Anya pisze:
No i dobrze :D
No to przynajmniej wiesz, dlaczego aż tak nie cierpię tej książki. Bo znaczna część czytelników jest gotowa po niej uwierzyć w tę do bólu uproszczoną wizję świata.
Anya pisze:
A tak serio, nie miałeś wrażenia, że kara jest słuszna?
Nie.
Anya pisze:
Nie czułeś niechęci do tych ludzi?
Za co?
Że próbowali śledzić Wolanda?
Że starali się go zdemaskować?
Że korzystali z okazji, kiedy w teatrze oferowano im darmowe ubrania?
Że krytykowali, IMHO słusznie, powieść Mistrza?
No, co takiego zrobiły te wszystkie Annuszki, ci Lichodiejewowie, Rimscy, Warionuchowie, Bengalscy, Łatuńscy?
Tzw. "moralność" Bułhakowa opiera się na tym, że krytyk, który skrytykował powieść, zasługuje na to, by zdemolować mu mieszkanie w rewanżu, co jest sprawiedliwe i fajne. Oraz że fajnie jest ponabijać się z ludzi, którym siły nadprzyrodzone niszczą życie. A także że fajnie jest dokopać wszystkim, którzy popełniają ten straszny grzech, że śmią żyć w nielubianym przez autora państwie, i najlepiej byłoby zetrzeć z powierzchni Ziemi cały ZSRR wraz z tymi setkami milionów ludzi.
"Mistrz i Małgorzata" rozpatrywana w kontekście biografii Bułhakowa to powieść-skowyt. Bułhakow do swojej podkoloryzowanej (jego żona, pierwowzór powieściowej Małgorzaty, w rzeczywistości zostawiła dla Bułhakowa nie tylko męża, ale i dwoje dzieci) historii włączył interwencję sił z zaświatów, które dokopują wszystkim wokoło. I nawet w powieści pisanej do szuflady na sensowniejszą analizę otaczającego świata zdobyć się nie umiał - tylko rozwałka, rozwałka, rozwałka, aż się przypomina trzecia część "Dziadów" i obłęd Gustawa-Konrada, i to pragnienie picia krwi. Z jednej są parafii. Tu waryjaci, dalej sala waryjatek.
Wszak metody działania, ale przede wszystkim również hierarchia wartości Wolanda jest identyczna, jak u Stalina i partii; rozwalamy wszystkich, którzy staną nam na drodze, oraz tych, którzy w nas nie wierzą, żeby reszta się bała. A swoich promujemy.
Więc pisze pisarz powieść, która ma być na komunizm satyrą. I sam jest równie prymitywny w swojej krytyce, co wykpiwane przez niego absurdy, nie mając nic do zaproponowania zamiast tego, co obśmiewa (co powinno być główną cechą wszelkiej krytyki). Straszne to. Przerażające.
A to, co jest IMHO naprawdę pozytywnym przesłaniem "MiM", to to samo, co dla Bułhakowa było zapewne negatywnym; czyli że Woland tak naprawdę przegrywa. Bo choćby nie wiem, jak się chojraczył, nie zmieni tego świata według swojej woli, nie zdezorganizuje go trwale ani nie zmusi ludzi, żeby w niego wierzyli. Od czasu "Bachantek" - do których powieść ta jest bardzo podobna - ludzie nauczyli się obywać doskonale bez sił nadprzyrodzonych. Bez Boga i Szatana.
Anya pisze:
Bo ja im nie współczułam, popierałam Wolanda przez cały czas, jedynie momentami nawiedzały mnie nieśmiałe myśli mówiące, iż ja też mam wiele z tych wad, objeżdżanych przez autora :)
Jakich wad?