Ach, tak. Więc jestem eskapistą :) Nie znałem tego określenia, ale właśnie tym zajmuję się mniej więcej od dziesiątego roku życia. Co prawda zjawisko kaca kulturowego raczej rzadko mi doskwiera, ale mam inną słabość - jestem niesamowicie podatny na sugestie. Kiedy trafiam na ciekawy świat, czy charyzmatycznego bohatera zaczynam przejmować zachowania i manieryzmy które widziałem lub wyczytałem. Domyślam się że dla postronnego obserwatora efekt mieści się w zakresie od komicznego do tragicznego, ale co tam. Jako że nikomu tutaj nie trzeba tłumaczyć dlaczego dobra fabuła jest lepsza od niedobrego świata*, pominę tłumaczenie i przejdę od razu do tytułów. Na pierwszym miejscu postawię, mało oryginalnie, "Władcę Pierścieni" - pierwszą książkę, którą czytałem z krótkimi tylko przerwami na jedzenie i jeszcze krótszymi na spanie. Miałem wtedy jakieś 13 lat, byłem świeżo po Hobbicie, zareklamowanym przez kolegę. Wciągnęło mnie, zafascynowało i umieściło na stałe już chyba w gablocie z etykietką "fantasy". Tak sobie teraz myślę, że ta książka była jednym z ważniejszych punktów w tworzeniu mojej osobowości. A że zostałem obdarzony (bądź przeklęty, zależnie jakie kto ma na ten temat zapatrywanie) beznadziejnie słabą pamięcią, czytałem to już chyba z dziesięć razy (plus pół raza w oryginale, kiedyś skończę) i za każdym razem świetnie się bawiłem. Zaraz za Tolkienem na liście czarodziejów słowa stoją Pratchett, Douglas Adams i Grzędowicz. Każdy z nich pisze inaczej, ale zawsze wsiąkam, cokolwiek by to nie było.
W temacie komputerowym, poza Falloutem 2, który pod względem fabularnym nie zostanie pobity nigdy, masę czasu spędziłem na Gothikach, Morrowindzie i KotORach - dobry RPG sprawdza się w odrywaniu od rzeczywistości nie gorzej niż porządna powieść. A do tego ma się czasem wpływ na rozwój historii:) Co prawda, podobnie jak meadwyn nie potrafię wcielać się w złych bohaterów jeśli mam wybór, co czasem ogranicza mi możliwości, ale nie jest to raczej poważną przeszkodą. W każdym razie nie w grach.
Z ruchomych obrazków natomiast wyróżnię tylko miniserial "Neverwhere" do scenariusza Gaimana, ze względu na niezwykły klimat stworzony niewielkim nakładem środków (to długo przed erą seriali z budżetem porównywalnym do filmów kinowych). Być może istotne jest też, że to tylko klika odcinków tworzących zamkniętą historię, bez ciągów dalszych, spin-offów i kontynuacji. Oglądałem masę dobrych seriali ciągnących się przez kilka (a nawet -naście) sezonów, ale chociaż z jednej strony dawało to czas na doskonałe poznanie świata i bohaterów, z drugiej dawało też okazję żeby temat spowszedniał, znudził się, ewentualnie zniesmaczył, kiedy scenarzystom skończyły się pomysły, albo zagubili się we własnej historii (vide BSG). Co ciekawe żadna z powieści Gaimana nigdy mnie specjalnie nie zachwyciła, tak jak ten serial.
*)niektórzy twierdzą, że świat jest w porządku, tylko ludzie są popierdzieleni, ale to w zasadzie na jedno wychodzi.
_________________ Masz prawo nie rozumieć mnie, lecz proszę, nie zrozum mnie źle.
A high dive on a swimming pool Filled with needles and with fools
|