Na wyraźna prośbę wiwerna, zamieszczam tutaj, bez żadnych ingerencji w tekst, jego opowiadanie.
Ruiny dwóch wież
„Pod Zdechłym Koboldem” tłok był niewielki. W środku zresztą niewiele większy. Konia odebrał jakiś głupek o nienaturalnie opalonej twarzy i jej wyrazie – na tyle mądrym, że aż przemądrzałym, w konsekwencji głupim. Karczmarz był grupy, jak to karczmarz.
Ale Wiechusław spieszył się i nie miał czasu na przyglądanie się pierdołom, ani słuchanie ludzi. Zwłaszcza ludzi.
Wiechu też był człowiekiem, a dokładniej gońcem. Jego dobry, a zarazem jedyny prawdziwy przyjaciel po fachu – Aplegatt, był ostatnio kontuzjowany. Toteż hrabia Dijskra musiał zlecić swe specjalne posłanie swojemu największemu wrogowi. A może Wiechowi tylko wydawało się, że jest jego największym wrogiem? Bądź, co bądź, podobno w jednej z przydrożnych karczm na granicy Redanii widziano wiedźmina.
Ktoś miał rację – wiedźmin istotnie – znajdował się w karczmie. Straszny był jakiś. Białe włosy – długie i proste. Dwa miecze – nie wiadomo, który ostrzejszy. I na dodatek te czarne szmaty, w których podobno dobrze się gibać można w trakcie walki. Wiechu nie lubił tego typu ludzi. A może pierwszy raz takiego spotkał?
Wiedźmin niewiele gadał. Wiechu po cichu liczył, że ów Geralt z Rivii się sprzeciwi. A wiedźmin jakby na złość – zgodził się i czym prędzej pognał przed siebie. Zabrał ze sobą poetę.
***
- …To są ruiny dwóch wież, Jaskier. Ta, obok której właśnie przejeżdżamy zwie się Komfort.
Jaskier obejrzał się mając najszczersze chęci ujrzeć tą wieżę.
- Nie widzę. – szepnął po chwili.
- Jest zalana przez bagna.
- Aha, Geralt? Nie puszczaj mi tu, proszę ciebie światełek.
- Jakich światełek?
- Musiało mi się przewidzieć…
- Hmm?
- Nic, nic… Mów dalej.
- Te ruiny przed nami, to wieża Pozbruk.
- Pozbruk?
- No przecież mówię, że Pozbruk.
- Głupia nazwa.
- No cóż… ruiny elfich wież mają ładniejsze imiona. To są pozostałości po potędze człowieka.
- Geralt, ty to jesteś jakiś taki… - bard podrapał się za uchem. – melancholijny.
- Jaki? Co ty znów kręcisz, Jaskier?
- Wydaje ci się, że potęga ludzkości topnieje. Mi się za to zdaje, że to elfy wymierają.
- Czasem za dużo ci się wydaje…
***
Ruina wieży Pozbruk wyglądała, niczym prawdziwa ruina. Pełna dziwnie poukładanych kamieni, pełna chwastów, pełna…
- Geralt, słyszysz?
Wiedźmin odbił bełt. Półtoraroczny miecz zakreślił ćwierćokrąg. Kusznik wyłonił się zza murku.
- Hasło! – wykrzyknął krasnolud z kuszą wciąż gotowa do strzału.
Jaskier, jak się zdawało prawie wymyślił już jakieś hasło, kiedy Geralt odkrzyknął:
- Jestem wiedźminem!
- A nie szpiegiem? A nie wtyczką? – krasnolud zawachał się.
- No, dobra – stwierdził w końcu. – Chodźcie.
***
Umiejscowienie kryjówki bandy Pomerańczów było kwestią, nad którą Jaskier mógł się rozwodzić godzinami, a którą Geralt skwitował jedynie pewnym novigradzkim porzekadłem, że najciemniej jest pod latarnią.
Krasnolud z kuszą okazał się hersztem bandy. Miał na na imię Torhumb. Wojownik z halabardą okazał się jej szarą eminencją. Przynajmniej tak twierdził Jaskier. Pozostali, a było ich kilkunastu okazało się konglomeratem kilku krasnoludów, kilku ludzi i jednego gnoma o imieniu Dazu Beryl.
- Ja jestem cwany, wiesz? – stwierdził Dazu Beryl kiedy tylko się do niego zbliżyli. Gnom miał na jednym oku specyficzna soczewkę.
- Wiesz, ja wiem wszystko!
- Dlaczego do nas mówisz… w liczbie pojedynczej? Nas jest dwóch. – stwierdził pewny siebie Geralt.
- No, przecież cię widzę. – odpowiedział Dazu.
***
- Więc, sprawa jest taka. – zaczął bez wachania Torhumb. – Ktoś chce nas wykiwać, to pewne. A ten ktoś, to zapewne ten lisz z Komfortu i jego orkowie.
- Lisz? – zapytał bard. – Przecież to stworzenie legendarne, a nawet mityczne!
Orkowie? Pomyślał wiedźmin. A w Kaer Morhen mówili…
***
- Dazu?
- Ilu was jest?
- Ja sam.
- Aha, mów, Jaskier.
- Ten wojak, który cały czas ostrzy halabardę o krzemień.
- Aha?
- Jak on ma na imię?
- Jego imię ma historię. Długą historię. On uwielbia gwałcić. Jest w tym najlepszy z nas wszystkich. Ale ma jedną w tym wadę.
- Jaką?
- Strasznie głośno sapie.
***
- Geralt?
- Tak?
- Musimy płynąć kajakami?
- Musimy.
- Nie lubię kajaków.
- A myślisz, że one cię lubią.
Jaskier pięćdziesiąt razy się zastanowił, zanim zadał następne pytanie.
- Geralt?
- Co?!
- Mój kajak jest głupi.
- Jak gówno nie umie pływać…
- Geralt? A twój kajak też płynie w prawo, kiedy wiosłujesz w lewo?
- Nie.
***
Orkowie okazali się sforą ghuli, graveirów i czymś więcej. Czymś więcej był lisz zamieszkujący sam szczyt ruiny wieży Komfort.
Był to mag o humanoidalnym kształcie. Bardzo kościsty, wręcz „sama skóra i gnoty”, jak to dokładnie opisał wcześniej Torhumb.
- Zabiliście moich orków?
Geralt był pewny siebie, przytaknął. Swojego srebrnego miecza był jeszcze pewniejszy.
- Zabiliście moich uruków?
- A które to były? – zmieszał się Jaskier.
- Zabijecie mnie? – spytał najprawdopodobniej najstarszy z elfich magów zamieszkujący ruiny ludzkiej wieży. A może po prostu nekromanta.
Nie zdążyli z niczym. Jaskier nie zdążył nawet czmychnąć.
Wokół kościstego palca lisza rozbłysło magiczne światło. Na tyle magiczne, że wokół nich zawirował świat.
***
- Już wiem. – powiedział wiedźmin, podnosząc się ostatkiem sił z kamiennej podłogi. – Już wiem! To nie ciebie mamy zabić.
- A kogo? – spytał bard, wycierając załzawione oczy.
- Trzeba znać granice swoich możliwości. – Geraltowi zdawało się, że gdzieś już to słyszał.
- Nie pokonamy cię, liszu, ale bandę z Pozbruku pokonamy. To oni trzęsa tą okolicą, to oni napadają na karawany, to ich chce się pozbyć król Redanii.
- Dlaczego? – spytał lisz. Gdyby miał jeszcze jakieś ścięgna, czy mięśnie, na jego twarzy odmalował by się grymas cierpliwego nauczyciela, który poczuł nagle ogromną ulgę.
- Bo ich dawni współpracownicy, czyli wywiad, mają ich dosyć? – Geralt nie był do końca pewny swojego argumentu.
- Bo za mało zapłacili. – szepnął po chwili.
- Otóż to. – stwierdził lisz wznosząc kościsty paluch w górę. Następnie zginął w płomieniach. Tak naprawdę, teleportował się używając żywiołu ognia. Żywioł ognia i żywioł śmierci miały ze sobą wiele wspólnego. Każdy, zanim poznał śmierć, wpierw musiał przejść przez swój chrzest ognia.
***
- Hasło?
- Kusza!
- Co?!
- Kusza ci wypadła!
- Naprawdę?
Żartowałem, pomyślał stojąc nad trupem.
- Ilu was jest?
- Jeden.
- Pierdo lisz…
- Nie.
Nie mam czasu na pierdo lenie, pomyślał stojąc nad trupem.
- Ilu nas jest?! Ha! Nie zgadniesz! Poddaj się. Zginiesz, to tylko kwestia czasu!
- A kto będzie wami rządził, kiedy mnie zabijecie?
Ma rację, pomyśleli.
***
- Geralt?
- Hm?
- Dobrze, że postanowiliśmy ich nie zabijać.
- Widzisz, Jaskier, każdego potwora da się pokonać. Takiego na przykład lisza, jedynie sprytem.
- Geralt, to było sprytne? To było wręcz najbardziej prostackie…
- Jaskier, gdzie najczęściej zaglądasz, kiedy jesteś w Novigradzie?
- Ależ ci się na pytania zebrało…
***
Wiechu, to normalnie zawsze, jak się na coś uparł, tedy gadali we wsi – „nie ma pizdy na Wiecha”. Sapek też nie był pizdą, ale Wiechu nie mógł o tym wiedzieć. Goniec wierzył w przeznaczenie. Aplegatt zawsze powtarzał – dobry goniec musi mieć dużo złota i wiedzieć, jak żyć. Goniec przypuszczał, że dobrze słyszy, co się do niego mówi. Goniec był pewien, że nigdy nie przeinacza wieści, które musi dostarczyć. Goniec zwątpił w swą nieomylność, dopiero kiedy Sapek wbił mu halabardę w plecy. Lepiej późno, niż wcale
_________________ A pogledaj što sam našao prevrćući raj i pakao Divlje kose, tamna oka dva cvijet bez korijena, ples je sve što zna
Tko te k' meni poslao da mi anđelima kvariš posao?
|