1. Ksiądz Roman
Zdecydowanie za gorąco jak na maj, stwierdził w duchu ksiądz Roman, ocierając dyskretnie pot z czoła. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem po dokumentach. Świadectwa chrztu, komunii i bierzmowania Patryka wyglądały zwyczajnie. Ale te po angielsku były tak samo obce i niezrozumiałe, jak przed piętnastoma minutami, gdy przyszli narzeczeni. Jak to się w ogóle czyta, do cholery? Tfu, tfu, wybacz Panie mnie grzesznemu, nie chciałem zakląć. Ale…
-Ceallach?
-Po prostu Kelly – wyszczerzył się przyjaźnie Patryk. Kelly, Ceallach, czy jak-jej-tam-było, piegowate rudowłose czupiradło, również rozciągnęła wargi, ukazując rząd ostrych białych ząbków. Było w niej coś obcego, niepokojącego, co nie dawało spokoju księdzu. Zadawał sobie w duchu pytanie, ile ona rozumie z całej tej rozmowy. Chyba uczy się polskiego? A dlaczego miałaby nie? Dobrze chociaż, że to katoliczka. Młody Kudryś przywiózł z Anglii protestantkę, która za nic nie chciała przestąpić progu kościoła w Żępanach. Miej nas w opiece przed poganami, Przenajświętsza Panienko.
-Ja dalej nie jestem pewien, Patryczku – westchnął ksiądz Roman. – Czy Cea…Kelly ukończyła chociaż jakieś kursy przedmałżeńskie? Czy uczęszczała na religię? Oni tam mają religię w szkołach w tym Ulsterze?
-Oczywiście, niech ksiądz się o to nie martwi.
-No nie wiem, synu… - ksiądz unikał patrzenia na uśmiechającą się nadal, a może szczerzącą, Irlandkę – to bardzo duże zobowiązanie. To znaczy… nie o to chodzi, że nie wierzę w waszą miłość, zawsze cię miałem za poważnego młodego człowieka, ale… wiesz, ona jest cudzoziemką. W dodatku niemową. Czy wy…
-Wszystko dokładnie przemyśleliśmy – powiedział Patryk, nadal uprzejmie, ale z pewnym naciskiem.
-W takim razie, cóż… tak, jak umówiłem się z twoją mamą. W sobotę. O dwunastej. Tylko… jak ona będzie odpowiadać? Nie wiem, czy to będzie prawomocne…
-Jak najbardziej – obruszył się młody człowiek. – Będzie potakiwać. Ona wszystko rozumie. Jej mama była Polką.
-Ooo? A czy ktoś z jej strony będzie na ślubie?
Patryk rzucił spojrzenie na Kelly, która pokręciła energicznie głową.
-Szkoda – odetchnął ksiądz – z chęcią powitalibyśmy… eee… O’Rionachów w Żępanach.
-That’s all, my dear. Let’s go – Patryk ujął narzeczoną pod rękę i poprowadził w stronę drzwi. Ksiądz obserwował ich, gdy odchodzili. Szkoda takiego ładnego chłopaka, pomyślał. Wysoki, pięknie zbudowany, ciemne oczy i włosy. To po mamie, pani Wierzbińska, de domo Płomykowska, słynęła z urody w całej okolicy. Mógł mieć każdą dziewczynę w okolicy, a z tego, co ksiądz Roman słyszał, chętnych nie brakowało. Co z tego, skoro chłopak zaraz po maturze uciekł do Wrocławia, tam skończył studia i wyjechał do Irlandii. I przywiózł sobie takie coś: chude toto, biustu nie ma, nogi też krzywe, co prawda długa spódnica, ale można poznać po chodzie. Nos duży, broda spiczasta, twarz w ogóle jakaś szczurza, kanciasta. Słusznie mówią, że na Wyspach są najbrzydsze kobiety świata.
2. Ciotka Liza
-Beznadziejny chłopak ma gust, co tu dużo mówić. Chociaż może i lepiej, że się w końcu żeni, dwadzieścia osiem lat to nie w kij pierdział.
-Król Edward się już buntował, co? – zagadnęła Marta Kudryś, biorąc sobie kolejny kawałek ciasta.
-Nie masz pojęcia – ciotka Liza przewaliła oczami. – Zresztą to jego wina, chował dzieciaka krótko, potem Patryk uciekł na studia i kontrola się skończyła. Nikt nawet nie wie, czy miał jakieś dziewczyny w tym Wrocławiu. Przyjeżdżał dwa razy do roku, na święta, to ledwo coś o uczelni napomknął.
-To musiał szukać narzeczonej aż w Irlandii!
Ciotka Liza rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie, nie wiedząc, jak ma interpretować tę uwagę.
-Chcesz jeszcze kawałeczek? – zmieniła temat.
-Nie, nie, kochanieńka, muszę dbać o linię – westchnęła Marta, strząsając okruszki z obfitego biustu. – Ale ty mi nic nie mówisz, co z tym ślubem! Załatwili w końcu?
-Dzisiaj byli u ojca Romana. Matka zaklepała im już termin pół roku wcześniej, tylko musieli donieść papiery.
-Mieszkają tam w bliźniaku? U Edzia?
-A jakżeby inaczej? – parsknęła Liza. – Mój brat musi mieć syna na oku. W razie, jakby nagle miał się rozmyślić. Albo narzeczona ucieć w nocy po prześcieradle.
-I dokąd by to biedactwo uciekło! Okulary jak denka od butelek, nieme toto, nóżki jak patyczki, w obcym kraju! Co ją tu czeka, Boże jedyny!
-Tutaj to nic, po prawdzie. Zaraz po ślubie się wynoszą. Patryk dostał kontrakt w Warszawie.
-O, tak, kochanieńka, tak to dzisiaj wygląda. Mój Tomeczek, dziecina, też zaraz po ślubie wyjechał z tą swoją… Gladys… zawsze mi się to kojarzy z koniem, nie wiem, czemu… wyjechali do Londynu, do jej rodziny. Wszyscy nas opuszczają, kochanieńka! Dobrze, że chociaż do Warszawy, a nie do tego zapadłego Ulsteru! Przecież to jakaś dziura!
-No nie wiem, czy taka dziura – zmarszczyła brwi Liza i dodała niby mimochodem – przynajmniej tam się normalnie modlą.
-Protestanci to też chrześcijanie! – oburzyła się Marta i zaczęła mieszać herbatę z takim zamachem, jakby nabijała karabin.
-Ale nasza woda święcona paliła tę całą Gladys!
-Mogła chociaż sama powiedzieć „tak” przed ołtarzem! A ta, pożal się Boże, narzeczona Patryka! Nawet nie ma rodziny! Gdzie on ją znalazł, w bidulu?
-Przynajmniej nie jest czarna!
Marta postawiła z hukiem herbatę na stole.
-Przegięłaś pałę, kochanieńka!
-Trzeba było trzymać język za zębami – prychnęła nadąsana Liza.
-Nie myślcie sobie nawet, że się zjawimy na tym… na tym śmiesznym przedstawieniu! – krzyczała przyjaciółka, zakładając buty – A Patrykowi powtórz ode mnie, że jeszcze zapłacze z tą irlandzką pindą!
3. Patryk
-Proszę cię, skarbie, wiem, że to niełatwe. Ja też się tego boję – prosił cierpliwie Patryk, pochylając się nad ciałem leżącym obok w pościeli. – Opowiadałem ci o nim. Jeśli nie będziemy mu iść na rękę, to nic nie dostaniemy. Proszę.
-Nie mogę. Boję się.
-Zrób to dla mnie.
Ceallach wstała z łóżka i ruszyła w stronę szafy. Otworzyła ją i spojrzała na Patryka pytająco.
-Och, czy mam ci to rozrysować? Sukienka, ta błękitna, do kostek, długi rękaw, bez dekoltu. Rajstopy. Tylko ogol nogi. Białe buty na szpilce. Uczesz włosy. Makijaż, podkład, szminka, kreska, tusz, cień, nie za mocno, on nie znosi wyzywających kobiet. Wyobraź sobie, że jesteś w teatrze. To próba generalna przed premierą.
W odpowiedzi otrzymał blady uśmiech.
-O, tak, kochanie. Wydobądź z siebie ten czar. To, co w tobie kocham. No, już.
Wstał z łóżka. Podszedł do narzeczonej i objął ją tak, by widzieć obie postacie w lustrze zawieszonym na drzwiach szafy. Kelly zachichotała, gdy ściągnął jej spodnie od piżamy.
-Naruchaliśmy się w nocy, co, pieseczku?
-Noooo – zamruczała Kelly, prowadząc jego rękę między swoje nogi.
-Masz jeszcze ochotę?
-Pewnie.
Patryk zapał ją mocno za biodra i popchnął na szafę. Jęknęła, gdy poczuła twardy drąg między pośladkami, a potem jego palce błądzące po sutkach. Nagle zaświergotał dzwonek do drzwi. Patryk wykazał się refleksem: najpierw niemal przemocą wepchnął dłoń w usta Ceallach, a potem zdecydowanym ruchem podciągnął jej spodnie.
-Zostań tu i ani mru mru, ja otworzę.
Zarzucił szlafrok, bo spał tylko w podkoszulku i wybiegł z pokoju. Zreflektował się jeszcze przed drzwiami, żeby zawiązać poły, pociągnął kantem dłoni po ustach, żeby zetrzeć ślinę. Wziął głęboki oddech. Otworzył drzwi.
-Cześć, mała.
Natalia uniosła jedną brew.
-Mógłbyś mi nie otwierać ze stojącym fiutem?
Patryk spojrzał w dół.
-Przepraszam. Myślałem, że nie zauważysz.
-Zdziwiłbyś się, jakie rzeczy się zauważa po dwudziestu latach wspólnego życia.
Zbył tę uwagę dyplomatycznym milczeniem.
-Z czym przychodzisz?
-Mama pyta, o której będziecie, bo chce wstawić ziemniaki.
-Jest dopiero jedenasta!
-Patryk! – siostra westchnęła pobłażliwie. - Wiesz, jacy oni są. Proszony obiad zaczyna się w południe, a kończy po wieczornych wiadomościach. Lepiej nie jedzcie śniadania.
-Za pół godziny będziemy. Ceallach musi się wyszykować. Wiesz, jakie są kobiety.
-Rozmawiasz z kobietą, staruszku.
-No tak.
-Lepiej nie dajcie plamy. Król czeka.
4. Król Edward
Dom Wierzbińskich zawsze wstawał o świcie. Ojciec zaczynał dzień od porannej przebieżki i to niezależnie od pogody, następnie odmawiał różaniec, jadł proste śniadanie i aż do obiadu zajmował się „swoimi sprawami”. Te „jego sprawy” miały miejsce w gabinecie, bogato wyposażonym w książki, gazety i rozmaite papierzyska nieznanego przeznaczenia. Nikt do końca nie wiedział, co stary tam robił. Matka, kiedy się dobrze wsłuchała, potrafiła wychwycić czasem stukot maszyny do pisania (ojciec nie uznawał komputerów). Miała teorię na temat książki filozoficznej, którą pisze jej mąż. Kiedy Patryk był mały, myślał, że ojciec pracuje nad jakimś niesamowitym wynalazkiem i robi szkice niczym Leonardo da Vinci. Natalia, najbardziej pyskata osoba w domu, zauważyła kiedyś zgryźliwie, że ojciec pewnie przysypia sobie w głębokim skórzanym fotelu. Ciotka Liza natomiast była stuprocentowo przekonana, że jej brat czyta w gabinecie Biblię, ponieważ regularnie znajdowała w domowym brewiarzu niewytarte do końca ślady podkreśleń ołówkiem. Dlaczego jednak stary Wierzbiński miał się do czytania zamykać przed całym światem, pozostawało jego słodką tajemnicą.
Patryk zawsze podziwiał ojca i jednocześnie się go bał, podobnie jak większość mieszkańców Żępan. Edward Wierzbiński albo Król Edward, jak nazywali go wszyscy po cichu, był nauczycielem i dyrektorem szkoły w Żepanach, a ponadto kilkakrotnie wybierano go na większość prestiżowych stanowisk w powiecie. Dodajmy jeszcze do tego spory kawałek uprawnej ziemi, dwa domy, las, rybny staw, stadninę i sady wiśniowe przy drodze na Konin. To było Królestwo, które należało przekazać pierworodnemu. Pod jednym warunkiem.
-Jeżeli do trzydziestki się nie ożenisz, nie dostaniesz ani grosza, ani piędzi ziemi – oznajmił Król Edward synowi w dwudzieste piąte urodziny. – Bóg mi świadkiem, zapiszę wszystko Lizie, chociaż to stara panna i do tego głupia jak but.
-A Natalia?
-Natalia to kurwa – skwitował ojciec.
Będziesz to miał, stary pierdzielu, myślał Patryk, składając ręce do modlitwy. Będziesz miał synową i udław się nią, bylebyś postawił podpis na testamencie. I tak wnuków się nie doczekasz. Uciekniemy do Warszawy, a potem gdzieś dalej, Ceallach musi jeszcze pogadać z tym swoim włoskim eksem, żeby nam załatwił pracę w Mediolanie, a wtedy żegnaj, tatusiu, żegnajcie, Żępany. Ten majdan się sprzeda przez pośredników i będę mógł rozkręcić jakiś interes, zaczniemy żyć jak ludzie, a nie jak tutaj, te wieczne głupie spojrzenia, te wieczne szepty, gada o tobie cała wieś. Och, już teraz wiem, co mówią, śliczny Patryś i taka mazepa, bardzo dobrze, niech sobie gadają. Ten księżulo przedwczoraj mało sobie oczu nie wypatrzył, tak się gapił. On coś podejrzewa, ale ch... mu w dupę, nie skuma. Jeszcze tylko trzy dni, ślub trzeba będzie przeżyć, zamknę oczy i będę myślał o Anglii, o Włoszech znaczy. Chwała Bogu, że matka się nie upierała przy weselu…
Rzucił okiem na Kelly, ale odmawiała modlitwę samymi wargami, zresztą i tak nikt na nią nie patrzył. Oczy wszystkim utkwione były w ojcu: musiał dać znak, że już wolno jeść. Stary dobrze o tym wiedział, wyczekał, aż wszyscy będą już zniecierpliwieni i dopiero usiadł. Matka stęknęła, zrywając się po wazę z zupą. Natalia siedziała z łokciami na stole. Ojciec trzepnął ją po dłoni.
-Jaka szkoda, że nikt od ciebie nie przyjedzie, słoneczko – zagaiła matka, żeby jakoś przerwać ciszę.
-Mówiłem mamie, że matka Kelly nie żyje, a ojciec jest w domu opieki, to inwalida – podjął Patryk. Kelly pokiwała smutno głową.
-A nie masz dalszej rodziny?
-Mamo, ile razy mam ci powtarzać! Oni są wszyscy rozproszeni po Wyspach, nie byłoby sensu ich zbierać i tu przywozić…
-Ja uważam – odezwał się ojciec – że rodzina jest najważniejsza. Gdy ktoś z Wierzbińskich się żeni, cała rodzina musi tam być. Tak było tutaj od wieków i chwała Bogu – posłał Patrykowi znaczące spojrzenie – zawsze będzie. Po to jesteśmy na tej ziemi, żeby się rozmnażać i powiększać zasługi rodu, z którego się wywodzimy. Ku większej chwale Bożej.
-Tata tak mówi, jakbyśmy byli jakąś zasraną szlachtą – parsknęła Natalia. Matka aż pobladła.
-Nie prowokuj go, błagam cię! – szepnęła na tyle głośno, że dało się słyszeć każde słowo.
-Dziwek nikt nie pyta o zdanie – uciął z wyższością ojciec, po czym wziął zamach ręką i zrzucił jej talerz ze stołu. Rozległ się brzęk.
Natalia zerwała się nerwowo.
-Posprzątaj to – zakomenderował Król Edward – a potem możesz iść. Skończyłaś posiłek.
Córka popatrzyła na niego, na rozlaną zupę pod swoimi nogami, a następnie przeszła przez kałużę. Na pożegnanie łupnęła drzwiami, aż zadygotały szyby w oknach.
Matka uśmiechnęła się szeroko, jakby całego zajścia nie było.
-Podać już pieczyste?
_________________ You stay away from my boy's pants or I'll hang ya from my Jolly Roger, ya Jezebel! Elaine Marley-Threepwood
|