Kris spojrzała na zegarek-była czwarta rano. Stanęła nad wanną i wylała do wody purpurową zawartość niewielkiego flakonika. Rozebrała się i weszła do wody oddychając w specyficzny sposób. Była zupełnie spokojna.
Janusz wracał do swojego pokoju. Wspinając się ospale po schodach czuł drżenie mięśni nóg. Był kompletnie wykończony. Jego kimono było mokre od potu i pokryte kropelkami krwi. Nowy, czarny pas miał zawiązany fantazyjnie w poczwórną kokardkę, stary-sprany prawie do białości niósł przewieszony przez ramię. Z kostek pięści sączyła mu się krew. Egzamin rozpoczął się jeszcze wczorajszego wieczoru. Mistrz Tanaka zaakceptował wykonanie jego ulubionego kata- Wankan. Potem wyszeptał-„jeszcze trochę”...a wiele godzin później zarządził trening na makiwara. Po godzinie uderzania w drewniane, owinięte słomą ryżową słupy, Tanaka pozwolił ćwiczącym zanurzyć poranione dłonie w misach z zimną wodą które sam przyniósł do sali...To była faktycznie zimna woda...pół na pół z sokiem cytrynowym...
Janusz stanął przed drzwiami pokoju który łącząc się przechodnimi drzwiami z kilkoma innymi pomieszczeniami, tworzył nieformalne mieszkanie dla kilku osób. Wygrawerowany na srebrnej plakietce, chiński ( dla przyzwoitości) napis głosił; „Jaskinia Purpurowych Obłoków, brzydkim kobietom, psom i dzieciom-wstęp surowo wzbroniony”. Zrzucił z siebie przepocone łachy i ruszył prosto pod prysznic, odkręcił zimną wodę. Zaczęło mu powoli świtać, że najgorsze ma już za sobą. Sięgnął po mydło. Na półce leżało świeżo wyprane kimono i strój do ćwiczeń Andrzeja, znak, że Hua Lan wróciła już do Ośrodka. Na jednym z luster, ktoś-prawdopodobnie Fuseki, napisał mydłem ; „Prawdziwe Piekło?”. Janusz roześmiał się i dopisał „Zebranie Ligi Kobiet”. Użył znaku „fujin” nie mając pewności czy nie byłoby bardziej właściwe gdyby wybrał jeden z pozostałych ideogramów oznaczających „kobietę”. Wytarł się niedbale ręcznikiem i nie gasząc nawet światła w łazience, rzucił się na łóżko i po chwili zasnął.
W kilka minut później otworzyły się cicho drzwi i do pokoju weszła smukła, nieziemsko piękna Chinka. Patrząc na jej filigranową sylwetkę, nikt nie przypuszczałby, że Sun Hua Lan zdobyła kilka lat temu mistrzostwo Tygrysiego Pazura, na nielegalnym turnieju w Hong-Kongu...Noo...a w każdym razie niewiele osób na świecie. Bossowie singapurskiej Triady co roku palili trociczki przed fotografiami „Świętego Brata 444” i „Czerwonego Kija”, ludzi którzy popełnili największy i ostatni błąd w swoim życiu, wchodząc jej w drogę. Hua Lan delikatnie przykryła kocem śpiącego Janusza i weszła do łazienki aby zgasić światło. Jej usta drgnęły nieznacznie gdy spojrzała na wypisane na lustrze haiku. Nieustanna rywalizacja poetycka była od kilku lat zwyczajem członków Klubu Bambusowego Gaju, którzy prześcigali się w fabrykowaniu wierszy, rozmaitej zresztą jakości-niezmiennie pisanych w języku chińskim lub japońskim. Po chwili zagryzła wargi patrząc na ubrania Andrzeja. Od śmierci Miriam zmagający się z własnym diabłem, odrzucający wszelką pomoc...Istniało niewielu ludzi którzy mogliby się poszczycić, że zajmują jakieś miejsce w życiu Hua Lan. Z wyjątkiem chorego na raka ojca, właściwie tylko dwóch-Janusz i Dalaj–Lama. To przezwisko tak przylgnęło do Andrzeja, że prawie nikt nie używał już jego imienia.
Kris spojrzała po raz ostatni na stół. Wszystko było tak jak trzeba. Czterdzieści świec z czarnego wosku tworzyło Ścieżkę Krwi. Na drugim końcu leżał jakiś przedmiot o kształcie sześcianu, przykryty czarną płachtą. Kris zapaliła wszystkie świece i rozpoczęła inkantację. Korzystała z łacińskiej wersji „Picatrix” i książki Asz-Szachrastaniego „O sektach”. Siwy dym z dziwnie kopcących świec szybko zasnuł cały pokój. Kris otworzyła wielką księgę z wytłoczonym wizerunkiem żaby na okładce. Zapisana alfabetem gyyz, zawierała fonetyczną rejestrację zaklęć w języku który już półtora tysiąca lat temu, uważany był za martwy. Dziewczyna pobladła, ale zmusiła się aby spojrzeć na gąszcz splątanych znaków i rozpoczęła Wezwanie.
Janusz leżał na tapczanie, z głową na kolanach Hua Lan i zdawał jej relację z egzaminu. Nagle rozległo się pukanie i do pokoju wszedł młody, dobrze zbudowany mężczyzna z ogoloną na łyso głową.
-Cześć Demonie-rzucił wesoło przybyły.
-Witaj-mruknął Janusz.
Nie przepadał za swoim japońskim pseudonimem oznaczającym właśnie –demona.
-Pani Hua Lan-ukłonił się grzecznie przybysz.
Dziewczyna odpowiedziała prawie niedostrzegalnym skinieniem głowy.
-Siadaj Roman-powiedział Janusz wskazując mu dywan niedbałym machnięciem ręki.
W całym pokoju nie było ani jednego krzesła.
-I jak mówiłem, Tanaka przygotował nam na koniec miski z zimną wodą. Musiał się nieźle wykosztować...
-Nie rozumiem o co chodzi-spytała ocknąwszy się z zamyślenia Hua Lan.
-W tych miskach było więcej soku z cytryny niż wody-wyjaśnił Janusz.
Roman otwarcie zarechotał a Hua Lan uśmiechnęła się z przymusem. Janusz usiadł i popatrzył ze zniecierpliwieniem na dziewczynę.
-No co jest?- warknął. Znowu coś z Dalaj-Lamą?
Siedzący na podłodze Roman popatrzył oszołomiony na pobladłą Chinkę i błyskawicznie zerwał się na nogi.
-Przepraszam, chyba wpadnę do Kris, muszę już iść...
Wybiegł pędem na korytarz zamykając z ulgą drzwi i ciężko dysząc oparł się o ścianę. Obok przechodziło właśnie dwóch ubranych w kimona mężczyzn.
-Co się stało Roman?- spytał jeden, patrząc na niego z ciekawością.
-A...nic, po prostu atmosfera zrobiła się zbyt napięta. Demon zabrał się za porządkowanie życia uczuciowego pani Hua Lan.
-A, to ta śliczna Chinka-ożywił się jeden z mężczyzn o wyglądzie kulturysty.
-Mieciu, tylko nie rób żadnych głupstw-ostrzegł go Roman.
-Już dzisiaj dość ich narobił-warknął drugi.
-To znaczy?
-Wyobraź sobie, że zobaczył Latającego Holendra jak medytował pod wodospadem. Stwierdził od razu swoim kulturystycznym okiem, że to przeciwnik w sam raz dla początkującego, tak jak on. Bo to pięćdziesiąt kilo żywej wagi i w ogóle wygląda na gruźlika...
Roman nie mogąc się opanować wił się ze śmiechu.
-I jaki...był skutek?- wykrztusił.
-A jaki mógł być?! Holender znokautował go w trzy sekundy a potem trzeba go było pół godziny cucić.
-Ale Hua Lan...-zaczął Miecio.
-Pani Hua Lan!-z naciskiem poprawił go Roman. Otóż Mieciu, jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci ochota wypróbować cierpliwość pani Hua Lan, to lepiej wybierz się do Zoo.
-Po co? -spytał zaskoczony kulturysta.
-Wejdź do klatki i kopnij tygrysa w dupę...co by o tym nie mówić, będziesz miał większe szanse przeżycia-wyjaśnił uprzejmie Roman.
-An jing, an jing-szeptał Janusz tuląc płaczącą Chinkę.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wpadł Roman. Zatoczył się i oparł o ścianę, z uszu i nosa płynęła mu krew. Janusz zerwał się na nogi.
-Co się stało?!- krzyknął.
-Kris...świece gasną, inkantacja-wyszeptał z trudem Roman osuwając się na dywan.
Hua Lan podbiegła go podtrzymać.
-Zostaw go!- wrzasnął Janusz. Nic mu nie będzie!
Wybiegł do sąsiedniego pokoju i wrócił z dziwnie wyglądającym, chińskim mieczem.
-Biegnij po Dalaj-Lamę i Mistrza. Już!
Sam wyskoczył na korytarz i biorąc po trzy stopnie naraz, pobiegł na górę do pokoju Kris. Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi.
-Kris...-zaczął.
Ale w tym pokoju nie było Kris. Był za to serdeczny przyjaciel Janusza- Fuseki, beztrosko zajmujący się jedyną rozrywką godną wojownika...Fuseki przyjął najście z filozoficznym spokojem, ale siedząca mu na kolanach Yoko, rzuciła w Janusza tanto.
-Nie wygłupiaj się-warknął Janusz robiąc unik, podczas gdy długie na trzydzieści centymetrów ostrze drgało we framudze drzwi.
-Riohei, leć po Mistrza!
Zaniepokojony tonem Janusza, Riohei Fuseki strząsnął z kolan Yoko i wypadł na korytarz z impetem nosorożca. Janusz biegnąc do przeciwległych drzwi słyszał jeszcze przeraźliwy, kobiecy krzyk. No cóż...jeśli ktoś znienacka zobaczy gołego, ważącego sto dwadzieścia kilo Japończyka...Wpadł do środka. W całym pokoju było pełno dymu. Na podłodze leżało kilka osób. Kris wstrząsana drgawkami wiła się na krześle, bezskutecznie usiłując z niego wstać. Janusz jednym skokiem znalazł się na stole i wyciągnął miecz. Nic się nie stało...
Najwyraźniej broń wykuta przeciwko istotom Chodzącym W Cieniu Gwiazd, nie zagrażała temu co torowało sobie przejście przez Krwawą Ścieżkę. Następne dwie świece zgasły...Pozostały tylko najprostsze, najbardziej prymitywne środki...Janusz przeciągnął ostrzem miecza po przedramieniu i rozlał krew w poprzek stołu.
-Nie przejdziesz!- powiedział. Zamykam bramę życiem i krwią...nie przejdziesz.
Poczuł gęstą, wręcz namacalną emanację wrogiej siły. Zabrakło mu powietrza w płucach i opadł na jedno kolano. Tylko wbita w stół klinga nie pozwoliła mu upaść. Bronił się z całych sił. I przegrywał...Czuł w uszach basowy, niemal niesłyszalny pomruk. Na stole zgasły dwie następne świece. Upadł na blat stołu, dusił się. Nagle zaczerpnął haust świeżego powietrza. Wyczuł bardziej niż usłyszał recytację. Zasłaniając go własnym ciałem stanął przed nim Dalaj-Lama. Andrzej trzymał ciężki, tybetański sztylet do odpędzania demonów i recytował mantrę Bernagczan. Jeśli wezwie tu Strażnika W Czarnym Płaszczu to przeżyjemy- pomyślał. Kątem oka widział wykrzywioną bólem twarz Dalaj-Lamy. Zobaczył padający sztylet i Andrzej stoczył się ze stołu znikając w gęstym dymie snującym się nad podłogą. Czuł, że umiera i słyszał jakiś chichot. Desperackim wysiłkiem podniósł głowę i zobaczył jak drzwi otwierają się i do pokoju wchodzi główny mistrz Ośrodka. Ponad siedemdziesięcioletni mistrz, zwany przez wdzięcznych uczniów Starą Małpą, popatrzył na cały galimatias bez specjalnego zainteresowania i wykonał krótki ruch ręką. Dym zniknął...Stara Małpa podszedł do stołu i gołą ręką zgasił jedną po drugiej tlące się świece. Rozglądnął się beznamiętnie, wziął pod pachę owinięty w czarny materiał przedmiot i wyszedł z pokoju. Janusz podniósł się na nogi i stanął obok stołu. Wszyscy inni też dochodzili do siebie. Kris siedziała na krześle już przytomna, z ogłupiałym wyrazem twarzy. Do pokoju weszła Hua Lan i popatrzyła chmurnie na Janusza i wstającego z ziemi Dalaj-Lamę który niezdarnie usiłował zetrzeć sobie krew z twarzy. Janusz zachwiał się na nogach i rzucił naprzód, w samą porę aby złapać za ręce Hua Lan która podeszła do Kris z nie wróżącym nic dobrego wyrazem twarzy.
-Nie wygłupiaj się-wyszeptał Janusz. Pomóż lepiej jemu-powiedział patrząc na Dalaj-Lamę. Kiepsko wygląda a ja nie mam siły...
Chinka bez słowa podtrzymała Dalaj-Lamę i pomogła mu wydostać się z pokoju.
-A co z tobą?- spytała spoglądając z niepokojem na Janusza.
-Wszystko w porządku-odparł i gdyby nie druga ręka Hua Lan, upadłby na ziemię. Dziewczyna szła pośrodku, podtrzymując ich bez widocznego wysiłku.
-Prowadzi nas jak jakichś cholernych pijaczków-wystękał Dalaj-Lama gdy taszczyła ich przez próg.
Obaj upadli na tapczan z westchnieniem ulgi.
-Co też przyszło tej idiotce do głowy?- zapytał z jękiem Janusz.
-Gdybyś mi...-zaczęła Chinka.
-Tak, tak-przerwał jej Dalaj-Lama. Wszyscy wiemy na co miałaś ochotę, ale to nie Hong-Kong. A co do niej, to o ile wiem ma ciężko chorego chłopaka-stwierdził.
-Więc myślisz, że ona chciała go...przy pomocy tego...-wymamrotał z niedowierzaniem w głosie Janusz.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Wlazł! -krzyknął Janusz.
-Mistrzu...zmieszany Dalaj-Lama usiłował wstać na nogi.
-Leż!- powiedział stanowczo przybyły.
-Ty też-machnął ręką na Janusza.
Macie to wypić-powiedział podając im dwie szklanki. Janusz łyknął ochoczo mętnego płynu o mlecznym zabarwieniu.
-Coś na alkoholu?- zapytał z nadzieją.
-Nie, na opium-powiedział spokojnie Stara Małpa.
-Pomóż mi ich ułożyć-mruknął do Hua Lan. Niech trochę pośpią...
_________________ C'est grand malheur de ne pouvoir etre seul...
|