami, które ostro trzeszczały pod każdym ich krokiem, by wejść w końcu na drugie piętro zajazdu. Wąski korytarz na samym końcu miał nieduże okienko, które było wybite i obecnie założone grubymi szmatami. Po bokach korytarza były drzwi do pokojów.
- Zawsze mamy jedną wolną komnatę na podobne wypadki - uśmiechnął się łysy przekręcając długi klucz w zamku od drzwi - proszę do środka. Może chcielibyście abym przyniósł wam piwa lub...
- Nie. Spuścimy się na dół po chwili.
Karczmarz kiwnął głową i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Pokój był nieduży - mieścił trzy łóżka, stół z dwoma krzesłami i kącik dla kobiety. Elana usiadła przy lustrze stojącym na niewysokiej szyfonierze.
- Cholera! - Zdenerwowała się wybierając parę niewielkich listków z włosów - zobaczcie tylko jak wyglądam. Okropne!
Lora podeszła, po czym przejrzała jej włosy wybierając kolejnych parę listków i igiełek. Horsted położył się na łóżku obok okna, na którym pająk bawił się z przed chwilą złowioną muchą.
- To ja idę na dół - Gohard zdjął płaszcz i przewiesił go przez krzesło - dołączycie teraz czy później? Bo ja mam chętkę na piwo.
- Zaraz idziemy, tylko muszę te włosy doprowadzić do jakiegoś ludzkiego wyglądu! A tak zresztą to... Horsted?
Horsted spał już leżąc na boku i lekko chrapiąc. Elana wzięła koc z łóżka, przykryła go i pocałowała w czoło. Burknął coś i znów zachrapał.
Wyszli zamykając za sobą drzwi, które zazgrzytały okrutnie. Ostrożnie zeszli po bardzo podejrzanie słabych schodach i usiedli za wolnym stolikiem przy blacie karczmarza. Gohard odpiął topór i wsunął go pod stół przyciskając nogą dla pewności.
- Kim oni są? - Gohard spojrzał na rycerzy, którzy porządnie już wstawieni pieścili się z młodą dziewczyną. Dokładnie było widać, że jej się to nie podobało
- To rycerze jakiegoś księcia. Mają na zbrojach herb. Widzisz?
- Tak, ale pierwszy raz taki herb widzę. Co to niby za książę?
W herbie widniał ziejący ogniem - zielony smok o rozłożonych skrzydłach.
- Nie wiem - Elana wzruszyła ramionami - chyba gdzieś z tych okolic.
- Hmm, zapewne. Hej karczmarzu! Podejdź, że tutaj!
Łysy karczmarz doniósł ostatnią strawę i szybko podbiegł do ich stoliku.
- A gdzie jest tamten hojny pan w czarnym płaszczu? - zapytał.
- Jest zmęczony i raczej nie przyjdzie - wyjaśniła Elana
- Aha, rozumiem. Czego zapragniecie?
- Piwa! Dużo piwa! - wyszczerzył zęby Gohard - I mięsa! Może być świnina w dowolnym rodzaju. A i chleba bochen, przynieś dobry człowieku. Najlepiej jakiegoś czarnego.
- Już się robi - kiwnął głową karczmarz z wymuszonym przez topór Goharda i sakiewkę Horsteda uśmiechem- a wam drogie panie, czego przynieść?
- Może macie jajecznicę z cebulką i słoniną?
- Oczywiście, zajmie to z dziesięć minut. A panienka, czego by chciała?
Lora podrapała się w nosek z namysłem, po czym szybko odpowiedziała.
- Może być taka sama jajecznica.
Karczmarz kiwnął głową i szybko pobiegł do kuchni. Po chwili jego pomocnik - młody chłopak w szarym kaftanie - podszedł z antałkiem piwa i wielkim kuflem stawiając naczynie przed Gohardem. Brodacz, przelewając trochę, nalał złotego napoju do kufla i duszkiem opróżnił naczynie - wydając po tym niezbyt przyzwoity odgłos. Elana uśmiechnęła się bardzo sztucznym uśmiechem, a Lora udała, że nie usłyszała.
Gruby rycerz siedzący przy drzwiach wstał i na chwiejących się nogach podszedł do nich. Brodacz zrobił bardzo głupi wyraz twarzy udając, że go nie widzi.
- Witajcie pod Zielonym Smokiem, nieznajomi - powiedział bardzo formalnie - co was tu sprowadza i w jakich celach?
Gohard chciał już powiedzieć coś w swoim stylu, lecz Elana go wyprzedziła.
- Podążamy na południe i zatrzymaliśmy się tu na nocleg - odparła też bardzo formalnie
- Nie wszczynajcie tylko żadnych sprzeczek, gdyż my tutaj... tutaj - zastanowił się grubas, po czym się uśmiechnął - my tutaj pijemy!
- Ależ jakbym śmiał! Tamto z toporem to było tak na powitanie. Eee... taki zwyczaj odziedziczyłem od dziadunia. Proszę siadaj. Jestem Gohard. I nalej sobie piwa... O psiakrew! Karczmarzu! Jeszcze piwa i następny kufel!
- Miło mi. Nazywam się Olgierd - Rycerz zaśmiał się ponownie i usiadł na krześle, które zatrzeszczało dając znać, że nie jest przystosowane do wytrzymania takiego ciężaru.
- Czy wasz herb ma coś wspólnego z nazwą, którą zwie się ten zajazd? - zaciekawił się brodacz dopijając ostatki piwa.
- Ależ tak, wszystko tu w pobliżu należy do jednego księcia i wszystko nazywa się podobnie. Nasz książę Herbert - wyjaśnił ziewając w kułak - poluje na tego smoka już z dwadzieścia lat i nijak ni może go upolować.
- Poluje na smoka? - wtrąciła się Lora - a niby po co na niego poluje?
- Tak dokładniej to poluje na jego skarby, które ów smok ma zgromadzone w jaskini. Ale żeby się dobrać do tych skarbów to trzeba najpierw smoka upolować. Ileż to będzie skóry z tego zwierza, pomyśleć tylko...
Karczmarz przyniósł wielki talerz z pieczonym mięsem - krajanym na nieduże kawałki i zalanym jakimś pysznie wyglądającym sosem z domieszką jakiegoś ziela. W następnym talerzu leżał ogromny bochen chleba pokrajany na najwyżej sześć części. Postawił to wszystko przed Gohardem, i uśmiechnął się znów tym samym wymuszonym uśmiechem.
- Już niosę paniom jajecznicę i piwo - ukłonił się szybko i podreptał do kuchni.
- Wygląda nieźle - Gohard zatopił palce w mięsie wybierając największy kawał i pakując go sobie do ust - A więc mów jak, te wyprawy się odbywały? I dlaczego żadna się nie powiodła. Gdyż nie powiodła się, prawda?
Chłopak podbiegł z następnym antałkiem piwa i następnym kuflem.
- Prawda - pokiwał nalewając sobie piwa. Elana zauważyła, że nalał najwyżej połowę - jakby któraś wyprawa się powiodła, w których zawsze brałem udział, to bym tu nie siedział.
Elana coś szepnęła dla dziewczyny, która uśmiechnęła się szeroko. Po chwili karczmarz podbiegł z dwoma talerzami jajecznic i postawił je na stole.
- A jakich sposobów próbowaliście na tego smoka - zaciekawił się brodacz zjadając kawał świeżego chleba
- Różnorakich - machnął ręką grubas - i z łuków szyliśmy po nim i wypchane owce podrzucaliśmy. Nic nie poskutkowało. Gówna warte są te legendy o smokach. Powiadam wam... Gówna warte.
- A zjadł on tą wypchana owcę? - zapytała Elana zjadając z apetytem jajecznicę.
- A gdzie tam - zarechotał Olgierd żując nieduży kawałek pieczonej świniny - podszedł jeno, nozdrzami poruszał i postawił owcę w płomieniach. A jeszcze mawiają, że w legendach zawarta jest odwieczna ludzka mądrość. Chędożyć taką mądrość i tych, co takie bzdury tworzą.
Gohard zaśmiał się z pełnymi ustami i zapił piwem.
- Na smoka to trzeba obeznanego człeka z doświadczeniem i długą praktyką. Takiego właśnie mamy. Śpi na górze. Założę się, że poradzi z tym smokiem w try miga.
- Gohard! - Elana spojrzała na niego z wyrzutem - chybaś rozum postradał. On nigdy nie zgodzi się na takie coś
- Czemu nie, na każdego są sposoby - uśmiechnął się złośliwie Olgierd. Jego pijana, wesoła i życzliwa twarz, zmieniła się nagle w złośliwą, chytrą - ale tak samo pijaną mordę.
- Sądzisz, że znasz na niego sposób - spojrzała na niego ze złością.
- Szantaż droga pani. Szantaż jest sposobem na każdego człeka – jego morda zrobiła się jeszcze bardziej złośliwa.
- Widzisz ten topór pod stołem, psi synu? Wystarczy, że...
- Wystarczy, że pstryknę palcami i wszyscy, kto tam siedzi - wstaną i podbiegną z mieczami. A wtedy rozpoznać twoje ścierwo będzie mógł tylko ten, kto śpi na górze.
- Po pierwsze - uśmiechnął się brodacz podobnie złośliwie - jak zamierzasz pstrykać palcami, jeżeli odrąbię ci obie ręce? A po drugie, spójrz na swoich ludzi, wygląda na to, że już przed godziną usnęli we własnych rzygowinach.
- Brzmi przekonująco - grubas otarł usta rękawem i dolał sobie piwa - proponuję jutro na trzeźwą głowę omówić sprawę
- A niby jest co omawiać? - Elana zjadła ostatki jajecznicy zostawiając na talerzu tylko gruby kawał smażonej słoniny.
- Jutro się okaże - wypił piwo i wstał z krzesła, które zaskrzypiało z ulgą - Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedział Gohard połykając słoninę z talerza.


VIII


Przed nami rozciągają się, jak okiem sięgnąć, ogromne pola od kilku dni zasadzone ziemniakami, lub czymś innym. Nie obchodzi nas to wcale, nawet jakby te pola należały do samego króla. On też nas nie obchodzi. Najważniejsze, że jesteśmy razem - ja i ona. Ona jest tuż przy mnie. Mknie na swoim białym, jak mleko rumaku, a jej włosy tańczą na wietrze powiewając dziko. Ma je rozpuszczone, zawsze ma je rozpuszczone, gdy jeździmy po tych polach. Wie, że to da jej przewagę w zawodach. W zawodach nie mających żadnego znaczenia nikomu oprócz nas i może właścicieli tych pól. Mknie tuż przy mnie. Jaka ona jest piękna... Za każdym razem staje się piękniejsza, gdy na nią patrzę. Dlatego staram się patrzeć jak można dłużej i zawsze przegrywam. Nie, ja nie chce zwyciężyć, ponieważ gdy ona zwycięża przynosi mi to o wiele więcej satysfakcji. Tak, nigdy w niczym nie mieliśmy zdrowego rozsądku. Zawsze nam go brakowało, nie wiadomo tylko komu bardziej.
Mknęliśmy tak obok zapominając o całym świecie i o wszystkich naszych obowiązkach. Jedynym ważnym nam obowiązkiem było istnienie obok siebie. Ona wiedziała dwie rzeczy, że jesteśmy sobie przeznaczeni i że ja nie wierzę w żadne przeznaczenie. Ale to nie robiło nam większego znaczenia, nic nie mogło nas rozdzielić. Miłość, jaką czuliśmy do siebie była prawdziwa i wieczna. Nikt i nic nie mogło temu zaradzić i nas rozłączyć.
I zawsze było nam mało tego jeżdżenia, zawsze po tych dzikich zawodach jechaliśmy na plantację słoneczników. Były zasadzone w rzędy, przez które zawsze próbowaliśmy przeskoczyć. Lecz nigdy nam się to nie udawało. Zeskakiwaliśmy po tym z koni i kładliśmy się na te połamane słoneczne kwiaty. Nikt nas nie widział. Nikt nie wiedział gdzie jesteśmy. I byliśmy razem i było nam bardzo dobrze...
Gohard? Co on tu robi? Przecież nie wie...
- Horsted!
Otworzył oczy i zobaczył belkę pokrytą pajęczyną i Goharda pokrytego okruchami chleba i innego wczorajszego jadła. Nie widział jej. Nie widział Elany. I nie widział tu Lory.
- Coś się stało? - zapytał szeroko ziewając - gdzie one są?
- Słuchaj... bo ja... widzisz… chce o coś zapytać
- Słucham. O co chodzi? - zdziwił się wstając z łóżka i wkładając długie buty z cholewami.
- Widzisz... nie bardzo wiem od czego zacząć.
- Najlepiej od początku - wsunął mizerykordię do prawej cholewy - co się stało i gdzie one są?
- Pamiętasz rozmawialiśmy o skarbcu smoka...
- Mówiłem, że ten temat jest wyczerpany. O co znów chodzi z tym skarbcem?
- Czy tak naprawdę zdołałbyś zabrać ten skarbiec smokowi? - Gohard uśmiechnął się bardzo głupio drapiąc się po plecach
- He?
- Bo widzisz… ci rycerze… ci co mieli w herbie takiego zielonego smoka, oni zabrali Elanę i Lorę...
- Co?! - Horsted poderwał się na równe nogi chwytając za czarny płaszcz z krzesła
- I powiedzieli...
- Gdzie oni są?! - z martwym wyrazem twarzy ruszył w stronę drzwi, zręcznie otulając się płaszczem
- Na dole. W głównej izbie karczmy - brodacz ruszył za nim poprawiając na plecach swój topór - ale potrafisz odebrać smokowi ten skarbiec. Prawda?
- Nie.
Horsted był zły - bardzo zły. Kopnięciem otworzył drzwi, które walnęły o ścianę i zmusiły sufit do wyrzucenia znacznej ilości kurzu. Szybkim krokiem podążył ciemnym korytarzem w kierunku schodów.
- Horsted! Co zamierzasz robić? - Gohard rzucił się za nim.
- Zobaczysz psia krew.
- Cholera.
Wertomorph zeskoczył z drugiej schodki lekko lądując na drewnianej posadzce głównego holu karczmy. Nie było tu nikogo za wyjątkiem rycerzy w zbrojach. Nie było tu też Lory, ani Elany. Po środku izby, za stołem siedział grubas - główna osoba oddziału jaki wczoraj tu przybył. Za nim stali dwaj rycerze - w takich samych płytowych zbrojach jak Olgierd. Mieli dobyte miecze. Przy ladzie stało jeszcze dwóch, jeden z nich miał hełm z przyłbicą, która zasłaniała jego twarz. Drugi uśmiechnął się na widok czarodzieja.
- Witam - uśmiechnął się Horsted po czym machnął ręką, jak gdyby rzucając czymś niewidocznym w rycerza z przyłbicą - I żegnam.
Rycerz jak taranem rąbnięty z niesamowitą siłą wyleciał w stronę ściany uderzając i wydając ostry dźwięk miażdżonej zbroi. Gohard nic nie myśląc rzucił się w stronę stołu, skąd ruszyli na niego dwaj rycerze. Czarodziej podbiegł do tego, który się przed chwilą uśmiechał i chwytając mu za głowę uderzył z kolanem prosto w usta. Rycerz zawył i był gotów osunąć się na ziemie, lecz Horsted podtrzymał go i przerzucił przez dębową ladę barmana. Od razu po tym skoczył za nim padając na niego i chowając się na chwilę przed wzrokiem pozostałych żołnierzy, którzy próbowali poradzić sobie z Gohardem.
Na chwilę zdezorientowany żołdak, splunął krwią i postarał się zrzucić z siebie przygniatającego go przeciwnika. Nie zdążył. Horsted wyjął mizerykordię z cholewy i wbił ją w szyję wroga. Rycerz zacharczał, a z głębokiej rany trysnęła ciemna krew. Horsted przyłożył dwa palce lewej ręki zmasakrowanemu wrogowi do czoła, a tak samo złożoną prawą dłoń do czoła swojego. Zamknął oczy. Momentalnie cała jego postać straciła podobieństwo do czegokolwiek, a chwilę później przybrała dokładna postać nieżywego rycerza. Zmieniony Horsted wyrwał broń z gardła ofiary i przeskoczył przez dębowy stół gdzie Gohard leżał trzymany przez dwóch żołdaków. Obok nich w kałuży krwi - leżał jeden rycerz z toporem zagłębionym w czaszce
- Chyba nie zabiłeś go?! - Olgierd wstał z krzesła dobywając miecza
- Nie - uśmiechnął się czując, siłę jaką przed chwilą posiadł - ciebie też tak samo nie zabiję.
Skoczył uderzając nogą grubasa prosto w korpus. Nie spodziewał się, że spotka taki opór. Olgierd był cholernie masywny, ale mimo tej przewagi nie utrzymał się na nogach i runął tyłem łamiąc pod sobą drewniane krzesło.
Jeden rycerz puścił Goharda i z mieczem rzucił się na czarodzieja. Horsted cofnął się unikając pierwszego ciosu i dobył miecza.
- Co robisz durniu? Rozum postradałeś? - Żołdak skoczył z następnym bardzo potężnym i pionowym ciosem, lecz za wolnym. Czarodziej sparował go i rzucił się do przodu uciekają przed przeciwnikiem na bezpieczna odległość. Przez drzwi karczmy wpadło jeszcze troje z dobytymi w dłoniach żelazami. Horsted zaklął.
- Co się tu u licha dzieje?! - grubas z trudem wstał ze złością odrzucając zdruzgotane krzesło - rzuć broń! Natychmiast!
Nie miał wyjścia. Przewaga była zbyt duża. Przez chwilę wszyscy stali nie wydając żadnego dźwięku. Później spadający miecz Horsteda zadzwonił ciężkim dźwiękiem.
Olgierd zbliżył się z wściekłym wyrazem twarzy. Dostane w pysk, pomyślał, dostanę jak słońce na niebie. I dostał. Ogłuszający cios przyćmił go na chwilę, stracił równowagę i padł na lewe kolano. Gdy otworzył oczy - zobaczył jak krew kapie mu z ust, przenikając przez szczeliny w dziurawej podłodze.
- Durniu! - krzyknął mu nad uchem grubas - co tu niby wyprawiasz?!
Horsted zebrał ślinę i splunął krwią pomiędzy deski w podłodze. Tylko teraz poczuł ból jak ból się nasila w żuchwie i całej głowie.
- Durniu jeden! - powtórzył Olgierd idąc w stronę lady gdzie oczywiście obaczył tego samego rycerza tylko z przebitym gardłem. - Na miłość...
Odwrócił się i zobaczył przed sobą Horsteda klęczącego w takiej samej pozycji co przed chwilą jego żołdak. Pozostali rycerze spoglądali na niego z otwartymi gębami.
- Ha! - grubas wskazał czarodzieja palcem - Wertomorph! Dobre sobie! Wertomorph we własnej słynnej osobie. To wiele wyjaśnia...
- Gdzie jest moja żona i córka? - Horsted podniósł się na równe nogi. W prawej ręce trzymał mizerykordię, po której spływała krew. - Jeżeli im coś zrobiłeś to przysięgam! Pozabijam was wszystkich, nawet jakbym sam musiał...
- Nic jej nie jest - wyjaśnił szybko przywódca oddziału. - nie tknęliśmy ich. Hej! Przyprowadźcie je tutaj!
- Puśćcie mnie psie mordy! - Szamotał się Gohard w żelaznym uścisku dwu rycerzy.
- Odpuście go - machnął ręka Olgierd. - i posłuchajcie co wam powiem. Bardzo mi się tego nie chce robić, ale dla dobra własnej rodziny niestety musze. Widzicie, jeżeli z wasza pomocą zdobędę skarbiec i skórę smoka, zostanę hojnie wynagrodzony i moja biedna rodzina wreszcie będzie miała życie na, które zasłużyła. Dlatego musicie mi ten skarbiec zdobyć. Tylko wtedy oddam wam te kobiety. Wybaczcie.
- Dobrze zatem - pokiwał Horsted pakując mizerykordię do cholewy - Gohard. Idziesz ze mną.
Elana z Lorą weszły właśnie prowadzone przez rycerza zamykając za sobą drzwi zaplecza karczmy. Brodacz spojrzał na nie i pokiwał głową.
- Mam nadzieję, że ten skarbiec waszemu księciu tyłkiem wyjdzie - zarechotał Gohard wyrywając topór z czaszki rycerza. - A dla dziadunia postawię posąg z diamentowymi oczami wielkości jabłka! Będzie mi przypominał wasze świńskie ryje.
- Dziadunio będzie kurewsko zabawnie wyglądał - zaśmiał się Wertomorph poprawiając na sobie czarny płaszcz.

CDN.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 16.05.2006 @ 3:48:40 
Offline
Zmiany
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30.04.2006 @ 3:53:04
Posty: 104
sie mi nawet podoba :)
czekam na c.d.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 16.05.2006 @ 9:30:57 
Offline
Villentretenmerth
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03.09.2004 @ 11:38:26
Posty: 7402
Lokalizacja: Kraków/Warszawa
Lewa ręka, dziwnie odrętwiała, była prawie nieżywa, pamiętał takie codzienne zdrętwienia po długich i niewygodnych nocach- przecinki!

Próba przypomnienia sobie czegokolwiek wyjaśniającego jego obecną sytuację też była daremna- wyjasniającego obecną styuację? Co to, raport policyjny? partyjna nowomowa? tak poważnie brzmiących wyrażeń uzywa się w literaturze tylko dla osiagnięcia efektu humorystycznego. A bohaterowi chyba srednio do smiechu.

Zdawało mu się, że jego przeszłość jest w zasięgu ręki, jednako zapewne miał za krótką rękę, gdyż nie mógł jej dosięgnąć- to był żart? Bo dla mnie zdanie- kuriozum

Czuł się, jak liść porwany przez wiatr i niesiony niewiadomo dokąd-mprzecijnek niepotrzebny, nie wiadomo pisze się osobno

Spróbował krzyknąć, ale jedyne, co wydobyło się z jego ust to głuchy chrzęst- a co mu w ustach chrzęścilo?

spanikowała i tym zrobiła się jeszcze ładniejsza - co proszę?

nie lzia- nie lza

Co prawda nie długo mieszkańcy tej wioski mogli tego stwora podziwiać- niedlugo razem

Chwilę po przeczytaniu, zorientował się, że z tyłu niego coś świeci-oj, kulawe to zdanie, kulawe...

Jedni po ciężkiej pracy szukają tu odpoczynku, inni sposobu na szybki zarobek, a jeszcze inni możliwości wyciągnięcia komukolwiek sakiewki. Wszyscy się znają na tyle dobrze, że podczas potyczki wiedzą gdzie, komu opłaca się dołożyć. Jednakże takowe incydenty nie są tu często spotykane i do poważniejszych bójek raczej nie dochodzi. Każdy wrzeszczał starając się udowodnić swoją prawdę w bieżącej dyskusji, często pomagając w tym sobie widelcem lub łyżką.- trzeba sie tu zdecydować na jeden czas, a nie bbiegać między przeszłym a teraźniejszym

Powiem szczerze, że nie mam sily wypisywać wszytskich błędów. masz problemy z interpunkcją- albo za duzo przecinków, albo ich nie ma. Metafory o zlodzieju, królowej i tym podobne troszkę naciagane, ale Ok,komus się pewnie spodobają. Nad stylem musisz popracować naprawdę mocno, wiele zdań jest bardzo kulawych. Próbowałeś kiedyś czytać na gloś to, co piszesz? Czasem to pozwala wyłapać bardzo źle brzmiące fragmenty. O treści się nie wypowiadam, jak na razie nie dałam rady doczytac do końca. Nie mogę powiedzieć, żeby mnie ta powieść wciągnęła.

_________________
I will always need your love/Wish I could write it in the daily news
You, on the other hand, are a sweet little eclair on the outside and a pit bull on the inside- Charlaine Harris


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 17.05.2006 @ 18:22:00 
Offline
Próba Traw

Rejestracja: 13.07.2004 @ 14:49:56
Posty: 66
Dziekuje milano za mile slowa, ciag dalszy niebawem zamieszcze.
Oczywiscie dziekuje tez arien za wytkniete bledy i potyczki. Na pewno jest ich tam o wiele wiecej, ale jak zapewne sam rozumiesz, trudno sie poprawia wlasne teksty.

pozdrawiam usmiechniety

wedd


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 17.05.2006 @ 18:26:08 
Offline
Villentretenmerth
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03.09.2004 @ 11:38:26
Posty: 7402
Lokalizacja: Kraków/Warszawa
Wiem, bo czlowiekowi zwykle brakuje dystansu do własnych tekstów. Dlatego dobrze ejst je na jakis czas odłozyć, potem przeczytać jeszcze raz, na chłodno- i zwykle patrzy się na nie inaczej:)

Dobrze, że nie gniewasz się o moją krytykę- słowa krytyki także się przydają:)

_________________
I will always need your love/Wish I could write it in the daily news
You, on the other hand, are a sweet little eclair on the outside and a pit bull on the inside- Charlaine Harris


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 04.06.2006 @ 16:33:28 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 22.05.2003 @ 18:43:57
Posty: 571
Zwracam uwage jedynie na nielogiczności, bo co do języka, gramatyki, interpunkcji, trudno sie czepiać jesli nie jest to język którym posługujesz sie na co dzień. No to zaczynam:

wedd pisze:
Przy zachodniej ścianie leżał ogromny stos siana, którego przeznaczenie było oczywiste.

Dlaczego było oczywiste? Siano może mieć różne zastosowania, choćby zapewnienie noclegu strudzonym pielgrzymom albo podpałka na dzień Kupały. Zgromadzony wokół sprzęt rolniczy nijak nie wiąże się z oczywistością przeznaczenia siana.

wedd pisze:
Mało go obchodziło kto i w jakim celu tu idzie.

No nie wiem, mnie tam by obchodziło. Zwłaszcza gdybym nie wiedział kim jestem, miał nieżywą rekę i bolałyby mnie nawet mięśnie powiek. No i gdyby chrzęszczało mi w gardle.
wedd pisze:
Na krótką chwile, ale na wystarczająco długą, by mógł pomyśleć jak bardzo jest piękna. Tak, była rzeczywiście przykładem kobiecości.

No, facet który będąc w stanie jak wyżej myśli tylko o wyglądzie kobiety i jej pięknie... He-man to przy nim płotka.

wedd pisze:
Pisanie okazało się rzeczą bardzo nieprostą, lecz jakoś mu poszło.

Bardzo trudną mówiąc w skrócie.

wedd pisze:
Cierpliwie wodziła wzrokiem po literach, jakie układały się w słowa. A słowa w zdania. Po chwili spokój znikł z jej twarzy.
- Co? Jak to nic nie pamiętasz? Wcale nic?

Ile było tych zdań. Poobijany, z trudem przyjmujacy pozycję podobna do siedzącej chyba w pierwszym zdaniu powinien napisać, że nie pamieta. Chyba, że wszystkie wcześniejsze zdania koncentrowały się na pięknie czarnowłosej (jak pamietamy głównie o tym rozmyślał).

wedd pisze:
Wyraz jego twarzy zmienił się w coś, co chyba miało oznaczać uśmiech. A później ze skupieniem i wysiłkiem napisał coś, co zmusiło, zmienić wyraz jej twarzy w cos ciężkiego do określenia.


Tego, co miałby w tym momencie oznaczać wyraz mojej twarzy, jakkolwiek ciężkie by to nie było do określenia opisać zwyczajnie się boję.

wedd pisze:
Chwila trwała wystarczająco długo, jednak przez większość jej czasu spoglądał na nią i podziwiał. Podziwiał jej włosy, jej zapach i jej cudowny uśmiech. Od jednego uśmiechu robiło mu się lepiej i potrafił zapomnieć, że jest tak ciężko chory, że nie potrafi nawet przełknąć śliny.


wedd, rozumiem, że była piekna, że ja kochał i jeszcze parę innych rzeczy, ale litości.

wedd pisze:
Pióro wypadło mu z ręki, a jedyny odgłos, jaki wydal to było głośne przełkniecie śliny.

Uf, ulżyło mi z ta ślina, bo zaczynałem sie poważnie niepokoić.

Rozumiem, że karczmarz im pomógł, ale trochę bezsensowne jest by Lora pokazywała mu rany Horsteda. OK, z dalszej części wynika bliska zażyłość bohaterów z karczmarzem, ale jeśli tak dobrze byłoby dodać choć kilka słów na ten temat.

wedd pisze:
Nie widział tu żadnych drzwi ani innych możliwych wejść, jednakże to jak się tu okazał wcale go nie ciekawiło.

Dlaczego go to nie interesowało?

wedd pisze:
Chodził oglądając ściany, kolumny i witraże. Przedstawiały one coś nadzwyczaj pięknego...

Wcześniejszy opis, ze świecami, sugerował, że panował raczej półmrok, nie powinien wiele zobaczyć. Jesli tak nie było, powinieneś zmienić wcześniejszy opis.
wedd pisze:
Pragnienie, którego przed chwilą nie czuł, nagle wyrosło do takiego stopnia, że w gardle nie pozostało nawet śliny.


Zaczynam się czuć, jakbym czytał opowiadanie dla fetyszystów śliny.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 04.06.2006 @ 23:06:39 
Offline
Próba Traw

Rejestracja: 13.07.2004 @ 14:49:56
Posty: 66
Dzieki Keithe, na pewno wyciagne z tego wnioski i poprawie.
To co zrobiles to rzeczywiscie kawal porzadnej pracy

pozdrawiam

wedd


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 15.06.2006 @ 20:44:02 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 15.09.2004 @ 22:19:48
Posty: 583
wedd pisze:
- Stulić pyski psie mordy! - ryknął na całą karczmę wkurzony Gohard - czy nie widzicie kto raczył obdarzyć was zaszczytem?


Wedd , skoro archaizujesz , czy nie możesz czynić tego używając konstrukcji , które mają sens? Bo prawie w każdym dialogu są takie kwiatki. Albo konstrukcja przekręcona , albo zdanie bez sensu , albo wypowiedź sztuczna jak silikon.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 17.06.2006 @ 19:38:59 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 22.05.2003 @ 18:43:57
Posty: 571
Nabrałem sił, szykuj się weddzie na ciąg dalszy:
wedd pisze:
Horsted uniósł rękę. Świece natychmiast zgasły, a okiennice się zamknęły. Nastąpił całkowity mrok i całkowita cisza....


i dalej:

wedd pisze:
Świece same się zapaliły, a otwierane niewidomą siłą okiennice wpuściły słoneczne promienie do pomieszczenia.


Są dwie możliwości:
1. scena rozgrywa się w dzień, po co są zapalone świece, przez otwarte (Horsted je zamyka) okiennice przecież wpada światło słoneczne. Rozumiem, że całkowity mrok który zapadł był magiczny.
2. j.w. tylko w nocy, to tłumaczy świece, ale skąd te promienie słoneczne potem?

wedd pisze:
Może to pieniądz sprawi, że postanowicie bronić nas przed potworami i niebezpieczeństwem, jakie może nas napotkać na jutrzejszej drodze?


Całe wcześniejsze przemówienie IMHO bez sensu całkiem, bo patrząc na to z boku, to dlaczegóż ktoś miałby nadstawiać karku za obcych?

wedd pisze:
Ryknął ten z toporem wbijając go w drzwi leżące przed nim


Po co? Niewygodnie się wyciąga topór z drzwi, zwłaszcza gdy się na nich stoi.

wedd pisze:
Gruba baba chwyciła drzwi, uprzednio wyrywając z nich topór i rozwalając nim głowę dla najbliższego krasnoluda.


A nie mówiłem? Pomijając to, że wcześniej opisujesz przebywajacych w karczmie, jako ograniczonych, tchórzliwych matołków, którzy nie chcą poświecić życia dla przybłędów, nagle z odwagą rzucają się na krasnoludów. Nieprawdopodobne. Nawet za 1000 orenów.

wedd pisze:
- Ja też nie mogę zasnąć - odparła bez żadnego wyrazu twarzy

wedd, zastanów się co to znaczy bez wyrazu twarzy? I dlaczegóż niby miałaby go nie mieć w takiej sytuacji (noc, stodoła, mąż, ostatnie chwile przed wyruszeniem w niebezpieczna podróż).

Dobra, co do dalszego ciagu romansowego się nie czepiam, niektórzy lubią. A że ja nie, mój problem. Tylko wiesz, moim zdaniem przy tych wspominkach i całowaniu zajęliby się czym innym, niz gledzeniem o przeznaczeniu, księgach i świątyniach. Zwłaszcza, że nawet posiniaczony i ledwie żywy, z zanikiem pamięci myślał tylko o jej pięknie.

wedd pisze:
Horsted i Gohard jechali konno wskazując drogę.

Karczmarz, który porzuca swoja karczmę nie wzbudza we mnie zdecydowanie pozytywnych uczuć.

wedd pisze:
Wysokie drzewa iglaste prawie całkowicie nie dopuszczały tu promieni słonecznych, a gęste krzewy uniemożliwiały poruszanie się.


To zaiste jakis baśniowy świat, skoro krzewy, do których nie docierało światło (pochłaniane przez drzewa) były tak gęste.

I na Bogów, czemuz Horsted zdradza karczmarzowi wszystkie tajemnice doptyczące czarodziejów?
wedd pisze:
Horsted wstrzymał konia gwałtownym szarpnięciem za lejce.


za wodze, nie za lejce. Lejce są przy wozie.

wedd pisze:
Spłoszone ptaki wzbiły się z drzew i odfrunęły.


Jakie ptaki? Napisałeś wczesniej, że w lesie było niezwykle cicho, ptaki zwykle drą dzioby i trudno mówić w ich obecności o ciszy.

wedd pisze:
- Co to było? - wyszeptał Gohard z martwym wyrazem twarzy.


wedd, daj spokój juz tym twarzom. Pozostaw wyobraźni czytelnika jak mógł karczmarz wyglądać.

wedd pisze:
Bestia była kilkadziesiąt razy wyższa od człowieka, trochę przypominała niedźwiedzia, ale miała ogromną gębę i długie łapy zakończone zawiniętymi, metrowymi pazurami. Z gęby wystawały cztery nie krótsze kły, a dziko patrzące ślepia wypatrywały najbliższej ofiary.


Oj, to niebyło mu zbyt wygodnie z aż tak długimi kłami i pazurami. Zawsze można o cos zahaczyć i złamać. Zwłaszcza w tak gęstym lesie.

wedd pisze:
Zwierz w następnym skoku wpadł na drogę, nadział konia na pazury, po czym rozerwał go na dwie połowy.


I już Horsteda nie lubię, zostawił konia na pastwę stwora. Tchórzliwy cham. Zwłaszcza, że mógł wcześniej zrobić ten numer z kulą ognia. Nie lubię go coraz bardziej.

wedd pisze:
Horsted zauważył z tyłu na niedużej polance swojego konia. Skoczył bez namysłu i już po paru chwilach siedział w siodle.
- Spróbuję coś zrobić - szarpnął konia za wodze i uderzył go ostrogami - a wy nie wyłaźcie w żadnym wypadku.


No wybacz, ale z wcześniejszego opisu wynika, że to jego koń został przepołowiony. Mało, że pozwala zabijać konie, to jeszcze szarpie je za pysk i dźga ostrogami. Coraz lepiej.

wedd pisze:
- Spokojnie koniku, przypomnij sobie stare dobre czasy - uspakajał go czarodziej


Jakby nie używał ostróg i nie szarpał, może nie musiałby potem uspakajać. Mam nadzieję (niestety, znajac zamysły autora płonną), że koń zwali GHorsteda i poskacze mu po brzuchu wszystkimi czterema kopytami kutymi z hacelami.

wedd pisze:
Horsted przeciągnął się i smagnął go za wodze.


Kurcze, sadysta jakiś, po co go smagał?

wedd pisze:
lecz Horsted zwinnie przebiegł mu między nogami


rozumiem, że Horsted nie był juz na grzbiecie nieszczęsnego zwierzęcia, które smagane rżało na rozkaz?

Update: jednak ciagle siedział na koniu, jesli tak, to przejechał, nie przebiegł (przebiegł koń).

wedd pisze:
Gohard podążył za nim sprawiając odważny, niemal bohaterski, wyraz twarzy.

jak wyżej.

wedd pisze:
Gohard chwycił za przywieszony na plecach topór, machnął nim w powietrzu i rąbnął w dębowy stół zanurzając prawie połowę ostrza w drewnie.


Jak na osobe, która wie ile kosztuje wyposażenie karczmy, zachowanie Gorharda jest co najmniej karygodne. poza tym nie mogli przespać pod gołym niebem, tacy delikatni, czy jak?

wedd pisze:
Pokój był nieduży - mieścił trzy łóżka, stół z dwoma krzesłami i kącik dla kobiety.


wedd, chyba niewiele niedużych pokoi widziałeś.


wedd pisze:
Elana usiadła przy lustrze stojącym na niewysokiej szyfonierze.
- Cholera! - Zdenerwowała się wybierając parę niewielkich listków z włosów - zobaczcie tylko jak wyglądam. Okropne!


Tak, już wcześniej podejrzewałem, że Elana jest idiotką. Bo normalna kobieta, w sytuacji gdy ukochany mąż może zmienić się w trolla, a kilka godzin wcześniej cudem przeżyła starcie z chrabąszczem nie wiadomo czemu zwanym niedźwiedziem, ma inne zmartwienia niz wygląd. To tez chyba tłumaczy dziwne układy między Lorą a Horstedem.

Dalej nie doczytałem.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 18.06.2006 @ 4:35:19 
Offline
Zmiany
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30.04.2006 @ 3:53:04
Posty: 104
Keithe-re - Ty niezły jesteś! :)


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 18.06.2006 @ 10:30:07 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 22.05.2003 @ 18:43:57
Posty: 571
Wiem Milano, wiem. Dlatego sam się nie zabieram za pisanie (no, ewentualnie moje wypociny lądują w koszu).


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 18.06.2006 @ 23:53:09 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 15.09.2004 @ 22:19:48
Posty: 583
Keithe-re pisze:
Dalej nie doczytałem.


A zamierzasz może?


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 19.06.2006 @ 16:34:33 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 22.05.2003 @ 18:43:57
Posty: 571
Radagajs pisze:
Keithe-re pisze:
Dalej nie doczytałem.


A zamierzasz może?


Niby: nigdy nie mów nigdy, ale nie.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: 19.06.2006 @ 18:32:32 
Offline
Wiedźmin

Rejestracja: 15.09.2004 @ 22:19:48
Posty: 583
Keithe-re pisze:
Niby: nigdy nie mów nigdy, ale nie.


Rezygnujesz z tworzenia czegoś fascynującego.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 19.06.2006 @ 18:33:55 
Offline
Zmiany
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30.04.2006 @ 3:53:04
Posty: 104
Twoje komentarze czyta się po prostu SUPER!


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 18 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group