„Trzy oddechy”
by Vahulla vel Paweł Kowalczyk
***
‘’ Z mroku i ciemności, z walki, waleczności, z armii, co zrodzona z kości”
***
Słońce powoli zachodziło nad pozbawionym sensu światem. Ktoś się w nie wpatrywał, ot tak, bez sensu. Często zdarza się nam idiotycznie wpatrywać w coś, co nie ma dla nas znaczenia. Tym kimś był jakiś bezsensowny mały człowieczek, a może już nie był człowiekiem. Co z tego, że był nekromantą, równie dobrze mógłby być paladynem, czarodziejem, twórcą, albo bogowie wiedzą kim. W sumie tak samo bezsensowna byłaby ta sytuacja gdyby nawet był to sam księżyc.
Nekromanta przysiadł na nagrobku, przyglądnął się napisowi na nim. Lubił to robić, choć to było dość głupie. Popatrzył raz jeszcze na cudowną pomarańcz zachodzącego słońca. Była prawie jak krew, ta śmieszna ciecz, która wypływała ze zranionego ciała. Podniósł się powoli, rozglądnął się dookoła, było trochę za wcześnie na wytworzenie tu małej armii, no i trochę za blisko grodu. Jeszcze z trzy godziny i będzie dość późno by zacząć rytuał ożywienia. Wszyscy ludzie wtedy śpią, nawet, jeśli tego nie chcą. Najbardziej przydatni byli dla niego po śmierci, ale tylko szaleniec porywałby się na ponad dwustuosobową warownię, bez odpowiednio dużej armii nieumarłych. Koło się zamknęło. Nie to, było, jednak jego celem. Musiał zrobić, co innego, coś jeszcze głupszego niż zdobycie miasteczka, musiał uniemożliwić budowę paladyńskiego fortu. To już było coś, naprawdę. Zwykle w takich przypadkach nawet nekromanci pierwszego kręgu mieli niemałe problemy w pojedynkę. Zwykle roiło się tam od „pieprzonych świętoszków”- jak ich nazywał Morgoth. Tak się składało, że właśnie jemu przyszło spełnić to zaszczytne zadanie. Jeśli jednak nie wypełniało się zadań od Bractwa, ginęło się od jakiegoś plugawego czaru defensywnego- szybko i naprawdę bardzo boleśnie. Potem było gorzej, bo zwykle „nieuprzejmi” dołączali do nieumarłych kolekcji Wielkich Mistrzów. Tak, w Bractwie Nekromantów nic się nie marnowało. W sumie nic dziwnego, że nienawidził słów: „Morgothie Shadowblade, otrzymujesz dziś szlachetne zadanie…”.
Szedł tak, zamyślony po żwirowej drodze, gniotąc kamienie pod stopami ciężkim, wzmacnianym metalem, żołnierskim obuwiem. Gdy w końcu przestał myśleć nad tym, jak by skończył gdyby…, przystanął na boku drogi, stwierdził, że coś nieprzyjemnie brzęczy na jego plecach. Zacisnął klamrę paska miecza- teraz już przestało- na całe pieprzone szczęście. Morgoth nie mógł znieść żądanych niedoskonałości, nawet najmniejszych, nawet bezsensownie głupich. Ten, kto chciał przeżyć musiał być albo szybki albo dokładny. No, teraz wielki miecz nie straci nawet odrobiny impetu związanego z wyjmowaniem.
Oglądnął się za siebie, chciał zobaczyć zachodzące słońce. Zamiast ”wielkiego owocu” ujrzał nadlatujący bełt, który jakimś cudem, tylko przeczesał, mu czarne, jak węgiel włosy włosy. Prawdopodobnie, gdyby się nie odwrócił, zapewne zginąłby trafiony w potylicę. Reakcja była natychmiastowa.
-Mrok- Krzyknął i wszystko wokół niego zamieniło się w plamę cienia.
-Pani, co mrocznych strzeżesz tajemnic…- Zaczął inwokację.- Ty, co masz synów trzech, ukaż głupcom przede mną prawdziwego bólu oblicze… Zniszcz ich!
Wykonał półkole na odlew, prawą ręką, a w miejscu gdzie gestykulował wytworzył się łuk utkany z mroku i przekleństw. Nagle łuk popędził w stronę miejsca, skąd przybył bełt. Usłyszał miły trzask łamanych kości, czar zadziałał tak jak się spodziewał. Przeciwnik z potrzaskanymi gnatami upadł na ziemię, wyjąc z bólu.
Plama cienia zbliżała się do najemnika, powoli, miarowo. W końcu wchłonęła go, jego oczom ukazały się ciemnozielone, pokryte czerwonymi pasemkami tęczówki, oczy o pionowych źrenicach. Mrugnęły do niego przeźroczyste powieki, takie same jak u wywerna.
-On nie mówił, że będziesz czarodziejem… nabrał mnie- Wyjęczał skrytobójca, leżąc.
-Nie wiem o kim mówisz, ale jesteś żałosny, a ja nad żałosnymi się lituję, nawet nie wiesz jak bardzo- Wymruczał, klękając przy połamanym ciele.
-Wyleczysz mnie?- W oczach najemnika pojawiły się iskierki nadziei.
-Tak, wyleczę cię. Z trosk życia codziennego- wyjął miecz z pochwy, zatrzymał go ostrzem do dołu, przykładając je do klatki piersiowej bezwładnego przeciwnika.
- Nie zrozum mnie źle ja wcale nie chcę nikogo zabijać, ale sam się prosiłeś. Aha, i jeszcze tylko dwie rzeczy: pierwsza nigdy nie zachodź przeciwnika od zawietrznej, szczególnie, jeśli jest to nekromanta. Druga czary nekromantów nie są dalekosiężne, więc mógłbyś z łaski swojej, użyć kuszy lekkiej zamiast ręcznej? To tak na przyszłość-, której nie będziesz miał- Powiedział nekromanta szepcząc do ucha zbira.
Wstał, trzasnęła nierozgrzana chrząstka w kolanie. Dźgnął szybko, przekręcił miecz w ciele. Z ust umierającego wydał się cichy gulgot, wypłynęła krew. Na twarzy Morgotha pojawił się nieprzyjemny uśmiech.
Szepnął kilka słów w stronę głowni miecza, która po chwili zaczęła promieniować czarnym ogniem. Nekromanta położył prawą rękę na głowni miecza.
-Dzięki za energię życiową, przyda mi się do rzucania zaklęć. Nie zapomnij pocałować Żniwiarza w dupę, tak od Bractwa Nekromantów- Rzucił niedbale w stronę zwłok.
_________________ Wasz uniżony sługa Morgoth Shadowblade
|