Krakenie, zanim wyślesz do oceny jakiekolwiek opowiadanie, przeczytaj je chociaż raz. I zastanów się czy opisywane przez ciebie sceny/zachowania ludzi mają jakikolwiek sens i istnieje najmniejsze prawdopodobieństwo, że zdarzyłyby się w jakiejkolwiek rzeczywistości, nawet tej magiczno-magicznej. Zwłaszcza, że na tym prawdopodobieństwie zasadza się całe opowiadanie.
kraken pisze:
Nieopodal, samotnie przycupnęła nieruchoma postać. Była to drobna dziewczynka o smutnej, bladej twarzy. Mimo upału cała owinięta była burą opończą. Wystawała z niej jedynie głowa z czupryną
lnianych, potarganych włosów.
No to jak to autorze było, była owinięta cała, czy z wyjątkiem głowy? I czupryny. Może zgrabniej by było: spod burej opończy (czy czegokolwiek tam) wystawała jedynie blada twarzyczka okolona niesforną czupryna blond włosów (lub coś w ten deseń, nie jestem autorem).
kraken pisze:
Co jakiś czas spod opończy wydobywała się para dłoni
A z gardła czytelników wydobywał się złośliwy chichot na ten przykład.
kraken pisze:
trzymająca fujarkę i przez kilka chwil w ciszy południa, cykanie świerszczy przenikała rzewna melodia.
Że co przepraszam, w jakiej ciszy?, przecież nieopodal (twoje własne określenie autorze) banda sześciu pastuszków wrzeszcząc uprawiała hazard.
I tutaj docieramy do największej bredni całego tekstu, o czym zresztą już wspominał Leszek:
kraken pisze:
Mimo, że dziewczynka była tu od rana ze swoim małym stadkiem gęsi pozostałe dzieci traktowały ją teraz jak powietrze.
Taak, traktowały jak powietrze dziewczynkę która:
kraken pisze:
Żadne z dzieci jej nie znało i nie widziało wcześniej.
I dalej, gdzieś pod koniec tekstu:
kraken pisze:
Pastuszkowie mimo magii czuli, że coś nie gra. Sprytni gówniarze.
Dla mnie ten brak zainteresowania pozostałych dzieci, kładzie cały tekst. Chyba nigdy w życiu nie miałeś do czynienia z dziećmi mieszkającymi w małych społecznościach, zapewniam cię, że pojawienie się kogokolwiek obcego z pewnością rozbudziłoby ich ciekawość, zwłaszcza, gdyby czuli, że coś nie gra. Poza tym, skądże się tam wzięła, jeszcze ze stadem ptactwa domowego. Niechybnie musiała mieszkać niedaleko, zwierząt (w ilości kilku kóz, krowy i bliżej nieokreślonej ilości gęsi) nie wypasa się na łąkach odległych dni drogi od wsi, bo to zwyczajnie się nie opłaca. Bzdury pleciesz autorze.
kraken pisze:
Napastnik błyskawicznie obrócił się ku niej wznosząc ponownie pałkę do uderzenia na odlew i szczerząc zęby w przerażający sposób.
Szczerzenie zębów w przerażający sposób może wywołać tylko śmiech. Wysil się odrobinę autorze. Czytelnik, może nie jest tytanem intelektu, ale nie spodziewa się, iż czyhający w lesie na małe dziewczynki drab waląc na odlew będzie się uśmiechał dobrotliwie.
kraken pisze:
Cofnął się o krok, zginając wpół i opuszczając oba ramiona.
kraken pisze:
„Dziewczynka” stała z upuszczonymi rękami przyglądając się jego wysiłkom niemal ze znudzeniem.
Gdyby w pierwszym zdaniu ów drab przebrzydły upuścił odcięte niechybnie oba ramiona, drugie zdania może miałoby jakiś sens. Ot, dziewczynka, która dziewczynką nie była, ze zwykłej dziecięcej ciekawości podniosła uciete ręcę i znudzona upuściła je. I wówczas zdanie powinno przybrac cos na kształt: upuściła ręce, przygladając się itd. W innym wypadku, nie mam pojęcia co miałeś autorze na myśli pisząc to zdanie.
kraken pisze:
Ranny w tym czasie przebiegł kilkanaście kroków, po czym nagle padł uderzając przy tym twarzą w rosnącą opodal brzózkę.
Oj, widze autorze, że u ciebie też problemy z wyobrażnią przestrzenną. Drab biegnie pochylony, gdyż rannym jest. Gdy napotyka na swej drodze brzózkę - która najpewniej rosnie pionowo, to nie twarz styka się z pniem, tylko czoło lub "czubek"głowy. Owszem, padając mógłby uderzyc twarzą w zwalony pień, leżący na ziemi, ale nie w pozostający w pionie. No chyba, że w tym świecie brzózki rosna w innych kierunkach, a prawo grawitacji działa inaczej. Jesli tak jest, byłbym zaszczycony gdybyś autorze mnie o tym poinformował.
kraken pisze:
Zsunął się po drzewie opadł na bok a jego ciało ogarnęły drgawki.
Ogarnąć, to może pusty śmiech na przykład, drgawki raczej nie.
kraken pisze:
Zaginięcia też nikt by nie dostrzegł.
A kto miałby dostrzec? Pastuszkowie, których obca osoba nijak nie ciekawiła?
kraken pisze:
Te wsiowe głupki-skrzywił się- sądzą, że wilkołak jest obrośnięty sierścią i zabija w nocy. A wszystko dlatego, że dziewczynkę uznaliby za zaginioną dopiero gdyby nie wróciła na wieczór z gęśmi a zwłoki znaleźli najwcześniej rano gdyby ten przyjemniaczek zmęczył się zaspokajaniem swoich zachcianek.
Prosze autorze, wytłumacz mi pozostającemu w niewiedzy jaki jest zwiazek przyczynowo-skutkowy pomiędzy obrosnięciem sierścia a zabijaniem w nocy? Możesz uważać wieśniaków za idiotów, ale nie przypuszczam by byli tak durni, żeby uważać, że w takim przypadku wilkołak miał zabijać w nocy. Pastuszkowie powinni wracać na noc ze swoimi zwierzętami do osady, gdyby dziewczynka nie wróciła, znaczyłoby, że coś złego spotkało ją wcześniej.
kraken pisze:
Siła wiedźmina polegała na szybkości, zręczności i gusłach, których tajemnicy strzegł nawet przed Jaskrem.
A po cóż miałby je zdradzać Jaskrowi. Jakoś tylko dziwne mi się zdaje, by siła Harolda miała polegać na używaniu w walce jedynie noża i szabli, i walce głównie na krótkie dystanse (z nożem). Bo jedyne gusła polegały na upodobnieniu się do nieletniej pasterczki. Ale ja tam na walce się nie znam, tym niemniej miło by było, gdyby autor pisał w sposób co najmniej prawdopodobny. Z wilkołakiem Harold nijak pchać nie mógł, bo coś za blisko był przeciwnik, po co go tak blisko dopuścił? Bo ładnie wygladało? Szabli w tym starciu nie miał, przynajmniej autor nic nie wspomina. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że taki wiedźmin nie przeżyłby długo i Jaskier nie miałby czasu pisać o nim żadnych eposów.
kraken pisze:
Naciął kilka długich kijów, które związał razem u jednego końca.
Czym je naciął? Nożem, czy tępą szablą? Byłbym szczęśliwy mogąc obejrzeć to w praktyce.